Recenzja: GRACE DESIGN m902

Opublikowano 2008

m902_large   No i przyjechał. Bujał mi się najpierw przed nosem, bo pan kurier jakoś nie mógł utrafić i tylko śmigał przed bramą raz z prawej, raz z lewej (a u mnie w obie strony pod górę, takie ciężkie życie). W końcu jednak zahamował gdzie trzeba i mogłem go odebrać. Tym sposobem obietnica dystrybutora złożona jakiś rok temu przybrała kształt realny, co wypada skwitować wyrazami uszanowania, bo jak uczy doświadczenie bardzo często kończy się na samych obietnicach.

 Sławny jest ten Grace, a jest to już jego drugie wcielenie, o czym informuje końcowa dwójka w numeracji. Sławę zdobył przede wszystkim jako znakomity napęd do jeszcze sławniejszych słuchawek AKG K-1000, które prąd żrą jak foka śledzie, toteż mało który słuchawkowy wzmacniacz jest im w stanie podołać. A ten to właśnie potrafi. Kiedy jeszcze żadnego dobrego słuchawkowca nie miałem, mlaskałem nad jego zdjęciami myśląc sobie – takiego by mieć…Wydawało mi się wówczas, że jest duży jak CD-ek albo niewiele mniejszy, tymczasem to napakowana prądem malizna. Odkryłem to dzień wcześniej, zastanawiając się, gdzie też go ulokować. Wziąłem wymiary z netu, przymierzam centymetrem, a tu się okazuje, że to pikolo.

Wygląd i technologia

m902_rear_large   Rozmiar ma podobno kluczowe znaczenie, ale w innej bajce. W audiofilskiej bywa inaczej; Grado RS-1 czy wyroby Nagry też są małe, a bardzo dużo potrafią. W każdym razie zwierzaczek m902 mały jest, niemniej prądem obfity, a wygląda jak profesjonał. Tu brak żadnych ukłonów w stronę audiofilskich rozmarzeń – wytyki, pokrętła, wskaźniki, gniazda, czyli skomasowana ergonomia i praktyczność. A że to czysty tranzystor, w dodatku od czysto profesjonalnego wytwórcy a nie jakichś audiofilskich kombinatorów, przeto wyszło rozmiarowo skromnie, wszakże użytecznie.

Skoro już jesteśmy przy użyteczności. Gniazd na panelu tylnym tego pudełeczka mnogość niespotykana gdzie indziej, a to w postaci pary wejść symetrycznych, dwóch par (we i wy) RCA, a także USB, SPDIF, AES3 i jeszcze TOSLINK, jakby komuś było mało. Pudełko skrywa też funkcję przedwzmacniacza. Na froncie są dwa wyjścia niesymetryczne na słuchawki (oba duże jacki), cyfrowy potencjometr, odnośny doń cyfrowy wskaźnik aktualnej potencji (mogący także służyć po przełączeniu jako wskaźnik wysterowania balansu), selektor wejść, duży, zielono podświetlony »power«, lampka trybu pracy »headphone/line«, lampka trybu  »normal/cross« oraz wskaźniki trybu próbkowania dla źródeł cyfrowych.

No, jest tego trochę.

Co do wyglądu, to ścianki są srebrne a grzbiet i spód czarne. Całość sporo waży i sprawia solidne wrażenie. Zawodowiec. Dostajemy do niego, ale jedynie za dopłatą, zgrabnego, solidnego pilota, obsługującego wszystkie ważne funkcje. Interesującym wyróżnikiem jest fakt, że wpięcie słuchawek w oba gniazda jednocześnie nie ma żadnego wpływu na jakość dźwięku ani poziom głośności. Na użytek porównywania jest to zatem ideał. Kolejna sprawa, to funkcja „crosowania” kanałów. Rzadka umiejętność w słuchawkowych wzmacniaczach, znana z topowych konstrukcji Meier-Audio i HeadRooma.

Kiedym go już wypakował z trzech pudeł, co to go przed okrucieństwami świata miały ochronić, podłączyłem przybysza do staruszka Sony, by sprawdzić czy działa. Nie chciało mi się bowiem odpinać Twin-Heada, a kabla symetrycznego nie miałem. CD Sony 222 ES to oczywiście jak na dzisiejsze standardy przeszłość, niemniej niezły głos z siebie dobywa. Przybysz zagrał z nim przyzwoitym, ale całkowicie wypranym z czaru dźwiękiem. Przy okazji raz jeszcze wyszło na jaw, że w takich retro-budżetowych kombinacjach Grado RS-1 łoją Sennheiserom skórę wręcz niemiłosiernie, pyszniąc się swoją wyrazistością brzmieniową. Co jednak Gracek potrafi naprawdę mógł pokazać dopiero porządny odtwarzacz spięty z nim porządnym symetrycznym kablem. Nie robiłem wprawdzie nigdy porównań takich samych kabli w wersji symetrycznej i niesymetrycznej z tymi samymi klockami, bo nigdy sposobność po temu się nie nadarzyła, niemniej audiofilski zabobon powiada, że po symetrycznych zawsze jest lepiej. No to niech i tak będzie. Mnie akurat jest to na rękę, bo do Cairna wepnę dzięki temu Gracka z Dwugłowcem naraz.

Wycieczka do Nautilusa

m902_closeup1   Aby zyskać symetryczny kabel konieczna była wycieczka do zaprzyjaźnionego Nautilusa. A skoro już trzeba tam jechać, to czemu nie zabrać tego malucha i słuchawek, i nie posłuchać rezydującego tam dzielonego Accuphase DP-800/DC-801, co to z samych wyżyn high-endu zstąpić zechciał. Tak też postąpiwszy, a płyt paru nie omieszkawszy zabrać, miałem już po jakiejś godzinie możność porównania leciwego Sony ze średniej półki z autentycznym topem dzisiejszych czasów. Przepaść? Jasne, że przepaść. Słodycz w miejsce szarości, gładź, a mimo to zdobna ornamentem szczegółów, urok, czar i kultura w najwyższym wydaniu, miast chleba naszego powszedniego zwykłych audiofilów. Trochę żałowałem, że mi się Twin-Heada zabrać nie chciało, ale to pakowanie lamp jest nużące nadzwyczaj i czasochłonne, a ja czasu za wiele nie miałem. Może kiedyś, choć z drugiej strony nie w smak będzie potem słuchać własnego sprzętu, a widoki na luksusowy odtwarzacz w dającej się przewidzieć przyszłości są raczej marne.

W tym na chybcika skleconym i bardzo pobieżnym odsłuchu brał też udział pan Tomasz z Nautilusa i prawdę powiedziawszy kręcił nieco nosem. Grado za ostre na górze, Sennheisery HD 600 z kablem od 650 za mało szczegółowe (?!), a wzmacniacz słuchawkowy za 1700 dolarów mógłby być lepszy. To odeń usłyszałem. Ze swej strony wyraziłem opinię, że prawdziwa perkusja mojego syna brzmi jednak dużo bliżej tej z Grado niźli tej z Senków, a wzmacniacz gra całkiem, całkiem. Pan Tomasz po chwili wahania się zgodził. Obstawał jednak przy tym, że Sennheisery grają jak na jego gust przyjemniej i by je wolał. Istotnie, HD 600 w tym zestawieniu zagrały znakomicie, czarując przestrzennością i klimatem muzycznej impresji jak spod pędzla Moneta. Moje obyte z Grado uszy łapały oczywiście wyższość tychże w mierze realizmu i rozciągnięcia pasma, bez negatywnych przy tym odczuć w postaci nadmiernej ostrości, niemniej łatwo przychodzi mi zrozumienie tego rodzaju zastrzeżeń. W tym miejscu nachodzi mnie też refleksja nad własną mądrością. Zachwycam się sobą i szanuję siebie nadzwyczaj. Wszak dawno już temu przepowiedziałem, że w miarę doskonalenia sprzętu towarzyszącego dystans pomiędzy RS-1 aHD 600 będzie malał. W zestawieniu Accuphase DP-800 z Grace Design m902 po zacnym kablu symetrycznym WireWorld Silver Eclipse (sporo droższym od samego Grace, co jest oczywiście nonsensem) dystans ten przeistoczył się już raczej w kwestię gustu.

Po powrocie do domu

m902_closeup3   Wróciwszy do domu zabrałem się na tej kanwie za eksperyment. Wpiąłem Gracka w Cairna świeżo zdobytym kablem i jąłem porównywać Senki z Grado i wzmacniacze, ale przede wszystkim to pierwsze. Jak może wiecie sporo ostatnio w brzmieniu Twin-Heada zmieniłem za sprawą nowych, topowych 2A3 Emission Labs oraz 350B, które zastąpiły KT-66. Ta ostatnia zmiana pociągnęła za sobą powrót do ECC88 NOS Tesli double-gold, zastąpionych onegdaj przez E188CC Mullarda. Mullard ów jest jednak dla 350B zbyt mrocznym partnerem, a Tesle są akurat. Po tych wszystkich zmianach i powrotach jednak żadnych Sennheiserów nie słuchałem, bo mi się najzwyczajniej nie chciało. Niemniej po doświadczeniu wyniesionym od Nautilusa dłużej zwlekać i lenić się nie wypadało.

Wnioski? Wnioski są te same: różnica jest tak nieznaczna, że nieomal o sam gust się opierająca. Nie będę ukrywał, bo nie o partyzanckie przewagi przecież tu idzie, że rasowany Twin-Head z Cairnem gra lepiej od Grace Design z Accuphase i to na jednych i drugich słuchawkach. To jednak dla Grace nie jest żadną ujmą, bo jego cena jest dwu i pół krotnie niższa od łącznych kosztów doprowadzenia Twin-Heada do obecnego stanu.

Do różnicy pomiędzy wzmacniaczami niedługo powrócę, ale wpierw dokończę sprawę porównania słuchawek. Co się rzuca od razu w uszy? Dosadność i wyrazistość Grado. Porcja realizmu jest w ich kreacji doprawdy kolosalna, a krawędzie dźwięków są wykrojone z chirurgiczną precyzją. Gdyby nie synowski instrument sam byłbym skłonny podzielić opinię o ich nadmiernej ostrości. Lecz żywa muzyka, zwłaszcza w kameralnych pomieszczeniach, jest niemiłosierna: prawdziwa perkusja daje po uszach jak brzytwa po gardle, a dźwięk mocno rąbniętego talerza wierci niczym dentystyczne wiertło. Jest to jednak zarazem bardzo złagodzone wewnętrzną przestrzennością prawdziwego grania, której to przestrzenności nie dane mi było usłyszeć na prawdziwą jej miarę w żadnej reprodukcji. Najbliższy tej realistycznej wizji był dźwięk systemu Waszczyszyna, i tu pojawia się pytanie – czy chcemy, aby nasze domowe audiofilskie instrumentarium reprodukowało muzykę w taki właśnie sposób? Aż tak dosadnie, tak dosłownie? Osobiście lubię tego typu brzmienie, choć równocześnie nic nie mam przeciw upojnym, łagodnym słodkościom w rodzaju prezentacji Staxa Omegi. I to jest właśnie kwestia w pierwszym rzędzie gustu. Prawdziwy zespół w salonie, czy może w jakiejś mierze ułagodzony? Pamiętam, że z klubu jazzowego Akwarium dałem nogę po jakimś kwadransie, bo nie szło wytrzymać. Ale tak ostro to nawet Grado ani Ancient Audio na szczęście nie grają.

  Po powrocie do domu cd.

m902_closeup4   Wracając do słuchawek. Otóż ten wychuchany i wypieszczony Twin-Head podaje teraz sygnał takiej jakości, że HD 600 stają się high-endem już nie na miarę chudych portfeli przeciętnych polskich audiofilów, ale na pełną skalę. Nie powiem, że w swym złagodzonym, przestrzennym i subtelnym brzmieniu są w stanie powtórzyć doznania osiągane przez szczyt oferty Staxa, niemniej to jest już ten sam gatunek, a tylko pośledniejszy egzemplarz. Tego się naprawdę słucha i to się już naprawdę kocha. RS-1 grają oczywiście wyraźniej, uporczywiej i realniej, ale nawet pod ich ostrzałem HD 600 utrzymują najwyższą klasę, omiatając muzyczny materiał łagodniejszym niemniej wszystko dostrzegającym spojrzeniem.

W tym miejscu ucieknę się do porównawczej metafory. Przychodzi mi na myśl, że wzmacniacz można dość trafnie porównać do reflektora rzucającego światło na obraz wykreowany przez słuchawki. W tym porównaniu samo źródło możemy albo całkowicie zignorować, albo przyrównać do napięcia prądu zasilającego reflektor, przy czym decyduje ono w pewnej mierze nie tylko o sile światła, ale i o jego barwie. Obraz prezentowany przez słabsze słuchawki jest naturalnie konturowo zatarty i w słabszym jakościowo świetle kolorystycznie wypaczony (zbyt stłumiony, albo przeciwnie, nazbyt krzykliwy, bo pozbawiony półcienia). Jest przy tym perspektywicznie ułomny i całościowo mało strawny. Każdy fotograf wie, że kluczem do sukcesu jest właściwe oświetlenie, a jego uzyskanie pozostaje nie lada sztuką. Nie chcę tego rozwijać i powiem krótko: nawet kiepski obraz podany przez kiepskie słuchawki da się dalece podciągnąć dobrym oświetleniem pochodzącym od dobrego wzmacniacza, a kiedy słuchawki są już – jak na przykład HD 600 – same z siebie bardzo dobre, to we właściwym świetle pokażą cuda. Dlatego moim zdaniem lepiej wydać 10 tysięcy na wzmacniacz i półtora na słuchawki aniżeli odwrotnie, bo dobre słuchawki za tysiąc pięćset złotych są, a naprawdę dobrych wzmacniaczy nie ma nawet za dwa razy tyle, przy czym nawet najlepsze słuchawki (może poza RS-1) w świetle choćby tylko przeciętnego wzmacniacza niczego intrygującego żądnemu wrażeń audiofilowi nie zaprezentują. Dowodem na to jest obecny lament na amerykańskim słuchawkowym forum, gdzie ludzie rwą na sobie audiofilskie szaty, targani rozpaczą nad brzmieniem Grado GS-1000 i Ultrasonów Edition9, zapominając lub nie chcąc przyjąć do wiadomości, że napędzane mp trójkami, laptopami bądź DVD-kami i zasilane wzmacniaczami (częstokroć przenośnymi) za 150-500 dolarów nie zagrają one dobrze, żeby nie wiem jak je o to błagać. To oczywiście w głównej mierze pokłosie mody na noszenie dźwięku wszędzie ze sobą. Można bowiem dźwigać stale na głowie w zasadzie każde słuchawki, a jakiś szukający rozgłosu ekscentryk nie zawahał się nawet czynić tego z AKG K-1000, niemniej dzielonego SACD Accuphase i Twin-Heada pod pachy się nie zabierze. Nie zabierze się nawet bohatera niniejszej recenzji, choć jest niewielki, ale potrzebuje masy prądu i na baterie nie pójdzie. W ostateczności można nosić ze sobą bateryjnego Grado RA-1, i faktycznie, użytkownicy bardzo chwalą sobie jego brzmienie z GS-1000, doradzając innym jego zastosowanie. Na zasilające to wszystko ewentualne źródło przenośne spuszczę zasłonę milczenia, jako że nie mam orientacji w brzmieniowych możliwościach najlepszych obecnie odtwarzaczy tego rodzaju.

Grace Design we własnej osobie

m902_closeup4   Dobrze, nałaziliśmy się trochę po dygresyjnych opłotkach, a miało być przecież o Grace Design m902. Należy mu się w takim razie od zaraz porządna audiofilska analiza in abstracto (czyli w oderwaniu), by móc się przysłuchać, jak też to on gra, lub – nawiązując do mojej przenośni – jakie też rzuca światło. Istotna sprawa – mimo że to tranzystor, potrzebuje mimo to rozgrzania. Nie wiem dlaczego i mnie to nie obchodzi, ale tak jest. Przez pierwsze pół godziny gra nieco gorzej. Potem dźwięk łagodnieje i się wysubtelnia. Wzięty w całkowitym oderwaniu, bez żadnych porównawczych wycieczek, gra bardzo interesująco. Obraz jest żywy, wyraźny i doposażony w głębię zarówno samych dźwięków jak i przestrzeni. Szczegółowość nie pozostawia nic do życzenia, a barwa i scena są wysokiej klasy. Bas schodzi nisko a góra jest bardzo górzysta i z nutką pikanterii, która jednych drażni, a innym, na przykład mnie, sprawia swego rodzaju satysfakcję, pozwalając odrzucić myśl o tłamszeniu naturalnego brzmienia.

Znowu ucieknę się do porównania i ujmę to w taki sposób: można wędrować po górach w rodzaju Pienin albo Beskidów, gdzie ostrych szczytów się nie uświadczy, przez co wędrówka jest mniej męcząca a widoki mimo to piękne. Można się jednak wybrać także w wysokie Tatry albo nawet jeszcze wyższe i bardziej strome góry, gdzie zapierające dech krajobrazy trzeba jednak okupować trudami wspinaczki. Zależy co się woli. Jedno i drugie jest dobre i najlepiej w takim razie mieć jedno i drugie. W przypadku słuchawkowego słuchania jest to wyjątkowo łatwe – wystarczają przecież dwie pary słuchawek. Grace Design m902 jest ze swej strony w stanie zapewnić obie te uciechy, jako że z RS-1 jest pikantny, a z HD 600 relaksujący. Jego pikanteria nie jest przy tym na szczęście w rodzaju tej od Vincenta, która nie miała żadnego waloru estetycznego, będąc zwyczajną wadą. Tu jest inaczej. Piki smakuje się całkiem satysfakcjonująco, bo pojawiają się w aurze całościowej brzmieniowej kultury. Ale jak komuś to nie w smak, to przecież wystarczy zmienić słuchawki. Smakuję przeto różnych słuchawek, zmieniam płyty i się przysłuchuję. Wnioski? Wzmacniacz nie ma problemów z żadnym gatunkiem muzyki, wszystkie obsługując z równą łatwością. Stoi za tym zarówno brak podkreślenia dolnych rejestrów, które są naturalnie osadzone w materiale, jak i wyraziście, bez złagodzenia podana góra, a bogactwo swobodnie wirującej pomiędzy nimi średnicy daje naprawdę dużą satysfakcję. Kiedy tak tego słucham, myślę sobie (choć nie mam ku temu żadnych materialnych poszlak), że Grace był prawdopodobnie strojony pod inne niż Grado nauszniki. Całkiem możliwe, że pod AKG K-1000, bo wytwórca wiedział wszak z góry, że wypuszcza na rynek jeden z niewielu słuchawkowych wzmacniaczy zdolnych je napędzać. To jednak tylko domysł, a fakty są takie, że Sennheisery wypadają z nim od Grado w sumie nieco lepiej. Nie w sensie absolutnym (przynajmniej nie według mnie), ale w relacji do takiego choćby Twin-Head, który raczej nikogo nie faworyzuje. Zresztą, to być może wyłącznie następstwo faktu, że mamy do czynienia z czystym tranzystorem, a Grado wolą lampę. Niemniej zaznaczyć należy, że taki na przykład również w stu procentach tranzystorowy C.E.C. HD-51 górę ma spokojniejszą. Spokojniejsza góra, spokojniejszą górą, ale przecież nie to decyduje o wszystkim – ważna jest całość spektaklu. A jaka jest całość? Jak dla mnie satysfakcjonująca. Nie pokuszę się o porównanie do innych dobrych konstrukcji tranzystorowych, jakich miałem możliwość słuchać, bo doświadczenie uczy, że nader łatwo w takim przypadku o pomyłkę. Niemniej byście nie byli rozczarowani i nie zarzucali mi uników powiem, że chyba tylko Audio Dynamic mógłby z Grace stanąć do walki jak równy z równym. Grace wydaje mi się bardziej wyrazisty i dynamiczny, a Audio Dynamic bardziej przestrzenny. (Nazwy bywają jak wiadomo mylące.) Nie znaczy to wcale, że C.E.C., Amadeus albo Paradox jakoś wyraźnie odstają, może nawet wcale nie są gorsze, ale w porównawczej retrospektywie odnoszę wrażenie, że nieco gorsze jednak są i że nie były w stanie operować aż tak żywym dźwiękiem.

Porównanie z ASL Twin-Head

Sennhaiser_HD600   Nadchodzi teraz nieubłagalnie pora porównania ze wzmacniaczem, którego słucham na co dzień. Użycie go w roli porównawczego zwornika względem wcześniejszych wzmacniaczowych gości nie może być jednak wiarygodne, bo jak już mówiłem gra on obecnie inaczej niż naonczas i w tym sensie porównanie to nie może stanowić punktu odniesienia. Niestety. Różnica jest i jest od razu słyszalna, trudniej jednak ubrać ją w słowa. Grace ma bardzo zbliżoną szczegółowość i dynamikę, i tylko bas nie schodzi aż tak nisko, a szum tła jest na nim trochę bardziej dokuczliwy. Niemniej nie to staje na pierwszym planie. Różnicy pomiędzy nimi na imię powab i potęga. Nie umiem nazwać tego lepiej: dźwięk wydobyty z Twin-Heada jest przy tej samej głośności jakiś większy, dostojniejszy i bardziej szlachetny. Bardziej się go chce. Lokuje się przy tym nieco dalej i na rozleglejszej scenie, a naturę ma bogatszą i mniej jednorodną. Coś jakby skrywa w zanadrzu, jakąś muzyczną magię i tajemnicę, czego w bardziej prostodusznym graniu tranzystorowca nie ma. Chodzi prawdopodobnie w głównej mierze o większą ilość muzycznych planów i o większą plastyczność dźwięku. O klasę. Wybrzmienia są na Twin-Head głębsze i bardziej dystyngowane, a wrażenie uczestnictwa w żywym spektaklu znacznie bardziej przekonujące, zwłaszcza kiedy lampy są już porządnie rozgrzane. No ale my mamy nie o nim.

Wracając do Grace. To na pewno bardzo solidny wzmacniacz, niemniej za równie solidne pieniądze. Tysiąc siedemset dolarów to przecież w chwili obecnej jakieś cztery tysiące osiemset złotych. Nie da się zatem uniknąć próby odpowiedzi na pytanie, czy jest aż tyle warty? Odpowiedzi tego rodzaju przy głębszym namyśle zawsze okazują się względne, o ile sprzęt nie ma jawnych wad albo w oczywisty sposób absurdalnej wyceny, a w tym przypadku z pewnością nie mamy z tym do czynienia. Fakt, dużo trzeba wydać, ale potem już nic nie kosztuje, a na przykład moje lampy to w porównaniu worek bez dna. W dodatku wszystko jest w stanie ten Grace wysterować, nawet AKG K-1000. Wiem, w Polsce ich prawie nie ma, ale przyjemnie mieć takie zabezpieczenie, a inne słuchawki często też chcą masę prądu i ten problem mamy tu z głowy. W każdym razie by móc udzielić jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o rzetelność kalkulacji, musiałbym mieć pierwej możność bezpośredniego porównania z rzeczywistą konkurencją, bo Twin-Head ustawia poprzeczkę jednak za wysoko. Ale ani Grahama Slee, ani Naima, ani Ragtimea, ani też Cordy Prehead nie słyszałem.GRADO-RS1 Nie słyszałem też najbardziej chyba bezpośredniego konkurenta – symetrycznego RudiStora za 1000 euro i jego nieco kosztowniejszych braci. (Co ja w ogóle słyszałem? Nic prawie. I po co Wy to czytacie?) W tej sytuacji, błądząc nieco we mgle domysłów powiem, że cena jest chyba jednak nieco za wysoka względem jakości brzmieniowej, ale wydaje się z grubsza odpowiadać walorom użytkowym.

Kwestia krzyżowania kanałów

Na koniec zostawiłem sobie kwestię bardzo ciekawą, mianowicie krzyżowanie kanałów. Nie myślcie, że o tym zapomniałem, a gdzieżby. To przecież pierwsze urządzenie dysponujące tą funkcją jakiego mogłem posłuchać. Zaimplementowane rozwiązanie nie jest własnym patentem Grace, tylko licencyjnym nabytkiem od Meier-Audio (ma je jego wyrobu Corda Prehead za prawie pięć tysięcy złotych, przy czym w niej procesor krzyżujący ma zakres trzystopniowy, a w Grace jest tylko on/off). Ogólnie rzecz biorąc – rozczarowanie. Nie wyobrażajcie sobie, że po włączeniu dzieje się cokolwiek dramatycznego; nie dzieje się prawie nic. Nie wydaje mi się też, by było lepiej. Jest chyba nawet gorzej. Dźwięk odrobinę mięknie i trochę się zamazuje, a lokalizacja źródeł staje się trudniejsza (co jest paradoksalne, bo miało być właśnie na odwrót). Na niektórych utworach nie słychać właściwie żadnej różnicy poza sceną, która zawsze się zwęża. Być może są płyty, źródła albo słuchawki, z którymi po skrosowaniu brzmienie staje się lepsze, ale ja ich nie napotkałem. Być może są też podatniejsi na ten wynalazek słuchacze. Nie wykluczam również, że przy podłączeniu kablem cyfrowym wypada to całkiem inaczej, ale sam nie sprawdzałem. Recenzent „Stereophila” napisał, że po skrosowaniu dźwięk staje się cieplejszy. Rzeczywiście, odrobinę. Ale chyba nie o to chodziło? Ja w każdym razie oczekiwałem czegoś całkiem innego.

Reasumując

banner_grace_designe   Grace Design m902 to solidna porcja tranzystorowego grania na niewątpliwie wysokim poziomie. Jak we wszystkich znanych mi tranzystorowych przykładach brzmienie jest prostolinijne, dosadne i trochę ujednolicone, niemniej w przypadku Grace również żwawe i pełne życia. Miara wizualizacji wykonawców jest wysoka, barwa soczysta, a przestrzeń rozległa. Muzyka jest blisko nas i ma na szczęście to bogactwo rysunku tekstury oraz werwę, które sprawiają, że jej słuchaniu towarzyszy dreszcz emocji. Mała rzecz za duże pieniądze, niemniej wydajna. Posiada całą masę funkcji dla źródeł cyfrowych, może być sterowana zewnętrznym zegarem, służyć za przedwzmacniacz, pracować w dwóch trybach wzmocnienia i diabli wiedzą co jeszcze. Zabawa na całego.

Dane techniczne:

Gain:NormalMode + 0 dB: Boost Mode +10 dB

Pasmo przenoszenia: 22 Hz – 120 kHz

Maksymalny poziom wyjściowy: 1kHz, 50 Ohm load +21.4dBu (9.11Vrms)

Impedancja wejściowa: 106 kOhms balanced; 53 kOhms unbalanced

Impwsancja wyjściowa: 1 Ohm

Dynamika: 0 dB gain – 116 dB

THD +10dBu out, 50 Ohm load, SMPTE 4:1 <0.01%

Headphone +10dBu out, 50 Ohm load <0.008%

Line Out +10dBu out <0.002%

Potencjometr 24 pozycje o precyzji 0.05 dB; skala wzmocnienia 99.5 dB

 

DAC

Próbkowanie:  32, 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192 kHz

THD 44.1kHz, 24bit, 1kHz, +20 dBu out <0.002%

Szum podkładu 0dB gain, 22-22kHz -94dBu

Pobór mocy: 120 V 16A; 230 V .08A

Wymiary: 8.5 x 8.25 x 1.7 cala

Waga: 2.2kg

 

Wejścia analogowe zbalansowane i niezbalansowane: 24bit/192 kHz digital AES3, S/PDIF, TOSLINK and USB (USB na wejściu tylko 16 bit/44.1 lub 48k)

Zegar s-Lock TM phase lock loop sample clock regeneration for ultra-low jitter and rock solid digital stability

Wysokonapięciowy wzmacniacz słuchawkowy o konstrukcji zapewniającej doskonałe brzmienie słuchawkom o niskiej impedancji.

Regulowane i nieregulowane wyjścia dla studyjnych monitorów.

Dopasowanie kanałów stereofonicznych 0.05 dB

Obwód krossowania kanałów (XFeed) dla poprawy sceny przy użyciu słuchawek.

Pilot zdalnego sterowania jako opcja za dopłatą.

Zasilanie w oparciu o transformator toroidalny.

Brak kondensatorów elektrolitycznych w ścieżce sygnału.

Pięć lat gwarancji.

Cena: 1700 USD.

Obecnie zastąpiony modelem m903.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja: GRACE DESIGN m902

  1. Jarek pisze:

    Jakieś starocie tu opisują 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy