Recenzja: NuForce DDA-100

Dźwięk

NuForce_DDA_100_04

NuForce zaraz ujawni nam swój wielki sekret

   NuForce DDA-100 nie należy do wyrobów na wstępie chwacko obiecujących bycie najlepszymi na świecie, wszystkim się w koło odgrażających i każących siebie nie stawiać koło czegokolwiek poza innymi wyrobami własnej firmy, bo byłaby to ujma. Z takich przechwałek, jak pokazuje praktyka, najczęściej nic poza politowaniem i wstydem nie wynika, a nasz NuForce obiecuje jedynie porównywalną do dobrych wzmacniaczy klasę dźwięku za zdecydowanie mniejsze pieniądze, co stanowi obietnicę powściągliwą, ale kuszącą. Jeżeli dołożyć do niej wydatną oszczędność na prądzie i zajmowanej przestrzeni oraz wyjątkowo sympatyczną obsługę, robi się z tego całkiem interesująca paleta zalet, niewątpliwie wartych rozważenia. No ale trzeba jeszcze udowodnić to równorzędne brzmienie.

Podpiąłem wzmacniacz w miejsce swojego zestawu, łącząc go kablem optycznym z Accuphase DP-510, a kablami głośnikowymi Acrolinka z monitorami Reference 3A, zupełnie jakbym chciał kontynuować ich dopiero co ukończoną recenzję z innym wzmacniaczem. Był wieczór. Przygasiłem światło i wówczas wyświetlacz stał się z daleka czytelny. Mały wzmacniaczyk stał na wielkim odtwarzaczu i wyglądał jak jakaś przystawka do dużego kloca. Odpaliłem. Dźwięki popłynęły łagodne, eleganckie, delikatne. Tu przerwę, choć pióro trzymam, a tak naprawdę, ręce nad klawiaturą. Słowo „delikatne” ma bowiem dwojakie znaczenie, niosąc w sobie jednocześnie treści pozytywne i negatywne. Te dźwięki nie były delikatne jak model szybowca, gotowy rozpaść się pod wpływem lekkiego trącenia. Były delikatne w sensie pozytywnym; delikatne subtelną manierą i brakiem agresji. Tak w ogóle, to bardziej pasowałoby do nich określenie – analogowe. Bo w istocie, dźwięk był właśnie analogowy; pozbawiony ostrości i zadr, falujący i spokojnie płynący, a przy tym leciutko kremowy, leciutko ocieplony i jednocześnie głęboki oraz mający płuca. Niewątpliwie ciekawe było to połączenie, bo łagodność i analogowość miewają tendencję do stwarzania dusznej, zamkniętej atmosfery, takiego słodkawo gładkiego kociołka z muzyką, z którego przyjemnie jest łyknąć raz czy dwa, ale potem zaczyna to mdlić i dusić. A tutaj tego nie było. Muzyka płynęła swobodnie i nie odnosiło się wrażenia jakiegoś ograniczania czy przyduszania. Obszar sceny był duży, wyraźnie zaznaczała się jej głębokość i stereofonia, a spektakl był całościowo nie tylko w analogowej manierze, ale także ze sporym rozmachem, porywczością i dynamiką. W pewnym momencie dotarło do mnie, że dźwięk Reference 3A stał się szybszy niż z Twin-Head i Croftem, nie dając powodu do żadnego narzekania na ospałość. Wyraźnie szybciej narastał, natomiast podtrzymanie miał krótsze, co nadawało mu żwawości. Brak podtrzymania powinien przy tym szkodzić piękności przekazu, jednak ogólna analogowość i całościowa przyjemność chroniły go przed takim pejoratywnym odczuciem.

NuForce_DDA_100_12

Choć sam jest maleńki

Słowo przyjemny jest tutaj szczególnie pasujące. Ten dźwięk był właśnie całościowo przyjemny i to przyjemny na wiele sposobów. Wszak połączenie subtelnego swą analogowością i jednocześnie dynamicznego brzmienia, gdy na dodatek wszystko dzieje się szybko, na porządnie zorganizowanej scenie oraz posiada głębię oddechu i całościowo duży format, stanowi nieczęsty zbiór zalet i musi skutkować satysfakcją. Naprawdę słuchało się tego przyjemnie, a w równej mierze ludzkie głosy ze zwykłych piosenek co nieludzkie wycia z rockowych songów pozwalały czerpać odsłuchową satysfakcję. Wcale przy tym ta analogowość nie przeszkadzała słuchać właśnie rocka, bo prawdziwa muzyka rockowa, jak każda zresztą inna, jest właśnie analogowa i nawet swe poszarpanie, brudy i złości czerpie z niepoprawnych akordów, umyślnych przesterów oraz innych specjalnych wzmacniaczowych efektów, a nie z marnej jakości nagrań czy marnej aparatury odtwarzającej. Gitary, perkusje i wzmacniacze znane kapele rockowe mają bardzo dobrej jakości i w studiach nagraniowych też jakości sobie nie żałują, choć pozostaje faktem, że dobrze nagranych rockowych płyt za wiele to nie ma. Tak czy siak rocka z płyt winylowych słucha się bardzo dobrze, a w złotych rockowych czasach inaczej niż na winylowych krążkach go nie uwieczniano. Całą kolekcję takich krążków oddałem kiedyś komuś, kogo na płyty nie było stać, bo chciałem sprawić przyjemność, a same płyty wydawały mi się przeżytkiem w dobie bujnie rozkwitającej technologii CD. Znajomy już wtedy mnie przestrzegał, że głupio robię, bo płyty CD to w porównaniu z winylowymi lipa. Ale on miał fantastyczne kolumny – piekielnie drogie samoróbki, wysokie na chłopa i w oparciu o najwyższej światowej klasy głośniki zamontowane w obudowach wydrążonych z pojedynczego drewnianego kloca, a także znakomity gramofon, a na moich AKG K240 i Danielu ze zwykłą wkładką specjalnej różnicy nie było. No i poszły te płyty. Ale nie ma czego żałować. Kto inny miał z nich  satysfakcję.

NuForce_DDA_100_04

Ale nie dajmy się zwieść

Tak więc o temperaturę, zadziorność, a szczególnie już szybkość i dynamikę, w reprodukcji sprawionej wzmacniaczem NuForce DDA-100 nie musimy się martwić i właśnie kiedy to piszę przygrywa mi Metallica, a przygrywa zacnie, z temperamentem i całościowym rockowym wyrazem, a jednocześnie analogowo. Struny, membrany i blachy ostro sobie poczynają, a głos Jamesa Hetfielda brzmi głęboko, posępnie i dostojnie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: NuForce DDA-100

  1. swnw pisze:

    Witam,

    Przeczytałem z zainteresowaniem recenzję DDA 100 i znalazłem:
    „Wpiąłem w jego wyjścia głośnikowe inne kable Entreqa, te od słuchawek AKG K1000.”
    Tak bezpośrednio słuchawki do wyjścia głośnikowego?

    swnw

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, bezpośrednio. Tylko że AKG K1000 to nie są zwykłe słuchawki, tylko monitory na głowę, mogące przyjąć kilkanaście Watów mocy. Podobnie wytrzymałe są HiFiMAN HE-6 i ich też zapewne dałoby się tak słuchać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy