Recenzja: Ancient Audio „Silver”

Najpierw wyjaśnienie tytułu. „Silver” to system złożony z:

  • Lektora Air – odtwarzacza CD pracującego jako transport,
  • Silver Control – przetwornika (DAC), procesora cyfrowej obróbki dźwięku i przedwzmacniacza lampowego w jednej obudowie
  • Silver Single Mono – czteroczęściowego wzmacniacza lampowego na triodach 300B

Dopełnieniem zestawu kolumny Ancient Audio Vintage Ribbon – w teście użyte jako jedyne, ale im poświęcony zostanie odrębny artykuł, toteż jedynie wzmiankowane.

Recenzja zestawu Silver będzie różna od zwykłych – różna z dwóch względów. Raz – oparta o odsłuch u producenta; dwa – oparta o inne założenia programowe odnośnie brzmienia, niż to ma miejsce w audiofilskim światku zazwyczaj.

Bardzo się cieszę z tej inności, warto czasem porzucić sztampę. W kółko to samo: przyjechało – wygrzałem – nie byłem w pełni zadowolony –  poprawiłem –  już byłem  – jak grało, posłuchajcie …

Tym razem działo się inaczej: sam przyjechałem – niczego nie poprawiałem – siedziałem i słuchałem – coś niesamowitego …

Odnośnie pomieszczenia: salon średnich rozmiarów (dwadzieścia sześć-siedem metrów); podłużny, z niskim stropem. Dość intensywnie zaaranżowany akustycznie i z kolumnami ustawionymi podobnie jak u mnie stawały Boenicke, to znaczy w osi blisko połowy dłuższej ściany, więc mnóstwo miejsca z tyłu. Z taką różnicą, że ściana za bez okna i na niej głównie adaptacje, a duże okno z lewej.

Dwa audiofilskie smaczki, a ściślej – antyaudiofilskie: Interkonekty i głośnikowe przewody wprawdzie markowe, od LessLoss (kosztujące zatem umiarkowanie, z okolic kilku tysięcy), ale listwa i kable zasilające prosto z półek technicznego marketu, takie za parędziesiąt złotych. Też żadnej antywibracji w wymiarze maksymalnym – kolumny wprost na podłodze, przetwornik na szklanej półce. Fakt, że to szkło klejone, dwie tafle zespolone silikonową masą, ale co to za resorowanie w porównaniu do innych? …

Warunki odsłuchowe: temperatura umiarkowana, godziny popołudniowe. Do picia woda mineralna.

I drugi antyaudiofilski smak: lampy 300B od Electro-Harmonix, czyli jedne z najtańszych.

Coś więcej o aparaturze. Silver to system powstały z okazji 25-lecia Ancient Audio (1995-2020), jako zwieńczenie dokonań. Zaczątkiem działalności wzmacniacz Hybrid, później inne lampowe oraz odtwarzacz Lektor (też z lampami). Szczytowym osiągnięciem wzmacniacz dzielony Silver Grand Mono na czterech 300B, trzyczęściowy Grand Lektor oraz kolumny Wing – system oferujący muzykę „jak żywą”, stworzony na zamówienie miliardera Johna Tu, właściciela Kingston Technology.

Od tamtej pory muzyka „jak żywa” – iluzja prawdziwego koncertu, stała się idee fixe Jaromira Waszczyszyna, a system Silver ma za zadanie przenieść ją w tańsze okolice[1]. Filarem tych przenosin i równocześnie drogą rozwojową Cyfrowy Procesor Głośnikowy, tu wbudowany w Silver Control i zespolony z lampowym stopniem DAC oraz lampowym przedwzmacniaczem. Procesor mogący korygować zniekształcenia kolumn – ich techniczne ograniczenia i sygnatury własne. Może zostać wyposażony w aż 127 programów korygujących i działać zarówno ze źródłem CD, jak gramofonem.

Odnośnie jeszcze żywej muzyki, fundamentu tego wszystkiego. Jak powiada Jaromir: niesie nieprawdopodobną energię, czasem jest  przy tym szorstka, czasem aż bezlitosna. Od siebie dodam, że często także nieznośna, bo źle skomponowana.

Rzekł kiedyś Światosław Richter:

– Nie będę więcej komponował, słabej muzyki dosyć.

Ale inni tego nie wiedzą –  komponują i komponują …

 

[1]Nietanie, ale już niekoniecznie dla miliarderów.

Technika i wizualizacja

Po jednej 300B w kanale, a zatem kanonicznie.

   System Silver jest otulony czernią szerokich i głębokich obudów z anodyzowanego na czerń aluminium. (Made in Poland & Taiwan.) Z obu monobloków wystają na całą swą wysokość pojedyncze 300B mocy, umieszczone centralnie przed pudłami transformatorów, wykonanymi z identycznego aluminium. (Świetna robota, spoglądać miło.) Odtwarzacz to „top-load” bez pokrywy, sam docisk. Wyświetlacze w purpurze diabelsko łączą się z powszechną czernią, ale przed zaistnieniem faktycznego piekła chronią wentylatorki umieszczone za transformatorami. Pracujące bezgłośnie na niewielkich obrotach, a dostatecznie wydajne, by strzec uzwojenia przed spaleniem. („A bo tyle spalonych, że naprawiając cudzie postanowiłem zadbać o własne” – jak powiedział Jaromir.) Systemem sterować można srebrnymi przyciskami na obudowie lub pilotem, a procesor wyłączyć.

Garść technicznych szczegółów:

Docelowo w roli źródła wystąpi nie cały odtwarzacz Air, tylko firmowy transport na bazie napędu CD8 Pro. Przetwornik z procesorem i wzmacniacz są skończone.

Sygnał dociera do Silver Control po kablu koaksjalnym, trafiając zrazu do upsamplera Crystal Semiconductor CS 8422, gdzie otrzymuje postać I2S. (Nad jego zachowaniem i uszlachetniającą obróbką czuwa cały czas femtosekundowy zegar kwarcowy o bardzo niskim jitterze.) Po zmianie postaci wpada do procesora P3-MKI E (autorstwa samego Ancient Audio, jego zespołu badawczego), gdzie dokonuje się prekorekcja błędów kolumny głośnikowej. (Te 127 programów może skorygować błędy brzmieniowe praktycznie każdej kolumny występującej na rynku, zamienić ją w live music.)

Dalej jest już typowo – stopień DAC i przedwzmacniacza.

I z wyosobnionymi zasilaczami, a zatem optymalnie.

DAC ma budowę symetryczną, z podwójnymi analogowymi regulatorami poziomu oraz symetrycznym stopniem wyjściowym na triodzie 6H30, dzięki któremu Silver Control ma wyjście XLR, nie same RCA. Duzy zakres napięć wyjściowych pozwala mu też wysterować każdą końcówkę mocy. Kości przetwarzające cyfra/analog to ADC Crystal Semiconductor (Cirrus Logic), konkretnie jedna poczwórna, zapewniająca autentyczną, a nie przyszywaną, symetryczność całej ścieżki sygnału. Zdolności przetwornika odnośnie próbkowania to PCM 16-24 bity/44-196 kHz przy regulacji  głośności analogowej (drabinką rezystancji). Lampowy stopnień wyjściowy, znany z Lektora Granda, za innowację techniczną w wersji obecnej w Silver Control ma najnowszej generacji kondensatory V-Cap Cu-Tf (miedziano-teflonowe) i V-Cap ODAM (olejowe).

Czteroczęściowy wzmacniacz Silver Single Mono jest rozwinięciem Silvera Grand Mono. Konstrukcję zyskał purystyczną, po jednej 300 B w kanale, przy sterowaniu stopniem napięciowym na E88CC. Transformatory wyjściowe nawinięto czysto srebrnymi drutami w osłonie specjalnego lakierowania (od tego srebra cena i nazwa). Srebrne jest też okablowanie wewnętrzne.

Zasilacze są mniej klasyczne, są bowiem impulsowe. Jeden przetwarza AC/DC na 24 V prądu stałego, drugi dostarcza wszystkich napięć poszczególnym punktom wzmacniacza. Stabilizacja prądu jest potrójna, znosząca niemal całkowicie szumy własne i zakłócenia. Start wprowadzono bardzo miękki, trwa aż 60 sekund. Maksymalnie chroni to lampy przed szybkim zużyciem, zabezpieczając użytkownika przed nieplanowanym wydatkiem. Moc 8 W w kanale, czyli typowa dla 300B – żadnego wysilenia. Z tym zastrzeżeniem, że osiem watów od lamp to dużo więcej niż nominalnie to samo od układów tranzystorowych.

Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym, o stylu Ancient Audio. Firma wystrzega się popadania w przesadną lampowość brzmienia, stawia na dynamikę i realizm. Temu min. służy srebrne okablowanie, temu służy cała architektura. To nie ma być przyciemniony obraz muzyczny dziejący się w zwolnionym tempie. To grać powinno do wiwatu, ażebyś z kapci wypadł!

Markowe przyłącza głośnikowe.

Ceny są high-endowe, tak jak wygląd i brzmienie:

– Silver Control – 50 000 PLN

– Silver Single Mono – 150 000 PLN

– Vintage Ribbon – 60 000 PLN

 

 

Odsłuch

Dedykowane kolumny.

   Wspominałem już o inności. To brzmienie rzeczywiście inne. Nie skrojone pod lubiących kiedy się sączy do ucha, czy skupione na audiofilskich badaniach struktur nagrania i sceny. Także nie dla tych, którzy gustują w łagodzących życiowe stresy słodyczach i ciepełkach, ani na drugim końcu – pochłaniaczy metafizycznych odejść od prostej normalności. (Normalność jest niewyobrażalnie skomplikowana pod każdym względem, ale to z innej bajki sprawa.) To brzmienie estradowe, koncertowe, potężne – i za przysłowiem: – jak żywe. Bardziej żywe od żywych innych, bardziej koncertowe od innych koncertowych, bardziej realistyczne (w sensie koncertowości właśnie) od bardzo nawet realistycznych. Gdybym miał szukać podobieństwa pod względem stylu prezentacji, wskazałbym duże tuby Destination Audio i duże głośniki TR Studio. Po trosze także też największe głośniki od Avatar Audio – te jednak bardziej są skupione na oddawaniu subtelności i maksymalizacji szczegółów. Tymczasem system Silver wbija w fotel potęgą. Puszczany w ruch powinien być na realistycznych poziomach głośności koncertowej, nie w smak mu ściszony kameralizm. Wyścigowymi bolidami nie jeździ się po bułeczki na drugą stronę ulicy – systemu Silver się nie słucha w ściszeniu, na pół gwizdka. Tak samo nie jest po to, by bojąc się reakcji sąsiedztwa puszczać go choć trochę ściszonym. Trzeba mieć odsłuchowe warunki do grania pełną parą i takie granie lubić. Lubić też koncertowy styl. Ale jeśli myślicie, że takie koncertowe granie to tylko wielkie źródła i hałas na pół dzielni, to w błąd zabrnęliście po uszy – po uszy z uszami włącznie. Bo oprócz tego że estradowy wymiar i na koncercie wylądowałeś, jest też realizm wyższego rzędu niż nawet super drogi.

Badanie zacznijmy skromnie, od normalnie mówiących głosów. To prawda, że Quentin Tarantino i Piotr Skrzynecki posługując się zwykłą narracją byli jako źródła za duzi: nie jak siedząc obok, a jak nagraniowi, sceniczni. Ale jednocześnie ich głosy były całkowicie realne – mimo cyfrowego zapisu analogowe i z melodyką oraz specyfiką fantastycznie oddaną. Precyzyjnością przy tym (w sensie dykcja, realizm), że lepszych nie uświadczysz. Tak, owszem – zalewali głosami całą salę, nie ogniskując się jako źródła w coś rozmiaru człowieczych ust, ale byli przemożnie realistyczni i fantastycznie prawdziwi odnośnie melodyki i barwy.

Napędem na razie Lektor Air.

Nie po to jednak kupujesz aparaturę łożąc trzysta tysięcy, by słuchać samych recytacji chwytających za serce czy interesujących wywiadów. Takie coś jest przydatne głównie recenzentom do testu, mało zwykłym użytkownikom. Więc jako tester stwierdzam, że system Silver z głośnikami Vintage Ribbon śpiewająco sobie poradził z testem zwykłego głosu, przenosząc go wprawdzie na estradę, więc wymiar od zwykłego większy, ale z stuprocentowym zachowaniem realizmu – realizmu wręcz spotęgowanego przez szkło powiększające estrady i nagraniowego studia.

Drugi test też był rozmiarowo mały, bo Leszek Długosz to solista z towarzyszeniem małego składu. Ale w składzie tym wyeksponowane skrzypce, a samo nagranie stare. Stare, jako że lata 70-te, a jednocześnie z takich starych, które są podostrzone. Nie niewyraźne, nie przygaszone, tylko właśnie za ostre. Ta ostrość może jednak przeszkadzać wyłącznie aparaturze słabej. W tym sensie to nagranie kanoniczne, momentalnie ukazujące – z jakiego system je odtwarzający jakościowego jest poziomu. Jeśli zaczyna piłować (a zrobi to od razu); jeśli wybrzmienia i pogłosy wraz z całą melodyką nie okażą się piękne (a piękne być potrafią), to taki system jest na złom. Natomiast tym jest lepszy, im brzmienia te piękniejsze – i z przyjemnością stwierdzam, że piękniejszymi niż od Silver z Vintage Ribbon ich wcześniej nie słyszałem. Słyszałem interpretacje równie piękne, ale inaczej ustawione, piękniejszej natomiast nie. I nigdy też tak ekspansywnej – z Leszkiem Długoszem takim dużym, tak bardzo wypełniającym przestrzeń, tak wyraźnym tak wszechobecnym. Ale (i to jest rzecz kluczowa, tak samo jak potęga) to „duży” nie oznacza, że coś się przysłania, coś zlewa. Porządek całkowity, źródła współpracujące naturalnie i naturalnie wyosobnione, co jeszcze lepiej nam pokaże relacja z kolejnego nagrania.

Płyta „Verdi Choruses”, z katalogu K2 fioletowych okładek w płótnie, w dossier swoim ma ostrzeżenie – „jestem trudna”. Tylko odpowiedniej klasy aparatura może oddać jej zasób piękna, radząc sobie zarówno z ostrościami i mnogościami głosowymi chórów, jak i akustyką dużych wnętrz. Zarazem jest to płyta nagrana po mistrzowsku, strasznie dużo można wycisnąć. Do słuchania z aparaturą słabą, średnią, czy nawet umiarkowanie dobrą właściwie się nie nadaje, o ile ktoś słyszał ją z aparatury wybitnej i zdaje sobie sprawę, czego nie ma.

Procesor w całej krasie.

Ta właśnie płyta dała systemowi Silver pole do największego popisu. Chór stał na scenie, stał daleko od słuchających, a jednocześnie cały wszechświat zamienił się w ten chór. Można powiedzieć, że słuchający skąpani byli muzyką, tak jak skąpanym można być słońcem lub wodą w oceanie. Słuchałem tego chóru z wielokroć od Vintage Ribbon droższych kolumn i żadne nie potrafiły sprawić takiej jego bliskości, pomimo scenicznego oddalenia, i takiej magii głosów. To nie był chór w oddali, ani nie śpiewający jednym głosem. Nawet nie (jak wyższej klasy aparatura potrafi zrobić) chór rozłożony na głosy. To był chór żywych ludzi wstawionych w wymiar dotykowy. Gdyby nie to, że odsłuch nie był u mnie, wysłuchałbym tej płyty całej, może nawet dwa razy.

Ponownie ważny moment, moment nawet kluczowy. Przedwzmacniacz Silver ma wbudowany procesor, który można wyłączać.

Pstryk – i już jest wyłączone, można porównać natychmiast.

No więc, po wyłączeniu: muzyka jak z kartonowego pudła, a nie pudła kolumny, na dodatek rasowej. Żegnaj piękna melodyko, do widzenia wspaniała barwo. A sceniczny realizm skichany dokumentnie.

Przejście skrajnie szokowe, od prawdziwości do sztuczności. Przejście doprawdy skrajne. W pewnej rosyjskiej sztuce (nie pamiętam tytułu), diabli przychodzą po grzesznika; przychodzą całkiem kulturalnie, z czym łączy się jednak (jak to w Rosji) szereg komplikacji biurokratycznych. Sprawa się wlecze godzinami przez wypełnianie formularzy, przypadek konsultować trzeba z górą, a grzesznik miota się w tym czasie, usiłując jakoś wykręcić. Oceniająco rzuca też pod nosem: – „Ale pierdziawa …”

Najnowsze kondensatory od szczytowego dostawcy.

To brzydkie niemniej odpowiednie słowo, właśnie „pierdziawa”. Bez procesora grało jak, za przeproszeniem, z koziej dupy – i tyle. Powiedziałem także Jarkowi, że w porównaniu z tym słuchanie audiofilskich dyrdymałów na bazie systemów wychuchanych, to jak jedzenie chleba z tubki. (Co go szalenie rozbawiło.) Rozbawiło tym bardziej, że wcześniej Towarzystwo Audiofilskie (nie będę rzucał nazwisk) orzekło, że to system do niczego – do słuchania się nie nadaje. Że za brutalnie, natarczywie, bez odpowiedniej finezji. Po audiofilsku winno przecież inaczej – czyli od siebie powiem: oni jedzą zupy widelcem, najwyżej małą łyżeczką. A ja lubią głęboką łyżką i może nawet być z chochli. Tak żeby całą gębą, a nie na koniec języka. Nie niuansiki, finezyjki – tu muszka, tam papużka. Muzyka ma być szałem, nawet jeżeli solo a capella.

Też takie nagranie puściłem. Na płycie „Plaisir d’amour: Chansons & romances de la France d’autrefois” (Alpha) utwór Ah! Vous derai-je maman to wokal zrazu a capella, podawany przez Isabelle Druet. (Więc sopran koloraturowy w znakomitym wydaniu.) Nic absolutnie do zarzucenia, czysta poezja dźwięku. Na upartego można się czepiać, że głos znów zalał całe pomieszczenie, nie dbając o zachowanie proporcji, czyli formatu źródła. To był głos nagraniowy, a nie jak Isabelle Druet stojącej między nami. Ale – na Boga! – to przecież był głos z nagrania! Wzięty pod nagraniową lupę –  powiększony, ozdobiony pogłosem, zawieszony w przestrzeni zrobionej, wyolbrzymionej, nie do końca prawdziwej. Może studia, a może innej sali – ale tak czy inaczej wstawiony w nagrania perspektywę, gdzie zachowanie naturalnej proporcji źródeł bynajmniej nie jest priorytetem. Priorytetem powinno piękno – maksimum jego ekspozycji – i ta ekspozycja w wydaniu systemu Silver doznała bardzo wydatnego wzmożenia względem systemów przeciętnie dobrych. Warunkiem sine qua non użycie procesora, tylko z nim czysta poezja. Analogowość gramofonowa, a nasączenie, melodyka, słodycz, wibracja i ekspresja szczytowego poziomu.

I piękne obudowy z mistrzowsko obrobionego aluminium.

Jestem wybredny, nawet bardzo. Do cna znudzony muzyką w przeciętnych czy dobrych formach. Żeby słuchanie mnie wzięło, żal było je porzucać, musi to być naprawdę „coś”. Tutaj to „coś” nie tylko było – było na maksymalną skalę. Z największą przyjemnością zabrałbym to brzmienie z sobą i cieszył się nim w domu.

Ale nie było możliwości, należało korzystać in situ. (Bo system już sprzedany, w Szwajcarii ktoś na niego czekał.) Zatem fortepian solo – i on znów w siebie cały pokój – ale jak pięknie to zabrzmiało! Jaka finezja, jaki dynamizm, jakie przenikanie w harmonię! W stylu odtwórczym „cały świat muzyką” maksymalistyczne doznania.

Mógłbym przytoczyć szereg kolejnych przykładów, bo odsłuch się ciągnął i ciągnął. Zakosztowałem jazzu, muzyki folkowej, rockowej, elektronicznej, symfonicznej. W każdym przypadku sytuacja analogiczna – scena daleko za kolumnami, ale taka ekstensja i ekspresja, taka jakość i nasycenie, że, jak mawiają, „dźwięk dawało się kroić nożem”. Muzyką cały świat w każdym calu sześciennym przestrzeni.

Lecz nie słuchałem jedynie dla przyjemności, sięgałem po utwory sondujące. Na ich podstawie powiem, że to był koncert powzięty z aparatury audio różny od wszystkich innych. Z muzyką większą, bardziej namacalną, a poprzez rozmiarową wielkość (też oczywiście jakościową) pozwalający lepiej badać dźwięki i ich wzajemne relacje. Więc z jednej strony pełny ubaw w sensie siły przeżycia, z drugiej pole otwarte do nowych doznań i nieznanych spostrzeżeń. Ale to pierwsze ważniejsze. Rozkoszowałem się muzyką tak właśnie podawaną. Taka na pewno nie jest dla wszystkich, nie dla słuchaczy wstrzemięźliwych. Także nie dla tych, którym brak warunków do popuszczenia cugli. Ale jak ktoś warunki ma i lubi power, drajw – to aż się nie chce wierzyć, że z dwóch lamp 300B może być taka potęga.

Jeszcze chłodzone transformatory – i jesteśmy u brzmieniowego celu.

Wiwat duże membrany! To na nich kiedyś grano …

Od nich zaczynał się high-end, a potem to skręciło w zaułki małych membran, gdzie gra muzyka twarda, gdzie dźwięki jak orzechy. Oberwać w łeb orzechem to niespecjalna frajda – mimo to świat zaakceptował. Pewnie – da się pięknie i z małych: malutkie kolumienki Zingali Client Nano także dawały opad szczęki. Ale to faktu nam nie zmieni, że wielkie głośniki Zingali i wielkie innych firm, to całkiem inny świat. W tym świecie – dużych tub, wstęg, membran – tkwi high-end maksymalny, którego poza nim niemal nie ma.

 

Podsumowanie

   Duża przygoda, coś naprawdę nowego. O taką muzyczną nawałnicę niełatwo będzie gdzie indziej; pod pieczą tak rozbudowanego procesora naturalizującego brzmienie gdzie indziej w ogóle takiej nie ma. Oto styl estradowo-koncertowy, prezentowany przez duże tuby i wielkomembranowe głośniki quasi-estradowe, na przykład szczytowe JBL. Inaczej mówiąc – wielki format. Wysokie poziomy głośności, werwa, dynamika, ciśnienie, gęstość – aż po szaleństwo. Ale nie dyskoteka. Od tego jak najdalej. Żadnego tumultu, dudnienia, bałaganu, zlewania, upraszczania. Przeciwnie – muzyka obnażona jak pod lupą i jednocześnie piękna. Lecz nie ma też laboratorium, to nie ten rodzaj obnażenia. Nie ma szkiełka i oka, nie ma odrealniania, analizy, wycinania czegoś z całości. O ile się zgodzimy, że realizm na płytach jest koncertowo-estradowy, a nie jak z babcinej kanapy, gawędek ciotki-klotki.  I – jak mówiłem – to nie jest dla każdego. To nie jest high-end do zaszycia się w kąciku i przeżywania po kryjomu, nie będzie się też nadawał do nieprzeszkadzania otoczeniu. Musi grać głośno, na całego – inaczej zdycha, nie ma sensu. Bo owszem, chóry mogą śpiewać cicho, jeżeli odejść na paręset metrów. No, ale jaki sens? Na tyle się odchodzi, żeby właśnie nie słyszeć, albo gdy dopchać się nie można. A system Silver to dla ciebie koncert, o ile lubisz bywać na koncertach i to bywanie przyjemnościowo nie polega na wspólnym hopsa-hopsa rockowej publiczności. Takiej hops-hops muzyki nie wymyślono jeszcze na użytek domowy; na awatary szalejących widowni musimy jeszcze poczekać. To da się zrobić, w hełmach ze sztuczną rzeczywistością na pewno będzie coś takiego, a póki co jest system Silver do prywatnych koncertów bez dookoła audytoriów. I on ma tę zaletę, że poprawia nagrania. To także duża rzecz, można być grubo zaskoczonym jak wielka.

 

W punktach

Zalety

  • W domu koncert.
  • Całkiem prawdziwy, z krwi i kości.
  • Ogromy format.
  • Estradowy szał.
  • Dynamika.
  • Nacisk.
  • Zanurzenie.
  • Popisowa stereofonia.
  • Na całość rozciągnięte pasmo.
  • Ale wykonawcy wstawieni w perspektywę, nieraz odległą – a tylko siła ich ekspresji, ogólny rozmach i perfekcja czynią to brzmienie dotykowym, całkowicie zanurzającym.
  • Wszystko widziane w wielkiej skali, także szczegóły i niuanse.
  • Ogromne źródła lecz porządek.
  • Chóry najpiękniej rozłożone na głosy, jakie dane mi było słyszeć.
  • Ogromna dawka piękna w ogóle.
  • Wspaniałe formy harmoniczne.
  • Pełny kontakt z wykonawcami, a więc także intymność.
  • Poprawione słabe nagrania.
  • Gramofonowa analogowość cyfry.
  • Całość wywiera wielkie wrażenie.
  • I znakomicie się prezentuje pod względem wyglądu urządzeń.
  • Po jednej 300B w kanale.
  • Ten procesor naprawdę działa!
  • Poprzez lampowy stopień wyjściowy.
  • Można go też wyłączyć.
  • Oddzielne zasilacze dla monobloków.
  • Pełna symetryzacja.
  • Wielkie membrany kolumn.
  • Najwyższej klasy kondensatory.
  • Ponawijane srebrem trafa i srebrne okablowanie wewnętrzne.
  • Można odrzucić drogie okablowanie i drogie lampy – bez nich też będzie pięknie.
  • Ryka strongly approved.
  • Sławna marka.
  • Made in Poland.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Napędu na CD8 Pro jeszcze nie ma.
  • Trzeba mieć odpowiednie warunki.
  • I lubić bardzo głośne granie.

 

Ceny Ancient Audio „Silver”:

  • Silver Control – 50 000 PLN
  • Silver Single Mono – 150 000 PLN
  • Vintage Ribbon – 60 000 PLN
  • Dostępność: na zamówienie.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Ancient Audio „Silver”

  1. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Mały offtop, ale chciałbym zapytać:

    Jaki wzmacniacz słuchawkowy polecił by Pan do filmów i gier oraz oczywiście muzyki? Szukam dźwięku przestrzennego, dobrej lokalizacji źródeł pozornych i ich separacji, dźwięk jak najdalej od głowy, potęgi basu i dobrego nasycenia? Pułap cenowy do 10k zł.

    Z góry dziękuję za odpowiedź i propozycje.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sobie bym kupił SPL Phonitora. Uwaga, potrzebuje muzykalnego źródła.

      1. Marcin pisze:

        Dziękuję za sugestię – myślałem właśnie o nim lub o Brystonie. Przy założeniu, że za DAC robi recenzowany niedawno Berkeley, dalej kierował by się Pan w kierunku Phonitora 2 (bo o niego zdaję się chodzi?)?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Phonitora 3 nie znam, ale zakładam wysokie podobieństwo. Występuje z wbudowanym przetwornikiem i bez. Podobały mi się obie poprzednie wersje, a jak chodzi o możliwość manipulowania sceną, to nie ma lepszych. Alternatywą coś lampowego, na przykład Fezz, PhaSt, Felix Audio. Tor trzeba oczywiście dopieścić kablami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy