Odsłuch cd.
Rozochocony postępem w brzmieniu Phonitora kilka wieczorów spędziłem przepinając co jakiś czas wtyczkę Ultrasonów między nim a Twin-Headem. Dźwięk tego ostatniego był nieodmiennie lepiej wypolerowany, głębszy, barwniejszy i spokojniejszy, a Phonitora bardziej szarawy, postawiony dalej i w porównaniu jakby z leciutką chrypką. Wszystko to razem składało się jednak na piękną magię realizmu, z jednej strony pozbawionego lampowego upiększania, z drugiej niewątpliwie wykwintnego swą jakością i hipnotyzującego. Ukształtowana specjalnymi procesorami dźwięku scena Phonitora jest z pewnością znamieniciej przyrządzona niż w każdym zwykłym wzmacniaczu grającym sygnał jak leci. Słowem, bardziej to wszystko rzecz gustu niż jednoznacznej oceny, choć uczciwie trzeba powiedzieć, że źródło niewątpliwie było w tym przypadku bardziej dopasowane do Phonitora, uzupełniając jego braki a niepotrzebnie dublując walory Twin-Heada.
No dobrze, ale trzeba jednocześnie brać pod uwagę ile kosztuje „piecyk” od SPL’a, a ile Twin-Head oraz jak przepastna dzieli je różnica pod względem kosztów eksploatacji. Gdy Phonitor spokojnie pracuje niemal się przy tym nie zużywając, w Twin-Head spała się pięć par piekielnie kosztownych lamp. Tak więc jeżeli nie jesteście fanatykami lampowego brzmienia, Phonitora polecam bez wahania. Warunkiem bezwzględnym jest jego współpraca ze źródłem o charakterystyce wybitnie analogowej, grającym dźwiękiem pełnym, gładkim i barwnym. Inaczej będzie za szaro i za ostro – bez magii po prostu. A to byłaby wielka strata, bo brzmieniowa magia w tym wzmacniaczu zamieszkuje i trzeba ją tylko ładnie poprosić by się ukazała. Książę Ayon tak właśnie postąpił i mógł się dzięki temu do woli delektować szlachetnością i energią tego brzmienia.
Na mnie osobiście największe wrażenie zrobiła muzyka rockowa – pełna życia i bardzo przejrzyście podana, co w przypadku rockowych płyt, częstokroć marnie zrealizowanych, jest nieczęsto spotykanym walorem. Koncerty rockowe w wykonaniu tercetu Ayon-Phonitor-E9 wypadły naprawdę wyśmienicie, na co niewątpliwie wpływ miał też fakt, że Phonitor posiada należyty zapas mocy, dzięki któremu wysterowuje słuchawki bez najmniejszego wysiłku.
A propos słuchawek. Na „Head-Fi” wywiązała się dyskusja, czy lepsze są dla Phonitora otwarte czy zamknięte. Nie wydaje mi się aby taki podział miał wiele wspólnego z jakością przekazu tego wzmacniacza. Decyduje o nim jakość samych słuchawek a nie rodzaj ich konstrukcji. Zarówno Sennheiser HD 600 jak i HD 650 grały naprawdę znakomicie, a fakt, że Ultrasony E9 jeszcze sporo lepiej nie jest następstwem ich zamkniętej konstrukcji tylko tego, że są lepsze o klasę na każdym porządnym wzmacniaczu godnym tego miana. Zarazem faktem jest, że technika S-logic znakomicie współgra z przestrzennymi procesorami Phonitora, kreując wespół z nimi spektakl wyjątkowej urody, zwłaszcza pod względem potęgi brzmienia oraz scenicznej i brzmieniowej naturalności.
Ostatnią płytą słuchaną na omawianym wzmacniaczu była „The Best of Nat King Cole” i muszę przyznać, że wspaniały głos wielkiego Nata brzmiał nomen omen wyjątkowo nat-uralnie. Bez lampowej magii lecz niewątpliwie z magią tranzystorową – wolny od dosładzania i zagłaskiwania kotka, za to w realnym wymiarze istnienia. W bezpośrednim porównaniu troszkę mniej olśniewający, gdy trzeba także z ostrzejszą nutą; słabości nagrania i jego wiekowe pochodzenie niczym nie są tu maskowane. Jednakże ten głos był zawsze, a w każdym razie zawsze wydawał się, prawdziwy. Całościowy spektakl posiadał zaś walory niewątpliwie przypisane tylko Phonitorowi i jego przestrzennym zabawkom. Szkoda, że uwarunkowania odnośnie źródła bardzo zawężają ilość potencjalnych systemów, w których Phonitor będzie tak wybornie grał. Z drugiej strony, jeżeli już ktoś decyduje się na wzmacniacz słuchawkowy za sześć tysięcy dziewięćset złotych i słuchawki też za parę tysięcy, to źródło za czternaście tysięcy (tyle kosztuje Ayon CD-3) wydaje się naturalnym uzupełnieniem takiego systemu.
Mniemam, że gramofon plus Phonitor plus obecne DT150 powinny wprost wlewać ambrozję do uszu.
Bardzo możliwe, ale nie miałem okazji sprawdzić.
No Piotrze, wyjąłeś mi to z ust, zakładam że filozofia firmy nie zmienia się:
'Często można spotkać w recenzjach wynurzenia o lampowej magii, a bardzo rzadko o tranzystorowej. Faktycznie, lampy zwykle grają bardziej uwodzicielsko, a jeszcze do tego hipnotyzują światłem. SPL Phonitor dowodzi jednak, że istnieje także magia tranzystorowa, ponieważ jego prezentacji z odpowiednim odtwarzaczem i słuchawkami inaczej niż magiczną nazwać się nie da. Nazbyt to jest realistyczne i do słuchacza docierające, aby określić to inaczej. ’
Dzwoniłem do Musictoolz i Phonitora X nie mają. Może będzie, a jak będzie to pożyczą, ale na razie nie ma. I tyle tranzystorowej magii…
No ale nie pal etapów, jeszcze Phonitor 2 przed Tobą 🙂
o kurcze, rozkręcają się:
https://spl.info
i dac osobny,,, wow.
Tranzystorowa magia istnieje niewątpliwie. Nie ma co do tego wątpliwości. Najdobitniej mi się przedstawiła we wzmacniaczu Avantgarde i monoblokach Accuphase. Na razie. Liczę na więcej.
no tak, przy nich SPL to entry level. Ale T1 to czysta słodycz na Phonitorze. Świetlista słodycz i bezkres przestrzeni.
Oj, bo zażądam pożyczki 🙂