Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  To już drugie spotkanie, tym razem z trzecią wersją. Od ośmiu lat firma Avatar Audio oferuje najniższy model swoich kolumn, Holophony № 4, należących do wyższych cenowo rejonów szeroko rozumianej przystępności, tak na samym przełomie ze stanem dostępności średniej. Same głośniki to trzynaście osiemset, dedykowane standy cztery dziewięćset; z elementarnej arytmetyki wyskakuje osiemnaście siedemset za komplet. Już zatem nie całkiem tanio, ale jeszcze nie całkiem średnio, jako że teraz średnio drogie kolumny kosztują ponad dwadzieścia.

Przypomnijmy o producencie: Avatar Audio to przedsięwzięcie z polskich pól i lasów, i jak przystało na lokalizację usiłujące z wszystkich sił zbliżać dźwięk do natury. Nie żeby w nim ćwierkały ptaszki i chrobotały chrabąszcze, tylko żebyś był jak na prawdziwym koncercie, i to najlepiej w pierwszych rzędach. Cezariusz Andrejczuk – spirytus movens przedsięwzięcia – zjeździł świat, zasiadał w wielu filharmoniach, a że ucho i pamięć posiada nie lada, całkiem serio próbuje odtwarzać dźwięk z odwiedzanych muzycznych świątyń w swych kolumnowych dziełach. Od strony kontrolnej własne uszy, natomiast od technicznej korzystanie z głośników od dawna nieprodukowanych, takich o dużych, celulozowych membranach. Kto te głośniki słyszał, ten wie, że są niesamowicie czułe, więc jeśli pragniemy oddać najdelikatniejsze ruchy powietrza, te właśnie będą idealne.

Ale dlaczego trzecia wersja – czyżby poprzednie nie dość dobre? Już nieraz tu mówiłem:  – Nic nie jest aż tak dobre, poza żoną, żeby nie mogło być lepsze. (Spróbujcie powiedzieć żonie, że mogłaby być lepsza, a sami się przekonacie.) Skoro zaś wszystko może poza jednym wyjątkiem, to mogą i kolumny, nawet te bardzo dobre. Świat by skamieniał – mądrość głosi – gdyby mędrcy nie umierali. Skamieniałby też gdyby nie starano się go poprawiać. A przynajmniej tak by się stało w przypadku świata technicznego. Dlatego Cezariusz Andrejczuk dopieszcza swe kolumny i dotarł w tym na trzeci etap z  wersją głośników Holophony № 4. Czyli głośników podstawkowych o sporych gabarytach, wraz z podstawkami ważących trzydzieści jeden kilo sztuka.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio Holophony № 4 Mk. III

  1. Piotr+Ryka pisze:

    Przepraszam za nieaktualne zdjęcia, ale karta pamięci z nowymi okazała się wadliwa, są nie do odzyskania. Poproszę producenta o jakieś dodatkowe, ale szkoda o tyle mała, że wygląd nie uległ zmianie.

  2. Sławek pisze:

    A ja już się uradowałem, że kotek wydobrzał – oby – co z nim Panie Piotrze?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Kotek jest cały czas w intensywnym leczeniu, przyjmuje jedenaście leków, ma specyficzną dietę i jakoś się trzyma. Cieszymy się, że wciąż jest z nami.

  3. Adam pisze:

    Panie Piotrze, które to Myszy, tzn ich rozmiar?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Największe, pięciokilogramowe.

  4. Daniel pisze:

    Myszy, podstawki pod kable cuda audiovoodo a o akustykę poza jakimiś ustrojami w rogach zero zadbania.
    Wstyd Panie redaktorze wstyd.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To znaczy czego brakuje? Bo pomieszczenie ma właściwe proporcje, wysokie jest na 3,05 m, strop ma drewniany i taką samą podłogę, tzn. parkiet bukowy położony na deskach i pod spodem legary. Ściany są z pełnej cegły, a dźwięk się niesie; doskonale słychać w jednym końcu pokoju jak ktoś szepce w drugim. Tak że z tym wstydem to ostrożnie. Przeciętny salon audio ma dużo gorsze warunki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy