V Symfonia Beethovena część 1.

VSymfonia_GardinerZaczynam przeto od interpretacji Johna Eliota Gardinera z 1994 roku, pod batutą którego zagrała Orchestre Revolutionaire et Romantique.
Kiedy wiele lat temu kupowałem tą płytę miałem już inną „piątkę”, ale skusiła mnie nowa wówczas technologia 4D-Audio, reklamowana jako przełomowe osiągnięcie techniki realizacyjnej. O nowince tej dawno już zapomniano, w międzyczasie pojawiło się wiele kolejnych, ale audiofile zawsze przecież gonią za nowinkami. Poza tym pani ekspedientka w sklepie płytowym, sprawiająca wrażenie dużego obycia z muzyką, poinformowała mnie, że to wykonanie, jako wnoszące nowego interpretacyjnego ducha, spotkało się z bardzo przychylnym przyjęciem krytyki muzycznej i rzeczywiście zasługuje na uwagę. Kupiłem. Nie miałem wówczas zbyt dobrego sprzętu. Słuchawki Stax starego typu, z energizerem podpinanym do zwykłego wzmacniacza, a był nim Sony 570 ES, oraz CD tegoż Sony 222 ES spięte węglowym interkonektem van den Hula. Dawało to dźwięk szybki i szczegółowy, ale raczej lekki i mało przestrzenny. O potędze brzmienia nawet nie było co marzyć.
John Eliot Gardiner_1W zestawieniu z posiadaną już interpretacją Bernsteina, o której za chwilę, wykonanie Gardinera sprawiało wrażenie popołudniowego koncertowania do przysłowiowej five o’clock, z angielskim herbatnikiem i angielską flegmą. Brak głębszego zaangażowania, uduchowienia, patosu. Zwykłe szybkie granie, wyprane z emocji. W przypadku dzieła tego rodzaju dalece irytujące. Patrząc z tej perspektywy nie dziwi mnie opinia p. Macieja Gołębiowskiego, który w swoim przeglądzie wykonań V symfonii, zamieszczonym w HI-FI i muzyce z 7-8/2005 napisał: „Tempa są za szybkie, frazy nieczytelne, kanciaste i zbyt prędko zrywane. Nie ma mowy o jakichkolwiek emocjach, przesłaniu, najmniejszej chwili refleksji. Nie zostało też nic z majestatu utworu, a zastąpiło go katarynkowe gonienie, aby szybciej, aby do przodu! Jestem przeciwny stawianiu pomników jakimkolwiek, nawet największym dziełom, ale robienie sobie z nich jaj zasługuje na stanowcze potępienie. Precz z Gardinerem!”
Po takim potępieniu nie może dziwić, że w klasyfikacji p. Gołębiowskiego wykonanie Gardinera znalazło się na ostatnim miejscu spośród dwunastu uwzględnionych. I już tylko z tego powodu wydaje się interesujące, a jeśli dodać do tego wzmiankowane wcześniej pochlebne opinie innych krytyków, stajemy w obliczu intrygującej zaiste rozbieżności poglądów.
Jak to z tym Gardinerem faktycznie jest? Pobłądził, zwariował, rzeczywiście zrobił sobie jaja?
Mijały lata, a ja wykonania Gardinera nie słuchałem. Bernsteina też nie. Przejadła mi się „piąta”, której słuchałem jeszcze na winylu z adaptera Daniel. (Wykonanie filharmoników budapeszteńskich.) A w międzyczasie sprzętowo obrastałem w pióra i kiedy na koniec pozyskałem słuchawki Ultrasone Edition9, niemożliwością stało się do symfoniki beethovenowskiej nie wrócić, bo te słuchawki tego rodzaju muzyce przydają zupełnie nowego wymiaru w sensie słuchawkowego grania. Wymiaru potężnego, nasyconego kolorytem, przestrzennością i przede wszystkim niespotykaną w innych słuchawkach energią. No i powróciłem. A kiedy to się stało, Gardiner mnie zaskoczył. Nic bowiem nie pozostało z popołudniowego muzykowania. V symfonia w jego wykonaniu okazała się budowlą monumentalną i wznoszoną z szybkością tudzież zdecydowaniem. Bez nostalgii, przeciągania fraz i jakiejkolwiek rozlazłości. Gigantyczna kaskada beethovenowskich dźwięków piętrzy się z werwą i rozmachem. Krocząc do przodu przełamuje wszelki opór słuchacza i wyznacza nowe kryteria sztuki kompozycji. Z nicości papieru nutowego i atramentu na gęsim piórze wyczarowuje wszechświat muzycznego artyzmu na miarą epopei pamiętnej przez tysiąclecia. A Beethoven jest jak bóg-pankreator, co nie zna rozterek ani słabości, litości ani współczucia. Jest czystą wolą przyobleczoną w moc, na nietzscheańską zgoła modłę. Wolą, co kreuje siebie samą i przekracza bariery ludzkiej beethoven-eroica_1ograniczoności, dając niezrównane świadectwo geniuszu. I jest w tej muzyce, a w każdym razie tak mi się zdaje, złowrogi odgłos napoleońskich hufców, które w czasach Beethovena przeorały Europę, burząc stary ład. Wiem, że Napoleonowi poświęcona była III symfonia – „Eroica” – lecz wszystko co powstało w owych czasach, a co ma wymiar epicki, zawiera echo tamtych wydarzeń, echo tej historycznej epoki, która napiętnowała całe stulecie po 1800-setnym roku.
Moja konkluzja brzmi: wykonanie Gardinera, to wykonanie zdradzieckie. Kiedy słuchacie go na nie dość dobrym sprzęcie może się wydać karykaturalne – zbyt lekkomyślne, za szybkie, powierzchowne i pochopne. Ale kiedy zbliżamy się do warunków naturalnego brzmienia okazuje się zdecydowane, zamaszyste i porywające. O żadnym zrywaniu fraz i kanciastości nie ma wówczas mowy. Pozostaje interpretacja z założenia pełna werwy i dynamizmu. Pozbawiona zadumy i romantycznych wzruszeń. Zwycięska jak kawaleria Murata, co pod Austerlitz starła na krwawy proch „czarne konie” gwardii cara Aleksandra.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy