Recenzja: Audioform Adventure 304

AudioForm_Adventure_304_016 HiFiPhilosophy   Historia się dość często i niejednokrotnie szybko powtarza. Ledwie co napisałem, że na AVS brak było sporo spośród godnego uwagi sprzętu i dopiero co przedstawiałem takie nieobecne tam a świetne głośniki, a już następne na odsłuchową arenę wkraczają i każą się podziwiać. A wszystko w następstwie tego, że wystawianie się na tym AVS dużo kosztuje i na dodatek nie wszyscy wierzą w jego marketingową moc sprawczą. Znam sporo takich, co się z wystawiania tam wycofali, nie odnajdując pozytywnych następstw tamtejszej promocji, a inni nawet nie próbują, bo albo ich nie stać, albo stać, ale nie widzą sensu. Faktem jest, że im ta wystawa jest większa, tym prędzej można się na niej zgubić, a jak z wielu ust dużych nawet dystrybutorów słyszałem, bywają tam wyłącznie z obowiązku i aby nikt nie pomyślał, że ich nie stać. Natomiast całe to szumne bycie ani trochę nie przekłada się na znaczące rezultaty sprzedażowe, bowiem prawdziwa audiofilska gruba ryba, ktoś gotowy pozyskiwać sprzęt za setki tysięcy a nawet miliony (a tylko tacy rzeczywiście się liczą i tylko na nich bazują salony handlujące drogim sprzętem) rzadko bywa na tym AVS osobiście, a jak już, to nie kieruje się tym co tam usłyszał, tylko działa w innym stylu zarówno na polu wyszukiwania jak i odsłuchów. Ci panowie przechadzają się po Internecie, a przede wszystkim są stałymi bywalcami zaprzyjaźnionych salonów, najczęściej mając z nimi wypracowane przez lata towarzyskie układy, a nie anonimowo snują się po AVS, by potem coś wybiórczo kupić na zasadzie: „to mi się wczoraj spodobało”.

W przypadku opisywanej obecnie firmy Audioform mamy do czynienia z tą drugą przyczyną nieobecności na AVS, jako że głośniki Adventure 304 pochodzą od producenta o dużych możliwościach, dużym zapleczu i obecnego na rynku od dawna. Ponadto właściciel – pan Tomasz Kursa – ma też inne źródła dochodu i mógłby z produkcji głośnikowych kolumn zrezygnować na rzecz wygodniejszego życia, ale jest pasjonatem dobrego brzmienia, a poza tym muzykiem. Posiada świadectwa ukończenia muzycznych szkół i umie grać na fortepianie oraz perkusji, a jeszcze do tego ma dyplom ukończenia Akademii Sztuk Pięknych na wydziale wzornictwa przemysłowego, czyli sumarycznie to wszystko, co do bycia projektantem kolumn głośnikowych najpotrzebniejsze, a co szkoda aby się zmarnowało. A że na elektronice też zna się niezgorzej i wie co można lutownicą zdziałać oraz który drucik jest który, to mamy kwalifikacyjny komplet.

O to porzucenie nie ma się w ogóle co martwić, bo kolumny spod jego ręki wychodzą już od lat przeszło dwudziestu i wielu audiofili cieszy się ich posiadaniem, a jeszcze na dodatek firma świadczy usługi innym producentom aparatury audio (i nie tylko), bo jak mówiłem ma odpowiednie zaplecze technologiczne i dużo może. Nas tu wszakże interesuje to tylko, co może zaproponować jako producent kolumn, a może sporo, bo jest tych kolumn modeli aż cztery i wszystkie bardzo ciekawe. Z tych czterech trzech już słuchałem, a obecnie kierujemy nasz wzrok bystry i słuch znamienity na najlepsze spośród tych trzech, a drugie licząc od góry w ofercie, które zwą się jak w tytule – Adventure 304 – ponieważ są przygodą, mocy nominalnie liczą trzysta watów i są czterodrożne.

Budowa

O proszę, kolejna zaawansowana konstrukcja rodem z Polski.

O proszę, kolejna zaawansowana konstrukcja rodem z Polski.

   Właśnie, są duże i czterodrożne. A nie dość że czterodrożne, to jeszcze każdy z tych czterech stanowiących osobne drogi czterodrożności głośników posiada tylko na własny użytek oddzielną komorę wewnętrzną, co jak powiada producent bardzo ułatwia strojenie, pozwalając nakładać fale akustyczne wyłącznie od strony słuchacza, bez kłopotliwego mieszania się ich po stronie wewnętrznej. Tym to jest jeszcze ważniejsze, że bronią strategiczną kolumn 304 jest właśnie wyjątkowa obudowa, bazująca nie tylko na tym pudełkowym czwórpodziale, ale mająca też cztery inne węzłowe dla jakości brzmienia momenty.

Pierwszy to kształt ściany tylnej, która nie jest najczęściej spotykaną płaszczyzną zwykłego prostopadłościanu, tylko została łukowato wysklepiona niczym komora rezonansowa prawdziwego instrumentu muzycznego, pozwalając o wiele lepiej w sensie jakości muzycznej kłębić się w swym wnętrzu falom akustycznym. A na tym wcale nie koniec, jako że drugim źródłem muzycznych przewag jest umieszczony wewnątrz, właśnie na tych łukowatych tylnych ścianach, osobno w każdym poza wysokotonowym przedziale staranie opracowany dyfuzor akustyczny, dodatkowo tę poprawę poprzez wygaszanie zbędnych rezonansów organizujący. (W sekcji wysokotonowej dyfuzora nie ma, ponieważ tweeter ma konstrukcję zamkniętą, tak więc nie sieje dźwiękiem za siebie, czyli zbytek łaski.) To już wyższa szkoła muzycznej jazdy, w której maczał też palce brat pana Tomasza, będący z wykształcenia specjalistą od spraw komputerowych – w tym komputerowego modelowania przestrzennego. Trzecia węzłowa sprawa, także na całościowy rezultat mocno rzutująca, znajduje się już od przodu, tak więc jest widoczna cały czas podczas słuchania.

A zwą się one: AudioForm Adventure 304.

A zwą się one: AudioForm Adventure 304.

To znane rozwiązanie, jednak praktycznie niezbyt częste, charakterystyczne między innymi dla sławnych kolumn Jacquesa Mahula, czyli jego Focali. Rzecz polega na dopasowującym przełamywaniu korpusu, tak żeby każdy głośnik ze swego osobnego pudełka „patrzył” wprost na słuchającego, a nie gwizdał gdzieś po suficie albo burczał pod nogi. To zabieg sam w sobie bardzo sensowny i jak najbardziej skuteczny, tyle że by go wdrożyć, trzeba mieć odpowiedni warsztat produkcji obudów i odpowiednie zaplecze analityczne, pozwalające dokładnie wyliczyć kąty tych przełamań oraz parametry zwrotnicy, czym przeciętny producent kolumn nie dysponuje. A potem rodzą się audiofilskie mity, że głośniki monitorowe grają o wiele lepiej, albo że słuchać należy z bardzo bliska bądź tylko z daleka, albo też ochoczo zwala się wszystkie niedociągnięcia na akustykę pomieszczenia odsłuchowego, każąc prewencyjnie rozciągać grube dywany, zaciągać grube zasłony i wytłaczakami jaj wykładać sufit oraz ściany. (Znajomy znajomego ma taki jajeczny klimat, z dokładką w postaci żony pukającej się w czoło i opowiadającej koleżankom, jakiego też mąż ma fioła.) A kiedy mimo jaj i dywanów dalej jest źle, to się wówczas powiada, że – no, trudno, ale nie wszystko udało się skorygować. A tu po prostu kolumny trzeba wymienić, a nie ze ścianami dziwaczyć.

Czwarta, ostatnia wyróżniająca te Adventure właściwość, to fakt, że stawia je producent na szerokiej stopie i wysokiej goleni, czego nie da się przeoczyć i co można na zdjęciach zapoznać; przy czym kolejną ciekawostką jest, że to we wnętrzach tych wielkich stóp montowane są zwrotnice, zyskujące dzięki temu nieobecną zazwyczaj izolację od drgań wewnętrznych obudowy, zawsze pożądaną dla pracującej audiofilskiej elektroniki.

304 to kawał potężnej, czterodrożnej kolumny z frontalnie  umiejscowionym basrefleksem.

304 to kawał potężnej, czterodrożnej kolumny z frontalnie umiejscowionym basrefleksem.

Kolumny wyposażono też w pojedynczy bass-refleks, umieszczony na samym dole i skierowany do przodu, przy czym owo „na dole” oznacza dużo wyżej niż zwykle, skoro cała sekcja głośnikowa stoi na tej podporze w stylu zamontowanego na stałe, niezbyt wysokiego standu. Powyżej bass-refleksu lokują się cztery wspomniane głośniki – po jednym basowym, tenorowym, altowym i sopranowym. Wszystkie poza ostatnim pochodzą od polskiego STX i mają węglowe membrany; a więc są od znanego i coraz popularniejszego dostawcy, zaopatrującego coraz liczniejsze firmy. Gdy zaś idzie umieszczony nie na samej górze, tylko pomiędzy altem a tenorem głośnik wysokotonowy, to jest on własnej konstrukcji Audioformu, podobnie jak własnej konstrukcji jest zwrotnica, oparta o kondensatory foliowe i bipolarne.

Wszystko to wraz z wielką stopą, zaopatrzoną w zamontowane na stałe kulkowe podstawki, mierzy razem 127 centymetrów i waży 40 kilogramów, a wykończenia w naturalnej okleinie drewnianej obejmują zakres od bardzo jasnej sosny po czarny dąb.

Pokój odsłuchowy winien mieć według producenta przynajmniej 20 metrów kwadratowych, punkty podziału zwrotnicy ustawiono na wysokości 350 i 4000 Hz, a przydana głośnikom skuteczność okazuje się przeciętna i wynosi 91 dB, tak więc wzmacniacz powinien być dosyć mocny, o ile nie jest lampowy. O tej lampowości już za chwilę, bo ciekawe rzeczy z nią wyszły, a tu jeszcze tylko nadmienię, że wyliczona przez producenta odległość słuchającego od kolumn winna wynosić circa 330 centymetrów, niezależnie oczywiście od typu wzmacniacza.

Brzmienie

Głośniki wykorzystane w tej kolumnie to 8, 6 i 5 calowe "carbony"...

Głośniki wykorzystane w tej kolumnie to 8, 6 i 5 calowe „carbony”…

   Zabrałem się za odsłuchy i prawie wszystko przebiegło normalnie, to znaczy nie użyłem sprzętu innego niż własny, poza gramofonem Nottingham DAIS, jako dodatkowym źródłem, i poza jedną jedyną próbą z końcówkami mocy od Phasemation, która to próba okazała się ze wszech miar udana. Prawdę rzekłszy, z uwagi na tą umiarkowaną skuteczność, podłączyłem mające około 10 Watów na wyjściu monobloki na lampach 2A3 bardziej dla hecy i z psotnej chętki pobawienia się dźwiękiem; bo chociaż zamontowano w nich lampy 2A3 o podwyższonej mocy, to i tak niedopasowanie wydawało się oczywiste. Tymczasem złośliwa chęć usłyszenia, jak też te Phasemation się męczą i jak się na koniec udławią, została „pokarana” znakomitym brzmieniem.

Tak naprawdę do całej tej próby z 2A3 nakłoniony zostałem przez samego konstruktora, który bardziej ode mnie chciał się przekonać, co też z takiego niedopasowanego podłączenia wyniknie, tak więc to obaj zostaliśmy zaskoczeni, a sprzęt lampowy raz jeszcze dowiódł, że jego prawa fizyki nie dotyczą. Bo niby jakim prawem tak mała moc zmusiła mało skuteczne kolumny do nie pozostawiającego nic do życzenia grania? Chyba nie prawem fizyki?

Odłóżmy na bok teorie i skupmy się na praktyce. Faktem jest, że mający trzy razy więcej watów Croft odnotował pewne przewagi, niemniej niczego tym nominalnie za słabym Phasemation zarzucić nie było można. Przeciwnie – zagrały rewelacyjnie. Słuchany następnego dnia Polestar nieco wprawdzie lepiej panował nad skrajami pasma, pokazując więcej dołu i lepiej prowadząc górę, jak również zaoferował całościowo głębsze i bardziej nasycone brzmienie, niemniej różnice były niewielkie i względem różnic mocy oraz stopnia dopasowania śmiesznie małe. W dodatku te Phasemation też miały swoje atuty, bo więcej zwodzącej urodą śpiewności, lampowej powłóczystości oraz takie srebrzące się światło, stwarzające specyficzny, jaśniejący urodą klimat. Mniej miały kontrastu, nie rzucały barw na tak czarne tło, wolniejsze było u nich tempo i mniejsza dynamika, ale więcej za to impresjonistycznej nastrojowości i subtelniejsze, bardziej stonowane przejścia kolorystyczne.

...oraz 1calowa, tytanowa kopułka tweetera.

…oraz 1calowa, tytanowa kopułka tweetera.

Odłóżmy jednak różnice pomiędzy wzmacniaczami, a skupmy się na kolumnach.

Pierwsza rzecz, jaka do mnie dotarła, to że dźwięk doskonale lokuje się w pionie. Bo u mnie dosyć często spada nieprzyjemnie na podłogę, a czasami odwrotnie – jakaś jego część zaczyna krążyć pod sufitem; a tutaj, zgodnie z ideą przełamującego, ogniskującego odgięcia, idealnie zawisał na wysokości oczu i było to bardzo dobre. Żadnych nie trzeba więc było używać dodatkowych pod kolumny podkładek, żadnego odginania od pionu, wiercenia się przez słuchacza. Z miejsca trafiony zostałem prosto w głowę i pozostało jedynie ten trafiający dźwięk sobie opisać.

A jest co opisywać, bo jak od razu powiem, na całym ostatnim AVS nie było lepszego, za wyjątkiem tego produkowanego przez mega zestaw Vox Olympian. Pomału to do mnie dotarło, wcale nie od razu. Bo też i wydawało się absurdalne. Własne lampy majątku wszak nie kosztują, a ceny zawsze mamy z tyłu głowy i odruchowo gotowi jesteśmy przyjmować, że droższe powinno być lepsze. Inna rzecz, że niezależnie od cen lamp lepszych od dużych triod 45ʼ nie ma, a spośród nich lepszych niż te od Emission Labs, no ale tu one grały jedynie w przedwzmacniaczu, a na wyjściu mimo wszystko dość skromna hybryda Glenna Crofta, chociaż z też magicznymi 5965 Telefunkena. Do tego także magiczne ale nie jakieś super drogie kable od Sulka jako interkonekty i głośnikowe, a dopiero Accuphase DP-700 i Nottingham DAIS z wkładką Ortofon Anna to nie cenowe przelewki, a jeszcze ten Accuphase stał na bardzo go wspierającej i dźwigającej jakościowo platformie Rogoz Audio. Do tego droga listwa Power Base High End i super kable zasilające. Ale przede wszystkim i ponad wszystko brała w tym udział o niebo lepsza niż na AVS akustyka.

I tak sobie słuchałem, słuchałem – aż wreszcie doszło do mnie, że gra to lepiej, a już na pewno nie gorzej, niż wszystko na tym AVS za wyjątkiem kosmicznych, nieosiągalnych Vox Olympian.

Ja wiem, czytelnik jest oburzony. Zwłaszcza ten co tam był i owo z drugim strasznie mu się spodobało. Bo przecież dCS-y, super gramofony, strasznie drogie głośniki, ultra kable, hiper zasilanie… Rzecz jest niewątpliwie do przedyskutowania, jako że w grę wchodzi do wszystkiego się mieszający relatywizm ocen. I od niego się nie uchylę, chociaż rzecz potraktuję skrótowo.

Owoż chodzi przede wszystkim o jaki rodzaj dźwięku zabiegamy i jaki robi na nas największe wrażenie. Bo można dźwięk różny woleć i nie jest to nic nowego. Można neutralny, można gorący, można chłodnawy. Można ogromny i odsunięty, a można bliski i kameralny. Możne swojski i można udziwniony. Można jak najmocniejszy i można jak najdelikatniejszy. Można, można i można. Wybór jest bardzo rozległy. A na tym AVS, jak już zdążyłem wiele razy napisać, dominował dźwięk w odbiorze tajemniczy, sprawiany super szczegółowością w połączeniu z lekkim dystansem i brakiem ciepła. Oczywiście nie tylko taki się pojawiał, ale takiego należało się przede wszystkim spodziewać podczas wkraczania do kolejnego pokoju. Kulminacją takiego brzmienia była główna sala Audiofastu (przynajmniej kiedy w niedzielę w niej byłem), a najlepszy tego rodzaju styl, nieznacznie tylko i nader efektownie tajemniczością naznaczony, prezentowała sala Grobel Audio.

Umiejscowione pod niskotonowcem ujście bassreflexu na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie piątego głosnika systemu.

Umiejscowione pod niskotonowcem ujście bassreflexu na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie piątego głosnika systemu.

Tymczasem tutaj kolumny Audioform Adventure 304 grały w stylu bezkompromisowo naturalnym, pozbawionym jakichkolwiek udziwnień i skrywanych tajemnic. Żadnych – śladowych nawet – skłonności do udziwniania, tajemniczości, rozbratu z życiem. Wszystko w  realistycznej temperaturze, w naturalnych barwach i z rzeczywistym, z samych tylko faktów czerpiącym rozłożeniem akcentów. Żadnego więc przesadnego podkreślania szczegółów kosztem melodyjności, ani odwrotnie – melodyjności zatracającej szczegół. Żadnego pławienia się w podświetlanych dodatkowym światłem planktonach, zjaw ani pogłosowych duchów, ani też rozdymanego nad miarę basu, czy chudych, nitkowatych sopranów. Wszystko dokładnie takie jak trzeba, takie jak być powinno, takie, że się nie dasz rady przyczepić. Ba, żeby tylko – to by jeszcze nie była sensacja. A przecież sensacyjnie to grało, bo jakże inaczej mógłbym napisać, że te stosy arcydrogiego sprzętu z AVS zostały w tyle. Kiedy parę dni później powiedziałem o tym konstruktorowi, nie chciał wierzyć i myślał, że się wygłupiam. Sam tak bym pomyślał, sam nawet myślałem, ale ocena wewnętrznego ratio nie chciała być inna.

Brzmienie cd.

Kolumny można podłączyć w ukłądzie bi-wire, ale jak się okazało, klasyczne podpięcie również zdaje egzamin. I to jak!

Kolumny można podłączyć w ukłądzie bi-wire, ale jak się okazało, klasyczne podpięcie również zdaje egzamin. I to jak!

   Kiedy już dotarło do mnie podejrzenie, że tak być mogło, i kiedy uważnie pod tym kątem się przysłuchałem, głupi przesąd o zależności od ceny ustąpił i sam sobie przyznałem rację. Rzeczywiście, ten dźwięk od tamtych bym wolał. A wolał na zasadzie, że był prawdziwszy i piękniejszy. Bez sztucznych ozdobników, udziwnień, przesadnych ornamentów, odginania od faktów. To była muzyka sama, w czystej, naturalnej postaci. Muzyka taka po prostu, a jakże do znalezienia trudna. Toteż słuchałem i słuchałem – i jedyne co mi się nie podobało, to jasny kolor kolumn. Wolę muzykę z czerni, i to się na pewno nie zmieni. Wolałbym też, by kolumny zostały, a bezdusznie zabrały się i poszły sobie. Ale poza tym była uczta. Tak, zapewne, całkiem możliwe – te czy tamte bardzo drogie z AVS przy mojej domowej akustyce i z moim torem wypadłyby jeszcze lepiej, jeszcze prawdziwiej, jeszcze piękniej. Ale póki co fakty są takie, że nie wypadły, bo okazji nie miały. A dywagowanie, co by się zdarzyć mogło, w niczym nam nie pomoże i nic nie jest warte. Zostańmy przeto przy faktach.

Audioform Adventure 304 zagrały dźwiękiem doskonale wypełnionym, całkowicie analogowo spójnym i gładkim oraz głębokim, ale bez pogłębiającej przesady. Przyjemnie też ciepłym, lecz znów bez zbytecznego nadmiaru; ale przede wszystkim klimatycznie i z pełnym wachlarzem pozytywów. Właśnie ten klimat decydował o całości tak dobrze przyjętej; i co ciekawe, klimat na bazie realizmu i bez przeciągania wybrzmień, chociaż z dość długim, należytym ich podtrzymaniem. Kolumny nie są tubowe, a mimo to okazały się grać do tubowych podobnie, to znaczy trójwymiarowym, sferycznie bardzo rozbudowanym brzmieniem. Poza tym nie są zbyt drogie, ledwie dwadzieścia parę tysięcy, a mimo to chwilami stylem prezentacyjnym nawiązywały bezpośrednio do Vox Olympian. Bez tamtej wprawdzie przemożnej potęgi i aż tak zjawiskowej finezji, ale porównanie nasuwało się samo. Swoiste nawiązywanie do ideału, gdzie do niczego się nie można przyczepić i gdzie żaden aspekt nie okazuje się wypaczony; przeciwnie, każdy napiera wzmożoną i wzajemnie eskalującą się satysfakcją, niejednokrotnie naciera bardzo. W tym wypadku szczególnie nacierała ogólna postać dźwięku i całej prezentacji; nie dość że tak wyrafinowanie pod każdym względem ekscytująca, to jeszcze w oparciu o dźwięk perfekcyjnie oderwany, po szerokiej i głębokiej scenie buszujący – całej za głośnikami i odchodzącej na wiele metrów. A jak zwykle kiedy gra to tak dobrze, na każdej szerokości pasma pojawiały się inwarianty dobrego brzmienia: soprany całościowo wypromieniowane w przestrzeń, bogactwo indywidualizacji głosów i należyta podstawa basowa. Ta ostatnia nie tak bardzo akustycznie rozpostarta jak u recenzowanych ostatnio JWS Ifaisteio, tylko bardziej zwarta i uderzeniowo mocniejsza.

Adventure 304 wydają się nie mieć żadnych brzmieniowych niedociągnięć - biorąc pod uwagę ich cenę, prezentowana jakość wydaje się wręcz absurdalna.

Adventure 304 wydają się nie mieć żadnych brzmieniowych niedociągnięć – biorąc pod uwagę ich cenę, prezentowana jakość wydaje się wręcz niewiarygodna.

A wszystko to razem zabrzmiało magicznie; magią prawdziwości i dosłowności muzycznej, a nie jakiegoś wynaturzonego zwodzenia na kanwie przeinaczanej, udziwnianej muzyki. Zabrzmiało pięknie – właśnie pięknie – i piękno to od razu we mnie uderzyło. A dopełniała to piękno, czy raczej je stanowiła, wspomniana gama pozytywów, które pozwoliłem sobie poddać kilku zwyczajowym próbom. Stereofonia okazała się bardzo dobra, choć znów nie aż aż na miarę Albedo Aptica. Niemniej spoistość przestrzeni pomiędzy kolumnami była całkowita i żadne dziury tam nie wyskoczyły. Nie było aż takich popisów i takich akrobacji, jednak salta i podania okazały się celne. Jeszcze lepiej wypadł test zwykłej mowy. Bez akustycznego podbicia, jaku u bardzo pod tym względem forsownych Ifaisteio, tylko z naturalną melodyką głosu i bez akustycznych ozdobników oraz pogłosowych wzmocnień. Z bardzo skutkiem tego silnym kontrastem względem samej produkcji muzycznej, której akustyce i artykulacyjnemu bogactwu nie tylko nic nie można było zarzucić, ale już napisałem, jak była piękna. A w ramach tego piękna nie inaczej niż pięknie musiały wypaść głosy wokalistów – świeżo, naturalnie, adekwatnie wiekowo i właśnie przede wszystkim pięknie. Specjalnie uruchomiłem kilka szczególnie trudnych utworów, które w zależności od sprzętowej aranżacji ukazywać się mogą zarówno okropnie jak pięknie – i wszystkie one zabrzmiały bezdyskusyjnie po stronie piękna. Zarówno te stare, nagraniowo ułomne, jak i nagrane poprawnie, ale zwyczajnie trudne do zagrania. Podobnie korzystnie wypadła szybkość, dynamika, spójność pasma i całościowa potęga. Atak był szybki i mocny, z dźwiękiem wyraźnie siadającym na piersi i odczuwalnym na skórze. Skoki dynamiczne należycie rozwarte i mocą należytą poparte, tak aby orkiestra symfoniczna czy organy mogły się skojarzyć z tymi od Vox Olympian, a dodatkowo wspierane tą piękną sceną i naturalnością samego brzmienia. Do tego jeszcze całe pasmo niczym masło na chlebie równą rozsmarowane powłoką, że noża byś w szczelinę nie wsadził.

Oj dzieje się ostatnio na naszym głośnikowym podwórku - najpierw pozytywnie zaskoczyły konstrukcje JWS, a teraz to - nikomu nieznany AudioForm zagrał tak, że niektórzy renomowani producenci powinni się zacząć mocno zastanawiać nad swoimi propozycjami. Pełna rekomendacja!

Oj, dzieje się ostatnio na naszym głośnikowym podwórku – najpierw pozytywnie zaskoczyły konstrukcje JWS, a teraz to – nikomu nieznany AudioForm zagrał tak, że niektórzy renomowani producenci powinni się zacząć mocno zastanawiać nad swoimi propozycjami. Pełna rekomendacja!

Godziny mijały, a wciąż z niedowierzaniem przypatrywałem się kolumnom i własnym, niezależnie od woli pojawiającym się myślom. Jedna władza sądzenia, ta niezależna, samobieżna i spontaniczna, powtarzała uparcie „jak pięknie, jak wspaniale”, a druga, ta refleksyjna z poziomu meta, a więc oceniająca także oceny, podpowiadała uparcie: „to niemożliwe; niemożliwe żeby tak dobrze aż grały, musisz się mylić”. Tak więc się biłem z myślami i własnym osądem, zastanawiając się, czy może ta akustyka u mnie aż o tyle jest lepsza, czy akurat dzień mam taki, że świetnie słyszę i na muzykę mam wyjątkową ochotę, a może coś jeszcze innego, z czego nie zdaję sobie sprawy. W efekcie odsłuch dnia następnego musiałem powtórzyć, ale nie chciało grać gorzej. To nie było najlepsze granie jakie u siebie miałem; na pewno słabsze od Raidho czy Avantgardów, słabsze też nieco od Zingali i Zeta Zero. Ale na pewno olśniewające urodą nie mającą najmniejszej skazy – nie taką wprawdzie oryginalną, co niezwykłością przykuwa, ale taką złożoną z samych pozytywów; tak dobrych, że wypadkowo olśniewających. Nie zatem jakieś pojedyncze czy podwójne ekstremum, doposażone wysokiej klasy resztą, tylko wysoka klasa wszystkiego, zbierająca się w niepospolitą urodę. Przemożna siła sumowania, zbiór wektorów tylko ku ideałowi biegnących i ani jednego o zwrocie przeciwnym, zaburzającego ku temu ideałowi płynięcie. A zatem coś takiego jak jakościowa drużyna bez słabych punktów, a za to z wieloma świetnymi zawodnikami. A takie drużyny w pucharowych rozgrywkach zachodzą bardzo daleko.

Podsumowanie

AudioForm_Adventure_304_008 HiFiPhilosophy   Jeżeli macie kupę forsy, to kupcie sobie Raidho D2 albo D3, w zależności od tego czy macie tylko trzydzieści, czy aż sześćdziesiąt metrów powierzchni odsłuchowej. Możecie też wybrać Avantgarde Duo Grosso, albo któreś Zingali. Samej zabawy z wyborem będziecie mieli masę i już ona powinna dać wielką satysfakcję. A jeżeli wasza kupka forsy jest maluteńka, podobnie jak niespecjalnie ogromny odsłuchowy pokój, to kupcie sobie JWS Ifaisteio, bo trudno o lepsze kolumny za małe pieniądze. Natomiast kiedy wasza kupka jest średnia, ale niespecjalnie jeszcze duża – taka w sam raz, żeby coś za dwadzieścia parę tysięcy pasowało – to popróbowanie tych Adventure 304 będzie najlepszym co możecie zrobić, choć oczywiście zostaje szereg alternatyw. Te jednak zawsze będą was ciągnąć w cenową górę, i w efekcie wylądujecie z jakimiś Albedo Aptica czy Gradient Helsinki powyżej trzydziestu tysięcy, co z uwagi na ich oryginalny kształt i też niepowszednią urodę brzmienia będzie miało swoje zalety. Ale jak ktoś nie lubi przepłacać, a do tego czterodrożność uważa za lepszą od dwu i trzydrożności, to wybierać będzie musiał pomiędzy znanymi światowymi markami a nieznanym polskim producentem, ważąc dokładnie za i przeciw, czego mu nie zazdroszczę.

To znaczy tak tylko powiedziałem, bo chciałbym bardzo móc takiego wyboru dokonywać, ale bez bezpośrednich porównań wybrać nie umiem, toteż nikomu swojego zdania narzucał nie będę. Narzucę natomiast z całą bezwzględnością konieczność posłuchania tych Audioform Adventure 304, bo one na pewno grają w ścisłej czołówce najlepszych kolumn o cenach poniżej 50 tysięcy, a kiedy je nakarmić dobrą akustyką i elektroniką, to tak jak u mnie, potrafią pozabijać nawet takie za kilkaset tysięcy.

 

W punktach:

Zalety

  • Żadnych wad – nawet cena jest super.
  • Brzmienie znakomite pod każdym względem.
  • Takie bez pojedynczych fajerwerków, tylko właśnie całościowo.
  • A więc prawidłowa, przyjemnie ciepła temperatura.
  • Naturalny, z życia wzięty popis brzmieniowy.
  • Żadnego udziwniania i dorabiania tajemniczości.
  • Akcent na muzykę a nie szczegół czy bas.
  • Niezależnie od tego bas duży i mocny, akustycznie należycie zobrazowany.
  • Na drugim skraju soprany dokładnie na przestrzeń się rozchodzące, bez żadnych pozostałości.
  • Rewelacyjnie zdany test zwykłej mowy.
  • Podobnie znakomite, bogate i naturalne wokale.
  • Zero niedociągnięć.
  • I to jest właśnie największy atut.
  • Wyjątkowo spektakularne oderwanie się dźwięku.
  • Scena cała za głośnikami, bardzo głęboka.
  • Wysokiej klasy stereofonia, zapewniająca tej scenie pełną spójność.
  • Podobnie spójne całe muzyczne pasmo.
  • Całkowicie także rozwarte – z szybującymi sopranami i zwalistym, do piwnicy schodzącym basem.
  • Sumaryczne w efekcie piękno.
  • Choć ono nie jest tu tylko sumą, ale z piękna cech poszczególnych wypływa.
  • Trójwymiarowość brzmienia, też wyjątkowo spektakularna.
  • Żadnych niedostatków szczegółowości.
  • Poprawność tonacyjna.
  • Odpowiednie dociążenie i pogłębienie dźwięku.
  • Horyzont na wysokości oczu słuchacza.
  • Dźwięk dobrze nasycający przestrzeń, choć bez charakterystycznego dla Raidho promieniowania i nie aż tak piękny jak u Avantgarde Duo Grosso.
  • Czterodrożne.
  • Super obudowa z podziałem na komory głośnikowe i wewnętrznymi dyfuzorami.
  • Odizolowana od drgań zwrotnica.
  • Potrafią skutecznie konkurować z wielokrotnie droższymi.
  • Szeroka gama wykończeń.
  • Producent z dwudziestoletnim stażem.
  • I rzadko spotykanymi kwalifikacjami.
  • A także odpowiednim zapleczem.
  • Liczne grono usatysfakcjonowanych posiadaczy.
  • Made in Poland.
  • Ryka approved.

Wady i zastrzeżenia

  • Zaskakujące, ale to firma do tej pory niszowa, szerzej zupełnie nieznana.
  • Stanie na kurzej łapce nie każdemu się musi podobać.
  • Lampy dają radę, ale nominalna skuteczność nie jest wysoka.
  • Dużo silnej konkurencji, zwłaszcza takiej o paręnaście tysięcy droższej ale bardziej znanej.
  • Dane techniczne
  • Model Adventure 304
  • Typ: Cztero drożna + bas refleks
  • Pasmo: 30 Hz – 23 kHz
  • Przetworniki: 8/6,5/5/1 cal (carbon/tytan)
  • Moc: 300W
  • Punkty podziału: 350 i 4000 Hz
  • Efektywność: 91 dB
  • Impedancja: 8 Ohm
  • Ogniskowa: 3,3/0,85 m
  • Sugerowana moc wzmacniacza: 50 – 500 W
  • Powierzchnia dedykowana: min. 20 m2
  • Optymalna odległość odsłuchowo: 3 – 4 m
  • Szerokość 310  mm
  •  Głębokość 390 mm
  •  Wysokość 1270 mm
  • Waga: 40 kg
  • Cena: 22 900 PLN

Sprzet do testu dostarczyła firma: AudioForm

System:

  • Źródła: Nottingham DAIS z wkładką Ortofon Anna, Accuphase DP-700.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Trilogy 907.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Phasemation MA-1000.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Audio.
  • Kable głośnikowe: Sulek Audio.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Audio.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Audioform Adventure 304

  1. Roman H pisze:

    Panie Piotrze,
    Przede wszystkim chciałbym wyrazić zadowolenie, że znajduje Pan czas na recenzje dobrych polskich produktów – dobrze jest miec zródło opisu produktów innych niż te mainstreamowe z dużymi budżetami promocyjnymi opisywanymi przez kalkę.
    Chciałbym tez zapytać o to, jakich innych kolumn AF miał Pan okazje słuchać (pisze Pan o trzech). Czy mógłby Pan pokrótce opisać swoje wrażenia / różnice? Przy braku jakichkolwiek relacji w sieci każda opinia jest bardzo cenna.
    Z pozdrowieniami.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Słuchałem dwóch niższych modeli, ale nie tego najniższego. W recenzji jest błąd, wynikający z tego, że producent nie umieścił na swojej stronie internetowej najwyższego modelu, tak więc w rzeczywistości oferuje pięć a nie cztery. Jeden z tych niższych powinien być niedługo (powiedzmy do dwóch miesięcy) recenzowany, ale na razie trwają nad nim ostateczne prace udoskonalające. A już bez nich grał świetnie, jednak znalazłem pewne niedociągnięcia, które w ramach definitywnej optymalizacji konstruktor stara się usunąć. I dobrze mu idzie.

  2. akbar pisze:

    „Ryka approved”

    Panie Piotrze,
    a może by tak jakieś nagrody roku?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Będą. Oczywiście, że będą.

  3. RH pisze:

    Panie Piotrze,
    Nawiazując do niniejszej recenzji chciałbym Pana jeszcze zapytać o Pańskie obserwacje dotyczące budowy kolumn, a konkretnie ukladu głośników. Można spotkać sie z wieloma poglądami na ten temat, wydaje się, że może to być odwieczna polemika pomiędzy szkołą falenicką i otwocką, niemniej jednak chciałbym poznać Pana nawet ogólną opinię. Recenzowane tutaj kolumny są czterodrożne ze stosownym układem zwrotnic. Swego czasu recenzował Pan też monitory Reference 3A, które mają jedynie filtr dla głośnika wysokotonowego. Stawiając wreszcie pytanie – czy konstrukcje wielodrożne potrafią mieć istotne przewagi nad konstrukcjami szerokopasmowymi (oprócz oczywiście pasma przenoszenia)? Czy to kwestia konkretnego rozwiązania i jego wdrożenia? Jak to wygląda w przypadku kolumn Audioform i jakie są wreszcie Pańskie preferencje?
    Z góry dziękuję za odpowiedź.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Głośniki Reference 3A są świetne i obecnie używam ich jako testowych, niemniej Audioform Adventure 304 potrafią więcej. To nie jest jakaś zasadnicza różnica, ale je bym do słuchania dla przyjemności wybrał.

  4. RH pisze:

    Dziękuję za odpowiedź.
    Przy okazji – czy miał Pan okazję słuchać kolumn Ancient Audio? Szczególnie tych mniejszych – Monitorów i Holography?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, miałem. Tych najstarszych z wstęgami. Najlepsze monitory obok Raidho jakich w życiu słuchałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy