V Symfonia Beethovena część 1.

VSymfonia_ReinerIdźmy dalej, przed nami rzeczy najlepsze.
Kolejna interpretacja powstała 4 maja 1959 roku. Tego dnia uchodzący za najwybitniejszego obok Toscaniniego i Furtwänglera XX-wiecznego dyrygenta – Fritz Reiner – posłał w bój swych nieśmiertelnych filharmoników z Chicago. Bój niewątpliwie zwycięski.
Reiner był znany w powściągliwości. Tak jakby słuchał i przejął się wykładami Bernsteina o stosowności stonowanego brzmienia. (Obaj byli Żydami, znali się, ale niezbyt lubili.)
Niechęć Reinera do egzaltacji była przysłowiowa, krążyły nawet o niej anegdoty. Był także powściągliwy w gestykulacji, co znamionuje przynależność do szkoły zdefiniowanej przez sławnego Bruno Waltera słowami: pierwszą powinnością dyrygenta jest się nie pocić. Najwybitniejszymi przedstawicielami tej szkoły byli obok Waltera i Reinera dwaj starsi od nich Arturowie – Toscanini i Nikisch.
Zarazem był Reiner perfekcjonistą, a zdaniem wielu on i jego orkiestra stworzyli najwspanialszy zespół symfoniczny w dziejach. Czasy ich świetności – lata 50-te i początek 60-tych – to także okres największej bodaj świetności orkiestr symfonicznych w ogóle. Czasy, kiedy tradycyjnie najznakomitsze zespoły: filharmonie berlińska, wiedeńska, lipska i londyńska, zostały przyćmione sławą kolegów z Chicago, Bostonu, Filadelfii i Leningradu. Szkoda, że nie mam wykonań tych wszystkich sławnych ansambli do porównania. (Tak naprawdę mam jedno i o nim będzie na koniec.)
Reiner-Fritz_1Jak zagrało Chicago pod Reinerem? Oczywiście perfekcyjnie. Ale czy powściągliwie? Na pewno nie. Kiedy słucham tego wykonania przede wszystkim przychodzi mi na myśl, że Reiner, w przeciwieństwie do Bernsteina, kochał to dzieło. Jego V symfonia jest autentyczna i rzekłbym, umiłowana. Reiner obchodzi się z nią jak z kochanką, więcej, jak z „nieśmiertelną ukochaną”. Pragnie, by żyła wiecznie, sławiąc nieśmiertelnego Ludwika. Jego kunszt dyrygenta; wyczucie temp, rozkład akcentów, precyzja gry fenomenalnie stopiona z organicznością brzmienia orkiestry, z miejsca przywodzącą na myśl żywy organizm wykonujący czynność opanowaną do perfekcji – to wszystko jest ponad wszelkie pochwały. Mamy przy tym do czynienia chwilami z rodzajem muzycznej zabawy. Raz jeszcze, podając przykład, nawiążę do porównań napoleońskich. Kiedy trzecia część przechodzi w czwartą muzyka przycicha, czając się do finałowego skoku. I u Reinera faktycznie się czai. Skrada się na paluszkach, by podejść wroga. Wydaje się, że to maleńka grupka, ledwie kilka osób, jakiś mały zwiad. I naraz, ku kompletnemu osłupieniu przeciwnika, z mgły spowijającej stok wzgórza wyłania się ogromna, rozpostarta aż po horyzont armia, której nikt w tym miejscu się nie spodziewał. Morze ludzi i koni rzuca się na nas niepowstrzymaną szarżą finałowego allegro. Tratuje, pokonuje, zwycięża.
Austerlitz PascalTak właśnie Napoleon pokonał Kutuzowa i Lichtensteina pod Austerlitz, opuszczając zajmowane wcześniej dogodne pozycje i udając ucieczkę, by niespodziewanie pod osłoną mgły zawrócić i uderzyć na zachłystującego się swą przewagą liczebną przeciwnika, rozciągniętego w pogoni i pewnego, że właśnie tryumfuje.
Jak Napoleon na polu bitwy, tak Reiner na polu muzyki przezwycięża wszelki nasz opór i ewentualne malkontenctwo. Jego „piątej” nie można nie kochać i nie podziwiać. Jest w niej wszystko co składa się na interpretację kunsztowną w zamyśle i fenomenalną w realizacyjnej formie. Wszystko poza jednym…

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy