Fortepian Chopina


Arturo Benedetti Michelangeli (1920-95)

MichelangeliSpośród pianistów bliższych czasowo Arturo Benedetti Michelangeli był chyba największą legendą. Pamiętam jak w latach 70-tych, na okoliczność Konkursu Chopinowskiego, jedna z gazet wymieniła najznakomitszych ówczesnych pianistów. Trzyosobowa lista brzmiała: 1.Arturo Benedetti Michelangeli 2.Światosław Richter 3.Władymir Horowitz. Konstruowanie tego rodzaju list jest oczywiście bez sensu; już choćby dlatego, że wszyscy na niej figurujący prezentowali absolutne mistrzostwo techniczne, a styl interpretacyjny jest zawsze sprawą gustu, a nie absolutnego zaszeregowania. Odnotować można jedynie chwalebny fakt zdobycia się w czasach komunistycznych na nie przyznawanie pierwszego miejsca najznamienitszemu według państwowej propagandy pianiście ZSRR. Tak nawiasem, właśnie w tym najsłuszniejszym ustrojowo kraju istniała uświęcona tradycja, czy raczej należałoby powiedzieć – utrwalony świecki obyczaj – szeregowania wszystkiego w listy lepszości, w przypadku pianistów przyznająca pierwsze miejsce (aczkolwiek niechętnie, jako że był Niemcem Wołżańskim) Richterowi, drugie Gilelsowi, trzecie Oborinowi.

Truizmem jest stwierdzenie, że Arturo należał do genialnych dzieci. Uczył się gry od trzeciego roku życia, choć początkowo na skrzypcach.

Najbardziej znany i owiany legendą był za przyczyną dwóch spraw. Pierwsza to fakt, iż nikt nigdy nie słyszał, by się kiedykolwiek pomylił. Na wsze czasy pozostał nieskazitelnym perfekcjonistą. Drugą był styl interpretacyjny, określany czasem jako impresjonistyczny; nieodmiennie epatujący nastrojem i barwą. Faktycznie, jego gra pozostaje zogniskowana na nastrojowym wysmakowaniu i niezwykle precyzyjnym ujmowaniu samych dźwięków. Interpretacje Michelangelego są wysublimowane, pewne swego artyzmu, perfekcyjne technicznie i zdobne wyjątkowo bogatą kolorystyką brzmieniową. To toucher przypomina pewnością siebie i perfekcją Busoniego, ale jest mniej jednoznaczne i zdecydowane, być może właśnie dlatego zyskując miano impresjonistycznego.

Michelangeli był przy tym specyficznym człowiekiem. Małomównym, samotnym i skrytym. Miał wąskie grono uczniów i wąski repertuar, na który składały się w dużej mierze utwory mało popularne, rzadko grywane. Z wielkiego chopinowskiego dorobku nagrał tylko mazurki, jedną balladę, jednego poloneza i jedną sonatę. Lecz że te właśnie mazurki posiadam, jest uczestnikiem Konkursu.

Michelangeli nie zagrał mazurków w polskim stylu, tylko jak zawsze własnym. Mimo iż interpretował po swojemu, nie znaczy, że był specyficzny jak Busoni czy Hofmann. Jego styl okazuje się bardziej swojski, mniej ekscentryczny, w doskonałą całość łącząc dźwięki dostojne i silnie zaakcentowane z partiami nacechowanymi delikatnością i zadumą. Te mazurki mają duży ładunek ekspresji, jednakże nie poprzez rozniecanie burzy uczuciowej, jak to ma miejsce u Horowitza, tylko poprzez bogactwo i szlachetność muzyki. Łączą dostojeństwa menueta z właściwą ludowym tańcom melodyjnością, a wyrazisty włoski pejzaż przeplata się w nich z polskim przymgleniem. Wszystko to razem tworzy perfekcję, jako że był Arturo Benedetti pianistą perfekcyjnym pod absolutnie każdym względem i w jeszcze większym stopniu majestatycznym poetą dźwięku.

Georges Cziffra (1921-94)

CziffraGeorges Cziffra był Cyganem, wywodził się zatem z nacji wyjątkowo silnie powiązanej z muzyką. Jego ojciec był cymbalistą; on sam, jak przystało na przyszłego pianistycznego geniusza, odznaczał się absolutnym słuchem i fenomenalną pamięcią muzyczną. Grać nauczył się bez nut w tak młodym wieku, że już jako pięciolatek dawał występy będące największą atrakcją wędrownego cyrku. Mając lat dziewięć został najmłodszym w historii uczniem Akademii Muzycznej im. Ferenca Liszta w Budapeszcie.

W życiu Cziffry wielką rolę odegrały zdarzenia historyczne. Podczas II wojny światowej został wcielony do wojska, ale uciekł z transportu na wschodni front i był przetrzymywany przez sowiecką partyzantkę. Ponownie uciekał z komunistycznych Węgier tuż przed rewolucją1956, wkrótce potem jego pierwszy koncert w Wiedniu stał się wielką sensacją. Owacjom, podobnie jak później w Paryżu i Londynie, nie było końca. Nic dziwnego – wszak dysponował zawrotną techniką. Wielu znanych pianistów jeździło na jego koncerty, by podpatrzyć jak gra, lecz, jak wspominał jeden z nich, nic z tego nie wynikało, bo Cziffra w kluczowych momentach grał zbyt szybko, by dało się coś zobaczyć.

Od siebie mogę powiedzieć, że mam do Cziffry szczególną słabość. Jego gra wyjątkowo mi odpowiada, a styl, któremu co durniejsi krytycy zarzucali zbytnią prostotę i brak wysublimowania na miarę chociażby opisywanego przed chwilą Michelangelego, momentalnie mnie do siebie zjednuje. Nie powiem, bym się nad tą jego grą jakoś specjalnie myślowo rozwodził, ale skoro na okoliczność pisania tego artykułu chyba powinienem, to powiem, iż wydaje mi się szczera – płynąca prosto z serca i fenomenalnego talentu. Pozbawiona wydumania i poszukiwań jakiejś sztucznej, wykoncypowanej na użytek kariery oryginalności, zyskująca dzięki temu walor naturalnej prostoty. Cziffra po prostu gra, a ponieważ muzyka jest całym nim, a jego palce śmigają z oszałamiającym mistrzostwem, słucha się go równie łatwo, jak jemu przychodziło granie. Jednocześnie trzeba pamiętać, że Cziffra miał do muzyki podejście bachowskie, toteż jego Chopin, podobnie jak Liszt, z którego wykonań słynął, nie tryskają muzykalnością i poetycką paletą olśniewającego kolorytu. To muzyka bardziej skupiona na matematycznym stosunku jednego dźwięku do drugiego, zarazem jednak podawana z wielką naturalnością i swobodą, zarówno co do dobrania samego tonu jak i zmienności tempa.

Samson Francois (1924-70)

FrancoisSłuchając gry Samsona Francois zastanawiałem się, co jest takiego w wielkich mistrzach, co czyni ich wyjątkowymi. Być może, jak przekonują niektórzy, nic specjalnego zgoła i tylko przypadkowo zdobyta sława niesie ich nad innymi. Nie sądzę jednak, aby tak było, ale zarazem nie jest łatwo wydobyć pierwiastek mistrzostwa, który ich znamionował. Poza samą biegłością manualną wydaje się tu ważyć pewność własnego stylu – umiejętność przeniesienia wewnętrznej uczuciowości na sferę muzyczną. W wielkiej też mierze samo umiłowanie muzyki, a także umiejętność przezwyciężania tremy oraz zdolność do koncentracji artystycznej. W każdym przypadku wszystko to daje inną wypadkową, a kiedy ich słucham, przeważnie czuję, że sam zagrałbym to inaczej. Mimo to mnie do siebie przekonują, zniewalając mistrzostwem technicznym, wielką muzykalnością i obecnością własnego świata doznań nakładającego się na kompozycję.

Samson Francois był człowiekiem niezwykłym, wspaniałym materiałem na filmowego bohatera. Zabójczo przystojny łamacz niezliczonych serc niewieścich, wielki miłośnik życia, dusza towarzystwa, hulaka, alkoholik i narkoman, którego hulaszczy tryb życia zawiódł przedwcześnie do grobu.

Gry zaczął się uczyć mając dwa lata, a występował mając sześć. Na drodze swego muzycznego wykształcenia napotkał między innymi Pietro Mascagniego i Alfreda Cortot. Sam o sobie powiadał, że w każde wykonanie wkłada cały kunszt i całą duszę – nigdy nie gra ot tak, aby żeby. Zupełnie jednak nie słychać w jego grze wysiłku, ani ekstatycznego upojenia. Muzyka spod jego palców wytryskuje z wielką łatwością, objawiając dźwięki kunsztowne i naturalnie piękne. Jego interpretacje chopinowskie wydają się bliskie ideału, mimo iż czuć w nich ducha innego niż słowiański. Pozostają skupione na samym pięknie, a nie uczuciowości, i poprzez to piękno, a nie uczucia, budując chopinowski nastrój.

Francois jest bardziej obiektywny niż subiektywny i bardziej klasyczny niż romantyczny, lecz jego spokojna obiektywność, jakże kontrastująca ze stylem życia, jest tak trafna i przekonująca, że nie sposób jej nie podziwiać i się jej nie poddawać. W szybkich partiach nie jest tak szybki, jak ci najszybsi z szybkich, a jego uderzenie ma minimalnie mniejszą dokładność niż Busoniego; są to jednak miligramowe różnice, całkowicie do pominięcia. Całościowo przejawia się w tym godna podziwu perfekcja, emanująca platońską Ideą Piękna przyobleczoną w kształt muzyki.

 ~~

reproducingNie wiem, czy powinienem to pisać, bowiem zapewne nie do końca jest prawdą, a jednak nie mogę wyzbyć się myśli, że istnieje pewna różnica pomiędzy grą pianistów dawniejszych, a późniejszymi i obecnymi. Nie chodzi tu o różnicę ewolucyjną, dokonującą się w miarę postępu i gromadzenia interpretacyjnych dokonań. Chodzi o różnicę duchową, a właściwie o samego ducha epoki, który niepostrzeżenie i nieubłaganie odciska piętno na wykonawcy. By wejść w istotę problemu trzeba sobie przywołać obraz pejzaży minionych. Kiedy pod koniec XIX i na początku XX wieku Paderewski, Busoni czy Rubinstein siadali do nauki przy klawiaturze, nie było radia, telewizji, samochodów. Nie było tłoku ani zgiełku. Była natomiast nuda. Sam ją z dzieciństwa pamiętam, choć było to dużo później, przeszło pół wieku. Nuda zabijana towarzyskimi wizytami, bridżem, grą w piłkę, spacerami, lekturą. Ta nacierająca zewsząd cisza, zmuszająca do myślenia i bycia sam na sam z sobą; cisza, którą niszczy się teraz jednym przyciśnięciem włącznika telewizora, komputera, odtwarzacza muzyki. Nuda samotności, nuda wizyt u cioci, nuda popołudniowej herbatki i prostych, drewnianych zabawek. Nuda krępującego konwenansu i przymusowej zaściankowości, tak mistrzowsko opisana przez Czechowa w „Trzech siostrach”. Nuda i cisza atakujące zanurzonym w nich bytem nieznośnym, ogarniającym całe jestestwo, przewiercającym mózg. Dlatego w tamtych czasach fortepian brzmiał inaczej. Nie był czymś jednym z wielu, czymś do wyboru, czymś wręcz nieco śmiesznym, snobistycznym. Był wydarzeniem, był ucieczką, był wyzwoleniem – wynalazkiem czyniącym rzeczywistość znośniejszą, bardziej oswojoną, mniej nagą. Jednocześnie dokoła byli ludzie potrafiący choć trochę grać na jakimś instrumencie i dzięki temu umiejący docenić cudze mistrzostwo. A przy tym, choć może to wydać się dziwne, właśnie w tamtych czasach konwenansu i dobrego wychowania nie przykładano takiej wagi do kanonu wykonawczego, z dużo większą swobodą traktując kwestie interpretacyjne.

Nie chcę przez to powiedzieć, że pianistyka Paderewskiego czy Horowitza niesie w sobie zapach herbaty z samowara i woń pyłu z nieutwardzonej drogi, a w tle tego widać zachwyconych wujków i rozanielone ciocie. Wydaje mi się jednak, jakby tamte uderzenia w klawisze miały inną wagę i głębszy wymiar duchowy dla samych wykonawców. Że więcej dla nich znaczyły i wychodziły z innej ciszy, przydając im zarazem większej pewności siebie i większego poczucia władzy nad otoczeniem. Ale może mi się wydaje.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Fortepian Chopina

  1. Jan Laron pisze:

    Bardzo ciekawie Pan przedstawil plusy i minusy wielkich wykonawcow Chopina. Jesli zastanawialem sie czy kupic wykonania Samsona Francoisa to po przeczytaniu zamawiam. Ciesze sie ze nie jestem wyjatkiem bo mnie ostatnie nagrania Zimermana tez nie poruszaja. Szczegolnie ostatnie nagranie koncertow. Martha powinna tez sie znalesc w Pana artykule jako wyjatkowa chopinistka. Polecam Nocturny w wykonaniu Marii Pires (DG), Mazurki Andrzeja Czajkowkiego i nagrania Chopina Cypriana Katsarisa. Z starszej generacji Friedmana. Takze Shura Cherkaski gral Chopina niesamowicie.

    Dziekuje za niezwykle profesjonalne recenzje sprzetu, szczegolnie sluchawek.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Martę posiadam w płytotece, ale akurat nie z Chopinem. Co do Shury, to zgoda, ale żadnej jego płyty nie mam. Nie trafiło się.

      Pozdrowienia

  2. Paweł pisze:

    Początkowo dalece kontrowersyjna i niewybredna uwaga o chopinowskiej „muzyce uginającej się od ornamentów i ozdobników oraz docierającej do samych granic kiczu i przesady” nieco mnie zmroziła, ale przetrwałem i poza tym szczegółem tekst bardzo interesujący. Chopin był wielkim innowatorem w swoich czasach. Niezrównany geniusz, chociaż ograniczający się repertuarowo do prawie wyłącznie pojedynczego instrumentu.

    Pana wielce udany felieton edukacyjny aż się prosi o kontynuację w postaci części drugiej, na temat metrykalnie młodszych artystów:

    1. Wspomniana (przez Jana Larona) Portugalka – Maria Joao Pires i jej przecudowne Nokturny.

    2. Martha Argerich i jej wysoko cenione Preludia op. 28.

    3. Inna Argentynka i laureatka konkursu chopinowskiego – Ingrid Fliter i jej cudowny komplet Walców Chopina.

    4. Kevin Kenner – amerykański laureat konkursu chopinowskiego i jego propozycja przedstawienia Ballad.

    5. Rafał Blechacz – za konkurs chopinowski i całokształt.

    6. Kate Liu – jako wielka nadzieja.

    Etc., etc. …

  3. Michal Pastuszak pisze:

    Tu sie prosi o dodanie jeszcze jednego wielkiego pianisty do tej szanownej listy. Mowa o Jozefie Lhevinne (1874-1944), mogl byc bardzo slawnym pianista, ale wykazywal wieksze zamilowanie do uczenia innych i temu poswiecil swoja kariere. Laczyl nieziemska technike z muzykalnoscia, czy tez raczej rytmem, na ktory bardzo zwracal uwage. Uczeszczal do klasy muzycznej z Rachmaninowem i Skriabinem, ukonczyl naturalnie z wynikiem pierwszym. Szkoda ze tak malo nagran sie zachowalo, ale mam kilka plyt z Szopenem w jego wykonaniu, ta muzyka sama zlatuje kiedy on gra, mozg sie zupelnie poddaje tej latwosci grania.

    Bussoni rzekl kiedys do grupy swoich studentow: „Moglbym Was wszystkich wrzucic do jednego kotla i zmieszac, ale i tak nie wyszedl by z tego jeden Jozef Lhevinne”

    https://www.youtube.com/watch?v=5D6VrcW4Sgw

  4. Piotr Ryka pisze:

    Najbardziej niesamowitą technicznie Campanellę zagrał moim zdaniem Hofmann, który nie tylko miał najszybsze palce, ale też grał niezwykle melodyjnie. Muzykalnie, jak mógłby napisać dzisiejszy audiofil.
    https://www.youtube.com/watch?v=b606e_RpN40

    Pięknie też zagrał ją po swojemu Paderewski
    https://www.youtube.com/watch?v=Xwb42QKgbaQ

    1. Jan Laron pisze:

      Dla mnie najlepsze wykonanie Campanelli jest wykonanie Ferruccio busoni (nimbus ni 8810) Na cd jest takze fantastyczna chaconna i niefantastyczne preludia Chopina. Jesli oryginalna chaconna to proponuje wykonanie Idy Handel bardzo powolne ale to genialna skrzypaczka

      1. Piotr Ryka pisze:

        Ta właśnie płyta stała się powodem umieszczenia Busoniego w artykule. Faktycznie jest rewelacyjna. O specyficznych „Preludiach” napisałem.

  5. Paweł pisze:

    Pan Michał napisał o Jozefie Lhevinne: „mam kilka płyt z Szopenem w jego wykonaniu, ta muzyka sama zlatuje kiedy on gra, mozg sie zupelnie poddaje tej latwosci grania”.

    Na dodanie do listy bezsprzecznie zasługuje, to prawda, ale jak tych nagrań słuchać ? Nie spełniają żadnych podstawowych wymogów technicznych. Czasem już nawet trudno w pełni zachwycić się walcami Dinu Lipattiego (dlatego zostaje Ingrid Fliter) lub nagraniami Artura Rubinsteina z powodu technikaliów.

    To podobnie jak z płytami Rachmaninov plays Rachmaninov.

    Lubię osobiście dobre artystycznie nagrania, w dobrym opracowaniu technicznym ! Bynajmniej nie z powodu osławionej audiofilii. Uważam się co najwyżej za melomana, nie posiadającego audiofilskiego osprzętu.

    Może i taki Earl Wild z Royal Philharmonic Orchestra pod Horensteinem najlepiej wykonał koncerty Sergiusza Rachmaninowa, ale prawdziwa przyjemność ze słuchania pojawia się dopiero przy Krystianie Zimermanie. Właśnie z powodu technik zapisu materiału muzycznego.

    Do odsłuchiwania wykonań Jozefa Lhevinne’a słuchawki Philips Fidelio X2 się nie przydadzą . Wystarczą integra i głośniczki laptopa. Niestety.

    Ale samo uznanie umiejętności i dorobku, jak powiedziałem, słuszne.

  6. Tomasz Dąbrowski pisze:

    Muszę dodać, że nawet słabe technicznie nagrania Hofmana i Lhevinne’a nie przeszkadzają mi w uznaniu ich obu za najwybitniejszych pianistów jacy na świat przyszli. Byli w swojej epoce bez żadnej konkurencji a nowatorskie ujęcie muzyki Chopina przez obu niezależnie od siebie jest trudne do pojęcia. Ich drogi życiowe się przecinały w Tyflisie, Berlinie i zbiegły za oceanem, w USA. Gdy w Tyflisie Hofman dawał recital, przed nim gościł u Lhevinnów. Józef zagrał nieznany mu utwór, o dziwo Hofmanowi nieznany /to jego wyciąg z Lista/, więc poprosił o powtórne zagranie. Później po podwieczorku pojechali na recital. Po programie zaczęły się bisy. Rosina dostrzegła, iż Hofman się do niej uśmiechnął, „a później zagrał to, co mój Józef, tak samo”/opisała ten zdumiewający fakt w pamiętnikach/.
    Talenty obu Józefów dla nas nie do pojęcia – tak niezwykle.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Posłuchałem kilku nagrań Lhevinne’a – bez wątpienia śpiewność, bez wątpienia perfekcja. Szkoda, że wszystkie chopinowskie pochodzą z lat 30-tych, gdy miał już ponad pięćdziesiąt lat, chociaż tego akurat zupełnie nie słychać. Są też nagrania rolkowe z lat 20-tych, na YouTube znalazłem jedno, brzmi zachwycająco:
      https://www.youtube.com/watch?v=5D6VrcW4Sgw&ab_channel=Beckmesser2

  7. Marcin pisze:

    Yundi Li? Pasja, emocje, szybkość, szkoła Lisztowska… Laureat Chopinowski. Jeśli Busson jest szybki przy La Campanella to Li jest promieniem światła. Nie katuje przy tym fortepianu i potrafi wyrwać słowiańskie emocje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy