Recenzja: HiFiMAN EF-6

HiFiMAN_EF-6_20  Dr Fang Bian jest w nieustającym natarciu, a zasypawszy rynek odrodzonymi po latach zapomnienia słuchawkami ortodynamicznymi, pokazał niedawno także tradycyjne, dynamiczne. Uderzył również na polu odtwarzaczy przenośnych modelami HM-601 i 602 oraz przeznaczonymi dla nich dokanałowymi słuchawkami RE-400. Dołożył do tego komputerowe karty dźwiękowe oraz sprytny adapter umożliwiający łączenie słuchawek z normalnymi wzmacniaczami, a teraz wsparł jeszcze swój średniej klasy wzmacniacz słuchawkowy wyrobem o dużo wyższych aspiracjach. Słusznie postąpił, bo ten średni nie był jakiś szczególnie udany, co w jego recenzji napisałem. A przecież firmę HiFiMAN stać na dokonania najwyższej próby, czego dowodem choćby te niedawno debiutujące pierwsze od nich słuchawki dynamiczne, zdolne jak równy z równym współzawodniczyć z reprezentantami najbardziej szacownej i obrosłej w tradycję konkurencji. O samych słuchawkach ortodynamicznych nie ma nawet co tutaj wspominać, bo ich świeżo ukształtowana renoma i zastępy zwolenników wszystko tłumaczą.

Inną racją powstania nowego flagowego wzmacniacza są poczynania konkurencji, ta bowiem nie przeoczyła tryumfalnego powrotu słuchawek ortodynamicznych i stosownie do tego jęła oferować wyroby przeznaczone specjalnie dla nich. Nie ma ich jeszcze wiele, ale recenzowany dopiero co Shiit Mjølnir to właśnie jedna z jaskółek tej ortodynamicznej wiosny, gotowej szybko przeistoczyć się w lato. Takiego rozwoju sytuacji firma HiFiMAN przespać oczywiście nie mogła i nie przespała. Najpierw obudziła się z zimowego ortodynamicznego snu samymi słuchawkami i wzmacniaczowym „borsukiem” EF-5, który uzupełniony został od dołu przez „świstaka” EF-2A, a teraz jeszcze wyszła z gawry władczym „niedźwiedziem” EF-6. Bo też i jest to jak na słuchawkowy wzmacniacz prawdziwy niedźwiedź. Waży dużo, a aparycję ma czarną i zwalistą. Brakuje tylko futra. Nochal ma za to niedźwiedziowy, wielgachny, a po bokach nietypowe u niedźwiedzi niebieskie oczka. Dość jednak tych futrzanych odniesień przyrodniczych, weźmy się za rzeczowy opis.

Konstrukcja i powierzchowność

  HiFiMAN_EF-6_2Jak napisałem, wzmacniacz jest duży i ciężki. Waży bez mała11 kilogramów, a objętość ma bardzo pokaźną, niczym jakiś Accuphase. Nie jest jednak złocisty, tylko jednolicie czarny. Panel przedni to metal i akryl, ładnie połączone i łukowato okalające wielkie pokrętło krokowego potencjometru, czyli ten niedźwiedzi nochal. Ma ów potencjometr 24 pozycje i jest własnej konstrukcji wytwórcy, mając w zamyśle zapewnić wyjątkową jakość brzmienia. Kręci się dość opornie, podobno z uwagi na konieczność uzyskania odpowiedniego docisku styków, a czy faktycznie poprawia brzmienie, nie sposób ocenić, ale zapewne tak. A jeśli nawet nie, to pewnie przynajmniej obniża koszty, aczkolwiek producent zwraca uwagę na użycie lepszej jakości komponentów niż w innych potencjometrach krokowych, tak więc prawie na pewno chodziło o jakość a nie cięcie kosztów.

Po lewej stronie frontonu jest niewielki włącznik »Power« i informująca o jego użyciu duża, ale łagodnie świecąca niebieska dioda. Całkiem po prawej mamy z kolei dwa gniazda słuchawek – duży jack i symetryczny 4-pin – a pomiędzy nimi a potencjometrem trzy przełączniki wyboru wejść oraz gniazdo line-in, czyli analogowe wejście audio. Na tylnej ściance są dwie pary wejść RCA a także jedno wyjście na przedwzmacniacz, również w wersji RCA.

HiFiMAN_EF-6_4I to w zasadzie wszystko. Żadnej symetryzacji stojącej za tym 4-pinem, którą tak chwali się konkurent od Shiita, żadnych wejść USB, Coaxial, ani optycznych, zaludniających tylne ścianki nowych produktów. Jest za to czysta klasa A na wyjściach słuchawkowych i potężna moc 5 W przy 50 Ohmach. Nie ma przy tym żadnego brumienia, a więc od strony technicznej jest dobrze. Dobrze tym bardziej, że jak na klasę A wzmacniacz grzeje się umiarkowanie, nie rodząc obaw o awaryjność, w czym pomagają mu żebrowane ściany boczne, w całości będące radiatorami oraz duża kratownica wentylacyjna na wierzchu obudowy. Dobrym pociągnięciem jest możliwość przełączania napięcia pomiędzy 230 a 110 V, a jeszcze lepszym fakt zabezpieczenia przełącznika napięć przykręcaną przeźroczystą płytką zabezpieczającą przed przypadkową zmianą wartości. Najlepszym zaś konceptem wydaje się ulokowany z tyłu zapadkowy przełącznik wzmocnienia, umożliwiający temu mocarzowi łatwiejszą współpracę ze zwykłymi słuchawkami, dla których bez tego mógłby okazać się zbyt silny, zwłaszcza w przypadku tych o niskiej impedancji.

HiFiMAN_EF-6_5Od strony estetycznej prezentuje się to jak lubię. Masywnie, bezpretensjonalnie, solidnie. Typowy audiofilski kloc, który ma grać budząc zaufanie, a nie irytację ekstrawaganckim wyglądem. Pewnym wyróżnikiem jest panel przedni, schodzący na milimetry od podstawy niczym pług w westernowych lokomotywach, co przydaje wyglądowi masywności i wrażenia ofensywnego napierania na słuchacza, ale niewątpliwie utrudni usuwanie kurzu spod urządzenia.

Cena skalkulowana została na poziomie 6 890 zł, jest więc pokaźna, ale łatwo wskazać wzmacniacze słuchawkowe za wyższe kwoty, a takich niewiele tańszych też nie brakuje. Wszystkie one – no, prawie wszystkie – są przy tym od EF-6 lżejsze i mniej pokaźne, co niewątpliwie jest atutem tego ostatniego, o ile przyszły właściciel nie zamieszkuje garsoniery lub studenckiego lokum.

Brzmienie

  HiFiMAN_EF-6_6Tym razem chciałem zacząć nietypowo, bo od modu słuchawek HiFiMAN HE-6, niejako genetycznie bohaterowi naszej recenzji przypisanych i sprzedawanych nawet wraz z nim w komplecie. Dotarła do mnie bowiem prośba ich posiadacza o sprawdzenie jak grają po usunięciu gąbek i watoliny, stanowiących zewnętrzną osłonę przetworników pod ochronnymi maskownicami. Ich usunięcie jest banalnie proste, wystarczy podważyć mocujący o-ring paznokciem.

Co do brzmienia. Staje się ono po usunięciu bardziej przeźroczyste, a mniej nasycone barwą i masą. Przeszkoda za przetwornikiem powoduje częściowe odbicie fali dźwiękowej i jej wzbogacenie. Łatwo to sprawdzić ograniczając propagację dźwięku po zdjęciu watoliny i gąbek przez przyłożenie dłoni do słuchawek. Jednak nie bliskie, bo wówczas brzmienie ulega degradacji, tylko z dystansu kilku centymetrów, najlepiej formując dłonie niczym szpony i przykładając palce do obudowy. Jest to sytuacja analogiczna z AKG K1000, które też lepiej brzmią kiedy za głową słuchacza znajduje się jakieś oparcie odbijające dźwięk.

HiFiMAN_EF-6_7Kiedy używać wzmacniacza nie dość bogatego w kolorystykę i moc, takiego który nie wysysa z HE-6 całego ich potencjału, można odnieść wrażenie, że bardziej przeźroczysty dźwięk jest lepszy, ale kiedy HE-6 napędzać właściwie, na przykład za pomocą dedykowanego im EF-6, jest moim zdaniem ewidentnie gorzej. Dźwięk traci masywność, elegancję i głębię, a nic nie zyskuje. Nie mogę oczywiście ręczyć za każde okoliczności, ale sprawdziłem we własnym systemie oraz z najlepszym firmowym wzmacniaczem HiFiMAN’a i każdorazowo mod degradował miast poprawiać. Oczywiście moim zdaniem, bo brzmienie w modowanych z pewnością staje się inne, a gusta bywają różne. Ale każdy sam może łatwo sprawdzić i wybrać co woli – przejrzystość czy nasycenie.

Brzmienie cd.

HiFiMAN_EF-6_8  A teraz o samym EF-6.

Jego odsłuch zacząłem od komputera, bo taka teraz panuje moda i trudno jej nie uwzględniać. Zapewne dlatego wzmacniacz nie jest symetryczny i nie posiada symetrycznych wejść. W przypadku laptopa, przenośnego odtwarzacza plików albo karty dźwiękowej na nic wszak one się zdadzą. Zwyczajne, klasyczne RCA wystarczają w zupełności i szkoda jedynie, że producent nie dostarcza ze wzmacniaczem przejściówki z małego jacka na RCA, kosztującej raptem kilkanaście złotych, a umożliwiającej połączenie z każdym komputerem czy odtwarzaczem plików. Jest wprawdzie z przodu to gniazdo line-in – i znakomicie, że jest – ale nie każdy musi chcieć się wpinać od przodu, a przejściówka byłaby miłym dodatkiem i okazją sprawdzenia, czy to przednie line-in jest równie dobre co RCA.

Z kartą Xonar Essence STX (mającą wyjścia RCA, a więc wolną od przejściówek) i plikami z You Tube na słuchawkach Beyerdynamic T90 zagrało to bardzo dobrze, bo wzmacniacz ma masę tego, czego ubywa po zastosowaniu modu, czyli kolorystyki, substancji i kultury dźwięku. Jasnym więc, że wszelkie kiepskiej jakości muzyczny materiał będzie zyskiwał. Zyskiwał będzie tym bardziej, że EF-6 buduje bardzo ładną głębię planów, czyli mówiąc inaczej, holografię. Pod tym względem z plikami komputerowymi za źródło okazał się lepszy (nieznacznie, ale jednak) od skonfrontowanych z nim dla porównania Sonic Pearl i Burson Audio Conductor, a pod pozostałymi względami wszystkie trzy wzmacniacze zaprezentowały podobny poziom, przy czym Sonic Pearl był równie głęboko brzmiący i barwny, a Conductor kładł większy nacisk na szczegóły i wydobywanie wszystkiego z tła. Ta przewaga przestrzenna nie pojawiła się już z odtwarzaczami CD, ale zawszeć lepiej mieć za sobą dobrą współpracę z kartą dźwiękową niż jej nie mieć.

HiFiMAN_EF-6_9Porównywałem też przez chwilę EF-6 z konkurującym z nim Mjølnirem w okolicznościach napędzania ich przenośnymi odtwarzaczami plików i ukazało to obraz, na którym Mjølnir przydawał dźwiękom więcej powietrza i lotności, a HiFiMAN bardziej je ukonkretniał, sadowiąc w twardych realiach siły ciążenia. To inne szkoły brzmienia, wybór śród których jest kwestią gustu odbiorcy. Sam byłem świadkiem jak ktoś porównywał przy mnie i wolał jeden wzmacniacz, a mnie bardziej podobał się drugi. Nie powiem który, bo to nieistotne.
Ze świata aspirujących dopiero i bujnie pączkujących źródeł komputerowych, przejdźmy na szacowne łono ekstremalnego high-endu i zasilmy naszego EF-6 sygnałem od Accuphase DP-900.

 

  Brzmienie cd.

HiFiMAN_EF-6_10  Zacznijmy od szybkiego briefingu słuchawek.

DT 880 zagrały spokojnie i kulturalnie. Jednak słuchane bezpośrednio po nich T90 potwierdziły uprzednie ustalenia i ukazały brzmienie znacznie bogatsze. Z kolei Sennheiser HD 650 nawiązał do prezentacji DT 880, jakby chcąc podkreślić, że należy wraz z nimi do  trochę innego typu prezentacyjnego, nie zabiegającego o ekscytowanie słuchacza zalewem szczegółów i migotliwym tłem, tylko wydobywającego sam muzyczny miąższ i na nim się skupiającego. Takiego, dla którego ważna jest główna linia melodyczna i koherentny wokół niej obraz, a nie techniczne fajerwerki i głębokie wniknięcia. Pod tym względem Audio-Technica ATH-W5000 okazała się przeciwieństwem HD650, abratnią duszą T90, w jeszcze większym stopniu cisnąc na szczegół i ukazując wszystko w głębokiej pogłosowej aurze. Nie była to inscenizacja naturalna, jednak budząca szacunek dla możliwości technicznych flagowca Audio-Techniki, wymagającego szczególnego traktowania i pietyzmu albo zwykłego szczęścia w doborze towarzystwa. (Jak wiadomo Audio-Technica HiFiMAN_EF-6_11zrobiła dla swych W5000 własny wzmacniacz i z nim słuchawki te podobno grają pierwszorzędnie, ale nie miałem okazji słuchać.) W innych okolicznościach, przeważnie niestety jest gorzej, ale jak dobrze poszukać, to potrafi być pięknie. A szukać nie trzeba jakoś szczególnie daleko, wystarczy Sonic Pearl. Z kolei wzmacniacz EF-6 powstał z myślą o słuchawkach HE-6, tak więc to z nimi powinniśmy oczekiwać najlepszego brzmienia. I tu rozczarowania nie ma. Ale uwaga, dla okazania pełni możliwości trzeba przy cicho nagranych płytach (niemal prawidłowość w przypadku muzyki klasycznej) i w towarzystwie odtwarzacza mającego na wyjściach RCA standardowe 2 V, ustawić głośność na aż 19-20 krok potencjometru. Inaczej soprany nie mają wystarczającej dźwięczności i należytego rozpostarcia. Pozostają przygaszone i już miałem napisać, że z T90 i W5000 szybują wyżej, ale to nieprawda. HE-6 muszą jedynie dostać odpowiednio silny sygnał, a z tym zarówno Shiit Mjølnir jak i HiFiMAN EF-6 miały o dziwo pewne problemy i bardzo daleko trzeba było odkręcać ich potencjometry. Tylko z własnym Croftem nie było w tym względzie kłopotów, ale on jest dużo mocniejszy. Kiedy jednak odpowiednio silny sygnał HE-6 dostaną, wspaniale rozwijają skrzydła, dystansując rywali pod względem autentyzmu i bogactwa. Czuje się to od razu i nie ma z tym dyskusji.

HiFiMAN_EF-6_12Każde słuchawki ukazują trochę lub bardzo inny muzyczny obraz, tę samą muzykę odziewając w inne szaty, inaczej ją oświetlając, inną ostrością spojrzenia traktując i każąc przybierać jej inną pozę aranżacyjną. Zarazem każdy z nas dobrze wie na czym polega naturalność i piękno. Mamy to dane intuicyjnie i nie wymaga to tłumaczenia. Z dedykowanym sobie wzmacniaczem EF-6 tylko prezentacja HE-6 była w pełni taka, łącząc w ujmującą całość bogactwo szczegółów, lokalizację słuchacza, realizm głosów, miarę pogłosowości, perspektywę sceniczną, wielkość źródeł, koloryt, oświetlenie i maestrię samych dźwięków.

Brzmienie cd.

HiFiMAN_EF-6_13  Jak zwykło się mawiać – to było to.

Naprawdę fascynująco ze wspomnianej grupy słuchawek obok HE-6 zagrały ze wzmacniaczem EF-6 jedynie T90, jednak nie aż tak dobrze jak produkt dedykowany, który brzmiał mocniej, dynamiczniej i prawdziwiej. Głębiej wnikał w muzykę i ukazywał ją naturalniej, nie uciekając z dźwiękami do góry, tylko mocno trzymając je na wysokości oczu. Jego muzycznej przestrzeni nie zapełniały przy tym brzmienia o trochę zbyt mało przenikliwych powłokach, tylko muzyczny „dym” wzajemnie przenikających się dźwięków – wielowarstwowych, impresyjnych, fascynujących. Ale Beyerdynamic też miał swój atut – lepiej pokazywał odległe plany i rozwijał większą przestrzeń. Nie była to duża różnica, ale mająca znaczenie w muzyce elektronicznej, gdzie czarowanie przestrzenią pełni rolę kluczową i nie daje się niczym zastąpić.

Znakomite brzmienie z muzyką elektroniczną jest tak nawiasem jednym ze specjałów firmowych Beyerdynamica, co nie bez satysfakcji podczas bytności u mnie modeli DT 880 i T90 odkryłem.

HiFiMAN_EF-6_14Od słuchawek przejdźmy do wzmacniaczy. Byłoby nieuzasadnionym unikiem nie skonfrontować HE-6 z parkującymi u mnie na stałe Twin-Head i Croftem. Ma wszak wystarczające aspiracje by mierzyć się z najlepszymi. Z konfrontacji tej nowy wyrób HiFiMAN’a wyszedł obronną ręką. Wprawdzie Beyerdynamiki T90 sam Twin-Head napędzał wyraźnie lepiej, czyniąc je zwinniejszymi i bardziej naturalnie brzmiącymi, ale w przypadku HE-6 nie była to już nierówna walka. Twin-Head pospołu z Croftem budowali wprawdzie większą przestrzeń, a także dawali dźwiękom większą szybkość i grację, ale EF-6 wspaniale je za to nasycał barwą i przydawał im więcej masy. Znakomicie wypadł też w jego wykonaniu naturalizm ludzkich głosów i przydawanie im indywidualnego charakteru. Nie było słychać najmniejszych oznak upraszczania czy powierzchowności. Brzmiały głęboko, autentycznie i z bardzo silnie wyrażoną indywidualnością tembru. Także dynamika zaprezentowała się pierwsza klasa, a szczegóły nie chciały być gorsze. Ogólnie rzecz biorąc można powiedzieć, że wzmacniacz EF-6 ułatwia słuchanie dedykowanych mu HE-6 i razem grają na szóstkę, a nawet dwie. Czysta klasa A daje poznać co to jest brak zniekształceń, a także brak zubażania. Jak gęsty i naznaczony autentyzmem dźwięk flagowych ortodynamików być może; jak potrafi czarować muzyczną prawdą i bogactwem, a przy tym jak łatwym może być słuchanie tego wszystkiego, co zwykło się nazywać trudnym muzycznym materiałem, zarówno pod względem warstwy brzmieniowej jak i jakości nagrań. Bo nawet jeśli stary czy źle zestrojony muzyczny materiał szumi, syczy i jazgocze, HiFiMAN_EF-6_15flagowy zestaw dr Fang Bian uczyni te nieprzyjazne dźwięki na tyle głębokimi i masywnymi, że cały ów zgiełk przestanie przeszkadzać, a słuchacz skupi się na zawartych w nagraniu wartościach artystycznych bez zagłębiania się w techniczne niedostatki i poprzestawania na trudnościach w odnalezieniu kontaktu z kompozycją. Tu nie ma żadnej drażniącej sybilacji, sopranowych igieł, czy basowego dudnienia. To nie ten poziom prezentacji. Jeżeli już coś tutaj zarzucać, to wzmacniaczowi pewien brak delikatności i wielowarstwowości w budowaniu brzmień, a słuchawkom niedostatek scenicznego obszaru, a ściślej, tendencję do kierowania dźwięku w większym stopniu na boki niż w głąb.

Dzięki EF-6 każdy dźwięk staje się masywny i ciężki, co przeważnie bardzo dobrze się sprawdza, a w rockowym repertuarze już zwłaszcza, ale czasami kobiecym głosom brakuje uwodzicielskiej gracji i zwinności kociego kroku. Brakuje też trochę rzewności. Nie smutku, bo duży, otwarty smutek rysuje się bez problemu. Brakuje tej srebrzystej mgiełki wokół strun skrzypiec, dzięki której cały muzyczny przekaz spowity zostaje nostalgiczną aurą i tym lekko kłującym bólem istnienia.  EF-6 jest na to trochę zbyt konkretny. Nie można powiedzieć, żeby to całkowicie eliminował, ale czasami jego jednoznaczność prosi się o nieco większą dawkę dźwiękowej wielowarstwowości, impresji i nastrojowości. Zarazem słuchawki HE-6 nadrabiają swoją (nieznaczną zresztą) ograniczoność w budowaniu dalekich planów wielką bliskością i zmasowanym atakiem planu pierwszego, którego bezpośredniość i przylgnięcie do słuchacza są niezrównane.

HiFiMAN_EF-6_17A wszystko to są niuanse i targi na zasadzie coś za coś. Kto chce mieć sopranowe wzloty i szybowanie w muzycznych przestworzach, powinien kupić Shiita Mjølnira. Kto pragnie twardego realizmu i mocnych dźwięków o głębokich barwach – atakujących z bardzo bliska i pozbawionych srebrzystej otoczki – dla tego jest HiFiMAN EF-6. Każdemu według gustu, każdemu dla jego pragnień. A niezależnie od tego oba wzmacniacze można korygować interkonektami, zbliżając ich prezentacje ku sobie. To stara audiofilska sztuczka z ogonkiem (że podbiorę określenie zespołowi Genesis, tak jak on podebrał je Williamowi Goldingowi). Dzięki kombinowaniu z interkonektami Shiita można dociążać, a w EF-6 pompować powietrze i przestrzeń, podobnie jak za sprawą interkonektu da się dodać słuchawkom HE-6 uciekających w dal wybrzmień, powiększających ich scenę. To wszystko da się zrobić i dla każdego wytrawnego audiofila nie będzie to stanowić problemu poza ewentualnie finansowym.

 

  Brzmienie cd.

HiFiMAN_EF-6_18  Muzyka symfoniczna potwierdziła wcześniejsze ustalenia. Wzmacniacz i słuchawki od HiFiMAN’a znakomicie się w niej spisały, z wielką maestrią oddając zwłaszcza dobre nagrania o nieskompensowanej dynamice i silnych akcentach, czyli mówiąc bez owijania – płyty XRCD. Ich firmowa szkoła dużych, wyrazistych i bardzo mocno wbitych w realizm dźwięków doskonale się tu sprawdzała. Minimalnie brakowało jedynie wyższych harmonicznych, które nie wiem czemu, ale pewnie za sprawą nie do końca pasującego kabla, trochę za bardzo się wygaszały. Jednak w to się dopiero trzeba wsłuchiwać i analitycznym uchem to badać, a w czystej muzycznej impresji i bez porównań było naprawdę świetnie.

Historia powtórzyła się w kameralistyce. Tu także dominował pierwszy plan z jednoznacznym atakiem dużymi, bardzo prawdziwymi i głębokimi dźwiękami, przy nieznacznym niedostatku uciekania ich w dal i towarzyszącego temu zaśpiewu.

HiFiMAN_EF-6_19Najsmakowitszy oczywiście był rock i trudno wierzyć, że to przypadek. Wszak główna lawina egzaltacji słuchawkami ortodynamicznymi przetacza się przez Internet właśnie rockowym nurtem i to pośród adeptów tego brzmienia wzmacniacz i słuchawki pozyskują zapewne najwięcej nabywców. A w rocku liczy się przede wszystkim konkret, rytm i pierwszy plan. Jeśli podane są z autentycznym realizmem, należytą potęgą brzmienia i bardzo wysoką muzyczną kulturą, zdolną ujarzmiać częste w tym repertuarze niedostatki techniczne nagrań, to spełnione zostają wszystkie rockowe kryteria i potrzeby emocjonalne. I tak właśnie było. Rockowy repertuar brzmiał porywająco. Rytm sam się wybijał, a dłonie same składały się do gitary albo pałeczek perkusji. Ale jeśli ktoś myśli, że poezja śpiewana albo opera coś na tym traciły, to nie ma racji. Autentyczność głosów i ich niekłamana poetyka to wykluczały. Wszakże jeden warunek. Nie ma słuchania na niskich poziomach głośności. Soprany od razu blakną, a cały obraz staje się mniej ciekawy. System ortodynamiczny już tak ma i nie jest to jedynie kwestią epatowania samą siłą dźwięku, wyłącznie decybelami. Te słuchawki potrzebują mocy także by rozwinąć zamieszkującą w nich muzyczną kulturę i dźwiękową maestrię, które ukazują się dopiero wówczas, gdy je stymulować mocnym sygnałem. Dla miłośników cichego grania i dźwiękowej delikatności są słuchawki elektrostatyczne, o czym już kiedyś pisałem. Nie znaczy to, że elektrostaty nie mają potęgi i do rocka się nie nadają; znaczy dokładnie tyle, że lepiej od ortodynamików sprawdzają się na niższych poziomach głośności.

Podsumowanie

hifiman_logo  Jeżeli zamierzeniem dr Fang Bian było uzyskanie lepszego brzmienia produkowanych przez siebie słuchawek ortodynamicznych za znośną jeszcze kwotę, to zabieg ten z pewnością się powiódł. Różnica pomiędzy EF-5 aEF-6 jest bez wątpienia warta zapłacenia żądanych pieniędzy i sam bym się ani chwili nie wahał, mimo iż jest to suma całkiem pokaźna. Zarazem nie należy oczekiwać po EF-6 bycia jakimś arcydziełem i kresem możliwości budowania fantastycznego dźwięku w oparciu o słuchawki HE-6. Pod tym względem nie budzi żadnych zastrzeżeń jedynie w repertuarze rockowym, a reszta muzycznej puli odtwarzana jest bardzo dobrze, często wręcz znakomicie, ale na pewno da się jeszcze lepiej. Tyle, że to „jeszcze lepiej”, jak nietrudno przewidzieć, także jeszcze dużo lepiej będzie kosztowało, w przypadku konfrontowanego tutaj własnego systemu dwa i pół raza tyle. Poza tym trzeba brać pod uwagę, że chociaż Accuphase DP-900/DC-900 stanowi źródło na chwilę obecną w zasadzie wzorcowe i będące poza dyskusją, to kabel Acrkolinka niekoniecznie musi być interkonektem pomiędzy nim a EF-6 najlepszym. Wydaje się, że gęste i spokojne brzmienie Acrolinków bardziej podwaja niż uzupełnia własności wzmacniacza EF-6 i warto byłoby wypróbować jakiegoś Fadela czy Crystal Cable miast niego, oczywiście wyłącznie w odniesieniu do nauszników masywnie brzmiących, jak Audez’e LCD-2, HiFiMAN HE-6 albo Grado PS-1000.

HiFiMAN_EF-6_16Co do napędzania słuchawek innych niż ortodynamiczne, to odniosłem wrażenie, że EF-6 (choć opisana wyżej jego brzmieniowa charakterystyka sugerowałaby raczej coś innego), nie jest specjalnie uniwersalny i nie zdradza ciągot do zerowania cudzych grymasów, pojawiających się w słuchawkach rodzaju W5000 czy HD-650. Nie poprawia tonacji, nie naturalizuje wybrzmień, nie stymuluje leniuchów i nie łagodzi ostrości, a w każdym razie nie czyni tego w stopniu znamionującym wyraźną ingerencję w brzmienie. Gra neutralnie i pokazuje co mu podłączono. Ze swej strony zapewnia jedynie bardzo wysoką klasę ogólną, świetną gradację planów, wybitne dociążenie i nasycenie dźwięków barwą oraz znakomity realizm. Może nieco przyciężki, ale tylko patrząc od strony tych naprawdę bardzo drogich urządzeń, stanowiących crème de la crème audiofilizmu. Poza tym ten ciężki realizm znakomicie sprawdza się w nomen omen ciężkim repertuarze, będącym niewątpliwie najcenniejszą zwierzyną wziętą na muszkę przy konstruowaniu wzmacniacza. Jednocześnie słuchawki Beyerdynamic T90 pokazują, że EF-6 bynajmniej nie ogranicza się do szkoły brzmienia własnego producenta i nie będzie specjalnych trudności z doborem dla niego czegoś odpowiedniego a nie kosztującego aż tyle co HE-6. I wcale nie musi to być wyrób HiFiMAN’a. By to potwierdzić sięgnąłem na koniec po słuchawki Sennheiser HD 600, zakładając, że ich naturalność i wysoka klasa pozwolą na dobre zgranie. Nie pomyliłem się. Zabrzmiało to dokładnie jak przewidywałem. Precyzyjnie, elegancko, bogato i całkiem powabnie. Jeszcze lepiej zaprezentowały się Grado PS-1000, które także na koniec dopożyczyłem. Mimo że ich gęstość i dociążenie wydawać się mogły niekoniecznie odpowiednie, a już zwłaszcza w towarzystwie interkonektu Acrolinka, zagrało to smakowicie, zawiesiście i mocno, a jednocześnie z polotem i uwodzicielsko. Nie brak zatem słuchawek grających z EF-6 bardzo dobrze, aczkolwiek trzeba uważać, bo przykład Audio-Techniki ATH-W5000 pokazuje, że można też wejść na minę. Zazwyczaj jest jednak co najmniej dobrze, toteż nie ma obaw o odsłuchową satysfakcję.

W punktach:

Zalety

– Doskonały realizm.

– Potęga brzmienia.

– Gęstość i masa dźwięku.

– Naturalność ludzkich głosów.

– Dobra gradacja planów.

– Wybitna szczegółowość.

– Atakujący pierwszy plan.

– Kultura znamionująca najlepszych.

– Znakomita jakość ogólna.

– Wyjątkowa prezentacja najcięższego repertuaru.

– Bardzo duża przewaga jakościowa nad poprzednikiem.

– Czysta klasa A.

– Duża moc.

– Nie tylko dla słuchawek własnej firmy i nie tylko dla ortodynamicznych.

– Solidna budowa.

– Budząca zaufanie powierzchowność.

– Kawał kloca.

– Od marki będącej na fali.

– Polski dystrybutor.

 

Wady

– Sporo kosztuje.

– Żre sporo prądu. (Jak to klasa A.)

– Brak wejść symetrycznych, w których przewagę wielu wierzy.

– Nie wyczerpuje wszystkich możliwości słuchawek HE-6.

– Pewien niedostatek wielowarstwowości dźwięku.

– Opornie chodzący potencjometr.

– Duże gabaryty mogą niektórych zniechęcać (ale innych przyciągną).

– Made in China. (Czego niektórzy bardzo nie lubią, a czego omijanie jest w istocie iluzją.)

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

rafko

 

 

Dane techniczne:

Waga: 10.75 kg

Wymiary: 330 mm x 310 mm x 105 mm.

THD: 0.03% (1W/1KHz)

S/N: 95 dB

Moc wyjściowa: Clpass A 5W/50 Ω

Pobór mocy: 170 W.

Cena: 6 890 złotych.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: HiFiMAN EF-6

  1. Przemek pisze:

    Piotrze, wzmacniacz jest mocny i posiada wyjscie XLR.
    Od razu nasuwa sie pytanie czy to zagra z K1000?
    Przemek

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powinno zagrać, tym bardziej, że dźwięki są masywne i gęste, a basu duża ilość. Niestety, nie miałem okazji popróbować, bo moje K1000 mają teraz kabel Entreq Konstantin zakończony głośnikowymi widełkami i nie ma jak ich podpiąć. Będę musiał pomyśleć o przejściówce z zaciskami śrubowymi, żeby się dało wszędzie je wpinać.

  2. Patryk Kiermas pisze:

    Mnie z całej recenzji najbardziej interesował akapit z modem do Hifimanów HE-6. 🙂 U mnie dla przykładu poprawiło się budowanie planów przez stabilniejsze zawieszenie pozornych źródeł dźwięku na scenie oraz zniknęło ograniczenie szerokości oraz głębokości sceny. Dodatkowo słuchawki straciły pewna manierę która była cały czas obecna z wytłumiaczami.

    Pozdrawiam
    Patryk

    1. Piotr Ryka pisze:

      To zawsze cieszy, kiedy udaje się coś poprawić. Sam miałem apetyt na poprawę, ale nic z tego nie wyszło. A słuchawki już sobie pojechały z powrotem do właściciela i nawet nie miałem kiedy ich dla przyjemności posłuchać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy