V Symfonia Beethovena część 3.

Violin-sheet_1Wysłuchawszy sporo razy nowych nabytków, to jest dwóch znamienitych interpretacji tytułowej dla tego wątku „piątki” pod Furtwänglerem i Kleiberem, spróbuję coś o nich od siebie powiedzieć.

VSymfonia_FurtwanglerNajpierw Furtwängler. Z wieku i z urzędu mu się to należy. Wszak najsławniejszy to wraz z Toscaninim dyrygent XX-wieczny, otoczony legendą, sławą i gronem wiernych wyznawców. Bez najmniejszego wątpienia postać kultowa, zarówno kiedyś jak i teraz.
Wszedłem w posiadanie trzech płyt z jego beethovenowską symfoniką, wydanych przez amerykańską Classica d’Oro i zawierających 1 & 3, 5 & 7 oraz 9-tą. Wydanych edytorsko marnie, ale od strony brzmieniowej, jak na fakt, że nagrania pochodzą z lat 40-tych i 50-tych, całkiem przyzwoitych. Niestety, akurat piąta jest dźwiękowo najsłabsza. Następująca po niej na tej samej płycie siódma okazuje się lepsza o klasę. No nic, trudno, tego się nie zmieni. Pozostaje porównać kiedyś tą edycję z innymi wydaniami tego samego wykonania. Pocieszające jest natomiast, że prezentowana na płycie wersja, pochodząca z 1943 roku z filharmonikami berlińskimi, uchodzi za najlepsze z furtwänglerowskich wykonań piątej symfonii. Sporządzono je podobno z użyciem nowatorskich jak na tamte czasy rozwiązań technicznych, przy czym taśmy matki trafiły zaraz po wojnie do ZSRR, skąd jakimś cudem udało się je odzyskać. Nie wiem czy odzyskano same oryginały, czy też jakieś ich kopie, w każdym razie dorobek Furtwänglera na szczęście nie przepadł i jest obecnie dostępny nie tylko na winylach radzieckiej Mełodii, ale także w szerokiej gamie innych wydań.

FurtwanglerTeraz o wartości artystycznej. Muszę przyznać, że słuchając po raz pierwszy piątej w interpretacji Furtwänglera czułem się trochę nieswojo. To bez wątpienia inne podejście do beethovenowskiej symfoniki; podejście spontaniczne, bardzo muzykalne, bardzo osobiste i bardzo zuchwałe. Cechą dominującą jest melodyjność i brak pompatyczności. Patos i potęga są tutaj osiągane zupełnie innymi środkami. Dominuje organiczność przekazu i zespolenie fraz. W porównaniu z tą interpretacją wszystkie inne poza tą Reinera wydają się kanciaste i kubiczne. Wykonane głównie z prostych linii i brył, tworzą pejzaż geometryczny i poszarpany, jakbyś się przechadzał po blokowisku. Wielgachne dźwiękowe gmachy są odrębne i suną w odstępach, zupełnie jak osiedlowe bloki kiedy je mijasz. U Furtwänglera jest całkiem odmiennie; wszystko jest zespolone jak przyroda i jak ona różnorodne. Symfonia jest niczym czesany wiatrem las: piętrzy się rozgałęzia, szumi, wibruje, gnie, mieni. Tempa są dyktowane w równej mierze przez partyturę co furtwänglerowskim porywami ducha, a finałowe szarże pędzą jak lawina: prędzej i prędzej, do utraty tchu, do dna przepaści; niepowstrzymane, szalone. Ale w tym szaleństwie jest nie tylko natchnienie, wyraz spontaniczności i własnej wizji. Jest w nim także metoda; perfekcyjne, zdumiewające, olśniewające panowanie nad orkiestrą. Jedynie Reiner trzymał swoją równie pewnie w garści i krzesał z niej równie doskonale spoiste dźwięki, a już u von Karajana rysuje się jakaś niepewność, jakaś minimalna ale jednak przypadkowość efektu; niewątpliwie wspaniałego i potężnego siłą wyrazu, jednakże nie aż tak perfekcyjnego od strony biegłości technicznej.
W rezultacie słuchanie Furtwänglera okazuje się niebezpieczne. Początkowa interpretacyjna obcość ustępuje z czasem miejsca hipnotycznemu zapatrzeniu i narkotycznemu upajaniu się. Nie dziw przeto, że wielu melomanów przyznaje się do słuchania wyłącznie jego wykonań, o ile takowe istnieją. Wielki to był mistrz batuty. Jedyny taki i niepowtarzalny. Zwariowany i perfekcyjny. Geniusz, słusznie przeniesiony do legendy i w niej mieszkający. Zarazem wielki antagonista innej legendy – Toscaniniego – którego nazywał „cholernym wybijaczem rytmu”.

VSymfonia_KleiberTeraz słowo o „kanonicznym” wykonaniu Carlosa Kleibera.
W odróżnieniu od furtwänglerowskiego uwieczniono je bardzo poprawnie, co nie może być zaskoczeniem, skoro pochodzi z 1975 roku. Nie mogąc trafić na płytę z wydaniem zwyczajnym nabyłem wersję ulepszoną przez japończyków metodą SHM-CD, czyli z zastosowaniem bardziej przejrzystego niż normalnie plastiku. Efekt tego zabiegu należy uznać za udany, chociaż cena zań zakrawa na skandal. Wiedziony ciekawością kupiłem też co prędzej do porównania wydanie XRCD2 „piątki” pod Reinerem i nie ma cienia wątpliwości, że XRCD jest lepsze. Góruje w każdym aspekcie, zwłaszcza dynamiką i prezentacją przestrzeni. Niemniej SHM-CD też wyraźnie przebija standardowe realizacje.
KleiberCóż powiedzieć o samej muzyce? Nie wiem kto nazwał to wykonanie kanonicznym, ale z pewnością nie odbiegł daleko od prawdy. Kleiber wydaje się jechać środkiem drogi i to pod każdym właściwie względem. Jego interpretacja jest bardzo poprawna i akuratna, a przy tym dźwiękowo posażna i interesująca. Wzbogacenie tego wybitnego samego przez się muzycznego materiału ponadprzeciętną oprawą jakościową przynosi słuchaczowi wielką satysfakcję. Oto wykonanie z tak zwanego środka, przeznaczone raczej dla wstrzemięźliwych konserwatystów oraz odbiorców nie nastawionych na ekstremizm, mogące być także traktowane jako antidotum na interpretacyjne przegięcia innych wykonawców. Jednakże orkiestra nie jest tu prowadzona tak precyzyjnie jak u Furtwänglera, Reinera, czy nawet von Karajana, a chwilami nawet jakby była pozostawiana samej sobie. Niemniej nigdy nie wypada z zakrętów ani nie wyłamuje się z przypisywanego temu wykonaniu kanonu. Dźwięk nie posiada także wzorcowej spoistości i czasami wręcz się rozbiega, ale szczęśliwie szybko powraca do głównego nurtu, a jego lekkie rozwichrzenie przydaje wykonaniu swoistego kolorytu. Nie jest ono ani tak organiczne, porywcze i czarodziejskie jak u Furtwänglera, ani tak mistrzowskie jak u Reinera, ani tak tytanicznie jak u von Karajana, wszakże poziom dyrygenta i jego orkiestry – filharmoników wiedeńskich – nie pozwalają na żadne marudzenie, a interpretacje w duchu poprawności też są przecież potrzebne. Jednak dla zwolenników poprawnych wykonań to Reinera z pewnością powinno być bardziej poszukiwanym towarem i, jak to mówią lekarze, lekiem z wyboru. Kleiber nie poszybował aż tak wysoko, niemniej wysoko, bardzo wysoko jego piąta się wzbija, toteż nie żałuję wydanych na nią ponad stu złotych.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy