Recenzja: Austrian Audio The Composer   

     Czy Austrian Audio to dawne AKG? Nie całkiem, lecz po części. Owo dawne, nieistniejące już Akustische und Kino-Geräte, przemianowane potem na AKG Acoustics GmbH, znaczą nazwiska fizyka Rudolfa Goerike i biznesmena Ernesta Plessa, wiąże je Wiedeń i rok rozpoczęcia działalności 1945, a oficjalnie 1947. To zrazu oprzyrządowanie wizyjne i nagłośnieniowe kin, by potem od pięciu pracowników do wielkiej firmy – spektakularny sukces komercyjny i międzynarodowa sława w dziedzinie studyjnego i masowego dźwięku, sławne słuchawki i mikrofony. Ze słuchawkami ruszają w 1949 (nausznym modelem K120 DYN), z mikrofonami od początku, z innowacyjnymi od 1953 (kardioidalny D12). Idzie tak dobrze, że w latach 70-tych część udziałów nabywa Philips, a technologiczne apogeum wynosi w kosmos, gdzie na pokładzie stacji kosmicznej Mir pierwszy i jak dotąd jedyny austriacki kosmonauta prowadzi w latach 1991-92 badania nad akustyczną orientacją w stanie nieważkości za pośrednictwem słuchawek AKG K1000 i specjalnego procesora dźwięku. Na smutny finał pięknej historii sukcesy wiodą do zguby; budując nową fabrykę firma przeinwestowuje[1], rok 1993 to bankructwo i przejęcie za symbolicznego feniga przez amerykańskie Harman International Industries, które w 2017 połyka koreański gigant Samsung. W międzyczasie większość zaplecza ląduje w rozsianych po świecie zakładach Harmana, by na koniec skupić się w Chinach; i tu historia się urywa – komu park maszynowy i dokonania projektowe AKG się dostały, o tym annały milczą. Lecz moment przejęcia przez Samsunga to także rok nowego początku w naddunajskim, cesarskim Wiedniu; w muzycznej stolicy Europy, znaczonej nazwiskami Mozarta i Beethovena, dwudziestu dwóch byłych pracowników AKG powołuje do życia markę Austrian Audio, z zamiarem restauracji austriackiego dziedzictwa i przywrócenia dawnej chwały.  

      Dla tej nowej stajni sprzętowej popisowym rumakiem są właśnie Austrian Audio The Composer, słuchawki za 2,5 tys. EURO. Oprócz nich położony przy Eitnergasse 12 zakład oferuje modele tańsze i od bardzo niedawna słuchawkowy wzmacniacz klasy szczytowej „Full Score one”, który też trafił po recenzję i się niebawem przedstawi. AKG, nawet jako nieoficjalna wznowa, nie mogąca korzystać z oryginalnej nazwy, nie mogłoby być sobą, gdyby nie zaoferowało też mikrofonów, i tych oferuje najwięcej. Słuchawek łącznie dziewięć modeli, na razie jeden słuchawkowy wzmacniacz, a mikrofonów aż czternaście. Prócz tego oprogramowanie związane z produktami – nabywając słuchawki lub mikrofon otrzymujemy voucher na oprogramowanie dla nich.

      Firma zaczęła odnosić sukcesy – już inżynierowie dźwięku londyńskiej Royal Albert Hall używają jej aparatury, już wielu wykonawców muzycznych i realizatorów dźwięku nawiązało współpracę. Zjawił się także polski dystrybutor (mp3store) i właśnie piszę kolejną z dość długiej już listy polskich recenzji, tym razem o produkcie flagowym. (Jako od dawna użytkownik i zagorzały entuzjasta słuchawek AKG K1000 czułem się w obowiązku i o to zabiegałem.)

      Tak cóż, jedno było, minęło, inne na jego szczątkach powstało; czy wraz ze słuchawkami Austrian Audio The Composer powracamy do świata największych dokonań dawnego AKG? Przekonajmy się.

 

[1] Tak naprawdę nie z własnej winy, tylko trafiając równocześnie na kryzys w branży muzyczno-nagraniowej i zapaść austriackiej waluty, w której nagromadzonym kapitałem trzeba było spłacać dolarowe kredyty. Podwójny zatem pech i w jego następstwie krach. Historia w tym przykładzie zatacza koło od świni do świni: za swoje pierwsze słuchawki Goerike i Pless otrzymali od hodowcy nierogacizny zapłatę w mięsie wieprzowym, na koniec świństwem to, co stało się z AKG.

Design, technika, ergonomia

     Słuchawki wyglądają znajomo, miałem już z podobnymi do czynienia. Nazywały się Sony Qualia 010-MDR1 i były szczytem luksusu. Luksusu w stylistyce nawiązującej do późnego art moderne i technicznego zaawansowania, którego maksymalizacja miała je wynieść do rangi następcy kultowych Sony MDR-R10. Zadanie jakże trudne, ale jak wiele obiecujące. Zaplecze materiałowe i wkład innowacyjności rzeczywiście okazały niepoślednie, a co do następstw sonicznych, zjawiła się skrajna ambiwalencja – jedni te Qualia wynosili pod niebiosa, inni nie kryli rozczarowania. Nieraz bardzo znacznego – i sam do takich się zaliczałem, ale to zamierzchła historia, tamte słuchawki były oferowane w latach 2004 – 06. Powstały w ilości zaledwie dwustu kilkudziesięciu sztuk i w swoich czasach były najdroższe, kosztowały 3300 dolarów. Z półki można je było nabywać wyłącznie w ojczystej Japonii a z USA zamawiać, natomiast potencjalni europejscy klienci zostali zlekceważeni. Recenzowałem też inne słuchawki o zbliżonym wyglądzie; nazywały się ENIGMAcoustic Dharma i też na swój sposób były osobliwe, oprócz zwykłego przetwornika dynamicznego dysponujące elektrostatycznym tweeterem.

      Cóż to w takim razie za wygląd, od wielu lat już znany? Trochę, ale jedynie trochę podobne były jeszcze wcześniejsze (1991) AKG K400 i K500, cała też gama innych AKG, dla których wyróżnikiem nieduże wypiętrzenie w centrum muszli i przytwierdzony doń pałąk. Lecz tamte muszle były najczęściej okrągłe, a wypiętrzenia niewielkie obszarem, cała zaś konstrukcja sztywniejsza i same słuchawki jakościowo nie aż tak wysilone.  

      Dobrze, zostawmy historię, bo niewiele nam wnosi. Austrian Audio The Composer okazują się podobne do niektórych dawniejszych, a najbardziej tych jakościowo naj, naj, że klękajcie narody. Flagowy produkt wiedeńskiego laboratorium ma jednak swoją specyfikę i własne patenty, więc wygląd mimo wszystko taki, iż zaraz byś rozpoznał.

      Przede wszystkim to duże wokółuszne słuchawki otwarte. Muszle mające bardziej podłużne niż te maksymalistyczne Sony, a pałąk od nich węższy i nieco inny koncepcyjnie. Ale też całe są perforowane i aluminiowa siateczka ich osłon także wypiętrza się, przechodząc w płaskie, okrągłe centrum, obiegane u Sony przez jeden, a tutaj przez dwa jeden nad drugim pierścienie, z których niższy to integralna część maskownicy, a wyższy kołysze się nad nim, podtrzymywany przez dwie podpórki wnikają w głąb muszli. To on przechodzi w pałąk, a przez siateczkę widać sworznie pozwalające mu na kołysanie w osi pionowej i tylko tej. Na ruchomość w poziomej pozwalają obrotnice przy łączeniu z sekcją nagłowną, która ma identyczną jak u Sony formę dwóch równoległych płaskowników, tyle że położonych dużo bliżej i nie z rozpiętą między nimi, a podwieszoną opaską. Zaraz za obrotnicami trafiamy na dobrze fiksującą ustawienia suwakowo-zatrzaskową regulację rozpiętości pałąka, ale to nie kres regulacji. W kołyskowy pierścień zewnętrzny wkombinowano czteropozycyjną, też zatrzaskową regulację pochylenia bocznego muszli, pozwalająca ustawiać ich podługowatość pod czterema kątami, w poszukiwaniu optymalnej pozycji nad uchem. To rzadko spotykane rozwiązanie, zastępujące niekoniecznie przyjemne jeżdżenie pałąkiem po głowie, w przypadku muszli tak podłużnej wydające się czymś potrzebnym.    

     Podsumowując trzeba napisać, że cała ta regulacyjna złożoność, siateczkowość i zdwojona pierścieniowość to popis estetyki, funkcjonalności i inżynierii materiałowej – wszystko pasuje i jest lekkie, w odniesieniu do wyglądu dopracowane i w użyciu przyjemne.

      Ale i na tym osobliwości się nie wyczerpują, dołącza do nich mocowanie kabla. W komplecie otrzymujemy trzy; wszystkie wyglądające identycznie, mające tylko różne wtyki i długości. (Pentaconn – 1,2 m, 4-pin – 3,0 m i mały jack – 3,0 m z gwintowaną nasadką na duży.) Osobliwość na drugim końcu, gdzie do plejady istniejących sposobów spajania z muszlą dołącza taki przez dwa małe jacki; ale nie całkiem mikro i położone obok siebie, tylko większe i jeden nad drugim. Podpięcie wchodzi od góry w kołyskowy pierścień i dociera do przetwornika poprzez tylną podpórkę, a wzrok dociera do przetwornika też tylko od tej strony – przez siateczkę okrywy muszli widać srebrny pierścień magnesu i wewnątrz niego rubinowy emblemat marki ze stylizowanym A. Od strony ucha, zatem od przetwornika frontu, niczego natomiast nie będzie widać, bo całe wnętrze mocowanych magnetycznie, podługowatych padów ze skóry proteinowej wypełnia nieprzenikniona dla wzroku gąbczasta osłona z dużymi literami „L” lub „R” orientacji stronowej.

      W witrynie internetowej Austrian Audio przekroju słuchawek próżno szukać, nie ma go też w dołączonej broszurze, ale jest na YouTube relacja z CanJam, podczas którego przedstawiciel firmy opowiadał o trzymanym w ręce przetworniku, jako mającym 49 mm średnicy w oprawie karbonowej. Grubość membrany tam nie pada, lecz specyfikę jej tworzywa przybliża strona internetowa, nie bez słuszności chwaląca się powłoką diamentową na łukowatym żebrowaniu oraz centralnej wypukłości. Dokładając do tego odpowiedzialne za siłę napędową magnesy z neodymu N52, czyli najlepszego dziś magnetyku[2], otrzymujemy odpowiedź na pytanie, co w tych słuchawkach jest takiego, żebyśmy chcieli je wybrać.

      Nauszniki są ekskluzywne. Może nie aż tak marketingowo wyolbrzymiane, jak dawne Sony Qualia, ale mające znakomity wiedeński rodowód, historię AKG za tło i bycie wysilonym technicznie flagowcem za oręż. Rozumie się samo przez się, że Austrian Audio przy ich tworzeniu nie mogło popełnić błędu; powinięcie się nogi na tym etapie wzrostowym oznaczałoby katastrofę. Musiano więc zaoferować nie ustępujące najlepszym a tańsze, zdecydowano się też wyłamać z popularnego trendu na odnawialne opakowania ekologiczne, wkładając „The Composer” do drewnianej kasety podkreślającej ekskluzywność. Na rzecz doskonałości użytkowej dano im lekkość i nadprzeciętną pulę dopasowań ergonomicznych, mających zadowalać każdą głowę. Dano zwiększone o 5 mm względem dawniejszych AKG diamentowe membrany, mające sycić każde uszy. Dano też bardzo wysoką skuteczność plus trzy kable, pozwalające obsługiwać każdy sprzęt, w tym nawet goły smartfon.

     Impedancja wynosi 22 Ω, skuteczność 112 dB, pasmo przenoszenia pokrywa zakres 5 Hz – 44 kHz, a rzadko podawana moc wyjściowa to 160 mW. THD udało się zepchnąć poniżej 0,1%, a wagę ograniczyć do 385 g. Wyposażając słuchawki w innowacyjny przetwornik Hi-X49 DLC o napylonych sztucznym diamentem membranach udało się, przynajmniej potencjalnie, nawiązać równą walkę z forpocztą konkurencji; tym bardziej, że cena nowego popisu techniki audialnej w polskim salonie i Internecie to trzynaście tysięcy bez pięciu złotych, czyli jak za flagowe i najprawdopodobniej jedne z wiodących mało. Tyle uznane marki żądają teraz za produkty środka stawki, flagowe są dwa albo więcej razy droższe. Pozycja wyjściowa zatem dobra, jest pole do ataku.

 

[2] Z wyczerpanego kilkadziesiąt lat temu afrykańskiego złoża niklu o unikalnych właściwościach produkowano doskonalsze od powstających obecnie magnesy typu Alnico, uważane za w zastosowaniach głośnikowych od neodymowych lepsze, pomimo że mniej mocne. (Historia analogiczna do stali damasceńskiej, magnetyt na surowiec której wyczerpał się jeszcze w średniowieczu i dziś nawet nie wiadomo gdzie były jego złoża, podejrzenie pada na Indie.)

Odsłuch

      The Composer otrzymały dedykowany wzmacniacz Austrian Audio Full Score one (€ 1499), lecz on ma też otrzymać recenzję, nie będę go pchał przed inne. Oprócz tego należy mniemać, iż większość potencjalnych nabywców posiada już wzmacniacz słuchawkowy, a więc przynajmniej początkowo będzie używać sztandarowej wznowy dawnego AKG z nim. Niewykluczone też (przy całym szacunku dla wiedzy i zapału wiedeńskich konstruktorów), że najlepsze z tych posiadanych reprezentują wyższy poziom, osiągnięty większym nakładem materiałowym za odpowiednio wyższą cenę, toteż szerzej o firmowej kooperacji będzie w recenzji wzmacniacza.

      Zacznę od synergii z używanym przez siebie przy komputerze Phasemation EPA-007; przymierzymy tę kooperację do rezultatów osiąganych ze Score one; później w ruch odtwarzacz przenośny; na finał duże triody ASL Twin-Head Mark III i coś o porównaniu do K1000.

      Plan mamy przeto nakreślony niczym w gospodarce socjalistycznej, która zarzuconą rewolucję czerwoną przeistoczyła w zieloną i idzie jej tak samo, czyli do góry nogami i tyłem. Ale o to będziemy się martwić w osobnym artykule, o ile zechcę napisać, a teraz cała naprzód i strzyżemy uszami.

 

      Przy komputerze z Phasemation

     Ulgą brak zamienników kablowych, rzecz powinna pójść prędzej. Gorzej, że trzeba będzie porównywać do Dan Clark Audio STEALTH i HiFiMAN Susvara, bez czego miarodajność żadna. Przetwornikiem Auralic Vega G2.2, tak aby móc wyzyskać podpięcia symetryczne i nikt nie mógł potem kręcić nosem, że ich nie sprawdzono.
    – No to jazda w odsłuchy!

     Zacznę od sprawy nietypowej, która być może tylko dla mnie była ważna, jako że moje uszy są wyjątkowo wyczulone na wyważenie stereofonii. Austrian Audio The Composer też okazały się na to wrażliwe, co z jednej strony dobrze o nich świadczyło, z drugiej narażało na irytację. Działały bowiem w taki sposób, jakby mierzenie tego było ich podstawowym zadaniem, co niejednokrotnie skutkowało kompromitacją nagrania, a nawet jeśli nie, i tak często wyczuwałem przechył. Akurat przetwornik Auralica umożliwia wyważanie kanałów, mogłem więc do każdego nagrania dobierać odpowiednie moim zdaniem, co czasem oznaczało dość znaczną ingerencję. Oczywista nie zawsze w tę samą stronę, co świadczyłoby o czymś innym; ale nie – przetworniki słuchawek pracowały równo, natomiast ich tolerancja na stereofoniczne wahnięcia w nagraniach była zerowa.

   Wg mnie brało się to ze spotęgowanej separacji źródeł i klinicznej czystości dźwięku, przenikliwie transparentnego aż do samego spodu, przez co zero bałaganienia, ukazywania czegoś nie do końca. The Composer to rentgenowskie oko, prześwietlające sytuację muzyczną na wskroś i każdemu dźwiękowi przypisujące własną wagę, których to wag suma także staje się jednoznaczna i może się okazać, że będzie bardziej nierówna niż w odbiorze u innych. Albo inaczej – te sumy w różnych słuchawkach z grubsza są takie same, ale u innych mniej czytelne. U The Composer zaś działało to na zasadzie samorzutnego pojawiania, a nie jedynie w trybie badawczym. Z całą pewnością u Susvar i Stealth zjawisko było marginalne, podczas gdy u nich nie. W tej sytuacji odwołałem się do testu stereofonicznego, by zauważyć, że prawy przetwornik testowanych (tylko ich) tłumi nieznacznie wysokie tony. Może więc całe zamieszanie brało się właśnie z tego? Tym bardziej że The Composer wysokie tony akcentują i właśnie nimi prześwietlają.

      No nic, zostawmy to, bo zaraz się okaże, że nie aż takie to ważne, gdyż nie zawsze się utrzymuje, a na koniec przemija. Poza tym może tylko sam taką nadwrażliwość przejawiam; skutkującą aż bólem i późniejszym przytkaniem ucha dostającego cichszy sygnał.   

      Przy okazji dowiedzieliśmy się kilu rzeczy – że mianowicie wznowione AKG pod szyldem Austrian Audio to w wydaniu szczytowego modelu niezwykła transparentność i separacja dźwięków, poprzez co nietypowo też mocna separacja kanałów. Zahaczyliśmy także o inną ważną sprawę, a nawet o kluczową, mianowicie że The Composer mocno eksponują soprany, co w sumarycznym obrazie widma daje przekaz przebiegający wyżej. Oferujący zarówno ową szczególną transparentność, jak i zaznaczającą się dobitniej chropawość drapowaną sopranem; jedno i drugie pewnym kosztem gładkości i muzykalności.   

     Koszt ten przybiera formę nie do końca w stylu cykania elektrostatów typu Stax SR-L700 i SR-009, ale znać pewne pokrewieństwo. Nie zjawia się dźwięk tak delikatny i pod cyknięciami zwiewny – wyróżnia się czarniejszym tłem i większą konkretnością. Lecz całościowo też nie wzbrania się przed analizą przy pewnym zaniedbaniu miąższości i śpiewności.

      Nietrudno zgadnąć, że działo się tak w jakiejś części (o ile nie w ogóle) za sprawą niskiej pojemności kabla, wszak identyczna historia miała miejsce z kablem u Susvar. Tu natomiast jedne i drugie porównywane za uprząż miały Tonalium, wraz z czym gęstsza atmosfera i większa śpiewność, a mniej prześwietlania i separacji. Już Stealth, które postrzegam raczej jako analityczne, wyraźnie były gęstsze i na czysto muzycznych aspektach skupione, tym bardziej więc Susvary. Jedne i drugie z niższym, gęstszym i gładszym dźwiękiem, w odbiorze bardziej skłębionym. The Composer zaś na ich tle brzmieniowo trochę twardsze, minimalnie chłodniejsze, a materiałowo, w sensie budulca muzycznej tkanki, sztywniejsze i bardziej poszatkowane. Lecz to wszystko i tak na rewelacyjnym poziomie z okrasą świetnej analizy. Przy dźwięku który aż jęczał o lepszy kabel, ale im dłużej się słuchało, tym jęk stawał się cichszy. Tak działa adaptacja, ale nie każdorazowo, jedynie w takich razach, kiedy bodziec niewielki. Ten zaś najwyraźniej był.

Odsłuch: Przy komputerze z Full Score one

    Austriaccy inżynierowie chyba wyczuli problem, a może tylko ich wzmacniacz zwyczajnie okazał się lepszy, tak czy inaczej brzmienie zjawiło się gładsze, głębsze i elastyczniejsze, jak również pogłębione smakowo, a nie tylko tonalnie. Sumarycznie poprzez to melodyjniejsze i przede wszystkim piękniejsze, oferujące na rzecz tego także i głębszą scenę (już trzy głębie), jak również głębiej nasycone barwy (czwarta); przywołujące prawdziwszych wykonawców z prawdziwszymi instrumentami.

     – Całość już nie tak analityczna, tylko z zaśpiewem, z tkanką łączną, bez szatkowania, albo prawie. I trzeba odnotować, że dający to wszystko firmowy Full Score one był połączony z gniazdkiem (ściślej z listwą) kalem Sulek 9×9, co zwykle dużo znaczy. Umyślnie tak zrobiłem, pragnąc wytyczyć granice możliwościom, a nie snuć się opłotkami. I teraz, wraz z tym Sulkiem i dedykowanym wzmacniaczem, poprzez tę obniżoną tonalność i pozostałe głębie, mniej dokuczliwa była już ewentualna nierównowaga kanałów w nagraniu, mimo iż w dalszym ciągu test stereofoniczny pokazywał mniejszy udział sopranów w prawej słuchawce. (Nie w moim uchu, co sprawdziłem zamieniając stronami.)

      Niższa tonalność i wyższej całościowo klasy brzmienie drastycznie złagodziły problem, mogłem to teraz lekceważyć, wyrzucając poza świadomość. A warto było, bo słuchanie sprawiało satysfakcję. Nie miałem wątpliwości, że program „Dajemy o połowę tańsze o takich samych możliwościach” udało się zrealizować, aczkolwiek przy porównaniach piętno słabszego kabla dawało się we znaki.

 

 

 

 

      Zatopiłem się w tych porównaniach ponownie, aczkolwiek teraz w odniesieniu do zwężonego zakresu, albowiem wzmacniacz Full Score one dla Susvar miał za mało mocy. Na szczęście dla DCA STEALTH dosyć, można było zestawiać. I jak już nieraz bywało zapisywałem spostrzeżenia w trakcie, dochodząc na koniec do wniosku, że próba połączenia ich nicią narracyjną jedynie zaciemni obraz nic od siebie nie wnosząc, dlatego lepiej wypunktować.

Spostrzeżenia odnośnie Austrian Audio The Composer

  • minimalny sopranowy pogłos
  • neutralna temperatura
  • średnie nasycenie i dociążenie
  • dobra materializacja artystów
  • gładkość z wyraźnym śladem chropawości
  • bliski do średniego dystans
  • echowe macanie pomieszczeń
  • ogrom dozowany umiarkowanie
  • brak bezkresnego odejścia
  • stuprocentowa wyraźność
  • stuprocentowa separacja nawet przy maksymalnej komasacji dźwięków
  • kontrolowany, umiarkowanie potężny bas
  • czerń tła podświetlana srebrzeniem
  • miękkie i elastyczne struny
  • zróżnicowane tupnięcia z kontrolowanym trzaskiem i dobrze oddaną odpowiedzią deski
  • wszechstronna nastrojowość bez prób ocieplania, dosładzania czy przymilania
  • zero sybilacji
  • rytmiczność o umiarkowanej sile podkreślającego nacisku
  • barwy bardzie pastelowe niż lśniące
  • zanurzenie w muzykę średnie, z tendencją wzrostową w miarę upływu czasu i całkowitością w razie najlepszych technicznie nagraniach
  • orkiestry widziane w perspektywie
  • średnia ich potęgowość
  • zdolność do bardzo niskiego basowego zejścia i zachowania przy tym kontroli (ale bez przełożenia na w pełni potęgowy charakter brzmienia)
  • bardzo dobra, tak samo jak bas trzymana w ryzach dźwięczność
  • soprany z pełnym wzlotem, nigdy drażniące
  • brak zdolności do lotu w Divertimento in C Mozarta
  • niewyczuwalna wilgoć i aromatyczność
  • umiarkowana miąższość
  • świetna szybkość
  • nieprzeciągane podtrzymania
  • niewielka doza romantyzmu
  • mniej liryzmu niż techniczności (tak raczej bez chwytania za serce, skowytu czy nostalgii)
  • elegancki, nastrojowy fortepian (najbardziej nastrojowy z instrumentów),
  • silne różnicowanie pod każdym względem jakości nagrań

Spostrzeżenia odnośnie Dan Clark Audio STEALTH  (z kablem Tonalium)

  • cieplej, wilgotniej i romantyczniej
  • mocniej narzucająca się nastrojowość i biologiczność
  • dźwięk lepiej kooperujący z przestrzenią – lepiej w niej się układający i rozchodzący
  • mocniejsze poczucie zanurzenia w muzykę
  • nieco ciemniejsza aranżacja i brak srebrzenia czerni tła
  • głębsze i gładsze, mniej akcentujące chropawość brzmienie
  • dłużej podtrzymywane wybrzmienia, bardziej zaangażowane emocjonalnie, ze śladem przymilania i zawodzenia
  • lepsza miąższość
  • mocniejsze kontrasty i intensywniejszy światłocień
  • miękkość strun mniejsza tylko nieznacznie, ale na bazie większej sprężystości
  • mocniejszy atak i mocniej wzbijany rytm
  • większa bezpośredniość kontaktu
  • bardziej dobitna potęgowość
  • prawdziwsze instrumenty dęte
  • większa wytworność muzycznego przepływu
  • lotniejsze Divertimento
  • żywsi ludzie
  • bardziej rozwibrowana i tętniąca przestrzeń
  • więcej muzycznego wiru, rozkołysania, taneczności

      Pytaniem pozostaje, na ile te różnice brały się z różnych u porównywanych kabli; wg mnie gdzieś tak między połową a całością. Dlatego porównanie względne; i nie, nie popełniłem błędu nie stosując u STEALTH ich oryginalnego kabla, ponieważ ten także jest nadprzeciętny i ma większą pojemność. Zarazem słabszy od Tonalium, więc jak już spadać, to z wyższego konia.      Porównanie uprzytomniło mi, że The Composer (tak jak je dają, bez stosowania lepszych kabli) to przede wszystkim rozdzielczość, transparentność i precyzja, składające się bardziej na wyraźność niż artystyczne pląsy, a Dan Clark Audio STEALTH w uprzęży lepszego kabla to większa dawka muzyki par excellence – więcej nastroju, życia, śpiewu. Więcej też mocy wyrazowej, zarówno w odniesieniu do potęgowej strony brzmienia, jak i lirycznej subtelności. Burze, trzymanie kogoś za rękę, oddechy i uczucia, a mniej fotografii, kaligrafii, linijki.

     Odsłuch: Z odtwarzaczem i ASL Twin-Head

      Ostatni etap to groźne słowa, ale nie w tym wypadku. Zwyczajnie, tkwiąc po uszy w życiu, a nawet wraz z uszami, idziemy po najlepsze. Dziesięć lamp we wzmacniaczu i dwanaście w razie użycia końcówki mocy (dla Susvar i dla Stealth), poza tym trzy dla wszystkich w przetworniku. Sumarycznie więc cztery duże triody, trzy prostownicze, dwie tetrody i cała zgraja małych triod. Tor wysilony, drogo okablowany, lepszego już nie będzie. A dzięki niemu czary. Rzadko się zdarza, żeby któreś słuchawki tak inaczej grały przy komputerze i odtwarzaczu. Rzecz sprowadziła się do tego, że wszystkie anse wyliczone w punktach, jak nie dość kompletne wypełnienie i nie dość długie podtrzymania, deficyt romantyki i pozostałych drgnień duszy, niewystarczająca bezpośredniość kontaktu i nie dość potęgowe brzmienie odnośnie basu i rozmachu – to wszystko poszło precz i poszło do ostatka.

     Zacznę może od basu, który dla wielu jest kluczowy, niezbędny ich repertuarowi. Wraz z lepszym wypełnieniem zjawił się popisowy – żywotny i potężny, bardzo nisko schodzący. Żadnych odnośnie uwag krytycznych, tym bardziej, że nie pojawiło się wraz z przyrostem mocy podbarwianie basowe – cała architektura brzmienia pozostała w najlepszym porządku.

     Objawiły się The Composer jako klasyczny „All-rounder” z grupy stricte high-endowych słuchawek, co tym ważniejsze, że nie potrzebujący cudzego lepszego kabla. Brzmienie od porównywanych drobiazgowo Stealth różniło się minimalnie, a cała różnica brała z niższego brzmienia amerykańskich planarów z polskim kablem. (To drugie także ważne.) Teraz już bez przełożenia na większą głębię i uczuciowość – całościowy brzmieniowy wydźwięk jednych i drugich odnośnie technicznej sprawności, uczuciowości i poczucia piękna był niemal identyczny. The Composer wykazywały się minimalnie lepszą separacją, Stealth minimalnie lepszą melodyką – ale w praktyce odsłuchowej u jednych i drugich zjawiali się ci sami ludzie, fortepiany, saksofony, bębny, orkiestry i tak dalej. Bo także The Composer pod dyktat lampowego toru okazały się ssaczo ciepłe i zwinne, częstujące miłym powabem na przemian z groźną potęgowością, a nade wszystko atmosferą żywego muzykowania. Zero dystansu, pełne zanurzenie, świat jawił się muzyką. I dla mnie, jako opisującego słyszane, było to czymś bardzo miłym, poniekąd też zaskakującym. Zmiany na lepsze się zdarzają, ale tak radykalne rzadko. Przejście od grania skupionego na precyzji i separacji do muzycznego porywu – nie, to się prawie nie zdarza. A tutaj się zdarzyło. Co można całościowo podciągać do refleksji: te słuchawki są wyjątkowo wrażliwe na postać podawanej treści; bez złagodzenia pokażą, z czym mają do czynienia.  

     Gwoli uzupełnienia dodam, że porównałem też z Susvarami, które objawiły się jako grające bardziej normalnożyciowym dźwiękiem, mniej estradowo podrasowanym. Różnicy jakościowej nie odnotowałem, chyba żeby tę „normalnożyciowość” poczytywać za lepszą, ale pod względem przyjemności obcowania i puli emocjonalnej różnicy nie było.

      Zostało do napisania parę słów o relacji z AKG K1000 – najlepszymi słuchawkami ze stajni pierwotnego AKG, lepszymi od najlepszych pozostałych o kilka długości.

      Kwestię można odbębnić krótko i w dwóch punktach. Primo, charakter brzmienia okazał się bardzo zbliżony, ale to żadne novum, pozostałych porównywanych też. Również w tym porównaniu zjawiali się ci sami ludzie, a nie zawsze tak bywa; tonalność zbytnio w dół lub górę potrafi zmieniać osoby. Tym niemniej te osoby miały różną siłę istnienia i różną bezpośredniość. Nikogo nie zaskoczę pisząc, że – secundo – nagłowne głośniki z 1989 roku, doposażone w ekstremalny kabel z modułem uziemienia, przywołały realniejsze postaci i prawdziwszą muzykę. Transparentność i wraz z nią bezpośredniość, podobnie jak dynamika, nasycenie i indywidualizm głosów stały po stronie dawnych AKG, ale przecież samo ich założenie konstrukcyjne dawało im przewagę – nieprzylegające, wraz z czym tworzące wokół głowy prawdzie pole dźwiękowe, do tego jeszcze zasilane końcówką mocy 25 W na kanał, musiały być bardziej realistyczne i bardziej dynamiczne.    

      Z odtwarzaczem przenośnym  

    Ten etap wg planu winien zjawić się wcześniej, ale gospodarka planowa nie byłaby przecież sobą, gdyby się plany nie posypały. Dzięki ostatniej kampanii wyborczej zyskaliśmy okazję przypomnieć sobie, czym różnią się solenne obietnice od prozaicznej realizacji. Zwłaszcza studenci dostali w dupsko, bo rozpieszczani przez teraźniejszość mogli jeszcze nie wiedzieć. Mieszkając teraz w akademikach za złotówkę i otrzymując miesięcznie tysiąc złotych zasiłku, każdego dnia mogą zaznawać iluzoryczności obietnic bałamutnych planistów.

   Redakcyjny Astell & Kern KANN ULTRA dostarczył gniazda Pentacon, dla którego najkrótszy z zestawu The Composer kabel ma przynależną wtyczkę.  

      Nie powiem, że to niepokojące – bo czym się niepokoić? – ale po raz kolejny słuchając przenośnego zestawu w skład którego weszły słuchawki o dużych ambicjach, odniosłem wrażenie, że strojone były właśnie pod taki. Że gra to aż za dobrze, że aż tak nie powinno. Być może to zasługa odtwarzaczy, ale coś mi się nie wydaje, choć niewątpliwie stały się lepsze i przede wszystkim mocniejsze. Gotów w każdym razie jestem napisać, że producenci słuchawek szczególnie teraz dbają o ich dobrą, niemalże idealną współpracę z urządzeniami przenośnymi. Aż tak dobrze to grało, że nie bardzo wiem, co powinienem powiedzieć, bo takie w czambuł chwalenie od razu trąci nudą. Może w takim razie napiszę, że samo słuchanie ani krzty nią nie trąciło: moc, nasycenie, melodyczność i nastrojowość stały na high-endowym poziomie. Bas raził mocą i głębokością zejścia przy braku wyczuwalnych zniekształceń, soprany rozchodziły się w trzech wymiarach, a ciepła biologiczność głosów częstowała dreszczami na skórze. Echa pod zupełną kontrolą i z wkładem w tworzenie piękna, a delikatność, kruchość i dźwięczność w specjalnej aranżacji Kanonu in D Johanna Pachelbela cienia nie zostawiała wątpliwości, że mamy do czynienia z brzmieniami wysokich lotów. A jakby tego nie dość, odniosłem też wrażenie, że powiększyła się przestrzeń, rozpychana większą długością wybrzmień. Cóż, może to granie z Twin-Head poodtykało możliwości i słuchawki brzmieniowo dojrzały? Na wszelki wypadek wróciłem do dedykowanego wzmacniacza, i też zagrało lepiej, choć trochę suchszym dźwiękiem. Całkowicie wyrównały się natomiast kanały – prawy już nie grał inaczej skutkiem powściągania sopranów. Dlaczego unormował się później? – Pojęcia bladego nie mam.

Podsumowanie

     Podsumowanie w tym wypadku będzie ważniejsze niż zwykle, ponieważ w tekście zjawiają się uwagi koniec końców nieadekwatne, bardziej relacjonujące dojście do stanu końcowego niż ten stan. Finalnie trzeba to więc wykreślić, wziąć pod uwagę sam finał. A finał jest radosny niczym kantata do wiadomej Ody, też powstała na austriackiej ziemi. To są naprawdę, bez żadnego naciągania słuchawki klasy szczytowej; ewentualnie, gdy skrupulatnie mnożyć rozróżnienia, klasy podwierzchołkowej[3]. Nie aż tak arcy doskonałe jak kilka historycznie najdoskonalszych, ze sztandarowym Sennheiserem Orfeuszem na czele, ale tuż za takimi i na równi z tymi o cenach idących teraz w tysiące dolarów. Trzeba jedynie pamiętać, że konstruując brzmienie starają się wyważać relacje na osi bas-sopran, nie znajdziemy więc w nich lubego wielu uszom obniżenia tonacji i naddatku gęstej słodyczy, czego charakterystycznym przykładem Audeze LCD-3. Co jednak nie oznacza, że basu będzie mało, a ciepła nie będzie wcale. Nic podobnego. Bas ma potęgę, zejście i precyzję, a ciepło i słodycz głosów, gdy trzeba, się pojawiają. Nie ma natomiast czegoś innego – nie ma narzucania własnego stylu. Słuchawki są obiektywizujące i mówiące prawdę o torze. Jako powstałe z myślą min. o profesjonalistach pod tym względem bardzo udane, potrafiące powiedzieć więcej o nagraniu i podłączonej aparaturze niż to ma miejsce u większości, nie pomijając też najdroższych. Trudno przy tym odgadnąć, jak będą się zachowywać otrzymawszy lepsze okablowanie, przy założeniu oczywiście, że takie potencjalnie lepsze, lepszym okaże się faktycznie. Nie sądzę jednak, by był z tym jakiś kłopot, zbyt wiele jest potwierdzeń. Ale, jak już powiedziałem – nawet z własnym okablowaniem to nauszniki klasy szczytowej ze szkoły obiektywizmu brzmieniowego, a więc potrzebne wszystkim tym, którzy nie lubią bawić się w retusze. Prócz tego ładne, lekkie i wygodne; wolne od kolorystycznej ekstrawagancji i inkrustacji w drzewie. A przy tym, jako dynamiczne o niskiej impedancji, szczególnie łatwe w napędzeniu; podążając za tą łatwością znakomicie współpracujące także ze sprzętem przenośnym, nawet z gołym smartfonem.

     Wbrew niejako profesjonalnym zacięciom i mobilnym zastosowaniom, na wzór dawniejszych high-endów wkładane do podnoszącej prestiż drewnianej kasety, nawiązujące także pod tym względem do referencji firmy-protoplasty, pamiętnych AKG K1000.

 

W punktach

Zalety

  • Relatywnie tanie słuchawki klasy szczytowej.
  • Nie tylko ekskluzywnie brzmiące, też eleganckie i wygodne.
  • Odnośnie brzmieniowego stylu profesjonalnie obiektywne.
  • Odnośnie estetyki wyglądu mistrzowsko ergonomiczne.
  • Ten styl brzmieniowy nie oznacza przejawów bezduszności.
  • Bezduszne, kolokwialnie mówiąc, są tylko dla jakości nagrań i jakości aparatury.
  • Gdy więc nagranie przejawia ślady artyzmu, te otrzymamy w całości, muzyka nas poruszy.
  • Rzecz jasna muzyczne piękno, o które przecież chodzi, dostaniemy w całości, nie zazna ono uszczerbku.
  • Mało tego, zostanie podkreślone doskonałością odtwórczą, ponieważ technika realizacyjna jest u tych słuchawek mistrzowska.
  • Co odnosi się nie tylko do parametrów typowych, w rodzaju szczegółowości, separacji czy rozwartości pasma, ale też do poetyki, melodyjności i palety emocjonalnej.
  • Neutralność bas-sopran i cała reszta neutralności nie przeszkadza uwydatnianiu piękna brzmień instrumentów i piękna ludzkich głosów.
  • Ponieważ nie jest to neutralność w typie chłodnego oglądu, tylko wżywamy się w muzykę. (Chyba że tor wymusza emocjonalny dystans, wówczas to jego trzeba zmienić.)
  • Duży atut techniczny w postaci 49-milimetrowych membran napylanych sztucznym diamentem.
  • Magnesy z najlepszego neodymu.
  • Regulowane położenie muszli nad uchem.
  • Same te muszle otwarte i duże.
  • Trzy kable w komplecie.
  • Niska impedancja i wysoka skuteczność to łatwość napędzania.
  • A łatwość napędzania to doskonała współpraca także ze sprzętem przenośnym.
  • Dla producenta popisowe. (Pokaz siły.)
  • Wytwórca osadzony w dziedzictwie AKG.
  • Made in Österreich. (Wien)
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approved.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Bardzo długo się wygrzewają.
  • Pokaz siły technicznej po stronie słuchawek wymaga adekwatnej po stronie reszty toru.
  • Każde niedociągnięcie brzmieniowe zostanie ukazane.
  • Wydaje się, że do osiągnięcia pełnej sprawności wymagają paru bodaj godzin współpracy z torem o maksymalnej jakości.
  • Nie dla lubiących basowy masaż jako danie główne i lodzio-miodzo za polewę.
  • Trudno orzec, co mogą jeszcze osiągnąć dzięki wymianie kabla na jakościowo najwyższej klasy.

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki wokółuszne, dynamiczne, otwarte.
  • Membrana: mylarowa o średnicy 49 mm, napylona sztucznym diamentem
  • Magnesy: neodym N52
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 44 kHz
  • Impedancja: 22 Ω
  • Czułość: 112 dB
  • Moc wyjściowa: 160 mW
  • THD: poniżej 1,0 %
  • Muszle: z perforowanego aluminium, ruchome w trzech płaszczyznach
  • Pałąk: o regulowanej długości, z podwieszoną opaską
  • Pady: ze skóry proteinowej, mocowane magnetycznie
  • Waga: 385 g
  • Kable: 1 x 3,0 m 4-pin; 1 X 3,0 m Pentaconn (4,4 mm); 1 x 1,2 m jack 3,5 mm z adapterem na 6,35 mm
  • Opakowanie: drewniana kaseta

Cena: 12 995 PLN

 

System

  • Źródła: PC (pliki dyskowe, YouTube, TIDAL), Astell & Kern KANN ULTRA, Cairn Soft Fog V2.
  • Przetworniki: Audio Reveal Hercules, Phasemation HD-7A K2.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Austrian Audio Full Score one, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus z uziemieniem Olympus), Austrian Audio The Composer, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Kabel koaksjalny: Hijiri HDG-R Million.
  • Interkonekty: Sulek 6×9 RCA, Sulek Red RCA, Next Level Tech Flame RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, GFmod, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence.

 

[3] Umyślnie pod wierzchołkowy napisałem razem.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

9 komentarzy w “Recenzja: Austrian Audio The Composer   

  1. Marcin pisze:

    Czy mógłbym poprosić o porównanie w kilku zdaniach recenzowanych tu do niedawnego odkrycia – Moondrop Venus?

    pozdrawiam!

    1. Piotr+Ryka pisze:

      The Composer są bardziej precyzyjne, a z najlepszym w recenzji wzmacniaczem po prostu wyraźnie lepsze. To słuchawki z ekstraligi, których brzmienie nie musi się podobać, bo nie jest basowe czy nadgęste, ale to rasa i klasa.

  2. Piotr+Ryka pisze:

    Słuchałem dzisiaj efektów pracy tego w krakowskim Nautilusie: https://www.nirvana-audio.com/en

    I tą są czyste jaja, ale wpływ na dźwięk duży i pozytywny. Poza tym drogie jak cholera, bo podobno opracowanie kosztowało miliony dolarów. Na czym polega działanie, chronione jest tajemnicą. Może na czystej sugestii, lecz jeśli tak, to głębokiej.

    1. Sławek pisze:

      A ile to cudo kosztuje?
      Pewnie generator fal Schumanna jest tańszy: https://tomanek.net.pl/wyprzedaz-tomanek-generator-fal-schumanna.html, tyko bez obudowy, trzeba włożyć do jakiegoś pudełka.

      Przeczytałem tą recenzję i nie wiem, czy ta Nirvana działa na ludzi czy na sprzęt…
      Słuchając na słuchawkach też jest różnica?

      1. Piotr+Ryka pisze:

        – Jedna sztuka kosztuje 4 tys. dolarów (wariactwo) i wystarcza na pomieszczenie do 25 metrów kwadratowych, dla większych trzeba dwóch.
        – Działanie dotyczy akustyki sali, nie poprawi więc odsłuchu słuchawkowego.
        – Na czym dokładnie polega nie wiadomo, to tajemnica.
        – Od dawna mam generator fal Schumanna i na mnie kompletnie nie działa – ani względem słuchania, ani ogólnego samopoczucia.
        – Natomiast (i niestety) działanie tego tajwańskiego szpeja jest porażająco duże. Takie w każdym razie odniosłem wrażenie na krótkim wyjazdowym odsłuchu.
        – Wg. Roberta Szklarza, właściciela Nautilusa, całe targi w Monachium to były nudy, nic nowego godnego uwagi. Ciekawe i oblegane było jedynie to.

        1. Sławek pisze:

          No, grubo!
          Dziękuję za uwagę co generatora fal Schumanna. A podobno są różnice pomiędzy tymi generatorami – słyszałem opinię, że ten od Acoustic Revive (około 1500 zł)działa pozytywnie, od Tomanka to nie wiem, a w necie są i takie za 50 zł, strach się bać. No chyba, żeby uznać, że np. 200 zł to można zaryzykować.

          1. Piotr+Ryka pisze:

            Mam właśnie ten od Acoustic Revive. Na niektórych podobno działa, na mnie nie. (O ile nie liczyć tego, że drażni wściekle błękitną diodą.)

  3. Piotr pisze:

    Panie Piotrze,

    Czy można liczyć na jakieś porównanie/test słuchawek portable, czyli tych mniejszych, by móc poza poza domem cieszyć się muzyką w dobrej jakości dźwięku? Kiedyś testował Pan i chwalił Grado SR 60, ale upłynęło już trochę czasu, pojawiły się nowe, a te zostały zastąpione przez Grado SR 60x Prestige. Sam planuję kupić jakieś portable do swojej podróżniczej kanapki odtwarzacz/wzmacniacz pod muzykę klasyczną, a Pańska rekomendacja pomogła by mi i wielu innym osobom.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      A jaki przedział budżetu wchodzi w rachubę?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy