Recenzja: Ancient Audio „Silver”

Odsłuch

Dedykowane kolumny.

   Wspominałem już o inności. To brzmienie rzeczywiście inne. Nie skrojone pod lubiących kiedy się sączy do ucha, czy skupione na audiofilskich badaniach struktur nagrania i sceny. Także nie dla tych, którzy gustują w łagodzących życiowe stresy słodyczach i ciepełkach, ani na drugim końcu – pochłaniaczy metafizycznych odejść od prostej normalności. (Normalność jest niewyobrażalnie skomplikowana pod każdym względem, ale to z innej bajki sprawa.) To brzmienie estradowe, koncertowe, potężne – i za przysłowiem: – jak żywe. Bardziej żywe od żywych innych, bardziej koncertowe od innych koncertowych, bardziej realistyczne (w sensie koncertowości właśnie) od bardzo nawet realistycznych. Gdybym miał szukać podobieństwa pod względem stylu prezentacji, wskazałbym duże tuby Destination Audio i duże głośniki TR Studio. Po trosze także też największe głośniki od Avatar Audio – te jednak bardziej są skupione na oddawaniu subtelności i maksymalizacji szczegółów. Tymczasem system Silver wbija w fotel potęgą. Puszczany w ruch powinien być na realistycznych poziomach głośności koncertowej, nie w smak mu ściszony kameralizm. Wyścigowymi bolidami nie jeździ się po bułeczki na drugą stronę ulicy – systemu Silver się nie słucha w ściszeniu, na pół gwizdka. Tak samo nie jest po to, by bojąc się reakcji sąsiedztwa puszczać go choć trochę ściszonym. Trzeba mieć odsłuchowe warunki do grania pełną parą i takie granie lubić. Lubić też koncertowy styl. Ale jeśli myślicie, że takie koncertowe granie to tylko wielkie źródła i hałas na pół dzielni, to w błąd zabrnęliście po uszy – po uszy z uszami włącznie. Bo oprócz tego że estradowy wymiar i na koncercie wylądowałeś, jest też realizm wyższego rzędu niż nawet super drogi.

Badanie zacznijmy skromnie, od normalnie mówiących głosów. To prawda, że Quentin Tarantino i Piotr Skrzynecki posługując się zwykłą narracją byli jako źródła za duzi: nie jak siedząc obok, a jak nagraniowi, sceniczni. Ale jednocześnie ich głosy były całkowicie realne – mimo cyfrowego zapisu analogowe i z melodyką oraz specyfiką fantastycznie oddaną. Precyzyjnością przy tym (w sensie dykcja, realizm), że lepszych nie uświadczysz. Tak, owszem – zalewali głosami całą salę, nie ogniskując się jako źródła w coś rozmiaru człowieczych ust, ale byli przemożnie realistyczni i fantastycznie prawdziwi odnośnie melodyki i barwy.

Napędem na razie Lektor Air.

Nie po to jednak kupujesz aparaturę łożąc trzysta tysięcy, by słuchać samych recytacji chwytających za serce czy interesujących wywiadów. Takie coś jest przydatne głównie recenzentom do testu, mało zwykłym użytkownikom. Więc jako tester stwierdzam, że system Silver z głośnikami Vintage Ribbon śpiewająco sobie poradził z testem zwykłego głosu, przenosząc go wprawdzie na estradę, więc wymiar od zwykłego większy, ale z stuprocentowym zachowaniem realizmu – realizmu wręcz spotęgowanego przez szkło powiększające estrady i nagraniowego studia.

Drugi test też był rozmiarowo mały, bo Leszek Długosz to solista z towarzyszeniem małego składu. Ale w składzie tym wyeksponowane skrzypce, a samo nagranie stare. Stare, jako że lata 70-te, a jednocześnie z takich starych, które są podostrzone. Nie niewyraźne, nie przygaszone, tylko właśnie za ostre. Ta ostrość może jednak przeszkadzać wyłącznie aparaturze słabej. W tym sensie to nagranie kanoniczne, momentalnie ukazujące – z jakiego system je odtwarzający jakościowego jest poziomu. Jeśli zaczyna piłować (a zrobi to od razu); jeśli wybrzmienia i pogłosy wraz z całą melodyką nie okażą się piękne (a piękne być potrafią), to taki system jest na złom. Natomiast tym jest lepszy, im brzmienia te piękniejsze – i z przyjemnością stwierdzam, że piękniejszymi niż od Silver z Vintage Ribbon ich wcześniej nie słyszałem. Słyszałem interpretacje równie piękne, ale inaczej ustawione, piękniejszej natomiast nie. I nigdy też tak ekspansywnej – z Leszkiem Długoszem takim dużym, tak bardzo wypełniającym przestrzeń, tak wyraźnym tak wszechobecnym. Ale (i to jest rzecz kluczowa, tak samo jak potęga) to „duży” nie oznacza, że coś się przysłania, coś zlewa. Porządek całkowity, źródła współpracujące naturalnie i naturalnie wyosobnione, co jeszcze lepiej nam pokaże relacja z kolejnego nagrania.

Płyta „Verdi Choruses”, z katalogu K2 fioletowych okładek w płótnie, w dossier swoim ma ostrzeżenie – „jestem trudna”. Tylko odpowiedniej klasy aparatura może oddać jej zasób piękna, radząc sobie zarówno z ostrościami i mnogościami głosowymi chórów, jak i akustyką dużych wnętrz. Zarazem jest to płyta nagrana po mistrzowsku, strasznie dużo można wycisnąć. Do słuchania z aparaturą słabą, średnią, czy nawet umiarkowanie dobrą właściwie się nie nadaje, o ile ktoś słyszał ją z aparatury wybitnej i zdaje sobie sprawę, czego nie ma.

Procesor w całej krasie.

Ta właśnie płyta dała systemowi Silver pole do największego popisu. Chór stał na scenie, stał daleko od słuchających, a jednocześnie cały wszechświat zamienił się w ten chór. Można powiedzieć, że słuchający skąpani byli muzyką, tak jak skąpanym można być słońcem lub wodą w oceanie. Słuchałem tego chóru z wielokroć od Vintage Ribbon droższych kolumn i żadne nie potrafiły sprawić takiej jego bliskości, pomimo scenicznego oddalenia, i takiej magii głosów. To nie był chór w oddali, ani nie śpiewający jednym głosem. Nawet nie (jak wyższej klasy aparatura potrafi zrobić) chór rozłożony na głosy. To był chór żywych ludzi wstawionych w wymiar dotykowy. Gdyby nie to, że odsłuch nie był u mnie, wysłuchałbym tej płyty całej, może nawet dwa razy.

Ponownie ważny moment, moment nawet kluczowy. Przedwzmacniacz Silver ma wbudowany procesor, który można wyłączać.

Pstryk – i już jest wyłączone, można porównać natychmiast.

No więc, po wyłączeniu: muzyka jak z kartonowego pudła, a nie pudła kolumny, na dodatek rasowej. Żegnaj piękna melodyko, do widzenia wspaniała barwo. A sceniczny realizm skichany dokumentnie.

Przejście skrajnie szokowe, od prawdziwości do sztuczności. Przejście doprawdy skrajne. W pewnej rosyjskiej sztuce (nie pamiętam tytułu), diabli przychodzą po grzesznika; przychodzą całkiem kulturalnie, z czym łączy się jednak (jak to w Rosji) szereg komplikacji biurokratycznych. Sprawa się wlecze godzinami przez wypełnianie formularzy, przypadek konsultować trzeba z górą, a grzesznik miota się w tym czasie, usiłując jakoś wykręcić. Oceniająco rzuca też pod nosem: – „Ale pierdziawa …”

Najnowsze kondensatory od szczytowego dostawcy.

To brzydkie niemniej odpowiednie słowo, właśnie „pierdziawa”. Bez procesora grało jak, za przeproszeniem, z koziej dupy – i tyle. Powiedziałem także Jarkowi, że w porównaniu z tym słuchanie audiofilskich dyrdymałów na bazie systemów wychuchanych, to jak jedzenie chleba z tubki. (Co go szalenie rozbawiło.) Rozbawiło tym bardziej, że wcześniej Towarzystwo Audiofilskie (nie będę rzucał nazwisk) orzekło, że to system do niczego – do słuchania się nie nadaje. Że za brutalnie, natarczywie, bez odpowiedniej finezji. Po audiofilsku winno przecież inaczej – czyli od siebie powiem: oni jedzą zupy widelcem, najwyżej małą łyżeczką. A ja lubią głęboką łyżką i może nawet być z chochli. Tak żeby całą gębą, a nie na koniec języka. Nie niuansiki, finezyjki – tu muszka, tam papużka. Muzyka ma być szałem, nawet jeżeli solo a capella.

Też takie nagranie puściłem. Na płycie „Plaisir d’amour: Chansons & romances de la France d’autrefois” (Alpha) utwór Ah! Vous derai-je maman to wokal zrazu a capella, podawany przez Isabelle Druet. (Więc sopran koloraturowy w znakomitym wydaniu.) Nic absolutnie do zarzucenia, czysta poezja dźwięku. Na upartego można się czepiać, że głos znów zalał całe pomieszczenie, nie dbając o zachowanie proporcji, czyli formatu źródła. To był głos nagraniowy, a nie jak Isabelle Druet stojącej między nami. Ale – na Boga! – to przecież był głos z nagrania! Wzięty pod nagraniową lupę –  powiększony, ozdobiony pogłosem, zawieszony w przestrzeni zrobionej, wyolbrzymionej, nie do końca prawdziwej. Może studia, a może innej sali – ale tak czy inaczej wstawiony w nagrania perspektywę, gdzie zachowanie naturalnej proporcji źródeł bynajmniej nie jest priorytetem. Priorytetem powinno piękno – maksimum jego ekspozycji – i ta ekspozycja w wydaniu systemu Silver doznała bardzo wydatnego wzmożenia względem systemów przeciętnie dobrych. Warunkiem sine qua non użycie procesora, tylko z nim czysta poezja. Analogowość gramofonowa, a nasączenie, melodyka, słodycz, wibracja i ekspresja szczytowego poziomu.

I piękne obudowy z mistrzowsko obrobionego aluminium.

Jestem wybredny, nawet bardzo. Do cna znudzony muzyką w przeciętnych czy dobrych formach. Żeby słuchanie mnie wzięło, żal było je porzucać, musi to być naprawdę „coś”. Tutaj to „coś” nie tylko było – było na maksymalną skalę. Z największą przyjemnością zabrałbym to brzmienie z sobą i cieszył się nim w domu.

Ale nie było możliwości, należało korzystać in situ. (Bo system już sprzedany, w Szwajcarii ktoś na niego czekał.) Zatem fortepian solo – i on znów w siebie cały pokój – ale jak pięknie to zabrzmiało! Jaka finezja, jaki dynamizm, jakie przenikanie w harmonię! W stylu odtwórczym „cały świat muzyką” maksymalistyczne doznania.

Mógłbym przytoczyć szereg kolejnych przykładów, bo odsłuch się ciągnął i ciągnął. Zakosztowałem jazzu, muzyki folkowej, rockowej, elektronicznej, symfonicznej. W każdym przypadku sytuacja analogiczna – scena daleko za kolumnami, ale taka ekstensja i ekspresja, taka jakość i nasycenie, że, jak mawiają, „dźwięk dawało się kroić nożem”. Muzyką cały świat w każdym calu sześciennym przestrzeni.

Lecz nie słuchałem jedynie dla przyjemności, sięgałem po utwory sondujące. Na ich podstawie powiem, że to był koncert powzięty z aparatury audio różny od wszystkich innych. Z muzyką większą, bardziej namacalną, a poprzez rozmiarową wielkość (też oczywiście jakościową) pozwalający lepiej badać dźwięki i ich wzajemne relacje. Więc z jednej strony pełny ubaw w sensie siły przeżycia, z drugiej pole otwarte do nowych doznań i nieznanych spostrzeżeń. Ale to pierwsze ważniejsze. Rozkoszowałem się muzyką tak właśnie podawaną. Taka na pewno nie jest dla wszystkich, nie dla słuchaczy wstrzemięźliwych. Także nie dla tych, którym brak warunków do popuszczenia cugli. Ale jak ktoś warunki ma i lubi power, drajw – to aż się nie chce wierzyć, że z dwóch lamp 300B może być taka potęga.

Jeszcze chłodzone transformatory – i jesteśmy u brzmieniowego celu.

Wiwat duże membrany! To na nich kiedyś grano …

Od nich zaczynał się high-end, a potem to skręciło w zaułki małych membran, gdzie gra muzyka twarda, gdzie dźwięki jak orzechy. Oberwać w łeb orzechem to niespecjalna frajda – mimo to świat zaakceptował. Pewnie – da się pięknie i z małych: malutkie kolumienki Zingali Client Nano także dawały opad szczęki. Ale to faktu nam nie zmieni, że wielkie głośniki Zingali i wielkie innych firm, to całkiem inny świat. W tym świecie – dużych tub, wstęg, membran – tkwi high-end maksymalny, którego poza nim niemal nie ma.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Ancient Audio „Silver”

  1. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Mały offtop, ale chciałbym zapytać:

    Jaki wzmacniacz słuchawkowy polecił by Pan do filmów i gier oraz oczywiście muzyki? Szukam dźwięku przestrzennego, dobrej lokalizacji źródeł pozornych i ich separacji, dźwięk jak najdalej od głowy, potęgi basu i dobrego nasycenia? Pułap cenowy do 10k zł.

    Z góry dziękuję za odpowiedź i propozycje.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sobie bym kupił SPL Phonitora. Uwaga, potrzebuje muzykalnego źródła.

      1. Marcin pisze:

        Dziękuję za sugestię – myślałem właśnie o nim lub o Brystonie. Przy założeniu, że za DAC robi recenzowany niedawno Berkeley, dalej kierował by się Pan w kierunku Phonitora 2 (bo o niego zdaję się chodzi?)?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Phonitora 3 nie znam, ale zakładam wysokie podobieństwo. Występuje z wbudowanym przetwornikiem i bez. Podobały mi się obie poprzednie wersje, a jak chodzi o możliwość manipulowania sceną, to nie ma lepszych. Alternatywą coś lampowego, na przykład Fezz, PhaSt, Felix Audio. Tor trzeba oczywiście dopieścić kablami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy