Recenzja: Schiit Mjølnir

Accuphase DP-900/DC901

Schhit Mjølnir_10Ten Mjølnir to ma szczęście, że akurat gości u mnie flagowy Accuphase, bo gdybym napisał jego recenzję w oparciu o samego Ayona, mógłby zyskać opinię dziwadła. Tego samego nie mogę niestety powiedzieć o sobie, bo jakoś nieswojo się czuję musząc po chwili jakiej trzeba na podmianę odtwarzacza zmieniać opis i przewartościowywać co się napisało przed paroma minutami. Tym bardziej to głupie, kiedy sobie człowiek przypomni te przetaczające się przez Internet manifesty, według których „wszystkie odtwarzacze grają identycznie, bo muszą”, z których jasno wynika, że używanie różnych odtwarzaczy to nonsens. Ma się wtedy ochotę wziąć takiego jednego z drugim i przeczołgać pod Accuphase i pod Ayonem, żeby sobie popamiętali.

Do rzeczy jednak. Accuphase jest siedem razy droższy, a zmienia niby niezbyt wiele. Tak wszystkiego po trochę. Bo przecież na Ayonie fortepian też jest fortepianem i nawet bardzo elegancko brzmiącym. A jednak. Parafrazując sentencję Churchila – tak wielka zmiana z tak niewielkich różnic za tak wielkie pieniądze.

Schhit Mjølnir_11Różnice są następujące: Accuphase (podłączony tym samym interkonektem i z tym samym przewodem zasilającym) dodaje brzmieniu chropowatości tekstur i obniża tonację. Sprowadza tego lewitującego Schiita na ziemię, czyniąc przy tym jego ziemskość dużo bardziej ciekawą od poprzedniej lotności. Wykonawcy znów stąpają po twardym gruncie, stają bliżej nas i są całkowicie konkretni, a przestrzeń w której się znajdują jest dużo większa i przede wszystkim ma głębię, a nie rozstawia wszystkiego po bokach. Ezoteryczne poprzednio soprany stają się trójwymiarowo realne, a bas schodzi niżej, aczkolwiek nie wydobywa z HE-6 tych zjawiskowych niskich częstotliwości, które w nich zamieszkują – i to jest już niestety wina wzmacniacza. Mimo że dźwięki na HE-6 mają z natury raczej krótkie wybrzmienia, Accuphase potrafi na tym krótkim dystansie obdarzyć je znacznie wspanialszym modelunkiem przestrzennym i przydać im tej jakże miłej chropowatości, o której wspomniałem już na początku. Mjølnir ma też jeszcze jeden szczególny atut, o którym powinienem był już wspomnieć przy Ayonie. Pięknie prezentuje instrumenty dęte, których poprawna reprodukcja jest piętą achillesową wszelkiej aparatury audio, a których wspaniałe zaprezentowanie przy jego umiejętnościach obchodzenia się z powietrzem w dźwiękach nie dziwi, ale niewątpliwie zasługuje na uznanie i szacunek.

Schhit Mjølnir_12By ująć to wszystko w skrótową formę, napiszę, że dźwięk Mjølnira z Ayonem był za wiotki i za mało konkretny, a z Accuphase też ma wprawdzie skłonność do sopranowych wzlotów, z przypisaną im w sposób naturalny zwiewną lekkością, jednak wybrzmiewa dużo konkretniej i stąpa twardo po ziemi. Ma więcej, jak to się kiedyś mawiało, soli, więcej własnego smaku i jest dużo piękniejszy. Nie chce mi się analizować dlaczego tak jest. Piękniejszy i już. Od razu to słychać. Barwa, rzeźba dźwięku, przestrzeń, oświetlenie, tonacja, faktura, tekstura – wszystko to jest lepsze, lepsze i lepsze. Niewiele, tylko trochę, a zarazem mnóstwo. Ogromne mnóstwo.

Wszystko to razem składa się na prezentację, w której można się zakochać. Spójną, mającą swój wyjątkowy charakter, muzykalną, pełną wiatru, jedyną w swoim rodzaju, inną.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Schiit Mjølnir

  1. Wiktor pisze:

    Piotrze,

    kolejna ciekawa recenzja. Ładne zdjęcia. Gratuluję.

    Wiktor

  2. A.B pisze:

    Nie wiem czy nasi już go mają na stanie, ale jest już widzę nowa wersja sygnowana cyfrą 2. Obok wyjścia zbalansowanego ma też jack’a 6.3 mm, może trafi do testów ?

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może. Jego dystrybutor chętnie współpracuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy