Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

Wygląd i technologia

Podstawkowe, lecz duże.

   W przypadku celulozowych głośników vintage, w które je wyposażono odnośnie wszystkich trzech zakresów, historia jest podobna do zdecydowanie szerzej znanej z rynku wtórnego lamp. Nie tyle nawet wtórnego, co raczej antykwaryczno-koneserskiego, na którym największym rarytasem są gatunkowe lampy z certyfikacją „nieużywane”, pozyskiwane wprost z magazynów, jak tego na przykład w Rumunii. – Nie znacie tej historii? – To posłuchajcie:  Był gdzieś opodal delty Dunaju PGR (rumuńska nazwa inna, ale burdel ten sam), który po upadku Ceausescu oczywiście poszedł w rozsypkę. Co wartościowe rozkradziono, reszta popadła w ruinę, aż w teraźniejszych czasach ktoś te ruiny kupił i zabrał się za remonty. Nieważne, do czego mu były, ważne, że w jednej ruinie trafiono na ślepą ścianę. Z oglądu wynikało, że za nią zamurowane pomieszczenie o przeznaczeniu nieznanym. Ścianę wobec tego zburzono i wówczas się okazało, że pod przykrywką PGR-u działała stacja nasłuchowa rumuńskiego wywiadu. Niewiele z niej zostało, ale zostały skrzynie, a w nich śliczności, nigdy nie użyte lampy najszacowniejszej jakości.

Im takie lampy starsze, tym z reguły są lepsze, a że nie ma takich nowo produkowanych, to te sprzedawane kilkadziesiąt lat temu w cenie paczki zapałek czy najwyżej pudełka cygar, kosztują teraz w przypadku najsmakowitszych kąsków tyle, że wczasy za to rodzinne w tropikach. Na szczęście dla Avatar Audio porzucone i zapomniane, kurzące się w magazynach głośniki sprzed lat kilkudziesięciu, nie chodzą w takich cenach, bo się powszechnie przyjęło, że nowe są od nich lepsze. I rzeczywiście – niektóre, faktycznie rewelacja, ale od tych vintage i tak niekoniecznie lepsze. Te o większych membranach z modelu Holophony № 2 dały mi taki pokaz czujności na wyłapywanie detali, że z lepszym się nie zetknąłem. Gdyby zatem z jakiegoś powodu produkcja tej klasy głośnikowych membran była dziś niemożliwa, tak jak niemożliwe są teraz (nie wiadomo dlaczego) te dawne najlepsze lampy, to podejrzewam, że jedna taka membrana chodziłaby w cenie auta.

Z meandrów rynkowej polityki wróćmy do Holophony № 4. To jedyny w ofercie firmy model podstawkowy, będący już trzecią wersją firmowej „Czwórki”. Zmiany odnośnie nowości między pierwszą wersją a drugą dotyczyły trzech działów – nowego materiału obudowy (bambus), zmodyfikowanej zwrotnicy i nowej postaci standów. Materiał to bambusowa sklejka ø 28 mm (od której przydomek „Bamboo”) – ostatnio coraz modniejsza i służąca na przykład do wariackich, ale całkiem udanych pomysłów, wcielanych w życie przez bywające na AVS kanadyjskie Tri-Art Audio. Podobnież jest ta sklejka akustycznie o wiele lepsza od płyt MFD, które zdają się popadać w niełaskę, bo Xavian też do nich tyłem. Prostopadłościan z tej sklejki wykonanej obudowy głośnika nie jest do końca prostopadły, ponieważ front Holophony № 4 jest węższy od tyłu, boczne ścianki idą ku przedniej po zwężających skosach. Tak się dzieje na rzecz akustyki – lepszego wytłumienia wnętrza i lepszego rozpraszania fal akustycznych opływających kolumnę, ale i tak na zwężającym się froncie znalazło się miejsce dla nietypowych rozmiarów tweetera i pokaźnego głośnika szerokopasmowego.

Avatar-Holophony-№-4

Duże i ciężkie.

Tweeter to czterocalowy „papierzak”  osadzony w pogłębiającej go szerokiej obwiedni, będącej w sensie funkcjonalnym matą tłumiącą wysokoczęstotliwościowe rezonanse; a szerokopasmowiec, odcięty zwrotnicą na nie podawanej przez producenta częstotliwości granicznej (zapewne gdzieś między 2 a 3 kHz), to też oczywiście z papierową membraną głośnik dwukrotnie większy, czyli ośmiocalowy. Jemu nie dano wygłuszającej maty, przy jego częstotliwościach zbędnej, nieznacznie więc tylko wchodzi w obudowę, ale poprzez elegancko obrobione wgłębienie. Ma za to te same sławne magnesy  AlNiCo (Alnico) – i znowu technologia vintage się kłania – takie magnesy wynaleziono w latach 30-tych zeszłego wieku i były z wszystkich najlepsze. Aż wyczerpały się gdzieś w Afryce jedyne złoża magnetytu o odpowiednich parametrach i fantastyczne Alnico trzeba było porzucić, ostatecznie zastępując je neodymowymi. (Przypadek zatem analogiczny, choć lepiej udokumentowany, od historii z damasceńską stalą, na którą o nieznanym dokładnie geograficznym położeniu złoża specjalnego, nieznanego z choćby jednej próbki magnetytu wyczerpały się w Indiach jeszcze pod koniec średniowiecza.) Tak więc w głośnikach Avatar Audio pracują nie tylko super czułe membrany z zapasów Philipsa, Siemensa i Telefunkena, ale też poruszają nimi super magnesy, za którymi się tęskni. (Współczesne neodymowe potrafią dać wyższą gęstość magnetyczną, ale wielu znających temat uważa, że klasyczne Alnico spisywały się w głośnikach lepiej.)  Ostatnia, ale najważniejsza podobno nowość, to wciąż modyfikowana zwrotnica – prawdziwa idee fixe twórcy kolumn, przedmiot jego nieustannych codziennych zmagań. Strojona na ucho w tysiącach prób (dla prób wyprowadzana oczywiście na zewnątrz celem łatwego lutowania), ale ta praca przynosi efekty, kolumny coraz doskonalsze.

Przestrojona i zmodyfikowana materiałowo zwrotnica okazuje się jedyną odmiennością między wersjami Mk. II a Mk. III. Żadnych odnośnie tego szczegółów poza efektem brzmieniowym, o którym za momencik, dokończmy spraw technicznych.

Bambusowe skrzynki głośników mają wymiary obrysu w przypadku większej ścianki tylnej 33 x 38 cm i 33 cm głębokości, ważą 13 kg i z tyłu jest mały bass-refleks, do którego odnośny z uchwytem korek. Też oczywiście terminale kabla (jak zwykle w monitorach pojedyncze), a całość od podstawy w standzie odsprzęga pięć kulek wziętych od firmowych podstawek Receptor № 1. Których to kulek toczeniem zajmuje się włoska firma oferująca najprecyzyjniejszą kulistość na świecie – przynajmniej wśród ogólnodostępnych. (W tym miejscu możemy nareszcie technologii vintage stawić stanowczy opór – najprecyzyjniejsze kulki w historii, z których jedna kosztuje krocie, produkowane są współcześnie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po co? Przede wszystkim do super łożysk kulkowych, mogących obracać się prędzej.)

Też głębokie

Standy z tego samego bambusa są estetycznie dopasowane i też zwężające ku przodowi. Je z kolei względem podłoża odsprzęgają cztery firmowe resory magnetyczne, świetnie się spisujące. Odnośnie standów jedna uwaga – jak wynikło z poprzednich odsłuchów, dla siedzącego w normalnym fotelu, a nie półleżącego na audiofilskim szezlongu, były te standy za niskie – producent obiecał to natychmiast skorygować i w trzeciej wersji skorygował. 

Dorzućmy garść technicznych szczegółów: stand waży 18 kg – tak ciężkim czyni go dociążające wypełnienie ołowiano-kwarcowe. Kolumny wraz z nim ważą zatem 31 kg każda, przenoszą pasmo 29 Hz – 20 kHz, impedancja to 4 Ω, skuteczność 90 dB, moc oddawana 20 W. Wygląd jest pierwszorzędny – obróbce i wykończeniu nic nie można zarzucić, wzornictwo wysokiego poziomu. Na dodatkową ozdobę wielki tweeter w miejsce standardowego gwizdka, w wersji trzeciej lepiej ofilcowany, celem lepszego tłumienia rewerbów.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Przepraszam za nieaktualne zdjęcia, ale karta pamięci z nowymi okazała się wadliwa, są nie do odzyskania. Poproszę producenta o jakieś dodatkowe, ale szkoda o tyle mała, że wygląd nie uległ zmianie.

  2. Sławek pisze:

    A ja już się uradowałem, że kotek wydobrzał – oby – co z nim Panie Piotrze?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Kotek jest cały czas w intensywnym leczeniu, przyjmuje jedenaście leków, ma specyficzną dietę i jakoś się trzyma. Cieszymy się, że wciąż jest z nami.

  3. Adam pisze:

    Panie Piotrze, które to Myszy, tzn ich rozmiar?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Największe, pięciokilogramowe.

  4. Daniel pisze:

    Myszy, podstawki pod kable cuda audiovoodo a o akustykę poza jakimiś ustrojami w rogach zero zadbania.
    Wstyd Panie redaktorze wstyd.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To znaczy czego brakuje? Bo pomieszczenie ma właściwe proporcje, wysokie jest na 3,05 m, strop ma drewniany i taką samą podłogę, tzn. parkiet bukowy położony na deskach i pod spodem legary. Ściany są z pełnej cegły, a dźwięk się niesie; doskonale słychać w jednym końcu pokoju jak ktoś szepce w drugim. Tak że z tym wstydem to ostrożnie. Przeciętny salon audio ma dużo gorsze warunki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy