Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  To już drugie spotkanie, tym razem z trzecią wersją. Od ośmiu lat firma Avatar Audio oferuje najniższy model swoich kolumn, Holophony № 4, należących do wyższych cenowo rejonów szeroko rozumianej przystępności, tak na samym przełomie ze stanem dostępności średniej. Same głośniki to trzynaście osiemset, dedykowane standy cztery dziewięćset; z elementarnej arytmetyki wyskakuje osiemnaście siedemset za komplet. Już zatem nie całkiem tanio, ale jeszcze nie całkiem średnio, jako że teraz średnio drogie kolumny kosztują ponad dwadzieścia.

Przypomnijmy o producencie: Avatar Audio to przedsięwzięcie z polskich pól i lasów, i jak przystało na lokalizację usiłujące z wszystkich sił zbliżać dźwięk do natury. Nie żeby w nim ćwierkały ptaszki i chrobotały chrabąszcze, tylko żebyś był jak na prawdziwym koncercie, i to najlepiej w pierwszych rzędach. Cezariusz Andrejczuk – spirytus movens przedsięwzięcia – zjeździł świat, zasiadał w wielu filharmoniach, a że ucho i pamięć posiada nie lada, całkiem serio próbuje odtwarzać dźwięk z odwiedzanych muzycznych świątyń w swych kolumnowych dziełach. Od strony kontrolnej własne uszy, natomiast od technicznej korzystanie z głośników od dawna nieprodukowanych, takich o dużych, celulozowych membranach. Kto te głośniki słyszał, ten wie, że są niesamowicie czułe, więc jeśli pragniemy oddać najdelikatniejsze ruchy powietrza, te właśnie będą idealne.

Ale dlaczego trzecia wersja – czyżby poprzednie nie dość dobre? Już nieraz tu mówiłem:  – Nic nie jest aż tak dobre, poza żoną, żeby nie mogło być lepsze. (Spróbujcie powiedzieć żonie, że mogłaby być lepsza, a sami się przekonacie.) Skoro zaś wszystko może poza jednym wyjątkiem, to mogą i kolumny, nawet te bardzo dobre. Świat by skamieniał – mądrość głosi – gdyby mędrcy nie umierali. Skamieniałby też gdyby nie starano się go poprawiać. A przynajmniej tak by się stało w przypadku świata technicznego. Dlatego Cezariusz Andrejczuk dopieszcza swe kolumny i dotarł w tym na trzeci etap z  wersją głośników Holophony № 4. Czyli głośników podstawkowych o sporych gabarytach, wraz z podstawkami ważących trzydzieści jeden kilo sztuka.

Wygląd i technologia

Podstawkowe, lecz duże.

   W przypadku celulozowych głośników vintage, w które je wyposażono odnośnie wszystkich trzech zakresów, historia jest podobna do zdecydowanie szerzej znanej z rynku wtórnego lamp. Nie tyle nawet wtórnego, co raczej antykwaryczno-koneserskiego, na którym największym rarytasem są gatunkowe lampy z certyfikacją „nieużywane”, pozyskiwane wprost z magazynów, jak tego na przykład w Rumunii. – Nie znacie tej historii? – To posłuchajcie:  Był gdzieś opodal delty Dunaju PGR (rumuńska nazwa inna, ale burdel ten sam), który po upadku Ceausescu oczywiście poszedł w rozsypkę. Co wartościowe rozkradziono, reszta popadła w ruinę, aż w teraźniejszych czasach ktoś te ruiny kupił i zabrał się za remonty. Nieważne, do czego mu były, ważne, że w jednej ruinie trafiono na ślepą ścianę. Z oglądu wynikało, że za nią zamurowane pomieszczenie o przeznaczeniu nieznanym. Ścianę wobec tego zburzono i wówczas się okazało, że pod przykrywką PGR-u działała stacja nasłuchowa rumuńskiego wywiadu. Niewiele z niej zostało, ale zostały skrzynie, a w nich śliczności, nigdy nie użyte lampy najszacowniejszej jakości.

Im takie lampy starsze, tym z reguły są lepsze, a że nie ma takich nowo produkowanych, to te sprzedawane kilkadziesiąt lat temu w cenie paczki zapałek czy najwyżej pudełka cygar, kosztują teraz w przypadku najsmakowitszych kąsków tyle, że wczasy za to rodzinne w tropikach. Na szczęście dla Avatar Audio porzucone i zapomniane, kurzące się w magazynach głośniki sprzed lat kilkudziesięciu, nie chodzą w takich cenach, bo się powszechnie przyjęło, że nowe są od nich lepsze. I rzeczywiście – niektóre, faktycznie rewelacja, ale od tych vintage i tak niekoniecznie lepsze. Te o większych membranach z modelu Holophony № 2 dały mi taki pokaz czujności na wyłapywanie detali, że z lepszym się nie zetknąłem. Gdyby zatem z jakiegoś powodu produkcja tej klasy głośnikowych membran była dziś niemożliwa, tak jak niemożliwe są teraz (nie wiadomo dlaczego) te dawne najlepsze lampy, to podejrzewam, że jedna taka membrana chodziłaby w cenie auta.

Z meandrów rynkowej polityki wróćmy do Holophony № 4. To jedyny w ofercie firmy model podstawkowy, będący już trzecią wersją firmowej „Czwórki”. Zmiany odnośnie nowości między pierwszą wersją a drugą dotyczyły trzech działów – nowego materiału obudowy (bambus), zmodyfikowanej zwrotnicy i nowej postaci standów. Materiał to bambusowa sklejka ø 28 mm (od której przydomek „Bamboo”) – ostatnio coraz modniejsza i służąca na przykład do wariackich, ale całkiem udanych pomysłów, wcielanych w życie przez bywające na AVS kanadyjskie Tri-Art Audio. Podobnież jest ta sklejka akustycznie o wiele lepsza od płyt MFD, które zdają się popadać w niełaskę, bo Xavian też do nich tyłem. Prostopadłościan z tej sklejki wykonanej obudowy głośnika nie jest do końca prostopadły, ponieważ front Holophony № 4 jest węższy od tyłu, boczne ścianki idą ku przedniej po zwężających skosach. Tak się dzieje na rzecz akustyki – lepszego wytłumienia wnętrza i lepszego rozpraszania fal akustycznych opływających kolumnę, ale i tak na zwężającym się froncie znalazło się miejsce dla nietypowych rozmiarów tweetera i pokaźnego głośnika szerokopasmowego.

Avatar-Holophony-№-4

Duże i ciężkie.

Tweeter to czterocalowy „papierzak”  osadzony w pogłębiającej go szerokiej obwiedni, będącej w sensie funkcjonalnym matą tłumiącą wysokoczęstotliwościowe rezonanse; a szerokopasmowiec, odcięty zwrotnicą na nie podawanej przez producenta częstotliwości granicznej (zapewne gdzieś między 2 a 3 kHz), to też oczywiście z papierową membraną głośnik dwukrotnie większy, czyli ośmiocalowy. Jemu nie dano wygłuszającej maty, przy jego częstotliwościach zbędnej, nieznacznie więc tylko wchodzi w obudowę, ale poprzez elegancko obrobione wgłębienie. Ma za to te same sławne magnesy  AlNiCo (Alnico) – i znowu technologia vintage się kłania – takie magnesy wynaleziono w latach 30-tych zeszłego wieku i były z wszystkich najlepsze. Aż wyczerpały się gdzieś w Afryce jedyne złoża magnetytu o odpowiednich parametrach i fantastyczne Alnico trzeba było porzucić, ostatecznie zastępując je neodymowymi. (Przypadek zatem analogiczny, choć lepiej udokumentowany, od historii z damasceńską stalą, na którą o nieznanym dokładnie geograficznym położeniu złoża specjalnego, nieznanego z choćby jednej próbki magnetytu wyczerpały się w Indiach jeszcze pod koniec średniowiecza.) Tak więc w głośnikach Avatar Audio pracują nie tylko super czułe membrany z zapasów Philipsa, Siemensa i Telefunkena, ale też poruszają nimi super magnesy, za którymi się tęskni. (Współczesne neodymowe potrafią dać wyższą gęstość magnetyczną, ale wielu znających temat uważa, że klasyczne Alnico spisywały się w głośnikach lepiej.)  Ostatnia, ale najważniejsza podobno nowość, to wciąż modyfikowana zwrotnica – prawdziwa idee fixe twórcy kolumn, przedmiot jego nieustannych codziennych zmagań. Strojona na ucho w tysiącach prób (dla prób wyprowadzana oczywiście na zewnątrz celem łatwego lutowania), ale ta praca przynosi efekty, kolumny coraz doskonalsze.

Przestrojona i zmodyfikowana materiałowo zwrotnica okazuje się jedyną odmiennością między wersjami Mk. II a Mk. III. Żadnych odnośnie tego szczegółów poza efektem brzmieniowym, o którym za momencik, dokończmy spraw technicznych.

Bambusowe skrzynki głośników mają wymiary obrysu w przypadku większej ścianki tylnej 33 x 38 cm i 33 cm głębokości, ważą 13 kg i z tyłu jest mały bass-refleks, do którego odnośny z uchwytem korek. Też oczywiście terminale kabla (jak zwykle w monitorach pojedyncze), a całość od podstawy w standzie odsprzęga pięć kulek wziętych od firmowych podstawek Receptor № 1. Których to kulek toczeniem zajmuje się włoska firma oferująca najprecyzyjniejszą kulistość na świecie – przynajmniej wśród ogólnodostępnych. (W tym miejscu możemy nareszcie technologii vintage stawić stanowczy opór – najprecyzyjniejsze kulki w historii, z których jedna kosztuje krocie, produkowane są współcześnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po co? Przede wszystkim do super łożysk kulkowych, mogących obracać się prędzej.)

Też głębokie

Standy z tego samego bambusa są estetycznie dopasowane i też zwężające ku przodowi. Je z kolei względem podłoża odsprzęgają cztery firmowe resory magnetyczne, świetnie się spisujące. Odnośnie standów jedna uwaga – jak wynikło z poprzednich odsłuchów, dla siedzącego w normalnym fotelu, a nie półleżącego na audiofilskim szezlongu, były te standy za niskie – producent obiecał to natychmiast skorygować i w trzeciej wersji skorygował. 

Dorzućmy garść technicznych szczegółów: stand waży 18 kg – tak ciężkim czyni go dociążające wypełnienie ołowiano-kwarcowe. Kolumny wraz z nim ważą zatem 31 kg każda, przenoszą pasmo 29 Hz – 20 kHz, impedancja to 4 Ω, skuteczność 90 dB, moc oddawana 20 W. Wygląd jest pierwszorzędny – obróbce i wykończeniu nic nie można zarzucić, wzornictwo wysokiego poziomu. Na dodatkową ozdobę wielki tweeter w miejsce standardowego gwizdka, w wersji trzeciej lepiej ofilcowany, celem lepszego tłumienia rewerbów.

Brzmienie

Pojedyncze przyłącza.

   Zacznijmy od przytoczenia kierunków modyfikacji wiodących twórcę poprzez meandry setek odsłuchów wariantów zwrotnicy. Zadaniem było: po pierwsze – uczynienie pasma jak najspójniejszym; po drugie – powiększenie sceny; po trzecie – lepsza lokalizacja źródeł.

Czy się to wszystko udało, zaraz wyjdzie. Wpierw tylko zauważę, że kolumny były napędzane odtwarzaczem SACD Metronome i gramofonem Avid Ingenium, stojąc przeszło półtora metra od ściany z tyłu i na bazie ponad dwóch metrów. Względem poprzedniego spotkania (odsłuchu wersji Mk. II) oznaczało to zmianę źródła cyfrowego przy tym samym okablowaniu i dzielonym wzmacniaczu.

Pierwsze wrażenie, najistotniejsze w sumie, to pełne oderwanie dźwięku od kolumn. Bez czego nie ma magii, nie dzieją się audiofilskie czary. Prawdę rzekłszy, gdyby się tak nie działo, można by zwijać interes. Ale działo się, działo na pełny etat, przy pierwszym planie jakieś dwa metry za linią głośników (a więc i ścianą z tyłu) oraz całkiem bez uciekania dźwięku ku górze, czy słaniu po posadzce. Nie żałowałem kolumnom mocy, w następstwie czego wrażenie drugie – silne efekty skórne. To też jest bardzo ważne, to jeden z głównych sensów, dla których warto słuchać nie przez słuchawki a kolumny. Wrażenie trzecie – dźwięk idący ku słuchaczowi, a nie pozostający w miejscu. Dwie zatem ofensywy: ofensywa dotyku i ofensywa marszu naprzód. Czyli nie jakieś granie neutralno-studyjne, nie dzianie się gdzieś poza nami, a rzeczywiście koncertowe. I teraz dochodzimy do celów konstruktora: faktycznie, poprawiona, bardzo dokładna lokalizacja źródeł, a pasmo spójne i szerokie.

Nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że papierowe membrany vintage wykazały się nadprzeciętną umiejętnością odtwarzania złożoności harmonii i częstowały masą szczegółów. Ich cechą przyrodzoną nadzwyczajna wrażliwość, toteż te dwie umiejętności opanowane mają do perfekcji. Szczerze przyznaję, że nadzwyczaj gustuję w super wrażliwych membranach, toteż gdy nadwrażliwości w dźwięku nie ma, zawsze czuję się okradziony. To bowiem druga magia, po pierwszej – oderwania dźwięku. Kolumny audiofilskie powinny wyczuleniem sygnałowym deklasować nawet najlepsze głośniki telewizora, soundbaru czy kina domowego w jego normalnym rozumieniu. Jeżeli tak się nie dzieje, mamy audiofilizm kulawy. Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III dwa te kluczowe audiofilskie zaliczenia zaliczyły na najwyższe noty i zaliczyły egzamin kolejny – egzamin z odporności. Odporność na zniekształcenia, zwłaszcza skrajnie basowe, powodujące sztuczne wzbudzenia obudowy, pokazały zupełną, co tym było efektowniejsze, że dostajemy od nich obfite i efektowne pogłosy. Takie mocne pogłosy często dostajemy kosztem zniekształceń wibracyjnych, których tutaj nie było.

Za to pokazały się kolejne cechy stanowiące wyznacznik konstruktora: rozdzielczość i separacja. Wychodząca za ściany pomieszczenia scena o bardzo dużej głębokości i ekspansywnym charakterze wspomaganym czynnikiem ciśnieniowym, była też dobrze uporządkowana, wzmagając magię oderwania. Do czego dodać trzeba wysoką umiejętność łączenia wątków melodycznych i technicznych – żadnej przewagi jednych nad drugimi: melodii nad szczegółowości, szczegółów nad melodią. Jedno i drugie na właściwym poziomie i doskonale współpracujące, dzięki czemu kolejna wartość – separacja od nudy i zmęczenia. Kiedy melodyjność w przewadze, kiedy zjada szczegóły, słucha się bardzo przyjemnie, ale z czasem zaczynamy się nudzić. Kiedy zaś zalew szczegółów melodyjność przytłacza, to zrazu zaciekawia, potem zaczyna męczyć.

Ciężkie standy mają resory.

Banalne rzeczy przytaczam, to wie każdy audiofil, ale nie jest banałem umieć temu zaradzić. Gdyby tak było, każdy z nas, na bazie tańszych czy droższych dostępnych podzespołów, mógłbym sobie sporządzić wyrafinowanie harmonicznie głośniki dające pełną satysfakcję – a daleko do tego.

Szybko się okazało, że wszystkie trzy wyznaczone cele w drodze od Mk. dwa do trzy udało się osiągnąć – trochę powiększyła się scena, trochę poprawiła się spójność i minimalnie poszerzyło pasmo, ale tylko na górze. Sopranowa ekspresja nie zostawia już nic do życzenia, podobnie jak spełnia wysokie kryteria rozdzielczy i zdolny dawać efekty ciśnieniowe bas. Znakomita też okazała się szybkość oraz walory podnoszące emocje: długie, dopowiadane do ostatka wybrzmienia, tajemniczość, czucie przestrzeni, umiejętność oddawania delikatności i mocne różnicowanie nagrań. Też bardzo dobra holografia, która już przy opisie Mk. II zwracała na siebie uwagę.

Przy całkowicie zakorkowanych bass-refleksach (koreczki są w komplecie i dzięki wyposażeniu w uchwyt łatwo się ich używa) wypełnienie nie jest imponujące, a jedynie przeciętne, po usunięciu się wydłużają jeszcze wybrzmienia, a jednocześnie staje się cieplej, krąglej, pełniej. Pachniałoby to spadkiem otwartości, ale, o dziwo, dostajemy więcej powietrza i dostajemy ciekawsze pogłosy. Które już przy zamkniętych bass-refleksach były ciekawsze od przeciętnych przy jednocześnie dużej obfitości, a po otwarciu ich różnorodność wzrasta, stają się prawdziwą ozdobą.  

Nic przy tym do zarzucenia stereofonii. Precyzyjnie zobrazowana scena gwarancją mocnych stereofonicznych doznań, na bazie najczęściej bezpośrednich, a nie łukowych górą przejść.

Czy wszystko zatem idealnie? Nie do końca. W pogoni za wielkością sceny i precyzją lokalizacji źródeł twórca trochę za bardzo zapędził się w kierunku sopranowym. Soprany zyskał fantastyczne – mieniące się, falujące, wyśrubowane, super rozdzielcze, doskonałe pod każdym względem, w tym oczywiście trójwymiarowe. Tymi sopranami są wzbogacane i dzięki nim wyraźniejsze dźwięki w niższym rejonie pasma. Wokale zostają podszyte sopranową emocją, membrany bębnów się uwyraźniają. I byłoby to samym dobrem, gdyby nie lekki przechył całego pasma ku sopranom. Jest znakomite uzupełnianie sopranowe, trochę brakuje basowego. To wszystko, co powinno być głuche, tępe, wypełnione basowym miąższem, ma tego wypełnienia za mało.

Dźwięk całkowicie się odrywa.

Tak to już jest w pogoni za ideałem, który zawsze umyka. Tym łatwiej, kiedy masz tylko dwa głośniki – jedno dociśniesz, drugie słabnie. Te arcy dopieszczane zwrotnice trzeba będzie znowu przestroić; powiedziałem panu Andrejczukowi, czym się przy tym powinien kierować. W sumie to drobiazg, bo kilka razy przy mnie inne kolumny tak przestrajano: wkłada się do zwrotnicy inny rezystor i robi się tip-top. Trzeba jedynie mieć odpowiednią próbkę muzyczną, żeby to na bieżąco kontrolować i prędko znaleźć optimum.

Po uzupełniający opis odsyłam do recenzji wersji Mk. II, gdyż to są prawie tak samo brzmiące kolumny, tak samo też wyglądające. Czyli świetnie przedstawiające się wyglądowo i przede wszystkim oferujące postać brzmienia, której jestem zdeklarowanym zwolennikiem. Doskonałe membrany vintage, to jest naprawdę to! Posiadają unikalne walory, więc kiedy dobrze uplasować, dają unikalne przeżycia.

Podsumowanie

  Podsumowując wersję Mk. II kładłem nacisk na naturalizm, teraz położę na artyzm. Ale zacznę od czego innego, od dygresji o AVS. Przyrodzona zaczepność każe mi zagadywać dystrybutorów:

– Co tam w tym roku na AVS?

Padają dwa typy odpowiedzi:

– Jak dobrze, że go nie ma!

– Jaka szkoda, że nie ma!

Pierwsza dotyczy tych, którzy mają salony, niejednokrotnie w wielu miastach, czyli mogą się na bieżąco pokazywać, brak AVS nie krzywdzi. Przynosi nawet duże oszczędności – pieniężne i czasowe. Nie trzeba pakować sprzętu w dostawcze mikrobusy ani płacić za ekspozycję. Ale dla wielu producentów właśnie na AVS najbardziej się promujących, jego brak katastrofą. Tak dzieje się w przypadku min. Avatar Audio, które chcąc się wystawiać w salonach, musiałoby zaakceptować ich wysokie narzuty, a wówczas wizja nabycia Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III za osiemnaście tysięcy natychmiast by się ulotniła. Ceną za niższe ceny jest brak możliwości promowania na witrynach sklepowych, brak AVS to pogłębia. Dlatego sam nadrabiam na witrynie serwisu i jednocześnie akcentuję, że Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III to jedne z bardzo niewielu kolumn dających tak wiele za tak niewiele. W tym unikalne cechy dźwięku od papierowych membran, którymi Avatar Audio posługuje się z dużą wprawą i ma poważne osiągnięcia. Zarazem mała manufaktura nie zaniedbała kwestii wyglądu – wszystkie od nich kolumny wygląd mają rasowy.

Ilekroć słucham ich kolumn – im wyższych, tym oczywiście bardziej – doznaję déjà vu brzmienia słuchawek Sony MDR-R10. A to brzmienie kultowe; kto słyszał, wie dlaczego. Z tym, że kolumny Avatar Audio – znowu im wyższe, tym bardziej – dodają do niego otwartość rzeczywistą, wzbogacają jeszcze o ciśnieniowość i przynoszą też lepszy bas. Dlatego dobrze napędzane Avatar Audio Holophony № 1 to magia w najściślejszym znaczeniu, ale i u numeru 4 duża, fascynująca słuchacza.

Dane techniczne:

  • Kolumny podstawkowe, dwudrożne.
  • Głośnik wysokotonowy: ø 100 mm (4”) z membraną papierową i dookólną matą wygłuszającą. (Vintage)
  • Głośnik szerokopasmowy: ø 200 mm (8”) z membraną papierową. (Vintage)
  • Obudowa: bambus.
  • Okablowanie wewnętrzne: litz.
  • Pasmo przenoszenia: 29 Hz – 20 kHz.
  • Moc akustyczna: 20 W.
  • Impedancja: 4 Ω.
  • Skuteczność: 90 dB.
  • Osadzenie głośnika na kulkach Receptor 1.
  • Osadzenie standu: resory magnetyczne.
  • Wymiary głośnika: 380 x 330 x 330 mm.
  • Waga głośnika: 13 kg/szt.
  • Waga standu: 18 kg/szt. (Dociążenie kwarcowe.)
  • Cena głośników (para): 13 800 PLN
  • Cena standów (para): 4900 PLN

 

System:

  • Źródła: Avid Ingenium, Cayin Soft Fog V2, Metronome AQWO SACD/CD.
  • Wzmacniacz zintegrowany Circle Labs A200.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9, Tara Labs Air 1, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One,
  • Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Przepraszam za nieaktualne zdjęcia, ale karta pamięci z nowymi okazała się wadliwa, są nie do odzyskania. Poproszę producenta o jakieś dodatkowe, ale szkoda o tyle mała, że wygląd nie uległ zmianie.

  2. Sławek pisze:

    A ja już się uradowałem, że kotek wydobrzał – oby – co z nim Panie Piotrze?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Kotek jest cały czas w intensywnym leczeniu, przyjmuje jedenaście leków, ma specyficzną dietę i jakoś się trzyma. Cieszymy się, że wciąż jest z nami.

  3. Adam pisze:

    Panie Piotrze, które to Myszy, tzn ich rozmiar?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Największe, pięciokilogramowe.

  4. Daniel pisze:

    Myszy, podstawki pod kable cuda audiovoodo a o akustykę poza jakimiś ustrojami w rogach zero zadbania.
    Wstyd Panie redaktorze wstyd.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To znaczy czego brakuje? Bo pomieszczenie ma właściwe proporcje, wysokie jest na 3,05 m, strop ma drewniany i taką samą podłogę, tzn. parkiet bukowy położony na deskach i pod spodem legary. Ściany są z pełnej cegły, a dźwięk się niesie; doskonale słychać w jednym końcu pokoju jak ktoś szepce w drugim. Tak że z tym wstydem to ostrożnie. Przeciętny salon audio ma dużo gorsze warunki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy