Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4

   Poniekąd w kontrze do czesko-włoskich Xavian Madre Perla, tym razem oferujące najwyższą jakość, a niezbyt drogie, polskie głośniki, w odniesieniu do których – kto by pomyślał? – Polska to teraz kraj wiodący. Nie bójmy się tego głośno powiedzieć:  tak jest, możemy się tym szczycić. Wystarczy rzucić okiem na listę zrecenzowanych tutaj kolumn, by zyskać tego świadomość. Poczynając od A jak Avatar czy A jak Audioform, po Z jak Zeta Zero – kraj między Bałtykiem a Tatrami głośnikami wysokiej jakości stoi. Nie brak w tej polskiej ofercie kolumn drogich i bardzo drogich, jak przykładowo rewelacyjne D jak Destination Audio, ale większość jest tania lub średnia – z oczywistych powodów. Recenzowane teraz Holophony № 4 należą do wyższych cenowo rejonów szeroko rozumianej przystępności, tak na samym przełomie ze stanem dostępności średniej. Same głośniki to dwanaście i pół tysiąca, dedykowane standy cztery osiemset; z elementarnej arytmetyki wyskakuje siedemnaście trzysta za komplet. Już zatem nie całkiem tanio, ale jeszcze nie całkiem średnio, jako że teraz średnio drogie kolumny kosztują ponad dwadzieścia. Powyżej rozpościera się kosmos cenowy o wymiarze może jeszcze nie trans-galaktycznym, ale już międzygwiazdowym. Pięć i sześć nawet zer za cyfrą początkową, jako następstwo faktu, po przytoczeniu którego każdy tak zwany „liberał” natychmiast bierze nogi za pas. Nie odmówię więc sobie złośliwej satysfakcji z przytoczenia tej porażającej maksymy, której niestety nie wiem kto jest autorem, ale ktoś polskojęzyczny. Brzmi: „Z konfrontacji kapitalizmu z komunizmem zwycięsko wyszedł feudalizm.”

Tego nasz, pożal się Boże, „liberał” (jak sam o sobie głosi do wtóru z pseudoliberalną propagandą) nie może ścierpieć ani chwilę, ani też nawet nie jest w stanie przyjąć tego do wiadomości choćby na polemiczną potrzebę. To go natychmiast niszczy mentalnie, przed tym ucieka na złamanie karku. Albo, jeżeli w ręku ma cenzurę, to jej natychmiast użyje. Te wielkie gmaszyska korpo, przez szklane fasady których możemy podziwiać pańszczyźnianych chłopów XXI wieku, w takiej interpretacji feudalnej natychmiast go demolują. Bo on, ich nadzorca na usługach feudała (pojedynczego lub grupowego) ma przecież siebie za demokratę i tolerancji ostoję, a że od korporacyjnego chłopa i korporacyjnej wieśniaczki zarabia wiele razy więcej, to przecież jak najbardziej słusznie – wszak jest mądrzejszy i bardziej starający. I lepiej zna angielski. (Te urojenia wyższościowe na bazie angielszczyzny… Komedia naszych czasów!)  Tak przy okazji angielszczyzna to język wyszczekany i nawet dość melodyjny, ale zalatujący plebsem. Akurat coś dla korporacji, dla dzisiejszego latyfundium. W krótkich i wyszczekanych słowach można poinstruować niewolnika i w krótkich go poniżyć. Dobrze więc, że to pomału znika, pracownik zyskuje siłę.

Porzućmy ekonomię, na której, podobnie jak na polityce i kulturze, każdy sam zna się najlepiej. Holophony № 4 są w każdym razie do łyknięcia przez coraz liczniejszych nabywców; pytaniem zatem pozostaje, czy to łykanie interesem? Na to spróbuję odpowiedzieć.

Przedtem, tylko dla przypomnienia, bo dwa razy o firmie już było – Avatar Audio to przedsięwzięcie z polskich pól i lasów, i jak przystało na lokalizację usiłujące z wszystkich sił zbliżać dźwięk do natury. Nie żeby w nim ćwierkały ptaszki i chrobotały chrabąszcze, tylko żebyś był jak na prawdziwym koncercie, i to najlepiej w pierwszych rzędach. Cezariusz Andrejczuk – spirytus movens przedsięwzięcia – zjeździł świat i zasiadał w wielu filharmoniach, a że ucho i pamięć muzyczną ma nie lada, całkiem serio próbuje odtwarzać dźwięk z tych odwiedzanych muzycznych świątyń w swych kolumnowych dziełach. Od strony kontrolnej własne uszy, zaś od technicznej korzystanie z głośników od dawna nieprodukowanych o dużych, celulozowych membranach. Kto takie głośniki słyszał wie, że są niesamowicie czułe, więc jeśli chcemy oddać najdelikatniejsze drgania powietrza, to będą idealne.

Wygląd i technologia

Kot przyćmił wszystko poza brzmieniem głośników.

W przypadku tych celulozowych głośników historia jest podobna do tej zdecydowanie szerzej znanej z rynku wtórnego lamp. Nie tyle nawet wtórnego, co raczej antykwaryczno-koneserskiego, na którym największym rarytasem są gatunkowe lampy z certyfikacją „nieużywane”, pozyskiwane wprost z magazynów, jak tego na przykład w Rumunii. Nie znacie tej historii? To posłuchajcie:  Był gdzieś opodal delty Dunaju PGR (rumuńska nazwa inna, ale burdel ten sam), który po upadku Ceausescu oczywiście poszedł w rozsypkę. Co wartościowe – rozkradziono, reszta popadła w ruinę, aż w teraźniejszych czasach ktoś te ruiny kupił i zabrał się za remonty. Nieważne, do czego mu były, ważne, że w jednej ruinie trafiono na ślepą ścianę. Z oglądu wynikało, że za nią jakieś zamurowane pomieszczenie o przeznaczeniu nieznanym.  Ścianę wobec tego zburzono i wówczas się okazało, że pod przykrywką PGR-u działała stacja nasłuchowa rumuńskiego wywiadu. Niewiele z niej zostało, ale zostały skrzynie, a w nich śliczności nigdy nie użyte lampy najszacowniejszej jakości.

Im takie lampy starsze, tym z reguły są lepsze, a że nie ma takich nowo produkowanych, to te sprzedawane kilkadziesiąt lat temu w cenie paczki papierosów czy najwyżej pudełka cygar, kosztują teraz w przypadku najsmakowitszych kąsków tyle, że za to wczasy rodzinne w tropikach. Na szczęście dla Avatar Audio porzucone i zapomniane, kurzące się w magazynach głośniki sprzed lat kilkudziesięciu nie chodzą w takich cenach, bo się powszechnie przyjęło, że nowe od nich lepsze. I rzeczywiście – niektóre faktycznie rewelacja, ale od tych vintage i tak niekoniecznie lepsze. Te o większych membranach z modelu Holophony № 2 dały mi taki pokaz czujności na wychwyt detalu, że z lepszym się nie spotkałem. Gdyby zatem z jakiegoś powodu produkcja tej klasy głośnikowych membran była dziś niemożliwa, tak jak niemożliwe są teraz (nie wiadomo dlaczego) te dawne najlepsze lampy, to podejrzewam, że jedna taka membrana chodziłaby w cenie luksusowego auta.

Z meandrów rynkowej polityki wróćmy do Holophony № 4. To jedyny w ofercie firmy model podstawkowy, będący już trzecią wersją firmowej „Czwórki”. Zasadnicze zmiany odnośnie tej nowości dotykają trzech działów – nowego materiału obudowy, zmodyfikowanej zwrotnicy i nowej postaci standów. Materiał to teraz bambusowa sklejka ø 28 mm (od której przydomek „Bamboo”) – ostatnio coraz modniejsza i służąca na przykład do wariackich, ale całkiem udanych pomysłów, wcielanych w życie przez od dwóch lat obecne na AVS kanadyjskie Tri-Art Audio. Podobnież jest ta sklejka akustycznie o wiele lepsza od płyt MFD, które zdają się popadać w niełaskę, bo Xavian też do nich tyłem. Prostopadłościan z tej sklejki wykonanej obudowy głośnika nie jest do końca prostopadły, ponieważ front Holophony № 4 jest węższy od tyłu, boczne ścianki idą ku przedniej po skosach. Tak się dzieje na rzecz akustyki – lepszego wytłumienia wnętrza i lepszego rozpraszania fal akustycznych opływających kolumnę, ale i tak na tym zwężającym się froncie znalazło się miejsce dla nietypowych rozmiarów tweetera i pokaźnego głośnika szerokopasmowego.

Jakość dźwięku ani trochę nie musiała się wstydzić stawania na tle wielkich Zingali.

Tweeter to czterocalowy „papierzak”  osadzony w pogłębiającej go szerokiej obwiedni, będącej w sensie funkcjonalnym matą tłumiącą wysokoczęstotliwościowe rezonanse; a szerokopasmowiec odcięty zwrotnicą na nie podawanej przez producenta częstotliwości granicznej (zapewne gdzieś między 2 a 3 kHz) to też oczywiście z  papierową membraną głośnik dwukrotnie większy, czyli ośmiocalowy. Jemu nie dano wygłuszającej maty, przy jego częstotliwościach zbędnej, nieznacznie więc tylko wchodzi w obudowę, ale poprzez elegancko obrobione wgłębienie. Ma za to te same sławne magnesy  AlNiCo (Alnico) – i znów nam technologia vintage się kłania – takie magnesy wynaleziono w latach 30-tych i były z wszystkich najlepsze. Aż wyczerpały się gdzieś w Afryce jedyne złoża magnetytu o odpowiednich parametrach i fantastyczne Alnico trzeba było porzucić, ostatecznie zastępując je neodymowymi. (Przypadek zatem analogiczny, choć lepiej udokumentowany, od historii z damasceńską stalą, na którą o nieznanym dokładnie geograficznym położeniu złoża specjalnego, nieznanego z choćby jednej próbki magnetytu wyczerpały się w Indiach jeszcze pod koniec średniowiecza.) Tak więc w głośnikach Avatar Audio pracują nie tylko super czułe membrany z zapasów Philipsa, Siemensa i Telefunkena, ale też poruszają nimi super magnesy, za którymi się tęskni. (Współczesne neodymowe potrafią dać wyższą gęstość magnetyczną, ale wielu znających temat uważa, że klasyczne Alnico spisywały się w głośnikach lepiej.)  Ostatnia, ale najważniejsza podobno nowość, to wciąż modyfikowana zwrotnica – prawdziwa idee fixe twórcy kolumn, przedmiot jego nieustannych, codziennych zmagań. Strojona na ucho w tysiącach prób (dla prób wyprowadzana oczywiście na zewnątrz), ale ta praca przynosi efekty, kolumny są coraz doskonalsze.

Bambusowe skrzynki głośników mają wymiary obrysu większej ścianki tylnej 33 x 38 cm i 33 cm głębokości, ważą 13 kg i z tyłu nich mały bass-refleks, do którego odnośny z uchwytem korek. Też oczywiście terminale kabla (jak zwykle w monitorach pojedyncze), a całość od podstawy w standzie odsprzęga pięć kulek wziętych z firmowych podstawek Receptor № 1. Których to kulek toczeniem zajmuje się włoska firma oferująca najprecyzyjniejszą kulistość na świecie – przynajmniej spośród ogólnodostępnych. (W tym miejscu możemy nareszcie technologii vintage stawić stanowczy opór – najprecyzyjniejsze kulki w historii, z których jedna kosztuje krocie, produkowane są współcześnie, na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po co? Przede wszystkim do super łożysk kulkowych, mogących obracać się prędzej.)

Standy z tego samego bambusa są estetycznie dopasowane i też zwężające ku przodowi. Je z kolei względem podłoża odsprzęgają cztery firmowe resory magnetyczne, naprawdę świetnie się spisujące. Odnośnie tych standów jedna uwaga – jak wynikło z odsłuchów, dla siedzącego w normalnym fotelu, a nie półleżącego na audiofilskim szezlongu, były te standy za niskie – producent obiecał natychmiast to skorygować. Przy okazji furorę zrobiły „myszy” Entreqa, bardzo ekipie Avatar Audio się spodobały, chociaż kot spodobał się bardziej, i całkowicie niemalże zdominował próby wspólnego słuchania.

Znalezienie dobrego ustawienia okazało się banalnie proste.

Dorzućmy garść technicznych szczegółów: sam stand waży 18 kg – tak ciężkim czyni go dociążające wypełnienie kwarcowe. Kolumny wraz z nim ważą zatem 31 kg każda, przenoszą pasmo 29 Hz – 20 kHz, ich impedancja nominalna to 4 Ω, skuteczność 90 dB, moc oddawana 20 W. Wygląd jest pierwszorzędny – obróbce i wykończeniu nic nie można zarzucić, samo wzornictwo pierwsza klasa. Na dodatkową ozdobę wielki tweeter w miejsce standardowego gwizdka.

Dźwięk

Z tyłu pojedyncze przyłącze i niewielki bass-refleks.

Zacznę dość nietypowo, ale wychodząc naprzeciw oczekiwaniom tych, którzy chcieliby porównania z dopiero co badanymi i już tutaj przywołanymi Xavian Madre Perla – zacznę od do nich odniesienia. Jedne i drugie głośniki zagrały zjawiskowo, dając ponadprzeciętny realizm, ale te z Pragi w sposób powiększający przestrzeń i z dalszym pierwszym planem, te spod Białegostoku z powalającą bezpośredniością pierwszego planu względem słuchacza bliższego i bazującego na większych źródłach. Co im nie przeszkodziło w produkowaniu sceny głębokiej i na niej holografii, do której od razu nawiążę.

Jest taka płyta, już o niej kiedyś wspominałem, ale warto powtórnie.  Die Zauberflöte John Eliot Gardiner to album dwupłytowy, na drugim krążku którego jest utwór numer szesnaście, a w nim dzwoneczki jako okrasa chóru śpiewającego w głębi sceny. Coś do porównań palce lizać, bo jednocześnie sprawdzamy dzięki tym dzwonkom dźwięczność oraz rozpiętość sopranową, a dzięki chórowi indywidualizm głosów, separację jednych chórzystów od drugich i przede wszystkim holografię, która poprzez ten chór potrafi być prawie żadna, potrafi dość dobra, świetna czasem, a rzadko kiedy nie z tej Ziemi. Właśnie ten chór poraził ekipę Avatar Audio, w osobach pana Cezariusza i żony, która pomimo nieustającej fascynacji kotem chórem też zdążyła się zafascynować. (Gdyż kot, z właściwym sobie niewymuszonym wdziękiem i zadartym ogonem, wkroczył dopiero potem.) Zaiste był ten chór obecny wcale nie mniej od kota, istnieniem swym porażał. I w tym istnieniu czucie dystansu, i piękno całego brzmienia… Magia? Tak, jasne – magia! Ale jaka!

Przy okazji warto napomknąć, że Avatar Audio nie przywiozło samych kolumn, ale także ulepszone podkładki Receptor № 1 i swój firmowy docisk antywibracyjny, które to audiofilskie precjoza podłożone pod i położone na wszystkie przejawiły to samo działanie – lepsze ogniskowanie źródeł dźwięku. Sprzętu, dodajmy, już postawionego na Receptorach № 1, ale w wersji poprzedniej – działanie udoskonalonej nowej było bardzo słyszalne. To uprecyzyjnienie zmieniło reguły gry, bo oczywiście nikt nie miał ochoty wracać do stanu poprzedniego. Faktem jest, że scena wcześniej była większa, ale w sposób cokolwiek sztuczny, właśnie skutkiem słabszego ogniskowana i wraz z tym rozpraszania dźwięku. Ściągnięta teraz bliżej centrum oferowała zdecydowanie większy realizm bytowania wszystkiego w konkretnych miejscach – wyrażając się językiem fotograficznym, zarówno pierwszy plan był ostrzejszy, jak przede wszystkim dalsze, dzięki większej głębi ostrości. Wraz z tym stało się nieco mniej impresjonistycznie, ale o wiele bardziej trzeźwo w ujęciu „tu i teraz”. Xaviany grały więc w nieco innych warunkach, co czyni porównanie trochę nieadekwatnym, no ale παντα ρει – wszystko podlega nieustannym zmianom.

Skupmy się zatem nie na porównaniach, a na tym, jak to grało. Pierwszy plan, w sposób tradycyjny dla monitorowych głośników, ustawił się trochę za ich linią i (co zdecydowanie mniej tradycyjne) realizmem przytłaczał. Na dowód powiem, że nie miało się ochoty słuchać na poziomach głośności wyższych od naturalnych, gdyż ten realizm zaburzało. Przy czym zjawiała się nie tylko idealna geometria sceny, ale takie same własności czasowe, ów z angielska nazywany timing. Zapomniałem wcześniej powiedzieć, że głośniki zostały ustawione ze sporym, lecz nie zupełnym, odgięciem, w której to pozycji plan pierwszy lekko się cofał i scena lekko zwężała, ale lepiej wiązały się kanały, i przede wszystkim lepiej kształtowały same dźwięki, co bardzo dobrze było poznać przykładowo w oklaskach. I znów znakomicie wypadła stereofonia, tak jakby jej najmowanie kosztowało grosze. Ale tak nie jest, nieraz miałem do czynienia z kolumnami, u których kanały nie chciały się związać, a o całkowitym oderwaniu dźwięku można było pomarzyć. Względem Xavianów stereofonia ta pracowała w sposób bardziej spłaszczony, nie wzbijając się aż pod sufit, co jednak dla jej odbioru nie miało żadnego znaczenia. Najdoskonalsze obok ogniskowania źródeł wydało mi się jednak utrafianie w wysokość dźwięku, czyli – można powiedzieć – ogniskowanie tonalne. Dzięki czemu poczucie „bycia w muzyce” dostawało się całkowite – od blach perkusyjnych, poprzez wokalistów, aż po ten niesamowity chór z Czarodziejskiego fletu. Kot oczywiście to lekceważył, przechadzając się obojętnie pomiędzy tymi dźwiękami, toteż kiedy już sam, bez towarzystwa przywożących, zabrałem się za słuchanie, został z pokoju wyfukany.  Wyraźniej wtedy mogłem odczuć jak te dźwięki są doskonale separowane i jak dzięki temu czytelne są głębokie plany; i jak dalekie jest to wszystko od sztucznego rozdmuchiwania.

Na pierwszym planie dźwięki duże, obszerne, błyskawicznie narastające i co do trwania nie przeciągane, dzięki czemu ten timing. Naturalna ciepłota, wolna od myśli o cieple i chłodzie, a dźwięczność doprawdy mistrzowska, pozbawiona sztucznej lepkości nadmiernego pogłębiania. Wyważenie bas-sopran też idealne i jako całościowa konsekwencja chęć słuchania całymi godzinami. Nieczęsto mi się zdarza, ale tym razem zdarzyło, że przez około trzy godziny nie mogłem się oderwać. Bo niby już się wypaliły te ciągle używane do testowania nagrania, ale w tak mistrzowskiej postaci były obrazowane, że słuchałem z zapałem.

Stolarka pierwsza klasa, magnetyczne podstawki cudo.

Żeby ciągle nie chwalić powiem, że Holophony № 2, dzięki swym większym membranom, były bardziej wyczulone na sygnał i bardziej ożywiały przestrzeń, niemniej ta teraz trafność tonalna, idealne ogniskowanie źródeł i pokazowa separacja dźwięków z pozostawieniem pełnej koherencji dawały spektakl o walorach nieczęsto spotykanych, wzmacniany jeszcze całkowitą otwartością brzmieniową i emocjonalną, intuicyjnie odczuwaną prawdziwością, i mimo pełnego u tych № 4 spektrum sopranowego doskonałością tych sopranów pozwalającą słuchać bez zmęczenia. Trzeba też jeszcze dodać, że szczegółowość, jak na ten poziom cenowy, była poza jakąkolwiek kontestacją – zdecydowanie lepsza od normalnej – a jedynie te Holophony№ 2 wyznaczają poziom absolutnej doskonałości, że czulszych i szczegółowszych kolumn nie słyszałem. (Avatar Audio Holophony № 1 i № 2 mają te same membrany.)

Próbując szukać jakichś ułomności dodam, że kubatura głośników okazała się ociupinę za mała, by przeszły bez najmniejszego wzbudzenia pasożytniczym rezonansem makabrycznie trudny test basowego zejścia violi da gamba (głośniki monitorowe z reguły go nie przechodzą, nawet te dobre i drogie), ale wzbudzenie było minimalne, a powetowały to sobie №4 w dwójnasób, bezbłędnie przechodząc test bębnów taiko, którego bez zlewającego warczenia w partii finalnej prawie żadne kolumny, włączając w to największe i najdroższe, nie przeszły. Przy okazji raz jeszcze mogłem zasmakować oferowanej przez te podstawkowe Holophony siły wizualizacji i trafności brzmieniowej, wraz z popisowym rozwinięciem wałkowanego przeze mnie stale tematu objętości bębnów i precyzji obrazowania membran. Objętość rozwijała się na pełną skalę, membrany brzmiały autentycznie – sławnych solówek perkusyjnych i niesamowitych popisów Buddy Richa słuchałem z wielką satysfakcją. „Brzmieniowa magia i stopień wizualizacji na notę celującą” – zapisałem w notesie. Pełna także kontrola tych sopranów – żadnego cofnięcia ani forsowania. Wraz z tym perfekcja artykulacyjna: zero sztucznie dodanych podniet, ale zarazem żadnego zwrotu ku mdlącej obojętności. Trójwymiarowe obrazowanie sopranami bez czucia u tych sopranów nadmiernego wzmożenia; co za tym także idzie, idealne utrafianie w wiek wykonawców – głosy ani nie odmładzane addycją sopranową, ani starzone basową.

Co kolejnym przyczynkiem do ogólnego zadowolenia i nieustającej chęci słuchania – doświadczony audiofil z pewnością doceni te walory, tak rzadko spotykane. I w ogóle trzeba odnotować, jako uwagę właśnie ogólną, że często, zwłaszcza dawniej, mylono przekaz idealnie wyważony z nudnym. Ileż to ja się naczytałem o tym, że nudno grające głośniki czy słuchawki są takie, ponieważ tak jest poprawnie. Ale marketingowcy, także ci poprzebierani za recenzentów, nie cofną się przed niczym, by bronić powierzonego produktu. Broniono więc „wizgaczy” i broniono „nudziarzy” – jednych i drugich przedstawiając jako przykłady autentyzmu… (Paradne, nie?) Sam, opisując Avatar Audio Holophony № 4, nie muszę się kompromitować – słowo honoru daję, że grają autentycznie. To znaczy z pełnym wyważeniem, ale zarazem nie nudno ani krzykliwie, tylko porywająco. Powiem więcej – jeżeli ktoś chce autentyzmu za mniej niż dwadzieścia tysięcy, to trudno będzie o lepsze. Bardzo a bardzo trudno. Takie jest moje zdanie. Ale realizm i prawda w ogóle się w ich przypadku nie kłócą z łatwością czegoś słuchania. I nie ma też problemu starych ani słabszych nagrań. Mało tego – jest jeszcze lepiej. Te stare i te słabe zabrzmiały tak, jakby nie były takie. Wybaczcie proszę słownictwo, ale zacytuję samego siebie z notatki pod wpływem emocji: „Kurwa! Jak to realistycznie zagrało! Śladu sybilacji, przedobrzania, popisywania się, niedoróbek.” Tak napisało mi się po przejściu przez slalom testów właśnie słabych albo ułomnych nagrań, na których inni się wykładają. A nawet jak się nie wykładają, to przeważnie brzmią te nagrania dużo gorzej niż z Holophony № 4. Które może i są bardzo trzeźwe i bardzo wyważone, ale do tego stopnia, że tym właśnie porywają. Coś trochę jakbyś oglądał klasyczny western, gdzie główny bohater, dzielny pistolero, trafia za każdym razem – wrogowie jeden po drugim padają, tylko zacierać ręce… Ale ja się wygłupiam, a kolumny naprawdę są ekstra. Więc powiem nieco inaczej: one tak dobrze grały, że na kolejnych płytach miałem duże trudności z opuszczeniem któregoś utworu – za duża była chęć usłyszenia, jak dobrze poprzez nie zabrzmi.

Dużo się tego audiofilizmu nazbierało… A w roli głównej myszy.

W kolejnej notatce zapisałem: „Całkowity brak tubalności, głupich sopranów, sztucznego podbarwiania.” Prawda prosta i oczywista dosłownie zabijała. Pogłosy całkowicie związane z dźwiękiem, wzmagające tylko realizm, przemożne czucie „tu i teraz” przy mniejszym nacisku na ambience, większym na samą muzykę. Ta sama historia z basem – żadnego spuszczania ze smyczy, żadnego nim podbijania; po prostu bas… i te bębny… Oczywiście one nie dają ciśnień takich jak te od wielkich membran, skrajnie subowych efektów brak. Lecz jest ciśnienie, czucie na skórze, energia nie dosięga samych jedynie uszu. I jest w tym pełna złożoność harmoniczna, i kiedy się tego słucha, niczego dosłownie nie brakuje. No chyba, że ktoś lubi przekaz podbarwiany basem, albo taki, że sama średnica – tego od tych głośników nie dostanie. Myślę jednak, że gdyby usłyszał ten realizm, prędko zmieniłby zdanie i wolał go od wcześniejszych wyborów, bo prawda jest najlepsza. Może się mylę, ale tak sądzę, mimo wszechobecnego zalewu kłamstwa, chamstwa, podłości. Do jednej rzeczy tylko trzeba się przyzwyczaić, do tego jak z tymi Holophony muzyka w sensie jej wersji nagraniowych będzie różna, o ile więcej da się usłyszeć. Te głośniki nie uśredniają, nie robią wszystkiego na jedno kopyto. Nie będzie każdego utworu w atmosferce ładnego przyciemnienia, ekspozycji dźwięczności i masażu basikiem. To nie jest ta historia, to nie jest ta łatwizna. Także nie ta z powiększaniem sceny skutkiem podbarwiania wszystkiego pogłosem. Raz jeszcze powiem: tu rządzi trzeźwy realizm, ale o takim poziomie, że nie da się go nie słuchać, przykuwa do fotela. Są oczywiście tu i tam drobne niedociągnięcia względem najwyższego poziomu kolumn; w końcu samo Avatar Audio ma trzy wyższe pozycje. Te szczeknięcia u Vangelisa nie są aż tak rozbudowane wewnętrznie i wieloskładnikowe, jak u najlepszych z najlepszych, drgania powietrza, widzenie planktonu, ciśnienia dźwięku, szmerowość, wizualizacja akustycznych przepływów – to wszystko może być jeszcze lepsze. Ale to jest margines czaru i czar marginesu, a danie główne od Avatar Audio Holophony № 4 jest zjawiskowo realne. Ten realizm zachwyca, daję mu pełną rekomendację. Tylko te standy trzeba podwyższyć, ale zostało to obiecane.

Podsumowanie

 Realizm i jeszcze raz realizm. Żadnego powiększania sceny efektami pogłosowymi rodem z komputerowych kart, żadnego zaburzania naturalności dorzutem basu czy sopranów. Ani tymi pierwszymi uzupełniania braków w wypełnieniu, ani drugimi ubytków ostrości widzenia. Naturalność dana po prostu; jako oczywistość, za którą stoi taki drobiażdżek – tysiące prób nad idealnym zestrojeniem zwrotnicy.

Klasyczna dla monitorów precyzyjnie poustawiana scena od linii głośników w tył i nie sięgająca aż sufitu ani nie staczająca się na podłogę. Poczytywana przez słuchacza za w pełni autentyczną i nadzwyczajnie (naprawdę) ogniskująca źródła oraz separująca dźwięki. Ale oczywiście z pozostawieniem między nimi naturalnych relacji – bez tego o naturalizmie byśmy nie rozmawiali. Szczegółowość, czucie przestrzeni, obecność wykonawców, dystans dzielący od zniekształceń, prawidłowość pogłosu – to wszystko dużo powyżej przeciętnej oferowanej przez głośniki za kilkanaście tysięcy.

Jedyne, o co trzeba zadbać, by ten realizmie spełnił, to odpowiednie nawilżenie przekazu, by się nie stało zbyt sucho. Żadna sztuka, wystarczy odpowiednie okablowane i tor generalnie rasowy, nie mający do tego inklinacji. Żylaste tranzystorowe wzmacniacze zatem nie, ale jakiś Baltlab, Norma, Hegel czy Accuphase – jak najbardziej. Lampowe oczywiście tym bardziej. Ustawienie banalnie proste, zaawansowany układ antywibracji w komplecie z głośnikami, kable można kupić od tego samego producenta, są bardzo dobre a niespecjalnie drogie, okazyjne. Gwarancją ich jakości pokazy na AVS, gdzie w 2017 roku był to jeden z paru najlepszych dźwięków wystawy.

 

W punktach:

Zalety

  • Naturalizm i raz jeszcze naturalizm.
  • Żadnych efektów pod publiczkę, a słucha się z fascynacją.
  • Ale tylko dlatego, że nie ma w tym żadnych brzmieniowych błędów a plusów zatrzęsienie.
  • Słucha się tak po prostu i jednocześnie nie.
  • Po prostu, bo natychmiast w ten świat wchodzisz, a on w ciebie przenika; nie – ponieważ to niecodzienne.
  • Skraje pasma tak dobre, że w tych ramach cenowych lepszych nie ma.
  • Średni zakres podobnie – jego autentyzm przytłacza.
  • Scena typowa dla głośników monitorowych z wszystkim ich zaletami.
  • Ale zarazem oderwanie dźwięku kompletne, a precyzja ogniskowania źródeł i wraz z tym separacja niemalże bezprecedensowa.
  • Samo narzucająca się wszystkiego wizualizacja poparta także holografią.
  • Idealne wyważenie bas-sopran.
  • Przy wyższych poziomach głośności wyraźnie ciśnieniowa postać dźwięku (ale one tego nie potrzebują, na poziomach przeciętnych realizm także zupełny.)
  • Akustyka bębnów wzorcowa.
  • Mimo nacisku na realizm ogromna łatwość słuchania.
  • W tym także starych i słabszych nagrań, które – nie wiadomo jakim sposobem – zyskują w porównaniu do innych, a nie tracą.
  • Po wyjęciu z bass-refleksów korków można scenę rozdmuchać.
  • Popisowa złożoność harmoniczna i architektura dźwięków.
  • Łatwe do ustawienia.
  • Łatwe do napędzenia.
  • Własny system antywibracji – bardzo skuteczny, nie kaleczący posadzki oraz dający łatwość suwania.
  • Ciekawy wygląd i profesjonalizm wykończenia.
  • Bardzo rzadko spotykane, a jakże skuteczne, tweetery o dużych membranach.
  • Zwrotnica to popis kunsztu.
  • Porządne wewnętrzne okablowanie.
  • Bardzo korzystny stosunek jakości do ceny.
  • Znany i ceniony producent.
  • Made in Poland.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Za niskie standy, ale to już podobno przeszłość.
  • Ogromna konkurencja rynkowa.
  • W tym ze strony kolumn nieco słabszych, ale wciąż bardzo dobrych, a wycenionych niżej.
  • Też takich, które przekaz – sztucznie bo sztucznie, ale efekciarsko upiększają. (Czego nie lubię, ale co rozumiem.)

 

Dane techniczne:

  • Kolumny podstawkowe, dwudrożne.
  • Głośnik wysokotonowy: ø 100 mm (4”) z membraną papierową i dookólną matą wygłuszającą. (Vintage)
  • Głośnik szerokopasmowy: ø 200 mm (8”) z membraną papierową. (Vintage)
  • Obudowa: bambus.
  • Okablowanie wewnętrzne: litz.
  • Pasmo przenoszenia: 29 Hz – 20 kHz.
  • Moc akustyczna: 20 W.
  • Impedancja: 4 Ω.
  • Skuteczność: 90 dB.
  • Osadzenie głośnika na kulkach Receptor 1.
  • Osadzenie standu: resory magnetyczne.
  • Wymiary głośnika: 380 x 330 x 330 mm.
  • Waga głośnika: 13 kg/szt.
  • Waga standu: 18 kg/szt. (Dociążenie kwarcowe.)
  • Cena głośników (para): 12 500 PLN
  • Cena standów (para): 4800 PLN

 

System:

  • Źródło: Ayon CD-T2/Ayon Stratos.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Dayens Ecstasy IV sc.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Avatar Audio Holophony  № 4 Bamboo.
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Dociski antywibracyjne: Entreq Mouse (kolumny), Avatar Audio (końcówka mocy).
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4

  1. jafi pisze:

    Ale kociak!

    Te łożyska takie gładkie, że aż się prosi podanie stopnia gładkości np. Grade 10, Grade 5. Im gładsze tym mniejsza cyfra.

    1. Piotr Ryka pisze:

      O ile wiem, nie są to łożyska do kupienia. (Te ze stacji kosmicznej.) Idą na potrzeby badań naukowych i wojska. Stopnia kulistości kulek kosmicznych nie znam, Włosi swoich też nie podają.

  2. jafi pisze:

    Jak zamawiałem łożyska o dużej gładkości (Grade 10) na swoje potrzeby we Francji, to ustalałem z wykonawcą ten „szczegół”.
    Zasada była taka, że te gładsze były znacznie droższe.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Szczegółowe kwestie związane z kulistością proszę kierować wprost do Avatar Audio. Mnie tylko powiedziano, że kulki od tej (nie wiem której) włoskiej firmy są najlepsze z powszechnie dostępnych.

  3. Patryk pisze:

    Witajcie: czy tylko ja to tak widze?
    Glosniki vs. Sluchawki.

    Tylko gosniki dadza nam wielka scene, ktora mozemy porownac do sceny prawdziwej w klubie sluchajac n.p Jazzu w domu. Wszystkie sluchawki to tylko takie granie w glowie jak w pudelku.
    Oczywiscie mozemy pocluchac przy bardzo dobrej jakosci, ale zadne sluchawki na tym swiecie (nawet HE-1) nie maja szans (to moje zdanie oczywiscie) z fajnym zestawem glosnikowym w pokoju. (jezeli akustyka pomieszczenia jest dobra, sprzed dobrej klasy i wszystko jest ustawione tak jak stac powinno).

    Patryk.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odsyłam do mojego artykułu o płytach binauralnych: https://hifiphilosophy.com/plyty-binaural/

      I ponownie zwracam uwagę, że w przypadku reprodukcji głośnikowej klaszcząca widownia znajduje się za muzykami, co jest kardynalnym błędem. Słuchawki takie jak AKG K1000, Sennheiser Orpheus, Sony R10 i Stax SR-Omega budują fenomenalne sceny. Nowa Audio-Technica ATH-L5000 też.

    2. Marcin pisze:

      Zgadzam się. Miałem kilka bardzo scenicznych słuchawek, K702, GS1000, obecnie mam K1000 i niestety, pomimo wspaniałej detaliczności, nie mogę doszukać się w słuchawkach grania poza głową. Czasem jest już prawie, niektóre dźwięki dochodzą z daleka, ale wciąż główna cześć utworu gra mi w głowie. W głośnikach scena jest dużo bardziej naturalna, dzwięk odbiera się całym ciałem, nic nie gra w głowie, no i nic nie krępuje moich ruchów. Szkoda tylko, że jak żona i dzieci już śpią, nie można „dać po garach” :).

      1. Patryk pisze:

        Tez tak to wszystko widze. To zawsze tylko granie w glowie. Scena w glosnikach jest wielka i „dobrze napisane”…..odbiera sie ja calym cialem. Kontrabass czuje i widze przede mna jak na zywo. Sluchawki zawsze beda dla mnie tylko jako „zastepstwo” po godz.22:00.
        Po 22:00 pozostaja juz tylko sluchawki.

        Sprzedaje: „Final Audio X oraz Focal Clear”
        (pierwsze za 3.000 Sfr , Clear za 1.250 Sfr)

        1. Piotr Ryka pisze:

          Czuć mocno całym ciałem kontrabas można rzeczywiście tylko poprzez głośniki, choć przez niektóre słuchawki częściowo też da się. Nie mogę natomiast zgodzić się z opinią „to tylko granie w głowie”. Wiele słuchawek potrafi grać kilometry poza głową. Fantastycznie holograficzną scenę oferowała na przykład pierwsza, tzw. „złota”, wersja Stax Omega II.

  4. Sławomir S. pisze:

    Avator Audio Holophony…hmm, czy tu coś nie zalatuje 'wyszczekaną’angielszczyzną z tej nazwy? Jak widać, każda epoka ma coś co pełni funkcję Lingua franca a jakość komunikacji jest oczywistą zaletą. Była Greka, Łacina, Francuski (w dyplomacji), dziś wiadomo. Kompletnie absurdalna jest teza o rzekomej lapidarności przekazu w języku angielskim. Odwrotnie, normą w praktyce językowej jest tu używanie zdań pytających sugerujących rozważanie pewnej opcji niż twarde formułowanie tezy. Dziwna i egzaltowana dygresja w rejony bez związku z tematem recenzji. Natomiast Pan Cezariusz – znalazł niszę i ją eksploatuje (dopóki membran vintage wystarczy). Szczerze gratuluję, jako miłośnik tychże. Przykład pasji uwieńczonej finalnie świetnym produktem. Można pozazdrościć.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Chce Pan mi zasugerować, że przykładowo fraza „you are stupid, isn’t it” (umyślnie nie stawiam pytajnika, bo nie ma w tym de facto pytania) jest melodyjnie giętka i filozoficznie nośna?

      Co do związku systemu społecznego z audiofilizmem, to pozwoliłem go sobie scharakteryzować tutaj:
      https://hifiphilosophy.com/o-luksusie/ i tutaj: https://hifiphilosophy.com/o-luksusie/

      Oczywiście w wielu kwestiach możemy się głęboko nie zgadzać i temu między innymi służą tu komentarze. By the way – właśnie leci w telewizji spektakl, w którym Klara Schumann okazuje się większą kompozytorką od męża. Widziałem już też film dokumentalny o tym, że większą od J.S Bacha kompozytorinią była jego żona. Można jeszcze do tego dołożyć wkład madame Holland odnośnie poprawek przez jedną panią partytur Beethovena… Ale to ja jestem egzaltowany, a nie świat zwariował…

  5. Sławomir S. pisze:

    Widziałem też film, w którym Kopernik była kobietą. O melodyjności -sam Pan najpierw przyznał, ze to melodyjny język, wiec nie wiem jaka jest tu ostatecznie konkluzja. Nie wiem, czy fakt, że teksty obecnie śpiewane po angielsku, to zdecydowana większość nie jest tu porządną nobilitacją. Natomiast sugestia, że 'Pana teza’ jest oczywistą tautologią a teza polemiczna oczywistym wariactwem od razu anihiluje możliwość sympatycznej dyskusji. Lub używając Pana frazy – jest 'urojeniem wyższościowym’. Przepraszam za dosłowność charakterystyczną dla naszych zwyczajów językowych, bo akurat Anglosasi unikają tego jak ognia. Już nawet owe 'isn’t it’ czy np 'I wonder whether..’ to zwroty, których celem jest zmiękczenie własnej domniemanej nieomylności. Anglik unika trybu rozkazującego np zamiast 'Sit down!” użyje zawsze trybu quasi pytającego 'Why don’t you sit down” W tym sensie twierdzenie, ze to język 'wyszczekany’ przydatny w sposób naturalny do wydawania rozkazów w jakimś domniemanym latyfundium wydaje mi się tezą mocno dyskusyjną. Mam tu na myśli ogólnie formę i popularne zwroty frazeologiczne. Oczywiście każdy komunikat w dowolnym języku można sprowadzić do warkotu lub co najmniej do formy niegrzecznej 'Zalatywanie plebsem’wydaje mi się tu adekwatnym przykładem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, tylko że film o kobiecie-Kopernik był komedią, a to są spektakle całkiem serio i do tego jeszcze film dokumentalny. Nie chodzi więc o jakieś przygody Kaczora Donalda, skądinąd przez współczesną cenzurę całkiem usuniętego, tylko o wpieranie do głów kłamstwa.

      Odnośnie melodyjności i wyszczekania, to angielski jest taki i taki. W długich wypowiedziach melodyjny, w krótkich szczekliwy.

      Odnośnie tautologii i wariactwa, to nie bardzo zrozumiałem. Tautologii żadnej tu nie dostrzegam.

      Odnośnie natomiast tych rzekomo mięciutkich zachowań słownych Anglików, i w ogóle ich zachowania, to miałem możność się temu dokładnie przyjrzeć jeszcze w 1980 roku. Wobec cudzoziemców w zdecydowanej większości zachowywali się chamsko, pogardliwie i bezczelnie – ze sprzedawcami i kelnerami włącznie.

      1. Sławomir S. pisze:

        No nie… ja o cechach języka (stosowanych), a Pan o swoich wybranych obserwacjach zachowań ludzkich. Wycieczka w stronę lingwistyki staje się jałowa. Wróćmy do Audio.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Ośmielę się twierdzić, że cechy językowe i zachowania społeczne są powiązane. Behawior wyznacza styl językowy, styl językowy wyznacza behawior.

          1. Sławomir S. pisze:

            Tę koncepcję mógłbym przyjąć z zastrzeżeniami. Zachowania są bardzo zróżnicowane, społeczeństwa mocno podzielone. Ciągle jednak możliwa jest obserwacja stylu wiodącego i jego ocena niezależna od zachowań poszczególnych grup (kibiców, kelnerów itd). Why don’t we go back to Audio – wyszczekałbym po angielsku.
            In das Audio zurück! – powiedziałby Niemiec śpiewnie i melodyjnie

          2. Piotr Ryka pisze:

            Niezależnie od wesołej śpiewności takiego „Wenn Die Soldaten Durch Die Stadt Marschieren”, faktycznie mam na uszach coś ze strefy niemieckojęzycznej – słuchawki Mysphere 3.2, przybyłe prosto z Wiednia. I zaczynam recenzję.

  6. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Czy mógłby się Pan odnieść do braku jakichkolwiek ustrojów akustycznych w Pańskim pokoju odsłuchowym? Czy planuje Pan kiedyś stosowny wpis o akustyce pomieszczenia i/lub napisać recenzję jakiegoś ustroju/ów?

    Czekam na recenzję MySphere, zapewne panowie w Wiedniu również :).

    Pozdrawiam,
    Marcin

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na pierwszym zdjęciu, za firanką po lewej, widać duże ustroje akustyczne firmy Audioform. Recenzja Mysphere w toku. Jeszcze to chwilę potrwa. Odnośnie recenzji ustroi, to wstępnie była propozycja jednego z bardzo znanych producentów, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Sam takiej recenzji nie szukam, bo pomieszczenie specjalnie ich nie wymaga.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy