W krainie topowych elektrostatów: Konfrontacja Staxa Omegi II z Sennheiserem Orpheusem

 Opublikowano styczeń 2010
orpheus_he-90_13   Pasja i poszukiwanie ideału prowadzą nieuchronnie do podejmowania ryzyka. Tak już bowiem jest na tym świecie, że nie da się unikać niebezpieczeństw, zwłaszcza kiedy gnani jesteśmy jakąś pasją. Nie inaczej było w przypadku mego przyjaciela Wiktora, wielkiego miłośnika słuchawek elektrostatycznych. Miłość ta przywiodła go zrazu do wejścia w posiadanie wszystkich modeli Staxa Omegi II (złoto-brązowego, złoto-czarnego i najnowszego – całego czarnego) oraz obu najnowszych do nich energizerów – lampowego i tranzystorowego, a na koniec pchnęła do ryzykownego zakupu największej elektrostatycznej i w ogóle największej w dziejach słuchawkowej legendy – Sennheisera Orfeusza. Ryzyko w tym przypadku czaiło się za faktem, że zakup ten odbył się bez wcześniejszego odsłuchu. Powie ktoś: Cóż mi za ryzyko, skoro kupuje się rzecz tak nobilitowaną i sławną? Niby tak, lecz gdyby Omegi okazały się jednak wyraźnie lepsze, miło by przecież nie było, a odsprzedaż rzeczy tak kosztownej to zawsze sporo zachodu, nie mówiąc już o wcześniejszym rozczarowaniu nieudanym nabytkiem.
Zakup tego Orfeusza tak nawiasem to istne mecyje. Już sam fakt, że od dawna nie jest produkowany i powstał w ilości zaledwie trzystu egzemplarzy uzmysławia skalę problemu. Miażdżąca większość spośród tej trzysetki jest już bowiem w rękach ludzi bardzo zamożnych, traktujących swą własność jako trofeum, eksponat wystawowy albo świetną lokatę kapitału, toteż niełatwo trafić na kogoś gotowego choćby tylko negocjować warunki sprzedaży. Wiktor jednak uporczywie szukał, aż w końcu znalazł. Potem już tylko jakieś pół roku negocjował i nakłaniał drugą stronę do transakcji, by na koniec dopiąć swego i stać się posiadaczem autentycznej słuchawkowej legendy.
Przybył ci ten Orfeusz ze Szwecji, od audiofila nie mającego na nasze – polskich wielbicieli słuchawek – szczęście dość czasu na jego słuchanie i generalnie ukierunkowanego na odsłuch kolumnowy. Prawdę powiedziawszy i tak nie rozumiem dlaczego ten lekkoduch go sprzedał, ale na pewno nie będę miał o to do niego pretensji, przeciwnie, chwała mu za to i wielkie podziękowanie, bo dzięki temu jest nad Wisłą chociaż jeden przedstawiciel tej najściślejszej elity słuchawkowego grania.

Apologia

orpheus_he-90_4

Zestaw marzeń…

   Sennheiser Orfeusz to jak z reguły w przypadku słuchawek elektrostatycznych zestaw, a nie same słuchawki, chociaż oba jego składniki można było nabyć osobno. Od samego zarania zestaw niebylejaki, bo powołany do istnienia z myślą o sławieniu swego wytwórcy, a nie w duchu płaskich komercyjnych zachcianek. Miało to miejsce w roku 1991 i, jak już mówiłem, zamknęło się skromną ilościowo cyfrą trzystu egzemplarzy. Za to cena skromną już bynajmniej nie była. Oszacowaną ją na 30 tysięcy marek, co w przeliczeniu na dziś obowiązującą w Niemczech walutę stanowiło równowartość 15 300 euro, czyli grubo ponad 60-ciu tysięcy złotych. Bagatela. Jednakże już sam wygląd wydaje się uzasadniać takie cenowe szaleństwa. Zwłaszcza w odniesieniu do sekcji wzmacniacza. To sporych rozmiarów lampowe cacko naprawdę robi wrażenie. Chrom, szlachetne drewno, jedyne w swoim rodzaju retro-futurystyczne metalowe osłony lamp, odpalanie jak samochodu – kluczykiem (sic!), przemyślnie wkomponowany w całość potencjometr; wszystko to stwarza jedyną w swoim rodzaju atmosferę pomieszania lekkości i elegancji z przepychem. Wystarczy rzucić okiem na fotografię. Rzecz jest naprawdę wyjątkowo szykowna i wspaniale zdobi lokujące ją pomieszczenie, rwąc oczy wyglądem i napawając właściciela dumą.
Nic też nie można zarzucić samym słuchawkom. Są niezwykle wygodne, otulając uszy z fantastyczną precyzją. Przy tym są lekkie, miłe w dotyku i wspaniale się prezentują. Drewniana obwiednia komory głośnikowej powyżej welurowo-skórzanego padu nadaje im niezwykłej elegancji, a czerń wykwintnej skórki pokrywającej otulinę nagłownego pałąka, tudzież czerń padów i grillowanych osłon przetwornika działa kojąco, zachęcając do odsłuchu.
W drewnianej komorze kryje się część najważniejsza – polimerowa membrana o grubości zaledwie jednego mikrona, której eliptyczny kształt ma zapobiegać powstawaniu częstych w konstrukcjach o kształcie okrągłym fal stojących, a wykonane ze specjalnego szkła pozłacane i ukształtowane jak plastry miodu elektrody zapewniają wyjątkowo wysoką polaryzację, dzięki czemu pasmo przenoszenia osiąga niewiarygodną wartość 7-100 000 Hz.
Zdaniem twórców tak wykonany przetwornik jest poza zasięgiem konkurencji, produkując przekaz o niezrównanej jakości.

Ortheus_15

Nic tylko czekać na prawdziwego następce

Z sekcją wzmacniacza łączy ten cud słuchawkowej techniki płaski 6-żyłowy kabel z beztlenowej miedzi w czarnej, by pasowała do reszty, izolacji. Można podłączyć dwie pary słuchawek jednocześnie, jeżeli ktoś ma dwie pary. Poza tym wzmacniacz posiada jedną parę analogowych łączy RCA oraz cyfrowe łącza optical i coaxial. Złącz symetrycznych, jak to przeważnie w urządzeniach lampowych bywa, brak. I jak to zazwyczaj z lampami ma miejsce, brak ten okazuje się nie mieć żadnego znaczenia, bo dźwięk i tak jest fascynujący.
No właśnie – dźwięk – przejdźmy w takim razie do niego, lecz dla porządku nadmieńmy jeszcze, że na 6-lampowy garnitur Orfeusza składają się dwie sterujące triody ECC83 od Simensa i cztery (po dwie na kanał) pentody mocy 6GW8/ECL86 od Tungsrama, wyprodukowane najpewniej na bazie licencji Telefunkena.

Brzmienie

orpheus_he-90_7   Za namową Wiktora odbyłem najpierw wędrówkę po Omegach. Przyznać trzeba, że najnowszy model, ten „all black”, wyraźnie od swych poprzedników się różni, a podobno jeszcze bardziej różni się od pierwszej Omegi, co będzie można zweryfikować kiedy Wiktor (miejmy nadzieję, bo ma taki zamiar) ją nabędzie.
Ta najnowsza Omega na tle swych poprzedniczek zdecydowanie najbardziej czaruje, uciekając dość daleko od realizmu w rejony muzycznej magii, znamionujące się ociepleniem, łagodnością, jakimś takim misternym i nieco tajemniczym rozfalowaniem oraz ewidentnym wyeksponowaniem środka sceny. W efekcie najprzyjemniej słucha się w tym wydaniu wszelakiej wokalizy i bezdyskusyjnie przekaz ten jest najbardziej relaksujący. Natomiast dwie poprzedniczki są sobie brzmieniowo dość bliskie, przy czym najstarszy model (ten złoto-brązowy) jest najbardziej realistyczny, co w bezpośrednim porównaniu staje się ewidentne. On także niewątpliwie jest ocieplony, zwłaszcza z energizerem lampowym, ale krawędzie rysuje ostrzej, bas ma twardszy a scenę większą i równiej poukładaną, bez żadnego podkreślenia centrum pierwszego planu. Być może z innym źródłem, takim grającym bardziej dosadnie, wybór byłby inny, ale na super analogowych źródłach Wiktora – fenomenalnym gramofonie SME z topową wkładką Dynavector XV-1 i niewiele mu ustępującym dzielonym SACD Accuphase DP-800 – najstarsza Omega II była dla moich uszu bezdyskusyjnym wyborem. Słuchanie na niej wielkich składów orkiestrowych, muzyki rockowej czy operowej każdorazowo przynosiło ogromną satysfakcję i podziw dla maestrii połączenia elegancji, muzykalności i misternie, bez narzucania się, wkomponowanego w całość realizmu. Analogowo uwieczniony na winylu Luciano Pavarotti był tak wspaniały, tak magiczny i realny w tej magii, że serce aż skakało z radości. Zarazem podkreślić muszę, że w systemie Wiktora niepodobna zarzucić elektrostalom Staxa braku basu. Jest go naprawdę dużo i prezentuje się nader okazale. O jakimkolwiek niedosycie mowy nawet nie ma. Nie ma też zbytniego pociemnienia w brzmieniu najnowszej Omegi, które u mnie dawało się nieco we znaki. Cóż, Cairn gra niewątpliwie ciemniej od Accuphase, a moja Tara Air1 jest nieco ciemniejszym interkonektem od używanego przez Wiktora Fadela Reference One.

orpheus_he-90_2Tak wprowadzony – rozkołysany japońskim kunsztem elektrostatycznej reprodukcji dźwięku, obsypany słodyczą, wykwintem i scenicznym przepychem – rzucony zostałem w objęcia Orfeusza.
Czy XX-wieczny imiennik największego z greckich muzyków – półboga, syna samego Apollina – sprosta wyzwaniu inżynierów z kraju kwitnącej wiśni? Czy austryjaccy i niemieccy inżynierowie od profesora Sennheisera dotrzymają pola swoim japońskim kolegom?
Dotrzymali. Więcej, wygrali.
Nie darmo przeto dzierży Sennheiser Orfeusz dumne miano legendy. W świecie słuchawkowym to wojownik naprawdę legendarny, potrafiący pokonać wszystkich elektrostatycznych przeciwników spod znaku kodeksu bushido, o mizernym elektrostatycznym dokonaniu firmy Koss nawet nie wspominając. To mistrz nad mistrze, na miarę samego Miyamoto Musashi, chociaż o europejskim rodowodzie.

Brzmienie cd.

   Oczywistym jest pytanie, mocą jakich przesłanek Orfeusz zwyciężył?
orpheus_he-90_1Zwycięstwo to opiera się na kilku zasadniczych filarach. Przede wszystkim śpiew Orfeusza jest bardziej naturalny. Brak w nim ocieplenia, a jednocześnie jego naturalność czerpie z najlepszego wzoru – z samego życia. I to się zwyczajnie czuje; uczucie naturalności ogarnia nas i nie ma sensu rozkładać go na czynniki pierwsze. Orfeusz gra naturalniej i basta; nie ma więcej o czym mówić. Oczywiście, jeżeli ktoś poszukuje w muzyce magicznych odchyleń od realistycznego ideału, wówczas Omega może się bardziej podobać, gdy jednak kwestię specyficznych upodobań odłożymy na bok, Orfeusz niewątpliwie okazuje się lepszy. Luciano Pavarotti w jego wydaniu na pewno był realniejszy w każdym aspekcie swojej realności.

Kolejna sprawa to przestrzeń. Czy to możliwe, by ktokolwiek zdołał pobić Staxa Omegę na polu przestrzeni? Okazuje się, że jest ktoś taki. Kiedy ubieramy Orfeusza zaraz po Omedze i wzorem filozoficznej szkoły fenomenologicznej bierzemy w nawias kwestię realności (co wcale nie jest łatwe, jako że jest to uczucie przemożne) natychmiast uwidacznia się większa głębia sceny elektrostatu Sennheisera i co za tym idzie większa naturalność także i pod scenicznym względem. Scena Omeg okazuje się zbytnio na boki rozrzucona i cała jakaś taka nie taka w tej konfrontacji. Za krótko słuchałem i za mało miałem porównawczego materiału by opowiedzieć o tym więcej, ale ogólnie rzecz biorąc scena Orfeusza jest po prostu lepsza, stwarzając silniejsze poczucie uczestnictwa w czymś realnym. Można też powiedzieć, że jest bliższa odsłuchowi z normalnych głośników, a przecież o to w słuchawkowym wyścigu zbrojeń właśnie między innymi chodzi.

orpheus_he-90_12Trzecia rzecz zasadnicza to potęga basu i dynamika. Tu chyba różnica jest największa, a w każdym razie najłatwiejsza do wychwycenia. Orfeusz bezdyskusyjnie uderza z większym rozmachem, co błyskawicznie przekłada się na większą frajdę ze słuchania. Jest też prawdopodobnie nieco szybszy i jak to się mówi – lepiej poukładany. Jego przekaz komponuje się w zgrabniejszą całość.

Brzmienie cd.

rpheus_he-90_10

Cała generacja arcy rywali

   Czy w takim razie biedne Omegi mają coś na swą obronę? Znów muszę się zastrzec: kilkugodzinny odsłuch to stanowczo zbyt mało by ferować ostateczne wyroki i odwoływać się do szerokiego materiału porównawczego. Jednakże z tego co dałem radę wyłapać Stax wychodzi obronną ręką w jakichś 30-40 procentach przypadków, przy czym nigdy wyraźnie nie jest górą, co najwyżej wydaje się być godnym przeciwnikiem. Jedynym jego prawdziwym atutem jest to, że potrafi czasem trochę bardziej myszkować po utworze, co skutkuje w niektórych (dość rzadkich jednak) przypadkach wrażeniem jakby nieco większej różnorodności.
Podsumowując można powiedzieć, że Orfeusz to mistrz elektrostatycznego realizmu, zbrojny na dodatek w najprawdziwszą potęgę brzmienia, a Omegi to elektrostatyczni czarodzieje, zniewalający słodyczą i maestrią czarodziejskiego kunsztu, któremu basu i realizmu też nie brakuje, jednakże w porównaniu przekaz ten okazuje się cokolwiek skromniejszy.

orpheus_he-90_6

Jednak zwycięstwa nie odnieśli…

orpheus_he-90_8

Czy jeszcze spróbują?

Odłóżmy teraz na bok kwestie porównawcze i spójrzmy na Orfeusza takim jakim jest sam z siebie, jakim jawi się kiedy go słuchamy a nie kiedy przymierzamy go do innych.
Bez wątpienia okazuje się on wielkim osiągnięciem sztuki inżynierskiej, dostarczającym niesamowitej przyjemności i satysfakcji. Bo czymże innym może być brzmienie wspaniałego elektrostatu – z natury wyjątkowo szybkiego, wykwintnego i pozbawionego ostrości – doposażone w majestatyczny realizm i brzmieniową potęgę? Tu wszystko okazuje się gładkie i łatwo przyswajalne; każda płyta, choćby nawet jakościowo bardzo słaba, połknięta zostaje bez zająknienia i wypluta po stronie piękności – toteż każdorazowo pyszni się przed wami pejzaż muzyczny o cudownie wyrazistych konturach, wspaniałym bogactwie szczegółów, doskonałej całościowej harmonii i na dokładkę okraszony wielką energią i rozmachem. A kiedy źródłem jest wspaniały gramofon i kiedy gramofon ten obsługuje znakomicie wytłoczoną i zrealizowaną płytę, wrażenia okazują się jedyne w swoim rodzaju, bo gładkość muzycznego obrazu zaczyna przywodzić na myśl obrazy bezpośrednio zaczerpnięte z życia, takie jakie macie za oknem a nie na ekranie telewizora. To są już magie tak magiczne, że aż niebezpieczne, bo sprawiające swym zmysłowym realizmem (o którym przecież wiemy, że nie jest tak naprawdę realny) wrażenie niesamowitości i nadrealnej wręcz doskonałości, a poprzez to działające jak śpiew mitycznych syren, wiodący żeglarzy ku otchłannym czeluściom na nieuchronną ich zgubę.
O paradoksie, któż ci się oprze? To przecież nie kto inny jak mityczny Orfeusz uchronił swym śpiewem – piękniejszym jeszcze od syreniego – Argonautów od syreniej zatraty. A teraz, po trzydziestu wiekach, sam nas, miłujących muzykę, do zguby przywodzi. Bo ci co go nie mają w smutnym zaiste są położeniu, jeżeli prawdziwie kochają muzykę. Trzysta egzemplarzy na cały świat i zero kontynuacji. To nie jest sprawiedliwe, a nowy Sennheiser HD 800, aczkolwiek szlachetnie brzmiący i wytworny, nie jest jednak naprawdę godnym następcą. Może nawet w aspekcie przestrzennym nie ustępuje, ale realizmu o takim stopniu realności przywołać nie jest w stanie nawet z najlepszym wzmacniaczem. Jaka szkoda.

Zakończenie

orpheus_he-90_9   Pozostaje na sam koniec odnieść się do przekazu innej słuchawkowej sławy – dynamicznych AKG K1000. Nie było bezpośredniego porównania, toteż musicie polegać na mojej pamięci. Bez wątpienia K1000 w mym systemie grają bardziej dosadnie i ostro. Nie jest to ich cecha przyrodzona, bo z innymi wzmacniaczami niż Croft potrafią być słodkie aż do mdłości, ale u mnie są bez wątpienia pikantne, a już zwłaszcza gdy pełniący rolę przedwzmacniacza ASL Twin-Head pracuje w trybie OTL. Jest to szczególnie łatwe do wychwycenia w przypadku instrumentów smyczkowych. Na Orfeuszu, a tym bardziej Omegach, są one łagodne i przestrzenne, podczas gdy na AKG można śmiało powiedzieć, że wypruwają ze słuchacza żyły. W przekazie elektrostatycznym obraz jest zawsze przestrzenny i łagodny, a w przekazie AKG przestrzenny i boleśnie przeszywający. Wybór należy do ciebie, słuchaczu.

Dane techniczne:
Typ konstrukcji: nauszne, elektrostatyczne, wzmacniacz klasy push-pull
Wzorzec akustyczny: strojenie typu pola rozproszeniowego (Diffuse field)
Siła nacisku pałąka: 4,6 N
Pasmo przenoszenia: 7-100 000 Hz (- 10 dB)
Współczynnik czułości: mniejszy lub równy 98 dB/1 kHz
Napięcie polaryzacji: 500 V
Zniekształcenia: poniżej 0.1%
Maksymalne ciśnienie dźwięku: 118 dB
Waga słuchawek: 365 g
Waga wzmacniacza: 13 kg

Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “W krainie topowych elektrostatów: Konfrontacja Staxa Omegi II z Sennheiserem Orpheusem

  1. Piotr bilejCzyk pisze:

    Panie Piotrze,chciałem sie zapytac Jakie wdług pana udane sa słuchawki staxa oprócz omegi.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Omeg jest tak naprawdę wiele, bo SR-Omega, Omega II Mk1 i Omega II Mk2. Natomiast inne udane modele to SR-404 (też w kilku wariantach) oraz nowe SR-507.

  2. Włodek pisze:

    Witaj Piotrze
    Mam nadzieję, że czytasz komentarze wpisów z 2013 roku 🙂
    Chcę zapytać czy w swojej karierze słuchałeś kolumn, które grają tak magicznie jak stary Orfeusz Sennheisera ? A może słyszałeś o takich ?
    Pozdrawiam
    Włodek

    1. PIotr Ryka pisze:

      Słyszałem kolumny grające lepiej niż Orfeusz. Poza domem Vox Olympian i prototypowe Zingali, a u siebie Avantgarde Duo Grosso i Raidho D2. Focal Grande Utopia też mają większy potencjał, ale nie udało ich się do końca dobrze zestroić i w odpowiedniej sali ustawić.

  3. Boho pisze:

    Pozdrowienie i ukłony wraz ze szczerym podziwem dla Pana Wiktora …

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy