Recenzja: Struss R-150

struss-r150Struss jest polską firmą działającą od dość dawna – konkretnie od 1995 roku – a model R-150 jest jednym z dwóch oferowanych przez nią aktualnie wyrobów, wraz z mocniejszym i droższym modelem R-550. Firma jest nie tylko jak na polskie warunki dosyć szacowna, ale także utytułowana, ponieważ jej wyroby mają na koncie sporo nagród i wysokich ocen przyznawanych przez prasę branżową.

R-150 to produkt świeżej daty, choć model wyższy jest jeszcze nowszy. Razem tworzą duet mający zaspokoić wzmacniaczowe potrzeby osób łasych i bardzo łasych na doskonale wzmocnione brzmienie.

Budowa

struss-r1501Zacznijmy tradycyjnie od wyglądu. Wzmacniacz prezentuje się nieźle. Osobiście preferuję czarne obudowy – a tu z taką mamy do czynienia. Czarne pudełka są jednocześnie efektowne i się nie narzucają, pozwalając skupiać się na muzyce wypływającej z czerni. W przypadku R-150 czerń ta jest zmatowiona przez szczotkowanie i wpada pod światło w ciemny popiel. Na jej z lekka mieniącej się tafli dominuje duże pokrętło potencjometru, zaopatrzone w maleńką czerwoną diodę, pozwalającą z dużej odległości ocenić wychył. Jest to sensowne, ponieważ urządzenie wyposażono w pilota. Reguluję się z niego wyłącznie siłę głosu, ale to w zupełności wystarcza. Poza potencjometrem dużym jest też mały, przy pomocy którego (już tylko ręcznie) można wysterować siłę głosu słuchawek. A wysterowywać jest co, ponieważ wzmacniacz posiada odrębną sekcję wysokiej klasy wzmacniacza słuchawkowego, czym producent nie omieszkał się pochwalić. Poza tym mamy obrotowo pozycjonowany selektor wejść, których jest sześć (w tym jedno zbalansowane) oraz przycisk „Power”. Pracę aktywnego wejścia sygnalizuje mała niebieska dioda, zapalająca się pod odnośnym dla niego opisem. Z tyłu, poza zbalansowanym, wyróżnione jest wejście CD, opatrzone wysokiej klasy gniazdami RCA od Neutrika, a na przednim panelu znajdujemy jeszcze czerwoną diodę ostrzegawczą „Peak”, sygnalizującą zbliżanie się do mocy szczytowej.

struss-r1502Spośród technologicznych przewag, mających zapewniać znakomite brzmienie, producent zwraca uwagę na brak kondensatorów w torze wykonawczym, układ pasywny redukujący sekcję przedwzmacniacza, doskonale zaizolowany wysokiej klasy przewód prowadzący prosto od wejść sygnałowych do potencjometru (Alps „Blue Velvet”), wysokiej klasy tranzystory MOS-FET i równie wysokiej jakości zasilające je kondensatory Jamicon. Sekcja wzmacniacza słuchawkowego jest całkowicie odrębna i wykonana w technologii SMD.

Całość prezentuje się sympatycznie, a półkulista gałka potencjometru stanowi estetyczny wyznacznik. Nie ma silenia się na ekscentryzm, jest za to lekko podrasowany tą kulistością konserwatywny spokój, dający wytchnienie od często spotykanej obecnie marnego chowu modernistycznej ekstrawagancji. A że mogłoby być jeszcze lepiej, to inna sprawa.

Brzmienie

struss-r1503Odsłuch odbył się w warunkach zapewnionych przez krakowskie Chillout Studio i w ramach tych zapewnień wzmacniacz został zasilony odtwarzaczem Primare CD-31 oraz zaopatrzony w głośniki Acoustic Zen Adaggio.

Odtwarzacz podpięto interkonektem Acoustic Zen Silver Reference II, a głośniki w bi-wiringu kablami Acoustic Zen Absolute Shotgun. Dodać trzeba, że odtwarzacz był podłączony do sieci (bezpośrednio) sławnym kablem zasilającym Acoustic Zen Gargantua, a wzmacniacz też znanym Acoustic Zen Krakatoa.

Co się z tej powodzi Acoustic Zenów wyłoniło? – spytacie.

Mówiąc banalnie, wyłoniły się dwie rzeczy: brzmienie głośnikowe a także słuchawkowe, jako że na miejsce przywiozłem również słuchawki Sennheiser HD 800 i HD 600. To posunięcie było dość oczywiste, gdyż o wzmacniaczach Strussa chodzą słuchy, że słuchawki napędzają wybitnie, co podwaja ich wartość użytkową. Zacznijmy jednak od głośników.

Głośniki mają moim zdaniem ciężej, bo muszą się zmagać z akustyką pomieszczenia i dużym oddaleniem słuchacza. W efekcie jest im trudniej uwydatnić cechy nagrania, choć w zamian oferują nieporównanie bardziej naturalne warunki prezentacji. W przypadku opisanego wyżej systemu na pierwszy plan wysuwała się wyrazistość dźwięku. W każdym przypadku, z każdą płytą, muzyczny obraz posiadał wyraźne kontury, a wyrazistości tej towarzyszyła lekko przyciemniona i obniżona tonacja, w efekcie czego słuchanie okazywało się łatwe i całkiem przyjemne. Skłamałbym jednak, gdybym powędrował dalej często spotykaną w recenzjach drogą samych superlatywów. Ja wiem – system był zestawiony przypadkowo i nikt się nie starał dobierać go z uwagi na cechy składników. Z drugiej strony, partycypowały w nim same wysokiej klasy urządzenia spięte także bardzo wysokiej klasy przewodami, a zważywszy na brak składników lampowych i odpowiednie zestrojenie mocy wzmacniacza z efektywnością głośników, żadne większe ułomności nie powinny się pojawić.

I faktycznie, żadnych większych ułomności nie było, trzeba jednak powiedzieć, że scena okazała się zbyt płytka, a dźwięk za mało oderwany od kolumn. Zabrakło także sopranowej przenikliwości, którą niezwykle sobie cenię; i byłbym nawet gotów dojść do wniosku, że przenikliwość ta pożarta została przez grubą kotarę stanowiącą parawan wypełniający całe tło za systemem, jednak na słuchawkach to się powtórzyło, a w ich przypadku o żadnym parawanie mowy przecież być nie może. Także wokale nie okazały się w pełni satysfakcjonujące. Przy wyrazistości i spokojnym charakterze zabrakło nieco magii oraz wrażenia nieodpartego realizmu. Tej magii zabrakło także strunom harfy, których brzmienie miało charakter „iskierkowy”; pozbawiony należytej głębi i rozciągnięcia wybrzmień. Dźwięki były szybkie i delikatne, ale nie dość pełne.

Na niewątpliwą pochwałę zasługiwał natomiast fakt właściwej wielkości źródeł. Pasjami nie znoszę powiększania – saksofonów jak szafy i wokalistów jak koszykarzy. W przypadku opisywanej prezentacji wszystko było pod tym względem właściwe, a jedyne czego można się czepiać, to braku głębi i rozmachu sceny w kreacjach symfonicznych i elektronicznych. Nie były to bolączki znaczne, ale na pewno da się lepiej. W zamian przedział basowy był akuratny i rozdzielczy. Kolumny Acoustic Zen nie mają bas-refleksu tylko podwójną linię transmisyjną, pozwalającą precyzyjnie sterować dołem pasma, co odbywa się niewielkim kosztem potęgi brzmienia, ale daje w zamian znakomitą precyzję.

Podsumowując część poświęconą prezentacji głośnikowej trzeba powiedzieć, że wypadła ona zadowalająco, zwłaszcza w mierze ogólnej wyrazistości przekazu i dobrego basu, ale zabrakło pewnych istotnych składników koniecznych do budowania tej aury, którą audiofile zwykli określać mianem prawdziwie high-endowej. Oczywiście sam wzmacniacz pozostawał zrelatywizowany do systemu i z pewnością da się mu zapewnić bardziej odpowiednie w sensie uwypuklenia jego walorów i synergii ogólnej towarzystwo, z którym ujawni cechy akurat tu nieobecne, ale nie mogę przecież pisać o czymś czego nie słyszałem.

Równolegle z głośnikami słuchałem wszystkich zabranych przez siebie płyt na obu słuchawkach. I tu ujawniły się rzeczy zarówno osobliwe jak i stosunkowo łatwe do przewidzenia. Rzeczą do przewidzenia nietrudną było to, że brzmienie słuchawek HD 800 okazało się podobne do brzmienia głośnikowego, a nietrudność tę powodował fakt ogromnego chwalenia się przez ich wytwórcę taką właśnie analogią, czemu towarzyszy dumne wypinanie piersi po wielki medal za słuchawki najbardziej podobne do głośników. Na ile w ogólności jest to prawdą, to inna sprawa, o której nie miejsce tu dywagować, jednak w tym przypadku racje producenta bez wątpienia się potwierdziły. Trudniejsze do przewidzenia było to, że brzmienie owo okazywało się chwilami wręcz łudząco podobne, w związku z czym przechodząc na głośniki, przy koniecznym rzecz jasna uwzględnieniu odmienności odczytu przestrzeni, odnosiłem wrażenie słuchania właściwie tego samego. Ta sama barwa, nasycenie, konturowość, wielkość sceny, sposób prezentacji basu i sopranów. Analogia pomiędzy Sennheiserami HD 800 a głośnikami Acoustic Zen Adaggio była wręcz łudząca i nawet mnie trochę rozbawiła.

Rzeczą do przewidzenia niemożliwą było natomiast, że w konfrontacji lepiej wypadły dawne flagowe Sennheisery HD 600. Ich bardziej dosadny styl z ostrzejszą górą pasma, bliższymi wykonawcami i obficie dawkowanym realizmem okazał się bardziej tutaj pasować niż wyelegantowane, ukazywane ze scenicznym dystansem i skupione w dużym stopniu na czarowaniu brzmienie modelu flagowego. W efekcie rzadko kiedy jego większa magia wokalizy i ogólna kultura oraz wysmakowanie były w stanie przebić się na plan pierwszy, by zrównoważyć ostro zarysowaną konkretność flagowca minionego. A wszystko to w głównej mierze zasadzało się na silniejszym akcencie sopranowym HD 600 i niedostatecznej piękności brzmienia HD 800, której wzmacniacz nie był w stanie należycie ukazać.

Być może grymaszę, a może stałe obcowanie z dźwiękiem lampowym wyrobiło u mnie pewne nawyki, w każdym razie lubię wokalistki uwodzicielskie i zmysłowe, a także struny wybrzmiewające dźwiękiem pełnym i głębokim. Niewykluczone też, że wzmacniacz słuchawkowy zainstalowany w Struss R-150 woli słuchawki o niższej oporności, bo choć producent deklaruje nienaganną współpracę ze wszystkim w przedziale 24 do 600 Ohmów, to deklaracje deklaracjami, a praktyka potrafi pokazywać swoje.

Nietrywialna obsługa słuchawek skłania też do refleksji, że zaaplikowane głośniki zapewne nie były najlepszym wyborem i ich miejsce powinny zająć takie bardziej akcentujące górny skraj, co powinno przydać brzmieniu wzmacniacza R-150 większego realizmu i bezpośredniości. W żadnym wypadku nie chcę przez to powiedzieć, że on tego realizmu i bezpośredniości nie ma i w testowanym systemie tego nie było, tylko że pewnie potrafi to ukazywać lepiej.

Podsumowanie

struss-r1504

Wzmacniacze od pana Henryka Strussa zaskarbiły uznanie licznych użytkowników i zajęły całkiem solidną pozycję rynkową w naszym środowisku audiofilskim. Nie bez przyczyny. Dają brzmienie dobrze ukształtowane i wyraziste, a przy tym łatwe do akceptacji i długiego słuchania. Ta wyrazistość w przypadku reprodukcji głośnikowych jest bardzo cenna, bo niejednokrotnie miałem nieprzyjemność obcowania z rozmazanym przekazem kolumnowym. Przesadą byłoby jednak pisać, że jest to high-end jak się patrzy, a więc wiwat i hura! Za swoje piętnaście tysięcy wzmacniacz R-150 daje 150 Watów solidnego brzmienia, nie będącego jednak tranzystorowym odpowiednikiem lampowej magii z wyższych lampowych przedziałów. To brzmienie dobre. Mocne, wyraziste i łatwe w odbiorze. W tym miejscu musimy jednak postawić kropkę.

Co do zakresu słuchawkowego, to za 15 tysięcy można oczywiście kupić lepszy słuchawkowy wzmacniacz, tyle że albo nie napędzi on żadnych głośników, albo będzie wymagał takich o bardzo dużej skuteczności, a i z takimi poszaleć za bardzo się nie da, albo drogie one będą okropnie. Za połowę tej ceny ze słuchawkami też można obejść się lepiej, ale przecież nie o słuchawki chodziło głównie konstruktorom. Połączenie analogicznej klasy brzmienia słuchawkowego i głośnikowego jest równie cenne co wspomniana przed chwilą wyrazistość. Słyszałem wprawdzie lepsze gniazdko słuchawkowe w tranzystorowym urządzeniu nie będącym słuchawkowym wzmacniaczem, tylko że był to przedwzmacniacz Accuphase za 90 tysięcy złotych, tak więc nie zachodzi tu analogia.

Na sam koniec jedno zastrzeżenie. Czytelnik przyzwyczajony do recenzji usiłujących tonować krytykę i lawirować pomiędzy niedociągnięciami testowanego sprzętu celem uniknięcia katastrof, musi brać pod uwagę, że ja nie stosuję tego rodzaju technik. Jeżeli coś mi się nie podoba, muszę o tym napisać, bo inaczej nie potrafię. Dlatego moje uwagi krytyczne nie mają charakteru dyskredytującego ani deklasującego, chyba że wprost tak napiszę. Tu nie ma drugiego dna, a krytyka sięga tylko tam gdzie sięga, toteż nie ma potrzeby domyślać się, że autor mógłby coś jeszcze do niej dołożyć, tylko się powściągał. Nie powściągam się i dlatego niczego ponad to od siebie nie dokładajcie. Chyba, że na podstawie własnych odsłuchów.

Dane techniczne

Na stronie producenta czytamy:

Wzmacniacz STRUSS R150 to konstrukcja oferująca wyjątkowo dynamiczne, detaliczne, ale jednocześnie naturalne brzmienie pozbawione „naleciałości” urządzeń tranzystorowych. Brzmienie wzmacniacza łącznie z dobrze dobranym układem jest pełne, kompletne i piękne. Cały tor akustyczny zrealizowano technologią JFET i HEXFET, co pozwoliło na wyeliminowanie efektu pamięci układowej (brak tranzystorów bipolarnych w torze wzmocnienia).

Nowy STRUSS R150 ma klasyczny w formie wygląd, który zawiera wiele wspólnych elementów z najwyższym modelem wzmacniacza STRUSS R500 (kolorystyka, pokrętła itp.) zapewniając tym samym spójność oferty handlowej firmy STRUSS AMPLIFIERS.

Najwyższej jakości wzmacniacz słuchawkowy wbudowany we wzmacniaczu STRUSS R150 jest dużą wartością dodaną dla Kupujących. Wzmacniacz słuchawkowy to niezależny tor (klasa A) z osobnym zasilaczem, technologia JFET oraz komplementarne wyjście.

Wzmacniacz STRUSS R150 jest produkowany przemysłowo w zakładzie produkcyjnym posiadającym liczne certyfikaty kontroli jakości, co oznacza wysokie standardy wykonania, a przede wszystkim pełną powtarzalność produkcyjną.

Zespół STRUSS AMLIFIERS jest w pełni przekonany, że ten wzmacniacz w swoim segmencie cenowym będzie dużą atrakcją dla Kupujących.

Wzmacniacz głośnikowy:

Moc sinusoidalna / muzyczna: 2 x 150 W/8 Ω, 2 x 280 W/4 Ω (norma DIN 45500)

Minimalne obciążenie: 1 Ω (chwilowe)

Impedancja wyjściowa: 0,1 Ω

Zniekształcenia – THD: 0,25 % przy mocy 1 W/8 &Omega:, 0,015 % przy mocy 140 W/8 Ω

Pasmo przenoszenia: 2 Hz – 300 kHz +/- 0,5 dB/ 1 W/ 8 Ω

Dynamika: 145 dB

Odstęp sygnał – szum: 150 dB (IHF – A)

Wejścia: 4 x uniwersalne – RCA, XLR, separowane CD – RCA

Czułość wejść: 500 mV – wejścia liniowe (5), 250 mV – wejście XLR

Impedancja wejść: 50 kΩ wejścia liniowe i CD, 22 kΩ XLR

Potencjometr (volume): najwyższy, precyzyjny model firmy Alps – Blue Velvet

Transformatory: 2 x toroidalne, izolowane magnetycznie o mocy 350 VA każdy

Użyte kondensatory filtrujące napięcie zasilania: 4 x 22 000 μF – Jamicon/105 °C

Zaawansowany układ zabezpieczeń: przed zwarciem głośników i pojawieniem się napięcia stałego na wyjściu

Sygnalizacja „peak”: zbliżanie się sygnału wyjściowego do maksymalnego

Zdalne sterowanie: kod RC5 (volume)

Pobór mocy: 40 VA – 800 VA (peak)

Praca w klasie A: 2 x 10 W

Zasilanie wzmacniacza napięciowego stabilizowane, adaptacja układowa z R 500

Wzmacniacz R150 spełnia wszelkie wymogi i normy obowiązujące w UE.

Gwarancja producenta: 24 miesiące

Masa netto: 16 kg

Wymiary: 430 x 95 x 338 mm

Wzmacniacz słuchawkowy:

Napięcie wyjściowe: do 6 V

Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 50 kHz +/- 0,5 dB (1V/600 Ω)

Zakłócenia na wyjściu: max 10 μV – pomiar szerokopasmowy

Dynamika: 135 dB

Potencjometr (volume): najwyższy, precyzyjny model firmy BOURNS

Zniekształcenia – THD: 1 V/64 Ω – 0,05 %

Impedancja obciążenia (rozpiętość użytkowa słuchawek): 24 – 600 Ω

Wzmacniacz słuchawkowy to niezależny tor (klasa A) z osobnym zasilaczem, technologia JFET, wyjście komplementarne.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy