Recenzja: Schiit Mjølnir

Schhit Mjølnir_1Ponieważ sami właściciele tak chcą, idźmy ich śladem.

– Gówno, panie dziejaszku. Porządne, staropolskie gówno, tyle że wyrażone w pokrętnej angielszczyźnie. Firma Shiit jest bowiem »przebojowa inaczej« i sama powiada o sobie, że rzeczywiście tak się nazywa jak się wam od razu z języka Anglosasów kojarzy i właśnie tak się kojarzyć miało. No więc nazywa się tak i już. A nazywa się, bo jak usłyszycie któryś z jej wyrobów, to się za przeproszeniem zesracie z wrażenia. A najbardziej zesracie się wówczas, gdy usłyszycie Shiita Mjølnira, bo to najdoskonalszy z tej manufaktury wyrobów, którego druga część nazwy oznaczy młot boga Thora, służący miażdżeniu wrogów, a także przynoszący szczęście w handlu i wzmagający męskość. Krótko mówiąc – boski piorun co wszystko nieprzyjazne rozpieprzy, a właścicielowi przyniesie szczęście. Coś nie pasuje? Już wyjaśniam. Thor to bóg piorunów, inaczej gromowładny. Uderzenie jego mjølnira to właśnie piorun.

Trzeba przyznać, że recenzowany wyrób ma bogatą etymologię i wielowątkowy rodowód, mieszając niegramatyczną angielszczyznę nazwy firmowej z amerykańskim pochodzeniem jej właściciela i nordycką mitologią nadanego mu przydomka. Wszystko to jednak furda i propaganda, a najważniejszy jest wygląd i przede wszystkim brzmienie.

Wygląd 

Schhit Mjølnir_2Shiit błyskawicznie wyrobił sobie świetną markę swoim Lyrem (którego wizytę mam już uzgodnioną) i usiłuje kuć żelazo póki gorące za pośrednictwem Mjølnira, czyli naprawdę potężnego młota. Niezależnie od potężnej nazwy sam wzmacniacz nie jest specjalnie okazały, aczkolwiek to nie ułomek. Ma standardową, pełnowymiarową szerokość, ale niezbyt wielką głębokość ani wysokość. Nie waży też wiele, a za to wykonano go bardzo starannie. Wierzch, front i spód to gięty monolit z aluminiowej blachy, bardzo ładnie obrobionej i satynowo połyskliwej, a boczki są także metalowe w kolorze szarości. Na przednim panelu znajdziemy niezbyt duże ale pasujące do całości pokrętło potencjometru (Alps RK-27), mające tę zaletę, że nie lata luźno tylko kręci się z oporem i trzyma w ryzach skalę narastania. Na prawo odeń widnieją dwa wejścia dla słuchawek. Oba są symetryczne, bo cały wzmacniacz jest symetryczny w najbardziej rygorystycznym rozumieniu symetryczności, w związku z czym inaczej niż poprzez wtyk symetryczny nic z nim nie zwojujecie. A wejścia symetryczne są dwa, podczas gdy miejsc na wpięcie trzy, bo jedno to 4-pinowy wtyk à la AKG K1000, a drugie to podwójne wejście dla wtyków trójbolcowych.

O aktywności prądowej Mjølnira informuje mała niebieska dioda oraz widoczne przez siatkę wentylacyjną w górnej pokrywie obudowy dwie diody bursztynowej barwy, mylnie sugerujące lampową zawartość, której nie ma, bo wzmacniacz jest całkowicie tranzystorowy w oparciu o tranzystory MOS-FET.

Na panelu tylnym jest oczywiście gniazdo zasilania oraz skobelkowy włącznik, a także wejścia symetryczne i RCA (których nie wolno jednocześnie obciążać), jedno symetryczne wyjście na przedwzmacniacz oraz skobelkowy włącznik uziemiający, gdyby po wpięciu przewodów RCA pojawił się brum.

Schhit Mjølnir_4Producent szeroko rozpisuje się nad użytymi przez siebie wyjątkowymi rozwiązaniami, na które składa się przede wszystkim fakt nie bycia pospolitymi dwoma identycznymi wzmacniaczami monofonicznymi w jednym pudle z odwróconą fazą jednego, co jest najczęściej spotykaną formą wzmacniaczy symetrycznych, a tak naprawdę jedynie quasi symetrycznych. W przeciwieństwie do nich Shiit Mjolnir jest prawdziwym do szpiku kości, czyli jak sam o sobie powiada – „inherentnym” – wzmacniaczem symetrycznym, wysyłającym w każdy kanał całokształt a nie zubożoną ilość informacji. Dawać to ma bardzo niskie zniekształcenia i wspaniałe bogactwo brzmieniowe.

Schhit Mjølnir_3Wnikając w rzecz głębiej dowiadujemy się, że zastosowano tu unikalną dla rozwiązań tranzystorowych technologię Circlotronu, czyli trybu beztransformatorowego (OTL) pozbawionego globalnego sprzężenia zwrotnego, opracowanego w latach 50-tych na użytek wzmacniaczy lampowych. Metoda ta pozwala osiągać wyjątkowo szerokie i równo przebiegające pasmo przenoszenia, gdyż inaczej mówiąc jest to push-pull w wydaniu tranzystorowym. Pociąga to wraz z sobą także bardzo dużą mocy wyjściową i wyjątkowo niskie zniekształcenia oraz niski szum własny. Jedyna wada – całkowita, bezkompromisowa symetryczność i w związku z tym zapomnijcie o niesymetrycznych słuchawkach. W zamian dostajecie osiem watów mocy bez słyszalnego szumu, co jest szczególnie cenne w przypadku słuchawek o niskiej impedancji.

Schhit Mjølnir_5Na wszystko to dają pięć lat gwarancji i jeszcze dwa tygodnie do namysłu po zakupie, czy sobie zostawiamy, czy oddajemy. Jeżeli zostawiamy, to 3 950 zł nie nasze.

To jak – zostawiamy, czy oddajemy?

Brzmienie

Schhit Mjølnir_6Jednym z głównych atutów Mjølnira jest niewysoka cena względem klasy i aspiracji. Tego rodzaju podejście było kamieniem węgielnym ległym u podstaw założenia firmy Shiit i znalazło bardzo szeroki rynkowy odzew. Ponieważ żadnego wyrobu Shiita wcześniej nie słyszałem, nie umiem powiedzieć ile w tym prawdy, a ile propagandowej blagi, jednak wydaje się mało prawdopodobne, by rynek dał się oszukać i uwierzył w czczą gadaninę. Tak więc zakładam, że obietnica wyjątkowości za niewielkie pieniądze została w przypadku każdego z wyrobów Shiita dotrzymana.

A skoro tak, skoro ten Mjølnir ma tak górnolotne zapędy, a jego cenę (jak zapewnia wielu) można spokojnie mnożyć przez dwa w odniesieniu do cen konkurentów, czego dowodem wyjątkowość stosowanych rozwiązań i sława jego poprzedników, podajmy mu sygnał wysokiej jakości, aby jego aspiracjom stało się zadość. Przetestujemy go zatem w towarzystwie odtwarzaczy Ayon Audio CD-3s i Accuphase DP-900/DC901 za pośrednictwem słuchawek HiFiMAN HE-6, jako że takimi jedynie symetrycznymi rozporządzam, ale to nic nie szkodzi, ponieważ są to słuchawki najwyższego lotu. (K1000 też mam wprawdzie symetryczne, ale mają one teraz kabel stricte głośnikowy zakończony widełkami, którego nie było jak do Shiita podpiąć.)

Zacznijmy od tego, że Shiit dotarł do mnie w stanie fabrycznej nowości i w związku z tym musiał sporo pograć w próżnię by się rozchodzić. Jego surowy dźwięk był jak sprawdziłem za śliski, bez należytego uwypuklania tekstur, ale bardzo przestrzenny. Obecnie, pod dwóch tygodniach wygrzewania, jest już znacznie lepiej „wytrenowany” i potrafiący zagarniać w siebie tekstury, w związku z czym możemy się zabrać do jego recenzenckiej obróbki.

Na początek Ayon

Schhit Mjølnir_7Duża dynamika, czystość i przenikliwość Ayona okazały się do Shiita bardzo dobrze pasować. Nawet stare nagrania zabrzmiały dźwięcznie i urokliwie, bez degradującej patyny i irytującej redukcji piękna, towarzyszących marnym wykonaniom. Shiit potrafił wydobyć z nich nawet czar ludzkich głosów, na sprzęcie gorszej jakości zupełnie niewidoczny. Oczywiście tym lepiej zabrzmiały nagrania lepsze. Muzyka elektroniczna pokazała misterność i ezoteryczność dźwięku, co w słuchawkach HiFiMAN HE-6 jest zjawiskiem niepowszednim, jako że wolą one sunąć nisko nad ziemią i atakować dużym dźwiękiem przykutym do realizmu. Tymczasem tutaj dominowała elegancja i polot, a soprany tryskały w górę niczym na elektrostatych. Względem innych napędów dla słuchawek ortodyniamicznych Shiit Mjølnir pompuje też w dźwięki więcej powietrza i całościowo podnosi tonację, przydając całości brzmieniowej innego charakteru – większej finezji i lekkości, a mniej basowych akcentów. Tak widać działa ten tranzystorowy OTL w wydaniu push-pull. Nie znaczy to, że nie będzie w tym basu. Basowej potęgi jeszcze nikomu się ortodynamikom odebrać nie udało, no i całe szczęście, bo to ich wielki atut. Jednak z Mjølnirem najniższego basu jest mniej, a wysokich tonów więcej, co daje wybór nabywcom w mierze doboru tonacji. Trzeba przy tym wyraźnie podkreślić, że taki wyżej postawiony przez Mjølnira ortodynamiczny dźwięk ma też skłonności do szybowania w muzycznych przestworzach. To taki bardziej ortodynamiczny szybowiec niźli kafar, że się bez ogródek wyrażę. Ma to oczywiście swoje konsekwencje, ale wcale nie takie oczywiste jak mógłby ktoś natychmiast pomyśleć. Bo weźmy ciężkiego rocka. Wydawać by się mogło, że to odjęcie na dole a dodanie na górze będzie w tym wypadku od rzeczy. Tymczasem wcale. Owszem, masa i zejście tracą, ale rockowe ballady okazują się bardziej poetyckie. Sławna „Nothing Else Matters” Metaliki zabrzmiała wprawdzie mniej zwaliście i konkretnie – nie śpiewali jej kulturyści z lanego żelaza – ale w zamian była bardziej „wszędzie i nigdzie”, miała pogłębioną nutę melancholii i jej poetyka bardziej ujmowała.

Muzyka elektroniczna, z jej wydatnością obszarową, ukazała także to, że Mjølnir ma tendencję do kierowania dźwięku na boki a nie w głąb, co pewnym utworom ujmuje niestety uroku. Jednak swobodny lot jaki wykonuje on przez muzykę w dużym stopniu to kompensował.

Schhit Mjølnir_9Kameralistyka – skrzypce, fortepian, wiolonczela, viola da gamba – potwierdziły wyższe niż normalnie nastrojenie HE-6 napędzanych Mjølnirem i umiejętność tego wzmacniacza przydawania wszystkiemu  lotu. Takiego, powiedziałbym, zawieszenia nad ziemią. Szczególnie pięknie to się przekłada na brzmienie orkiestry symfonicznej. Mjølnir – choć jego nazwa w rozumieniu dosłownym tego nie sugeruje, a nawet może w błąd wprowadzać –  niczym gotycka katedra kieruje oczy ku górze. Na pewno nie jest to młot w normalnym znaczeniu, tylko magiczny młot-piorun, młot niebiański.

Wyrażając się mniej górnolotnie można podsumować, że z Ayonem Shiit Mjølnir rozbudował scenę na boki, a tonację podniósł do góry. Jednocześnie cały dźwięk uczynił takim nie stąpającym po ziemi, tylko z lekka unoszącym się w powietrzu. Wszystko to oczywiście składa się na pewną niezwykłość i nieziemskość tej prezentacji. W tych warunkach ludzkie głosy z reguły wypadają znakomicie, ujmując swobodą, urodą i urokiem. Są przy tym nieco inne niż przywykliśmy; mniej powiązane z powłoką cielesną, przyziemnością i masą grawitacyjną.

Podsumowując tą część recenzji można powiedzieć, że obietnica niezwykłości została przez Shiita dotrzymana. Jego techniczna wyjątkowość przekłada się na niezwykłość brzmienia, podobnie jak u Staksa SR-009 przywołując atmosferę innego niż powszedni obcowania z muzyką.

Accuphase DP-900/DC901

Schhit Mjølnir_10Ten Mjølnir to ma szczęście, że akurat gości u mnie flagowy Accuphase, bo gdybym napisał jego recenzję w oparciu o samego Ayona, mógłby zyskać opinię dziwadła. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o sobie, bo jakoś nieswojo się czuję musząc po chwili jakiej trzeba na podmianę odtwarzacza zmieniać opis i przewartościowywać co się napisało przed paroma minutami. Tym bardziej to głupie, kiedy sobie człowiek przypomni te przetaczające się przez Internet manifesty, według których „wszystkie odtwarzacze grają identycznie, bo muszą”, z których jasno wynika, że używanie różnych odtwarzaczy to nonsens. Ma się wtedy ochotę wziąć takiego jednego z drugim i przeczołgać pod Accuphase i pod Ayonem, żeby sobie popamiętali.

Do rzeczy jednak. Accuphase jest siedem razy droższy, a zmienia niby niezbyt wiele. Tak wszystkiego po trochę. Bo przecież na Ayonie fortepian też jest fortepianem i nawet bardzo elegancko brzmiącym. A jednak. Parafrazując sentencję Churchila – tak wielka zmiana z tak niewielkich różnic za tak wielkie pieniądze.

Schhit Mjølnir_11Różnice są następujące: Accuphase (podłączony tym samym interkonektem i z tym samym przewodem zasilającym) dodaje brzmieniu chropowatości tekstur i obniża tonację. Sprowadza tego lewitującego Schiita na ziemię, czyniąc przy tym jego ziemskość dużo bardziej ciekawą od poprzedniej lotności. Wykonawcy znów stąpają po twardym gruncie, stają bliżej nas i są całkowicie konkretni, a przestrzeń w której się znajdują jest dużo większa i przede wszystkim ma głębię, a nie rozstawia wszystkiego po bokach. Ezoteryczne poprzednio soprany stają się trójwymiarowo realne, a bas schodzi niżej, aczkolwiek nie wydobywa z HE-6 tych zjawiskowych niskich częstotliwości, które w nich zamieszkują – i to jest już niestety wina wzmacniacza. Mimo że dźwięki na HE-6 mają z natury raczej krótkie wybrzmienia, Accuphase potrafi na tym krótkim dystansie obdarzyć je znacznie wspanialszym modelunkiem przestrzennym i przydać im tej jakże miłej chropowatości, o której wspomniałem już na początku. Mjølnir ma też jeszcze jeden szczególny atut, o którym powinienem był już wspomnieć przy Ayonie. Pięknie prezentuje instrumenty dęte, których poprawna reprodukcja jest piętą achillesową wszelkiej aparatury audio, a których wspaniałe zaprezentowanie przy jego umiejętnościach obchodzenia się z powietrzem w dźwiękach nie dziwi, ale niewątpliwie zasługuje na uznanie i szacunek.

Schhit Mjølnir_12By ująć to wszystko w skrótową formę, napiszę, że dźwięk Mjølnira z Ayonem był za wiotki i za mało konkretny, a z Accuphase też ma wprawdzie skłonność do sopranowych wzlotów, z przypisaną im w sposób naturalny zwiewną lekkością, jednak wybrzmiewa dużo konkretniej i stąpa twardo po ziemi. Ma więcej, jak to się kiedyś mawiało, soli, więcej własnego smaku i jest dużo piękniejszy. Nie chce mi się analizować dlaczego tak jest. Piękniejszy i już. Od razu to słychać. Barwa, rzeźba dźwięku, przestrzeń, oświetlenie, tonacja, faktura, tekstura – wszystko to jest lepsze, lepsze i lepsze. Niewiele, tylko trochę, a zarazem mnóstwo. Ogromne mnóstwo.

Wszystko to razem składa się na prezentację, w której można się zakochać. Spójną, mającą swój wyjątkowy charakter, muzykalną, pełną wiatru, jedyną w swoim rodzaju, inną.

Podsumowanie

Schhit Mjølnir_13Schhit Mjølnir obiecuje być wyjątkowym i dotrzymuje słowa. Napędza słuchawki ortodynamiczne inaczej od innych wzmacniaczy, nadając im nowego brzmienia i wydobywając z nich właściwości wcześniej nieznane. Czy dzieje się to z korzyścią dla użytkownika, nie moja rola oceniać. Wzmacniacz gra niewątpliwie intrygująco i na znakomitym poziomie. Wyłapuje wszystkie detale, buduje ciekawą przestrzeń i zawiesza w niej dźwięk inaczej niż ma to miejsce zazwyczaj. Czyni też ten dźwięk bardziej nasyconym powietrzem, a mniej ciężkością, niż zwykliśmy od słuchawek ortodynamicznych oczekiwać.

Nie mam niestety symetrycznie okablowanych słuchawek dynamicznych do weryfikacji ich brzmienia z Mjølnirem, ale podejrzewam, że te najciężej grające, jak Grado PS-1000 czy Sennheiser HD 650, mogą dzięki niemu zyskiwać niezwykłą formę brzmieniową, podobnie jak ciężej od HiFiMAN’ów grające Audez’e. Nie jest to natomiast wzmacniacz dla basolubów, rozkochanych w najniższych rejestrach i kochających dźwięki tak masywne, że już bardziej nie można.

 

W punktach

Zalety:

– Doskonały poziom ogólny.

– Czystość i przejrzystość.

– Wyłapie każdy szczegół.

– Dojmujące różnicowanie źródeł, pozwalające poszukiwać właściwego.

– Budowanie intrygującego obrazu całościowego.

– Alternatywa brzmieniowa dla pozostałych wzmacniaczy.

– Piękne przydanie słuchawkom ortodynamicznym wysokich tonów.

– Nasycenie powietrzem.

– Duża zdolność kreowania specyficznej nastrojowości.

– Bezkompromisowa symetryczność.

– Nowatorskie rozwiązania techniczne.

– Ładna prezencja.

– Taniość użytkowania.

– Niewygórowana cena.

– Świetne recenzje.

– Renoma marki.

– Made in USA.

– Polski dystrybutor.

– Pięć lat gwarancji.

 

Wady:

– Podwyższenie tonacji.

– Bardziej ujmowanie niż przydawanie dźwiękom masy.

– Bas lżejszy niż u konkurencji.

– Znalezienie jednoznacznego realizmu może nie być łatwe.

– Lubi drogie źródła. (Ale kto nie?)

– Tylko do słuchawek z symetrycznym okablowaniem.

 

Dane techniczne: 

Pasmo przenoszenia: 2Hz – 400kHZ, – 3dB

Moc wzjściowa: 8 W/32 Ohm.

Dopasowanie impedancyjne słuchawek: 8-600 Ohmów.

THD: < 0,008%

Stosunek szumu do sygnału: > 100dB.

Pobór mocy: 45W.

Impedancja wyjściowa: < 1,5 Ohma.

Rozmiary: 41 x 20 x 6 cm.

Waga: 5,5 kg.

Cena: 3 950 zł.

Dystrybucja:

Earmania_1


 

W teście użyto:

Odtwarzacze CD: Ayon Audio CD-3s i Accuphase DP-900/DC901

Interkonekt: Audience 24Au XLR

Kable zasilające: 2 x Acrolink 7N-PC403II

Pokaż artykuł z podziałem na strony

3 komentarzy w “Recenzja: Schiit Mjølnir

  1. Wiktor pisze:

    Piotrze,

    kolejna ciekawa recenzja. Ładne zdjęcia. Gratuluję.

    Wiktor

  2. A.B pisze:

    Nie wiem czy nasi już go mają na stanie, ale jest już widzę nowa wersja sygnowana cyfrą 2. Obok wyjścia zbalansowanego ma też jack’a 6.3 mm, może trafi do testów ?

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może. Jego dystrybutor chętnie współpracuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy