Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

Brzmienie

Pojedyncze przyłącza.

   Zacznijmy od przytoczenia kierunków modyfikacji wiodących twórcę poprzez meandry setek odsłuchów wariantów zwrotnicy. Zadaniem było: po pierwsze – uczynienie pasma jak najspójniejszym; po drugie – powiększenie sceny; po trzecie – lepsza lokalizacja źródeł.

Czy się to wszystko udało, zaraz wyjdzie. Wpierw tylko zauważę, że kolumny były napędzane odtwarzaczem SACD Metronome i gramofonem Avid Ingenium, stojąc przeszło półtora metra od ściany z tyłu i na bazie ponad dwóch metrów. Względem poprzedniego spotkania (odsłuchu wersji Mk. II) oznaczało to zmianę źródła cyfrowego przy tym samym okablowaniu i dzielonym wzmacniaczu.

Pierwsze wrażenie, najistotniejsze w sumie, to pełne oderwanie dźwięku od kolumn. Bez czego nie ma magii, nie dzieją się audiofilskie czary. Prawdę rzekłszy, gdyby się tak nie działo, można by zwijać interes. Ale działo się, działo na pełny etat, przy pierwszym planie jakieś dwa metry za linią głośników (a więc i ścianą z tyłu) oraz całkiem bez uciekania dźwięku ku górze, czy słaniu po posadzce. Nie żałowałem kolumnom mocy, w następstwie czego wrażenie drugie – silne efekty skórne. To też jest bardzo ważne, to jeden z głównych sensów, dla których warto słuchać nie przez słuchawki a kolumny. Wrażenie trzecie – dźwięk idący ku słuchaczowi, a nie pozostający w miejscu. Dwie zatem ofensywy: ofensywa dotyku i ofensywa marszu naprzód. Czyli nie jakieś granie neutralno-studyjne, nie dzianie się gdzieś poza nami, a rzeczywiście koncertowe. I teraz dochodzimy do celów konstruktora: faktycznie, poprawiona, bardzo dokładna lokalizacja źródeł, a pasmo spójne i szerokie.

Nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że papierowe membrany vintage wykazały się nadprzeciętną umiejętnością odtwarzania złożoności harmonii i częstowały masą szczegółów. Ich cechą przyrodzoną nadzwyczajna wrażliwość, toteż te dwie umiejętności opanowane mają do perfekcji. Szczerze przyznaję, że nadzwyczaj gustuję w super wrażliwych membranach, toteż gdy nadwrażliwości w dźwięku nie ma, zawsze czuję się okradziony. To bowiem druga magia, po pierwszej – oderwania dźwięku. Kolumny audiofilskie powinny wyczuleniem sygnałowym deklasować nawet najlepsze głośniki telewizora, soundbaru czy kina domowego w jego normalnym rozumieniu. Jeżeli tak się nie dzieje, mamy audiofilizm kulawy. Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III dwa te kluczowe audiofilskie zaliczenia zaliczyły na najwyższe noty i zaliczyły egzamin kolejny – egzamin z odporności. Odporność na zniekształcenia, zwłaszcza skrajnie basowe, powodujące sztuczne wzbudzenia obudowy, pokazały zupełną, co tym było efektowniejsze, że dostajemy od nich obfite i efektowne pogłosy. Takie mocne pogłosy często dostajemy kosztem zniekształceń wibracyjnych, których tutaj nie było.

Za to pokazały się kolejne cechy stanowiące wyznacznik konstruktora: rozdzielczość i separacja. Wychodząca za ściany pomieszczenia scena o bardzo dużej głębokości i ekspansywnym charakterze wspomaganym czynnikiem ciśnieniowym, była też dobrze uporządkowana, wzmagając magię oderwania. Do czego dodać trzeba wysoką umiejętność łączenia wątków melodycznych i technicznych – żadnej przewagi jednych nad drugimi: melodii nad szczegółowości, szczegółów nad melodią. Jedno i drugie na właściwym poziomie i doskonale współpracujące, dzięki czemu kolejna wartość – separacja od nudy i zmęczenia. Kiedy melodyjność w przewadze, kiedy zjada szczegóły, słucha się bardzo przyjemnie, ale z czasem zaczynamy się nudzić. Kiedy zaś zalew szczegółów melodyjność przytłacza, to zrazu zaciekawia, potem zaczyna męczyć.

Ciężkie standy mają resory.

Banalne rzeczy przytaczam, to wie każdy audiofil, ale nie jest banałem umieć temu zaradzić. Gdyby tak było, każdy z nas, na bazie tańszych czy droższych dostępnych podzespołów, mógłbym sobie sporządzić wyrafinowanie harmonicznie głośniki dające pełną satysfakcję – a daleko do tego.

Szybko się okazało, że wszystkie trzy wyznaczone cele w drodze od Mk. dwa do trzy udało się osiągnąć – trochę powiększyła się scena, trochę poprawiła się spójność i minimalnie poszerzyło pasmo, ale tylko na górze. Sopranowa ekspresja nie zostawia już nic do życzenia, podobnie jak spełnia wysokie kryteria rozdzielczy i zdolny dawać efekty ciśnieniowe bas. Znakomita też okazała się szybkość oraz walory podnoszące emocje: długie, dopowiadane do ostatka wybrzmienia, tajemniczość, czucie przestrzeni, umiejętność oddawania delikatności i mocne różnicowanie nagrań. Też bardzo dobra holografia, która już przy opisie Mk. II zwracała na siebie uwagę.

Przy całkowicie zakorkowanych bass-refleksach (koreczki są w komplecie i dzięki wyposażeniu w uchwyt łatwo się ich używa) wypełnienie nie jest imponujące, a jedynie przeciętne, po usunięciu się wydłużają jeszcze wybrzmienia, a jednocześnie staje się cieplej, krąglej, pełniej. Pachniałoby to spadkiem otwartości, ale, o dziwo, dostajemy więcej powietrza i dostajemy ciekawsze pogłosy. Które już przy zamkniętych bass-refleksach były ciekawsze od przeciętnych przy jednocześnie dużej obfitości, a po otwarciu ich różnorodność wzrasta, stają się prawdziwą ozdobą.  

Nic przy tym do zarzucenia stereofonii. Precyzyjnie zobrazowana scena gwarancją mocnych stereofonicznych doznań, na bazie najczęściej bezpośrednich, a nie łukowych górą przejść.

Czy wszystko zatem idealnie? Nie do końca. W pogoni za wielkością sceny i precyzją lokalizacji źródeł twórca trochę za bardzo zapędził się w kierunku sopranowym. Soprany zyskał fantastyczne – mieniące się, falujące, wyśrubowane, super rozdzielcze, doskonałe pod każdym względem, w tym oczywiście trójwymiarowe. Tymi sopranami są wzbogacane i dzięki nim wyraźniejsze dźwięki w niższym rejonie pasma. Wokale zostają podszyte sopranową emocją, membrany bębnów się uwyraźniają. I byłoby to samym dobrem, gdyby nie lekki przechył całego pasma ku sopranom. Jest znakomite uzupełnianie sopranowe, trochę brakuje basowego. To wszystko, co powinno być głuche, tępe, wypełnione basowym miąższem, ma tego wypełnienia za mało.

Dźwięk całkowicie się odrywa.

Tak to już jest w pogoni za ideałem, który zawsze umyka. Tym łatwiej, kiedy masz tylko dwa głośniki – jedno dociśniesz, drugie słabnie. Te arcy dopieszczane zwrotnice trzeba będzie znowu przestroić; powiedziałem panu Andrejczukowi, czym się przy tym powinien kierować. W sumie to drobiazg, bo kilka razy przy mnie inne kolumny tak przestrajano: wkłada się do zwrotnicy inny rezystor i robi się tip-top. Trzeba jedynie mieć odpowiednią próbkę muzyczną, żeby to na bieżąco kontrolować i prędko znaleźć optimum.

Po uzupełniający opis odsyłam do recenzji wersji Mk. II, gdyż to są prawie tak samo brzmiące kolumny, tak samo też wyglądające. Czyli świetnie przedstawiające się wyglądowo i przede wszystkim oferujące postać brzmienia, której jestem zdeklarowanym zwolennikiem. Doskonałe membrany vintage, to jest naprawdę to! Posiadają unikalne walory, więc kiedy dobrze uplasować, dają unikalne przeżycia.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Przepraszam za nieaktualne zdjęcia, ale karta pamięci z nowymi okazała się wadliwa, są nie do odzyskania. Poproszę producenta o jakieś dodatkowe, ale szkoda o tyle mała, że wygląd nie uległ zmianie.

  2. Sławek pisze:

    A ja już się uradowałem, że kotek wydobrzał – oby – co z nim Panie Piotrze?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Kotek jest cały czas w intensywnym leczeniu, przyjmuje jedenaście leków, ma specyficzną dietę i jakoś się trzyma. Cieszymy się, że wciąż jest z nami.

  3. Adam pisze:

    Panie Piotrze, które to Myszy, tzn ich rozmiar?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Największe, pięciokilogramowe.

  4. Daniel pisze:

    Myszy, podstawki pod kable cuda audiovoodo a o akustykę poza jakimiś ustrojami w rogach zero zadbania.
    Wstyd Panie redaktorze wstyd.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To znaczy czego brakuje? Bo pomieszczenie ma właściwe proporcje, wysokie jest na 3,05 m, strop ma drewniany i taką samą podłogę, tzn. parkiet bukowy położony na deskach i pod spodem legary. Ściany są z pełnej cegły, a dźwięk się niesie; doskonale słychać w jednym końcu pokoju jak ktoś szepce w drugim. Tak że z tym wstydem to ostrożnie. Przeciętny salon audio ma dużo gorsze warunki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy