Recenzja: Lector CDP 7 TL

Brzmienie

Lector_CDP-7T2Gdyby toto miało grać tak jak się obsługuje, na pewno szkoda byłoby czasu na pisanie recenzji. Ale nie gra. Początkowo, przyznam, byłem trochę rozczarowany. Zwłaszcza przestrzeń nie ujęła wielkością. Ale pogrzebałem trochę przy lampach we wzmacniaczu, a odtwarzacz sobie na użytek wygrzewania trochę pograł i zrobiło się bardzo, bardzo.
Przede wszystkim bardzo analogowo. Takie granie srebrnych płyt jakby były czarne i z winylu to naprawdę znakomita sprawa. A już kiedy pojawiają się partie wokalne, dreszcz rozkoszy przenika. Powab i elastyczność głosu, jego koloryt i wyrazistość tembru, śpiewna nuta, rzewna nuta, miłosne upojenie słodyczą – to wszystko podnosi się do drugiej muzycznej potęgi i owiewa bezpośredniością tak bezpośrednią, że nie potrzeba już lepszej by się upajać. Żadnego dystansu, żadnej bariery – muzyka jest na wyciągnięcie ręki i to jest muzyka właśnie, a nie jakieś stechnicyzowane trata-tata z dodanymi sztucznymi pogłosami i sztucznym oświetleniem fałszywych wybrzmień. W tych utworach jest życie a ty, słuchacz, żyjesz w nich prawdziwym życiem muzycznego świata pozbawionego wszelkiej umowności. Lector CDP 7 jest zatem, najkrócej mówiąc, odtwarzaczem życiodajnym i życionośnym. Poza tym nie posiada żadnych wielkich atutów i nie częstuje żadnymi fajerwerkami, ale na co mu one? I cóż z tego, że dynamika jest tylko dobra a nie olśniewająca, że trójwymiarowość dźwięków zaznacza się jedynie umiarkowanie a scena, chociaż spora, na pewno nikogo nie wprawi w osłupienie rozmachem. Wszystko to okazje się zbyteczne w konfrontacji z analogowością tego śpiewu, z tym prawdziwym włoskim bel canto wdrożonym na użytek cyfrowych nagrań. Kogo obchodzi wielka scena, gdy brzmienie saksofonu czy wiolonczeli przyprawia o ekstazę, gdy pojawia się prawdziwa trąbka Milesa, prawdziwa Łucja Prus, albo prawdziwy Bułat Okudżawa? Wszystko jedno czy używasz Sennheisera HD 800, Grado GS-1000 czy AKG K1000 – ba, wystarczy poczciwy Sennheiser HD 600, byście poczuli na sobie ciepło ich oddechów, autentyczną wibrację, dotyk powietrza poruszanego ich ruchem. By fizyka zapędzona w aspekt technologicznej użyteczności stała się magiczna i metafizyczna a nie tylko pożyteczna. Pewnie, pewnie, wielka symfonika na Metronome albo DP-700 od Accuphase wypadnie lepiej, prędzej rzuci was na kolana. Tyko że takie rzuty kosztują pięć razy drożej a w zakresie wokalistyki nie wnoszą prawie niczego nowego. Tak więc oczywistą jest rzeczą, że Lektor CDP 7 stanowi swoisty erzac odtwarzaczy najwyższej klasy. W mierze obsługi i ergonomii boleśnie nieudany, ale pod względem estetycznym a nade wszystko dźwiękowym udanym ze wszech miar. Bo jeśli wasz budżet na odtwarzacz kończy się na kilkunastu tysiącach, a wielkość sceny jest dla was absolutnym priorytetem, to lepiej sprawcie sobie Accuphase DP-500, lecz jeśli chcecie posmakować bezpośredniości i analogowości z najwyższych regionów, godząc się przy tym, że reszta będzie bardzo dobra ale już taka bardziej zwyczajna, to niczego lepszego od CDP 7 możecie nie znaleźć nawet po baaardzo długich poszukiwaniach.

Przyjrzyjmy się teraz tej zwyczajniejszej reszcie dokładniej.
Bas jest bardzo zacny. Potrafi należycie przygrzmocić, doskonale wyraża się jego rozdzielczość, przestrzenny wymiar i tekstura, a przy tym nie posiada żadnych ciągot do zbytecznej dominacji nad resztą pasma. Średnica – gniazdo analogowości – jest po prostu zjawiskowa i tu nie ma się co powtarzać. Tego po prostu nie można nie kochać. Z kolei soprany pną się wysoko, brakuje im jednak trójwymiarowości znanej z konstrukcji absolutnie topowych. Tej trójwymiarowości brakuje zresztą mniej czy bardziej wszędzie poza wokalistyką oraz kameralistyką i tak jest we wszystkich odtwarzaczach, które nie kosztują tyle co niezłe auto, z czego wniosek, że trójwymiarowość taka jest stosunkowo najdroższym atrybutem dźwięku z płyty CD. Podobnie brakuje nieco Lectorowi rozwartości dynamicznej, ale to stosunkowo najmniej przeszkadza, bo tego praktycznie prawie się nie odczuwa. Szczegółowość jest na piątkę a poskromienie ostrości wysokich tonów też zasługuje na dużą pochwałę. Wyważenie pomiędzy naturalnym brzmieniem a brakiem męczącej uszczypliwości okazuje się perfekcyjne jak na poziom cenowy z jakim mamy do czynienia. Pozostaje jeszcze scena. Jej cechą wyróżniającą jest bliskość pierwszego planu. Znakomicie się to komponuje z całościową analogowością brzmienia, całkowicie likwidując dystans do wykonawców. Po prostu wchodzisz w muzykę i w niej zostajesz. No coś kapitalnego. Poza tym właściwości sceniczne CDP 7 prezentują poziom odpowiadający jego klasie cenowej. Bardzo dobra lokalizacja źródeł, całościowy porządek, potrafi być szeroko i głęboko, gdy tylko umożliwia to nagranie. Krótko mówiąc – bez żadnych istotniejszych zastrzeżeń, z naciskiem na bezpośredni kontakt a nie uwidacznianie szerokiej perspektywy.
Istotna jest jeszcze odpowiedź na pytanie o temperaturę przekazu. Bo skoro odtwarzacz gra super analogowo, to można by stąd wnosić, że dźwięk został w znacznym stopniu ocieplony, a nie wszyscy to lubią. Ja też ocieplenia nie lubię, a podobnie nie lubię dźwięku ciemnego i dosłodzonego. Z Lectorem nie miałem jednak takich kłopotów. Przeciwnie, wspaniale tchnął życie w trochę niemrawe i cokolwiek wyprane z uczuć Sennheisery HD 800, a z pozostałymi słuchawkami także współpracował jak się patrzy. Nie zauważyłem też by w widoczny sposób okrawał pasmo albo gubił szczegóły, co można wyczytać w niektórych recenzjach. Być może jest taki zanim wygrzeją się w nim lampy. U mnie nie był.

Podsumowując można powiedzieć, że cel brzmieniowy przyświecający konstruktorom z pewnością został osiągnięty. Powie ktoś – no tak, ale przecież tej trójwymiarowości i dynamiki jednak brakuje. Słusznie, brakuje bez wątpienia, ale wszak nie mamy tu do czynienia z konstrukcją bezkompromisową. Tutaj musi być coś za coś i moim zdaniem udało się uzyskać brzmienie jak za te pieniądze wspaniałe. Osobiście na pewno wolę taki realizm i bezpośredniość kosztem większej sceny i dynamiki niż vice versa. Staje się to bardzo wyraźne w bezpośredniej konfrontacji. Głowę dam, iż wielu z was wydaje się, że mają dzięki swym odtwarzaczom do czynienia z brzmieniem naturalnym. Ale gdybyście zagościli u siebie Lectora, miny by wam zrzedły. Mieć a myśleć, że się ma, to niestety nie jest to samo. I jeśli, co nie daj Boże, na Lectora was nie stać, to lepiej go u siebie nie próbujcie, bo potem może być przykro, a na cholerę wam to. Natomiast jeśli idzie o tą przywoływaną tu powielekroć trójwymiarowość samego dźwięku, to jej brak dla kogoś kto takie coś słyszał na pewno może być dokuczliwy, ale, jak już mówiłem, jest to danie wyłącznie za astronomiczną kwotę, toteż trudno go oczekiwać od odtwarzacza za kilkanaście tysięcy. Może kiedyś, w lepszych czasach, w jakiejś tam mniej czy bardziej odległej przyszłości, kiedy pojawią się lepsze kości logiczne do obróbki sygnału i nie trzeba ich będzie umieszczać w odtwarzaczu całej galerii, by coś takiego z płyty CD wydobyć. Byłoby wspaniale. Gdyby Lektor takie coś miał, byłby wyborem bezdyskusyjnym, ale i tak ma moją silną rekomendację. Nie słyszałem tak muzykalnego odtwarzacza w jego cenowym pobliżu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Lector CDP 7 TL

  1. Maciej pisze:

    Witam Pana,
    Jako posiadacz zarowno Lectora jak i glosnikow Diapasona ktore z 12at7 polecilby Pan najbardziej?
    Jestem fanem Brimara ktorego uzywalem do pre amp i wzmacniacza Crofta, niestety zestaw zostal sprzedany razem z lampami wiec nie mam mozliwosci ich odsluchu.

    Dziekuje za porade.
    Maciej

  2. Piotr Ryka pisze:

    Do Diapasona pewnie Mullardy, ale do Lectora już niekoniecznie (choć może właśnie?). Proponowałbym najpierw skontaktować się z http://tubes-store.eu/pl/content/8-opinie-i-rekomendacje – oni pożyczają chyba lampy za kaucją. Bo tak w ciemno jedne, to ciężka sprawa. Brimar owszem, ale oryginalny, a te późniejsze powstawały w Indiach i nie były dobre.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy