Recenzja: SPL Phonitor

Odsłuch cd.

SLP_Phonitor_6   Rozochocony postępem w brzmieniu Phonitora kilka wieczorów spędziłem przepinając co jakiś czas wtyczkę Ultrasonów między nim a Twin-Headem. Dźwięk tego ostatniego był nieodmiennie lepiej wypolerowany, głębszy, barwniejszy i spokojniejszy, a Phonitora bardziej szarawy, postawiony dalej i w porównaniu jakby z leciutką chrypką. Wszystko to razem składało się jednak na piękną magię realizmu, z jednej strony pozbawionego lampowego upiększania, z drugiej niewątpliwie wykwintnego swą jakością i hipnotyzującego. Ukształtowana specjalnymi procesorami dźwięku scena Phonitora jest z pewnością znamieniciej przyrządzona niż w każdym zwykłym wzmacniaczu grającym sygnał jak leci. Słowem, bardziej to wszystko rzecz gustu niż jednoznacznej oceny, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że źródło niewątpliwie było w tym przypadku bardziej dopasowane do Phonitora, uzupełniając jego braki a niepotrzebnie dublując walory Twin-Heada.

No dobrze, ale trzeba jednocześnie brać pod uwagę ile kosztuje „piecyk” od SPL’a, a ile Twin-Head oraz jak przepastna dzieli je różnica pod względem kosztów eksploatacji. Gdy Phonitor spokojnie pracuje niemal się przy tym nie zużywając, w Twin-Head spała się pięć par piekielnie kosztownych lamp. Tak więc jeżeli nie jesteście fanatykami lampowego brzmienia, Phonitora polecam bez wahania. Warunkiem bezwzględnym jest jego współpraca ze źródłem o charakterystyce wybitnie analogowej, grającym dźwiękiem pełnym, gładkim i barwnym. Inaczej będzie za szaro i za ostro – bez magii po prostu. A to byłaby wielka strata, bo brzmieniowa magia w tym wzmacniaczu zamieszkuje i trzeba ją tylko ładnie poprosić by się ukazała. Książę Ayon tak właśnie postąpił i mógł się dzięki temu do woli delektować szlachetnością i energią tego brzmienia.

SLP_Phonitor_10Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła muzyka rockowa – pełna życia i bardzo przejrzyście podana, co w przypadku rockowych płyt, częstokroć marnie zrealizowanych, jest nieczęsto spotykanym walorem. Koncerty rockowe w wykonaniu tercetu Ayon-Phonitor-E9 wypadły naprawdę wyśmienicie, na co niewątpliwie wpływ miał też fakt, że Phonitor posiada należyty zapas mocy, dzięki któremu wysterowuje słuchawki bez najmniejszego wysiłku.

A propos słuchawek. Na „Head-Fi” wywiązała się dyskusja, czy lepsze są dla Phonitora otwarte czy zamknięte. Nie wydaje mi się aby taki podział miał wiele wspólnego z jakością przekazu tego wzmacniacza. Decyduje o nim jakość samych słuchawek a nie rodzaj ich konstrukcji. Zarówno Sennheiser HD 600 jak i HD 650 grały naprawdę znakomicie, a fakt, że Ultrasony E9 jeszcze sporo lepiej nie jest następstwem ich zamkniętej konstrukcji tylko tego, że są lepsze o klasę na każdym porządnym wzmacniaczu godnym tego miana. Zarazem faktem jest, że technika S-logic znakomicie współgra z przestrzennymi procesorami Phonitora, kreując wespół z nimi spektakl wyjątkowej urody, zwłaszcza pod względem potęgi brzmienia oraz scenicznej i brzmieniowej naturalności.

Ostatnią płytą słuchaną na omawianym wzmacniaczu była „The Best of Nat King Cole” i muszę przyznać, że wspaniały głos wielkiego Nata brzmiał nomen omen wyjątkowo nat-uralnie. Bez lampowej magii lecz niewątpliwie z magią tranzystorową – wolny od dosładzania i zagłaskiwania kotka, za to w realnym wymiarze istnienia. W bezpośrednim porównaniu troszkę mniej olśniewający, gdy trzeba także z ostrzejszą nutą; słabości nagrania i jego wiekowe pochodzenie niczym nie są tu maskowane. Jednakże ten głos był zawsze, a w każdym razie zawsze wydawał się, prawdziwy. Całościowy spektakl posiadał zaś walory niewątpliwie przypisane tylko Phonitorowi i jego przestrzennym zabawkom. Szkoda, że uwarunkowania odnośnie źródła bardzo zawężają ilość potencjalnych systemów, w których Phonitor będzie tak wybornie grał. Z drugiej strony, jeżeli już ktoś decyduje się na wzmacniacz słuchawkowy za sześć tysięcy dziewięćset złotych i słuchawki też za parę tysięcy, to źródło za czternaście tysięcy (tyle kosztuje Ayon CD-3) wydaje się naturalnym uzupełnieniem takiego systemu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

10 komentarzy w “Recenzja: SPL Phonitor

  1. Maciej pisze:

    Mniemam, że gramofon plus Phonitor plus obecne DT150 powinny wprost wlewać ambrozję do uszu.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bardzo możliwe, ale nie miałem okazji sprawdzić.

  2. Maciej pisze:

    No Piotrze, wyjąłeś mi to z ust, zakładam że filozofia firmy nie zmienia się:

    'Często można spotkać w recenzjach wynurzenia o lampowej magii, a bardzo rzadko o tranzystorowej. Faktycznie, lampy zwykle grają bardziej uwodzicielsko, a jeszcze do tego hipnotyzują światłem. SPL Phonitor dowodzi jednak, że istnieje także magia tranzystorowa, ponieważ jego prezentacji z odpowiednim odtwarzaczem i słuchawkami inaczej niż magiczną nazwać się nie da. Nazbyt to jest realistyczne i do słuchacza docierające, aby określić to inaczej. ’

    1. PIotr Ryka pisze:

      Dzwoniłem do Musictoolz i Phonitora X nie mają. Może będzie, a jak będzie to pożyczą, ale na razie nie ma. I tyle tranzystorowej magii…

  3. Maciej pisze:

    No ale nie pal etapów, jeszcze Phonitor 2 przed Tobą 🙂

  4. Maciej pisze:

    o kurcze, rozkręcają się:

    https://spl.info

  5. Maciej pisze:

    i dac osobny,,, wow.

  6. PIotr Ryka pisze:

    Tranzystorowa magia istnieje niewątpliwie. Nie ma co do tego wątpliwości. Najdobitniej mi się przedstawiła we wzmacniaczu Avantgarde i monoblokach Accuphase. Na razie. Liczę na więcej.

  7. Maciej pisze:

    no tak, przy nich SPL to entry level. Ale T1 to czysta słodycz na Phonitorze. Świetlista słodycz i bezkres przestrzeni.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Oj, bo zażądam pożyczki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy