Trójbój na szczycie

 

Opublikowano 21 stycznia 2009 

Trójbój_Na_Szczycie_Front

   Dzięki uprzejmości jednego z kolegów wszedłem na tydzień w posiadanie słuchawek Grado GS-1000, a to utorowało mi drogę do wielodniowej i wieloaspektowej ich konfrontacji z własnymi AKG K1000 i Ultrasone Edition9. Tłem dla tych zmagań pozostawały będące także w mym posiadaniu Sennheisery HD 600 i 650, ledwie jeszcze parę dni temu będące najwyższymi modelami tej wielce szacownej firmy. Sam Sennheiser doszedł jednak najwyraźniej do wniosku, iż nie były już one w stanie sprostać gęstniejącej ofercie konkurencji i puścił w bój nowego lidera, opatrzonego numerem HD 800. Kiedy dokonywałem odsłuchów wieść ta nie była wszakże znana, toteż nie musiałem zaprzątać sobie głowy relacjami między tym nowym pretendentem do tronu a uczestnikami zmagań. Głowa ma nie była jednak tym samym wolna od tego rodzaju trosk, bowiem na rynek wkraczał właśnie owacyjnie witany najnowszy szczytowy Denon AH-D7000 oraz pozostająca trochę w jego cieniu równie szczytowa Audio-Technica AT-HA2000X, a jednocześnie wiadomym było, iż w najbliższym czasie wkroczą do akcji także Ultrasone Edition8; nieco tańszy ale podobno udoskonalony względem poprzednika następca modelu Edition9. Wielkimi nieobecnymi pozostawały JVC HP-DX1000 oraz elektrostatyczny Stax Omega II mk2. Ten ostatni jest mi jednak dość dobrze znany, toteż jego brak mniej był dotkliwy. W oddali, na płaszczyźnie niemal już historycznej, majaczyły sylwetki uznawanych za najlepsze obok AKG K1000 w dziejach Sennheisera Orfeusza i Sony MDR R-10. A skoro już przy słuchawkowych dziejach jesteśmy, nadmienić wypada, że na tym bynajmniej panteon sławnych słuchawek się nie zamyka, bo historycznie rzecz ujmując w jego skład wchodzą także Audio-Technica ATH-L3000, Grado HP-2, ortodynamiczne Yamachy YH1000 i paru jeszcze innych słuchawkowych bogów, znanych mi, jak i tamte, jedynie z nazwy. Porównywanie ich wszystkich ze sobą, nawet gdyby okazało się możliwe, byłoby jednak czynnością nader czasochłonną, której podsumowanie musiałoby przybrać rozmiary księgi, toteż z niejaką ulgą, choć zarazem także i żalem, przechodzę do zmagań trójki tytułowych bohaterów i pary ich sennheiserowskich satelitów.

Uwarunkowania systemowe

Accuphase – DP-500 i Cairn Fog Soft v2

   W skład systemu odsłuchowego weszły dwa odtwarzacze CD: pożyczony Accuphase DP-500 i własny modyfikowany Cairn Fog Soft V2; dwa wzmacniacze słuchawkowe: znów pożyczony, maleńki z wyglądu ale bardzo zacny, tranzystorowy Moonlight v8 oraz wielgachny, całkowicie przekonstruowany własny lampowy Antique Sound Lab Twin-Head Mark III, który w przypadku napędzania słuchawek AKG K1000 pełnił dodatkowo rolę przedwzmacniacza uzupełnianego końcówką mocy Croft Polestar 1. Spinały je kable sygnałowe Tara Labs Air1, van den Hul First Ultimate oraz DIY konstrukcji wytwórcy Moonlighta dostarczone wraz ze wzmacniaczem. W Twin-Headzie użyłem także kilku zestawień lamp o odmiennej charakterystyce brzmieniowej, a jedynym lampowym inwariantem były odpowiedzialne za moc 45 Emission Labs „mesh”.

Sylwetki zawodników

Trójbój_Na_Szczycie_7

AKG K1000

   Ujmijmy rzecz chronologicznie.
Najstarsze są AKG K1000, wprowadzone na rynek jeszcze w pierwszej połowie lat 90-tych a wyprowadzone zeń w 2006 roku. To słuchawki o rodowodzie na poły kosmicznym, opracowane na zlecenie i dzięki funduszom NASA, cechujące się całkowitą konstrukcyjną odmiennością w postaci przetworników nie przylegających do głowy, lecz zawieszonych swobodnie po jej bokach. Przetworniki te posiadają możliwość regulacji kąta położenia w osi pionowej, co skutkuje dość znacznymi zmianami brzmienia, a także wymagają wyjątkowej jak na słuchawki mocy napędu, szacowanej w przedziale 8 do 15 watów. Z tego względu od momentu zaistnienia K1000 na rynku pojawiły się wzmacniacze przeznaczone specjalnie dla nich, pośród których największą sławę i estymę zyskał EAR Yoshino V20 konstrukcji Tima de Paravicini.

Trójbój_Na_Szczycie_34

Ear Yoshino v20

Chociaż tradycyjnie zaliczane do słuchawek dynamicznych, są K1000 według producenta w istocie jedynym przedstawicielem odrębnej klasy typu przetwornika o tak zwanej swobodnie wibrującej diafragmie. Konstrukcja ta odznacza się wyjątkowo wysoką skutecznością akustyczną w przestrzeni otwartej, dzięki czemu można było zrezygnować z zamknięcia przetworników w pudle rezonansowym słuchawkowej muszli. Naturalnym następstwem takiej całkowitej otwartości jest fakt odbierania przez każde z uszu osoby słuchającej informacji od obydwu przetworników. Nie tak wprawdzie wyrównanej jak w przypadku normalnych kolumn, bo zmuszonej obiegać głowę słuchacza, jednakże korzystnie wyróżniającej się na tle zupełnie odseparowanych kanałowo słuchawek tradycyjnych. Owa technika słyszenia dwuusznego (binaural) była podstawowym założeniem konstrukcyjnym i sztandarowym hasłem reklamowym tych słuchawek.

Mimo że AKG K1000 to gatunek w sensie obecności rynkowej całkowicie już wymarły, zdecydowałem się traktować je na równi z pozostałymi uczestnikami testu, ponieważ wraz z również wymarłymi Sony MDR R-10 i Sennheiserem Orfeuszem należą do historycznej wielkiej trójki słuchawkowego świata, stanowią zatem znakomity punkt odniesienia dla współczesnych następców.

Trójbój_Na_Szczycie_21

Ultrasone Edition9

Znacznie młodsze, ale niemal równie niezwykłe są Ultrasone Edition9. Niezwykłością jest już sama ich nazwa, gdyż w istocie są to słuchawki identyczne z dwa lata wcześniej wprowadzonymi na rynek w limitowanej ilości flagowymi Ultrasone Edition7. Według powszechnej opinii jedyna między nimi różnica to nazwa, kolorystyka oraz cena – niższa w przypadku E9 o całe tysiąc dolarów, ale i taki bardzo wysoka, wynosząca dolarów tysiąc i pięćset. Edition9 nie są też ilościowo limitowane, natomiast podobnie jak AKG K1000 w zasadzie należą już do przeszłości, ponieważ wytwarzania ich zaprzestano i dostępne są wyłącznie zapasy magazynowe. Na taśmach produkcyjnych znajduje się obecnie nowy model Edition8, konstrukcyjnie i z wyglądu odmienny, podobnież także lepszy, choć tu opinie są podzielone.
Jako że firma Ultrasone nigdy oficjalnie pogłosek o identyczności Edition7 i Edition9 nie zdementowała, należy uznać, że jest to jedyny w dziejach przypadek kiedy identyczne słuchawki, prawdopodobnie różniące się jedynie jakością kabla, sprzedawano pod różnymi nazwami. Osobliwość.
Na tym jednak wyjątkowość Edition9 się nie kończy. Skrywają one bowiem technologię nazwaną przez producenta S-Logic. To kolejna próba – obok kilku zastosowanych wcześniej w słuchawkowych wzmacniaczach oraz binauralu z otwartych K1000 – przydania słuchawkom bardziej naturalnego brzmienia. W przypadku wzmacniaczy polegająca na doprowadzeniu do każdego ucha zmiksowanego materiału obu kanałów stereofonicznych, a w przypadku AKG na otwartości. W całkowicie zamkniętych Ultrasonach Edition9 zabieg taki oparty został z konieczności o chytrą sztuczkę a nie nawiązanie do prezentacji głośnikowej czy manewr elektroniczny. Trik polega na decentralizacji położenia przetwornika, dzięki czemu dźwięk zostaje rozproszony na małżowinie usznej, zyskując wielokierunkowość, a co za tym idzie bardziej naturalną formę.
Kolejną osobliwością Edition9 jest technika odginania pola magnetycznego pracujących przetworników niemal całkowicie na zewnątrz, poza obręb głowy słuchającego. To rzecz z gatunku dbałości o zdrowie użytkownika, zatem niebagatelna sprawa. Konstrukcyjnie są to zaś klasyczne słuchawki dynamiczne typu zamkniętego. Ważą dużo i mocno uciskają w imadle nagłownego pałąka, który można jednak z łatwością rozgiąć, by stały się wygodniejsze.

Trójbój_Na_Szczycie_29

Grado Labs GS-1000

Najmłodsze z testowanych są flagowce sławnej nowojorskiej firmy Grado, opatrzone sygnaturą GS-1000. To następca legendarnych RS-1, jednych z najpopularniejszych i najbardziej kochanych, a czasami także i nienawidzonych, słuchawek w dziejach. Słuchawek, dodajmy, cały czas dostępnych, ale zdegradowanych do roli nr 2 w katalogu firmy.
Grado GS-1000 to niewątpliwie odpowiedź na wszystkie zarzuty kierowane pod adresem ich poprzednika. Nie było ich wiele, jednakże uskarżano się na mierną wygodę konstrukcji opartej o, a nie obejmującej małżowinę uszną, wytykano też stosunkowo małą scenę muzyczną, wrzucającą słuchacza pomiędzy wykonawców, co nie wszystkim się podobało.
Usiłując zachować wszystkie walory RS-1 – w postaci żywiołowości, szczegółowości i naturalności prezentacji – konstruktorzy GS-1000 zaopatrzyli ich następcę w ogromną scenę i uczynili je bardzo wygodnymi.
Są to słuchawki dynamiczne o konstrukcji otwartej z muszlami wytoczonymi z mahoniu. Wyglądają na bardzo ciężkie, a w istocie są bardzo lekkie, zdecydowanie najlżejsze i najwygodniejsze w stawce. Jedynie AKG K1000 mogą się pochwalić tą nad nimi przewagą, że wcale nie dotykając uszu zupełnie ich nie grzeją. Jednak ich obecność na głowie słuchającego jest dużo bardziej zaznaczona niż w przypadku GS-1000, o których można zasłuchawszy się czasami nawet zapomnieć, że ma się je założone.

Różne sprawy i zastrzeżenia

Trójbój_Na_Szczycie_30

ASL Twin-Head Mark III

   Wydawać by się mogło, że nie ma nic trudnego w rozpoznaniu klasy i opisaniu cech charakterystycznych poszczególnych słuchawek na podstawie krótkiego nawet ich porównawczego odsłuchu. Niestety, realia tego nie potwierdzają. Oczywiście, kiedy porównujemy ze sobą wyroby wyraźnie różniące się jakością i możliwościami, taka ocena nie nastręcza trudności. Gdy jednak w grę wchodzą przedstawiciele najściślejszej elity, zatrącający o poziom audiofilskich dzieł sztuki, ich odmienności okazują się nie tyle może subtelne, bo w istocie są łatwe do uchwycenia, co bardziej natury interpretacyjnej, gdzie pozostając zawsze na najwyższym poziomie stykamy się z różnymi sposobami ukazania tych samych muzycznych zdarzeń. Nie będę przeto uciekał się do marketingowych zabiegów w rodzaju – „te są najlepsze, te kupcie”, ale spróbuję możliwie najdokładniej opisać odmienności, byście mogli dopasować do nich swe preferencje. Jednocześnie trzeba zaznaczyć, że nie istnieje według mej wiedzy jakiś uniwersalny słuchawkowy wzmacniacz, pozwalający dokonać oceny całkowicie obiektywnej. Zapewne nie istnieje też taki uniwersalny recenzent. Wszystko jest tutaj względne i wymaga własnej weryfikacji. Możliwe jest jedynie nakreślenie pewnego brzmieniowego zarysu.
Posiadacze wzmacniaczy lampowych są w tej szczęśliwej sytuacji, że dobierając różne zestawy lamp mogą ingerować w brzmienie, szukając najwłaściwszego dla danych słuchawek. Szczęście to ma jednak w przypadku recenzenta także pejoratywny wymiar. Nie istnieje bowiem zestaw lamp optymalny dla wszystkich porównywanych urządzeń, zwłaszcza gdy mamy do czynienia z aż tyloma lampami jak w przypadku mojego Twin-Heada, który użytkuje ich aż pięć par. Biorąc to pod uwagę oraz mając na względzie, że lampy do osiągnięcia pełni brzmieniowych możliwości potrzebują około trzygodzinnej rozgrzewki, staje się jasne, że bezpośrednie porównanie słuchawek pracujących w optymalnych warunkach przy pojedynczym lampowym wzmacniaczu (a już zwłaszcza wielo-lampowym) jest niemożliwe. Trzeba by mieć takich wzmacniaczy tyle samo co słuchawek (oczywiście identycznych) i każdy do jednych odpowiednio zestroić. Można też, rzecz jasna, arbitralnie wskazać jeden zestaw lamp, ale to nie byłoby uczciwe. W moim przypadku dodatkowym utrudnieniem była niemożność współpracy uzupełniającego wzmacniaczową stawkę tranzystorowego Moonlighta z AKG K1000.

Trójbój_Na_Szczycie_31

ASL Twin-Head Mark III

A to nie jedyny jego mankament. Nie jest przecież tajemnicą, że wzmacniacze tranzystorowe także można optymalizować dla danych słuchawek. I tak Moonlight był zoptymalizowany dla Grado GS-1000 użytkowanych na co dzień przez swojego właściciela.

Są to niewątpliwie sprawy kolidujące z wymogami pełnej obiektywności i składające się na niemożność uczynienia tego rodzaju porównań w zwykłych warunkach całkowicie wiarygodnymi. Dochodzi do tego niebagatelna rola źródła, te bowiem potrafią bardzo się różnić i wprowadzając swoją optykę, uwypuklają zalety jednych elementów toru, a umniejszają innych. W tej sytuacji zabiegający o obiektywność test powinien uwzględniać przekaz z co najmniej kilku odtwarzaczy o uznanej renomie, by zapewnić stosowną różnorodność i wyrównać szanse. Na szczęście dysponowałem dwoma i to wyraźnie odmiennie grającymi, choć życzyłbym sobie, aby oba były naprawdę high-endowe, a nie tylko z przełomu high-endu i wyższej klasy średniej.
Wszystko to jednak mało. Dwa bardzo przyzwoite ale nie rewelacyjne odtwarzacze, dwa wzmacniacze, w tym jeden bez wątpienia high-endowy ale lampowy, a drugi bardzo dobry, ale nie mogący obsłużyć jednych ze słuchawek i na dodatek faworyzujący jedne z dwóch pozostałych; nie są to, przyznacie, warunki laboratoryjne, trzeba zatem patrzeć na rezultaty testu przez pryzmat tych ułomności.
A koniec końców zarówno na potrzeby rzetelnych badawczych zmagań jak i z punktu widzenia codziennego użytkowania chodzi przecież o rzecz banalną w sensie wyrażenia poglądu, tyle że w praktyce niezwykle trudną: o dostarczenie tym właśnie konkretnym słuchawkom sygnału najbardziej dla nich odpowiedniego. Wymaga to cierpliwości i dużych pieniędzy. To droga pełna radości ale i rozczarowań, a tak naprawdę klasyczna never ending story.

Trójbój_Na_Szczycie_32

Croft Polestar 1

Tego rodzaju zastrzeżenia dotyczą naturalnie osób pragnących przeżywać rozkosze najznamienitszych słuchawkowych systemów, zdolnych do wyciskania maksimum możliwości z powierzonych im nausznych cacek, ale porównując jedne z najlepszych słuchawek jakie są albo były nie kieruje się przecież takich porównań do zwykłych zjadaczy słuchawkowego chleba.
Nim przejdę do konkretów jeszcze na jedną rzecz muszę zwrócić uwagę. Otóż słuchawki są w odbiorze trochę jak żywi ludzie. Z upływem czasu dowiadujemy się o nich rzeczy nowych, a ich percepcja podlega przemianom. Co wydawało się w pierwszej chwili złe, może okazać się dobre, a co zrazu oczarowywało, może stać się na dłuższą metę męczące.

Pierwsze wrażenie może być zatem trafne, ale nie musi. Uczestników testu znam dosyć dobrze, ale daleki byłbym od ferowania o nich ostatecznych wyroków. Z innymi wzmacniaczami i przy innych źródłach mogą pokazać rzeczy jeszcze nieznane. Jedno jest pewne – wszyscy oni to gwiazdy. Dajcie im odpowiedni sygnał, a rzucą was na kolana.

Odsłuch

Trójbój_Na_Szczycie_33

Moonlight v8

   Od czego tu zacząć i jak całą rzecz poprowadzić? Opisać każdego po kolei, czy rozbić opis na poszczególne aspekty i w ich ramach porównywać zawodników? Chyba zastosuję technikę mieszaną; skotłuję wszystko jak w bigosie, chociaż podzielę na porcje. Na koniec spróbuję wypunktować sprawy najbardziej charakterystyczne oraz wytknąć istotne wady.
Kolejność teraz odwrócę i zacznę od Grado GS-1000. Raz, że znam je najmniej, a najlepiej zaczynać od rzeczy najtrudniejszych i mieć je już z głowy; dwa, że jako jedyne będą jeszcze zapewne długo obecne na rynku, zatem powinny najbardziej Was interesować.
Powiedzmy od razu: u polskiego dilera kosztują oficjalnie 3 950 zł, a po negocjacjach można je wydębić za nieco mniej. Z drugiej ręki są do nabycia za około 800 dolarów plus dodatkowe koszty, o ile nie kupujecie w kraju, a tu rzadko niestety z drugiej ręki się pojawiają. Tak czy inaczej w ramach omawianej trójki wypadną najtaniej.

Grado GS-1000

Trójbój_Na_Szczycie_12

Grado Labs GS-1000

  Grado GS-1000 miałem u siebie trzykrotnie, zawsze przez kilka dni. Dwakroć były to egzemplarze zaopatrzone w kabel fabryczny, a raz z dużo droższym kablem Moon Audio „Black Dragon”, który można wybrać u producenta jako opcję. Te ostatnie były zwykłe.
Za pierwszym razem sam usilnie je wygrzewałem, choć miały na liczniku już około 100 godzin grania, a te z Balck Dragonem i obecnie goszczone były całkowicie wygrzane. Wydawać by się przeto mogło, że skoro takimi były, nie powinny w audiofilskim rozbiorze nastręczać żadnych trudności i od startu ujawnić swe cechy. Tymczasem nic podobnego. Wygrzane czy nie, za każdym razem początkowo do siebie zrażały i w porównaniu z własnymi wydawały się zdecydowanie gorsze. Nie potrafię tego racjonalnie wyjaśnić, mogę jedynie ze zdziwieniem skonstatować. Być może każdorazowo musiały się docierać z moim wzmacniaczem, a może to ja musiałem się oswajać z ich brzmieniem? Może jedno i drugie. W każdym razie w pierwszym kontakcie zawsze odstręczały brakiem rozdzielczości, zwłaszcza w rejonie basu, który był dudniący i jakby rozciągnięty nad całym pasmem. Taki basowy pomruk w tle, dość a nawet bardzo nieprzyjemny. Stosunkowo najmniej było to widoczne u tych z Black Dragonem – niemalże wcale – a najstraszniejsze u tych nie wygrzanych.
Trzykrotnie sekwencja zdarzeń się powtórzyła: każdego kolejnego dnia grały coraz lepiej, by na koniec, najdalej czwartej doby, czarować, zachwycać i zniewalać. Taka magia z opóźnionym zapłonem, chciałoby się powiedzieć.
Dlaczego są magiczne i co to za sposób grania?
Każde wybitne słuchawki z jakimi miałem do czynienia posiadają cechę wyróżniającą, która wysuwa się przed ich inne walory. Na tym przecież polega wybitność, że ma się coś czego inni w takim gatunku i rozmiarze nie mają. Tym czymś w przypadku Grado GS-1000 jest bez wątpienia przestrzeń. Powiedzieć że jest duża, to ją obrazić. Ona jest ogromna. Wręcz gigantyczna. Kiedy weźmie się płytę z muzyką symfoniczną albo odpowiedni krążek z obszarowo wydatną muzyką elektroniczną, zostajemy wydani na pastwę magii obszarów jak ze snu o lataniu w przestworzach. GS-1000 zabierają nas w podróż jak ta z pięknego filmu Sydneya Pollacka „Pożegnanie z Afryką”, gdzie Robert Redford z pokładu dwupłatowca pokazuje Maryl Streep odchodzące w przeszłość pierwotne piękno tej krainy.

Trójbój_Na_Szczycie_15

Grado Labs GS-1000

W przypadku mojego ostatniego kontaktu z GS-1000 miałem możność przekonać się, że ta obszarowa magia staje się jeszcze wspanialsza gdy źródłem jest odtwarzacz Accuphase DP-500, maszyna także obdarowująca słuchacza piękną przestrzenią. Ciekawa rzecz, w dyskusjach na internetowych forach przeważa opinia, że słuchawkami o najlepszej przestrzeni są AKG K1000. Mnie się zupełnie tak nie wydaje. Przestrzeń K1000 jest wprawdzie znakomita – wielka i bardzo naturalna – ale tylko te z Grado GS-1000 i Staksa Omegi są magiczne, a każda inaczej. U Grado początkowo rażące basowe tło, ów mroczny pomruk, przeistacza się z czasem w jakieś wspaniałe, wszystko upiększające echo, dzięki któremu wkraczamy na baśniowy rozmiar bezkresnego horyzontu, a u Omegi jest przejrzyściej i bardziej separują się plany, ale echa jest mniej a i obszar jest mniejszy. Jednocześnie rzeczy dalekie są lepiej widoczne – jakby były trochę nadnaturalnie powiększone.
Może niektórym takie coś się nie spodoba, a cierpiący na agorafobię powinni od Grado GS-1000 trzymać się jak najdalej, ja jednak wprost przepadam za takimi klimatami i muzyki w której są one pożądane słucham bardzo dużo. Kiedy już doszedłem z GS-1000 do brzmieniowego ładu, a po dwóch poprzednich doświadczeniach pewien byłem, że dojdę, puściłem Eroicę Beethovena pod Jamesem Levinem z nowojorczykami. To było przeżycie estetyczne najwyższej rangi. Leciutko względem AKG K1000 złagodzone i przymglone brzmienie, jednocześnie potężne i misterne, pełne powabu i doprawione łatwością w odbiorze, a nade wszystko z przestrzenną magią uciekającego w bezkres tła i syrenim śpiewem dalekiego echa, przechodzącego czasami w grzmoty muzycznych błyskawic.
A dodać trzeba, że jeszcze potężniej grają GS-1000 z kablem Black Dragon.

  Grado GS-1000 cd.
 

Trójbój_Na_Szczycie_14

Grado Labs GS-1000

 Jakiekolwiek narzekanie wydaje się w tym stanie rzeczy niepodobieństwem. Jakże można narzekać na idącą w sukurs naszym pragnieniom magię? Lecz rzeczywisty obrót spraw nie przybrał tak prostej i logicznej postaci, skutkiem czego wszystko to zarazem napawa mnie pewnego rodzaju smutkiem. Doprawdy, nie pojmuję dlaczego tak wiele osób utyskuje na nowego flagowca Grado. Dlaczego GS-1000 nie cieszą się należnym mirem i sławą? Przecież są jedyne i niezastąpione. No, może i coś niecoś wiem na ten temat, bo słuchałem ich kiedyś przez chwilę z Lebenem CS300, i chociaż źródłem był wtedy także odtwarzacz Accuphase, nawet lepszy od DP-500, zabrzmiały wprost koszmarnie. Pojęcia nie mam czy to do tego wzmacniacza tak bardzo nie pasują, czy też znowu był to efekt ich opóźnionego zapłonu, ale naprawdę koszmarnie grało. W bezpośrednim porównaniu z bardzo dobrymi, ale przecież nie jakimiś wyjątkowymi AKG K701, których do najściślejszej elity nie zaliczam, po prostu skandalicznie. Tak więc Grado GS-1000 bywają kapryśne i trzeba na to uważać. Zarazem z tanim przecież wzmacniaczem Moonlight v8, wielokrotnie tańszym od Lebena, i na taniutkich dostarczonych z nim kablach DIY zabrzmiały naprawdę bardzo satysfakcjonująco, w pełnym przestrzennym wymiarze, potężnie i wykwintnie jednocześnie, choć pewnych detali, niuansów i smaków w porównaniu do Twin-Heada oczywiście brakowało.
Ta właściwa Grado GS-1000 niebywała przestrzenność powtarzała się na każdym dźwiękowym materiale, a im większy był obszar samej muzyki, tym bardziej Grado uciekały konkurencji. Wyjątkowe wrażenie wywołują tutaj spektakle operowe. Precyzja z jaką GS-1000 lokują wykonawców na scenie, jak kontrolują ich poruszanie się i różnicują głosy, jest godna najwyższego podziwu. Zaznaczyć jednak należy, że AKG K1000 pod tym względem okazują się nie gorsze.

Trójbój_Na_Szczycie_16

Grado Labs GS-1000

No ale nie samą przestrzenią przecież audiofil żyje, choć mnie wydaje się ona najważniejszym, a w każdym razie jednym z kilku najważniejszych aspektów. Jednak dla muzyki klubowej albo fortepianowej przestrzeń nie ma już takiego znaczenia. Jak zatem z resztą? Nie ma problemów. A właściwie jest jeden. Otóż każdego kolejnego dnia Grado grały nie tylko bardziej przejrzyście ale i bardziej dosadnie. Przez pierwsze cztery dni ostatniego spotkania była to pluszowa niemal łagodność, tyle że coraz bardziej świetlista, ale następnie plusz zaczął błyskawicznie zanikać a w jego miejsce pojawiły się bardzo wyraźne muzyczne kontury, tak jakby Twin-Head uczył się dopiero właściwie napędzać Grado i dźwiękowe figury zaczynały im coraz lepiej wychodzić, stając się coraz bardziej mistrzowskie i karkołomne. Nie wiem do czego by to doprowadziło, bo po tygodniu musiałem je zwrócić, ale mnie ta droga ku brzmieniowej naturalności, pozbawionej łagodzenia i zmiękczeń, która w niczym przy tym nie umniejszała przestrzennej magii, bardzo odpowiadała. Lubię naturalne granie po warunkiem, że jest na odpowiednim poziomie. Inaczej jest nudno, a to wróg najgorszy. W każdym razie na etapie, na którym przyszło mi się z nimi rozstawać, GS-1000 grały naprawdę pięknie każdą muzykę za wyjątkiem bardzo starych nagrań. W tym względzie musiały uznać dość zdecydowaną wyższość Ultrasonów Edition9, znacznie lepiej radzących sobie z takim muzycznym surowcem. Jednakże wszystko co nie miało charakteru nagrań archiwalnych, na których magia przestrzenności słabiej niż zazwyczaj dochodziła do głosu, prezentowały Grado z zachwycającym mistrzostwem. Ich bajeczna przestrzeń była uzupełniana znakomitą szczegółowością, bogactwem palety barw, doskonałą przejrzystością planów bliskich i euforycznym, impresjonistycznym tłem spowitych mgłami pogłosów bezkresnych planów dalekich. Nie znaczy to bynajmniej, że widoków odległych Grado nie rysują wyraźnie. To swoista mieszanka ostrego rysunku i cienistego podkładu, specyficzna i wspaniała.
Wszystko to było mi już znane wcześniej poza barwnością. Wprawdzie przy poprzednich wizytach nie odnotowałem ich barwy jako zbyt skromnej, niemniej w bezpośrednim starciu z Ultrasonami Grado wyraźnie odstawały. Było to jednak w czasach gdy Twin-Head pracował na lampach 2A3, bardziej wstrzemięźliwych dla kolorów niż obecnie stosowane 45. W towarzystwie tych ostatnich, ku memu zaskoczeniu, barwność GS-1000 okazała się w niczym nie ustępować dwójce pozostałych uczestników testu. Miłym zaskoczeniem był także fakt znakomitej barwności wszystkich słuchawek napędzanych wzmacniaczem Moonlight. Nie mógł on wprawdzie współpracować z AKG K1000, ale zarówno dwóch pozostałych aktorów pierwszego planu jak i stanowiące dla nich tło Sennheisery nasycił pięknymi barwami i ozdobił znakomitą dynamiką.

  Grado GS-1000 cd.

Trójbój_Na_Szczycie_17

Grado Labs GS-1000

   Przejdę teraz do cudzych opinii.
– Najczęstszym zarzutem kierowanym pod adresem GS-1000 jest problem ze zbyt ostrymi wysokimi tonami, bardzo utrudniającymi długotrwałe odsłuchy i psującymi znakomite wrażenie całościowe. Faktycznie, kiedy za pierwszym razem miałem do czynienia z nie wygrzanym egzemplarzem, zjawisko to było zrazu bardzo wyraźnie obserwowalne i całkiem pokaźnych rozmiarów, nawet podczas napędzania tak wybitnym lampowym wzmacniaczem jak ASL Twin-Head. Szybko jednak ustąpiło. Pozostał jedynie pewien niewielki ostry okruch na samym szczycie, który zapewne z czasem też uległby oszlifowaniu. Za drugim razem, z kablem Black Dragon, ostrość w górnych zakresach zupełnie się nie pojawiła. Całościowa tonacja była lekko obniżona a dźwięk potężniejszy, bardziej przypominający ten z Ultrasonów, przy czym przestrzenna magia nie doznała od tego najmniejszego uszczerbku. Za trzecim podejściem, mając do czynienia ze standardowym egzemplarzem wygrzanym w innym systemie, sprawa okazała się najdziwniejsza. Początkowo w całym zakresie było wręcz potulnie, a bas pozostawał nie dość rozdzielczy. Jednak ten obraz z każdym dniem się wyostrzał, jakby ktoś w dobrą stronę kręcił obiektywem aparatu, coraz lepiej ustawiając ostrość obrazowania dźwięku. W efekcie po tygodniu stanęło na pięknej wyrazistości, ale bez żadnych wyostrzeń. Inaczej przecież o pięknie nie mogłoby być mowy.
Nigdy nie miałem GS-1000 przez naprawdę długi okres, toteż nie podejmę się ferowania ostatecznych wyroków jak to z tą ich górą naprawdę jest. Wydaje mi się jednak, że dla doświadczonego audiofila, mającego możność modyfikowania swojego systemu, nie powinna stanowić problemu.
– Utrwalone jest przekonanie, że słuchawki marki Grado najlepiej sprawdzają się w muzyce rozrywkowej, zwłaszcza tej w mocniejszym wydaniu, będącej ich naturalnym siedliskiem. Takie ograniczenie dotyczy jednak czasów sprzed pojawienia się modelu GS-1000, który pod pełnymi żaglami dumnie przemierza cały bezmiar muzycznych wód. Warto jednak poświęcić chwilę na przyjrzenie się jego zachowaniu w obrębie dawnego macierzystego akwenu. Przyznam, że w muzyce rockowej wyżej oceniam umiejętności Ultrasonów, mających bardziej klubowy charakter i bardziej zamaszysty sposób grania, lepiej chyba potrafiący oddawać rockowe klimaty. Mój syn jest jednak właśnie w rockowym wieku i w dodatku sam jest perkusistą, a według niego GS-1000 są w tym repertuarze zdecydowanie lepsze. Z fachowcem nie będę się spierał. Może i są.

Trójbój_Na_Szczycie_18

Grado Labs GS-1000

– W recenzjach przeważa też opinia, że Grado GS-1000 są wyjątkowo detaliczne i mają niezwykle potężny bas, nawet zbyt potężny. Co do detaliczności, sprawa jest oczywista – bez wątpienia jest zjawiskowa – ale bas według mnie za potężny nie jest. Tak może się wydawać jedynie kiedy grają w nie dość dobrym towarzystwie, mającym trudności z ukazaniem różnorodności dźwięku w obrębie najniższych tonów. Trzeba jednak przyznać, że detaliczność w obrębie samego basu zarówno Ultrasony jak i AKG mają lepszą, a AKG zwłaszcza. AKG mają też wyraźniejszą artykulację i czystsze muzyczne medium, jednakże te ich przewagi układają się w inny rodzaj magii niż ta z GS-1000.
Reasumując: Grado, mimo że pod pewnymi względami ustępują nieco swym współzawodnikom, grają niewątpliwie dźwiękiem całościowym, na którego obszarze nawet ta odrobinę mniej wyrazista artykulacja i cieniste tło dali pełnią przydane im role budowniczych czaru. Czaru w swoim rodzaju jedynego, jak niepowtarzalnej urody piękna i tajemnicza zjawa, którą widziało się we śnie tańczącą pośród obłoków; nie całkiem wyraźnie i nie całkiem z bliska. W tym dźwięku nie można się nie zakochać, kiedy słyszało się go takim jak mnie było dane, bo na wskroś przeszywa duszę i oszałamia. To słuchawki narkotyczne dla muzycznych narkomanów.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie chcę powiedzieć, że dźwięk Grado nie jest wyraźny. Recenzenci mają rację – jest bardzo szczegółowy i nadzwyczaj wyrazisty, ale zarazem komponuje się w urokliwy całościowy obraz, którego pewne fragmenty są krystalicznej czystości, a inne giną w tajemniczych mrokach – zbyt dalekie by je zobaczyć dokładnie. I właśnie to połączenie jest wspaniałe. To prawdziwa sztuka; alchemia artystycznej interpretacji, wyrażona poprzez umiejętność właściwego oświetlenia muzycznego utworu. Ta wyjątkowa zdolność czyni Grado GS-1000 audiofilskim klejnotem.

Ultrasone Edition9 

Trójbój_Na_Szczycie_26

Ultrasone Edition9

   Jak już mówiłem to słuchawki odchodzące w przeszłość, mające wdrożonego do produkcji następcę, ale jeszcze przez chwilę obecne na rynku. Nie gościły na nim zbyt długo, ledwie parę lat, a mimo to pozyskały liczne grono wiernych fanów, zwłaszcza wśród wielbicieli mocnego uderzenia. Dziś nikt już tak nie nazywa muzyki rockowej, ale w czasach mojej młodości określano ją tym mianem. Mocne uderzenie to była muzyka młodych, bo kto jest młody, ten mocno żyje i mocno przeżywa. Młodym ludziom potrzeba muzyki potężnie zagranej i im Ultrasony Edition9 na pewno się przydadzą. Wraz z muzyką rockową, rozkwitłą w połowie lat 60-tych, dorosło i zestarzało się pokolenie „wiecznie młodych” rockmanów. Dla nich te słuchawki także będą jak znalazł, bo są stworzone do mocnego grania.
Całkowicie zamknięta konstrukcja dobrze tłumi rozchodzenie się dźwięku na zewnątrz, trochę gorzej niestety izoluje słuchającego od zewnętrznych hałasów. Ale siedzący wewnątrz Ultrasonów audiofil może sobie z zewnętrznymi zakłóceniami łatwo poradzić: wystarczy podkręcić potencjometr i puścić płytę pozbawioną cichych fragmentów. A podkręcanie potencjometru to jest to, co E9 lubią nadzwyczaj. Nie wynika to z samego ich rockowego charakteru. Znacznie ważniejszy jest fakt, że wraz ze zgłośnianiem ich dźwięk staje się coraz bardziej przejrzysty i naturalny. Żaden z pozostałych uczestników porównania nie zyskuje na głośniejszym graniu w takiej mierze jak one. – Jakby wynurzały się z mgły. W cichości stłumione i trochę niepewne swych możliwości, wraz ze wzrostem mocy nabierają pewności siebie i podkręcają emocje nie tylko w sensie napływu adrenaliny ale i czystego piękna.
Jak to wypada w szczegółach?

Trójbój_Na_Szczycie_25

Ultrasone Edition9

O ile Grado GS-1000 są znane z mocnego basu, o tyle Ultrasony Edition9 uważane są za basowego króla. W historii słuchawek jedynie Audio-Technica ATH-L3000 uchodzi za równie potężnie w bas zaopatrzoną. Niektórzy przywołują też Grado PS-1; limitowaną, profesjonalną, trzykrotnie droższą wersję RS-1 o metalowych a nie drewnianych muszlach. Rzeczywiście, Edition9 potrafią potężnie uderzyć i zejść bardzo nisko. Mają też bardzo rozdzielcze te dolne rejestry, podobnie zresztą jak całe widmo dźwiękowe, a ich bas ma tą jeszcze zaletę, że nie pcha się poza swój zakres i nie podbarwia średnicy. Dzięki temu pasmo jest prawidłowo zróżnicowane, przy czym, co równie ważne – koherentne.
Rozdawanie potężnych ciosów, werwa oraz spójny, bardzo szczegółowy i wyrazisty dźwięk, to niewątpliwie przepustka Ultrasonów na słuchawkowy Olimp. Ich znakomita spoistość nie bierze się jednak wyłącznie z walorów brzmieniowych. Z odsieczą – aby była jeszcze okazalsza – śpieszy jej S-logic, unikalny patent firmy Ultrasone, odpowiedzialny za naturalizację słuchawkowego brzmienia w obrębie sceny. Patent ten, szumnie obwołany wielkim osiągnięciem, nie jest w istocie szczególnie spektakularny, niemniej pozostaje faktem, że obszar między prawym a lewym kanałem, zwyczajowo w słuchawkowym graniu ziejący pustką, E9 potrafią wypełnić dźwiękiem. Z pewnością nie jest to rzecz tak widowiskowa jak przestrzeń w Grado GS-1000, ale zawsze lepiej mieć bardziej koherentną scenę niż nie mieć. Jednocześnie trudno nie zauważyć, że scena Ultrasonów jest dużo lepsza niż przeciętnych słuchawek i na przykład oba Sennheisery zdecydowanie tu ustępują. Jedynie fakt konkurowania z wyjątkowymi pod tym względem GS-1000 i K1000 spycha je na koniec stawki.

Ultrasone Edition9 cd.

Ultrasone Edition9

   Tak więc chociaż Edition9 nie epatują nadzwyczajną przestrzenią, ich muzyczną scenerię niepodobna określić mianem ułomnej, nawet kiedy ubiera się je zaraz po Grado. Dźwięk staje się bliższy i bardzo precyzyjnie podany. Nie rysuje się też właściwa GS-1000 i Omegom warstwowa odrębność planów, co nie przeszkadza echom i wybrzmieniom wędrować naprawdę daleko. To nie przestrzenna magia, niemniej bardzo solidna inscenizatorska robota. Najkrócej mówiąc, w muzycznej scenografii Ultrasonów słuchacz odnajduje się z łatwością i czuje się w niej u siebie. Muszę tutaj dodać, że według opinii niektórych miłośników tych słuchawek właściwy odbiór zalet systemu S-Logic wymaga kilkutygodniowego oswojenia, przy czym korzystnie jest nie słuchać w tym czasie żadnych innych słuchawek. Nie wykluczam, iż niektórzy po takiej kuracji faktycznie doświadczyli jakichś szczególnych doznań, o sobie nie mogę tego jednak powiedzieć. Potwierdzam jednakże, iż Ultrasony w pierwszym momencie po założeniu wydają się dużo gorsze niż po dłuższej chwili słuchania. Najwyraźniej S-Logic ma swoje adaptacyjne wymogi. Mogę też stwierdzić, iż będąc posiadaczem miałem okazję zapoznać się z procesem ich wygrzewania, który był bardzo długotrwały i wiódł od dźwięku, który określiłbym jako potężny ale pozbawiony swoistości i trochę nijaki, do stanu znacznie bardziej radosnego – kiedy to nudę zastąpiła doskonała pod względem walorów jakościowych żywiołowość, doprawiona wielką dawką energii i mocy. Kochające mocne granie Ultrasony dbają przy tym o rozmiłowanego w nim słuchacza nie tylko za sprawą odginania pól magnetycznych na zewnątrz jego głowy. Specjalnie ukształtowane przetworniki zapewniają także niższe niż w innych słuchawkach ciśnienie powietrza na błonę bębenkową, dzięki czemu można słuchać bardzo głośno bez obawy o uszkodzenie słuchu. Od strony brzmieniowej Ultrasony pilnują też, by użytkownik nie znalazł się w zasięgu jakichkolwiek ostrych dźwiękowych krawędzi mogących go zranić. Wysokie tony są lekko poskromione, podobnie jaku Staksa, nie pną się tak wysoko jak u Grado, a tym bardziej nie strzelają w niebo jak u AKG – a mimo to potrafią wspaniale się perlić, dzięki czemu słuchanie fortepianu jest fantastycznym przeżyciem.

Trójbój_Na_Szczycie_24

Ultrasone Edition9

Tak, tak, ten rockowy zawadiaka okazuje się równocześnie wspaniałym odtwórcą muzyki poważnej i ani trochę nie odpuszcza gdy chodzi o wszelkiego rodzaju wokalizę. Krótko mówiąc – to uniwersalista, także jazz potrafiący serwować niezwykle spektakularnie. W odróżnieniu od Grado, które odnajdują swą misję głównie w uprzestrzennianiu i pożądają odpowiedniego do tego materiału (aczkolwiek nie można powiedzieć, by z czymkolwiek miały jakieś trudności), Ultrasony bez wybrzydzania pałaszują wszelką muzykę i nawet stare, złe jakościowo nagrania nie są w stanie odebrać im apetytu. Tak więc te słuchawki to wypróbowany przyjaciel audiofila, który nie opuści go w żadnej biedzie. Choćby nagranie było nie wiem jak marne, da się go na Ultrasonach wysłuchać, a nieraz okazuje się, że z niemałą przyjemnością. Muszę jednak napisać, że na wzmacniaczu Moonlight, a także przez pierwszych kilka dni na Twin-Headzie, całkowicie wygrzane Grado GS-1000 były nawet jeszcze potulniejsze i bardziej przyjazne niż Ultrasony. Dopiero potem trochę się z Twin-Headem (ale w dobrym sensie) artystycznie znarowiły, wszelako, jak już pisałem, nie dane mi było przebrnąć przez ten proces do końca i zobaczyć co z tego wyniknie. Tymczasem, paradoksalnie, na spokojnym i sympatycznym Moonlightcie, znakomicie współpracującym z dość pikantnymi (zwłaszcza w porównaniu z wyższym modelem swej firmy) Sennheiserami HD 600, u Ultrasonów zarysowała się minimalna piaskowatość górnych rejestrów. Coś tam się dobrze nie spasowało, a może to wyjątkowa detaliczność i precyzja tych słuchawek w taki właśnie sposób się przejawiła? Dodam od razu, że nie znaczy to, iż Grado GS-1000 są mniej detaliczne. Mają jednak te swoje magiczne sztuczki, podczas gdy Ultrasony operują bardzo przejrzystym dźwiękiem w każdym podzakresie i w każdej okolicy. Jedyne co można by im tu wytknąć, to ta lekko poskromiona góra, odrobinę słabsze przydawanie ludzkim głosom naturalnej swoistości i nie aż tak krystalicznej czystości muzyczne medium jak u AKG. Dźwięk Ultrasonów jest jakby leciutko przyprószony złotawym nalotem, ale właśnie dzięki temu można na nich wszystkiego słuchać. Wszakże nie tylko dzięki temu. Jak zauważyłem również ta ich szczególna spoistość i bardziej kameralny charakter sceny odgrywają ważną rolę. Stare i słabe nagrania są na takim łatwiejszym do ogarnięcia obszarze jakoś lepiej usadowione niż na wielkich obszarowo połaciach Grado i AKG. Lepiej się odnajdują i bardziej pasują do takiej scenerii. Doskonale było to widoczne w archiwalnym nagraniach symfonicznych Fürtwanglera, których tylko na Ultrasonach słuchało się z prawdziwą przyjemnością, bez żadnych pejoratywnych doznań.

Ultrasone Edition9 cd.

Trójbój_Na_Szczycie_27

Ultrasone Edition9

   Ultrasony, jak na uniwersalistą przystało, potrafią też pięknie śpiewać. Kiedy dobrać im odpowiedni zestaw lamp – świetlisty i słodkawy – dodatkowo wzbogacając to brzmienie bardziej eksponowaną górą (co potrafią uczynić na przykład ECC83 Brimara albo Telefunkena), słuchanie ludzkich głosów, nawet kiedy nie są one aż tak wnikliwie przeanalizowane jak u Grado i AKG, staje się wyjątkowy przeżyciem. Mimo że na co dzień pełne werwy, słuchawki te posiadają bowiem umiejętność upojnego przeciągania fraz, zwłaszcza kiedy w torze znajdują się też lampy 350B. Głos zyskuje wtedy pewną lepkość, jakby jego słodycz się rozlewała i można było poczuć jej smak. Nie jest to naturalne, ale bardzo przyjemne.
W porównaniu Grado i AKG grają bardziej realistycznie. AKG w sposób skrajny, a Grado bardziej umiarkowany. Jednak przy pewnych zestawieniach lampowych te ostatnie także potrafią przydać ludzkiemu głosowi nadnaturalnej słodyczy i swoistego aromatu. To samo dotyczy Staksa Omegi, a osobiście bardzo to lubię.
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii detaliczności. Kiedy nie miałem lamp 45, tekstura Ultrasonów wydawała mi się odrobinę uboższa niż Grado, głównie za sprawą jej większej gładkości, ale teraz mimo tej gładzi wydaje mi się równie lub niemal równie bogata. Jedynie AKG docierają w głębsze warstwy realizmu; są bardziej chropowate, czyste, dosadne i bezkompromisowe. Każde ze słuchawek podchodzą przy tym do detaliczności odmiennie. Grado pięknie i precyzyjnie cyzelują bliższe plany, a dalszym pozwalają do pewnego stopnia się mroczyć, Ultrasony wszystko rysują bardzo dokładnie, ale w taki sposób, że ich szczegółowość się nie narzuca i dopiero kiedy jej się przyjrzeć, okazuje się fenomenalna, a AKG nie dość że są arcyprecyzyjne, to jeszcze każdy detal omiatają snopem potężnego światła, by się biedak nie miał gdzie przed ich spojrzeniem schronić. Dlatego Ultrasony napędzić najłatwiej, a AKG najtrudniej.
O Ultrasonach trzeba jeszcze powiedzieć, że wieje od nich optymizmem. Nie są skore do zadumy i melancholii, choć kiedy trzeba potrafią i to. Muzyka nimi sprawiona kroczy zwykle raźno naprzód, jest bardzo zawiesista i dynamiczna a przy tym łatwo przyswajalna. Nie zasmuca srebrzystą aurą nostalgii i nie spowija nas mrokiem, jak ta z Grado, ani nie rani ostrością samego dźwięku, jak ta ze źle napędzanych AKG. Jest radosna i swojska.
Podsumowując: z całej trójki Ultrasony to słuchawki przysparzającej najmniej kłopotów i najbardziej sympatyczne. Można ich słuchać całymi dniami, z zaangażowaniem lub bez. Potrafią zarówno pozostawać w tle jaki i bez reszty przykuć uwagę. Są łatwe we współżyciu i uniwersalne. Chwilami, zwłaszcza po dłuższym słuchaniu, można odnieść wrażenie, że ich gra to nic szczególnego. Wystarczy wtedy przez chwilę posłuchać którychś Sennheiserów albo AKG K701, a potem powtórzyć odsłuch w ich wykonaniu, by stało się jasne, że są lepsze o klasę.

AKG K1000

Trójbój_Na_Szczycie_3

AKG K1000

   Pokłońcie się nisko, oto słuchawkowy wielmoża we własnej osobie. Sława, która moim zdaniem niesłusznie ominęła Grado GS-1000, spychając je do stanu jakiegoś dziwnego zawieszenia między upokorzeniem a uwielbieniem, tych słuchawek nie ominęła. Głosów krytycznych pod ich adresem nie spotyka się teraz często, choć dawniej nierzadko się pojawiały. Obecnie K1000 królują na słuchawkowym Olimpie, mimo iż niegdyś zarzucano im nudę, płaskość brzmieniową, anemiczność i zbytnią neutralność, a już zwłaszcza mizerny bas. Wszystko to, jak mniemam, w następstwie niewłaściwego napędzania. Napęd bowiem to dla tych słuchawek, będących w istocie czymś w rodzaju nagłownych głośników monitorowych, jest sprawą absolutnie kluczową a zarazem piekielnie trudną. No, może nie aż piekielnie, bo w sumie nadaje się każdy normalny wzmacniacz, lecz praktyka pokazuje, że bywają z tym ogromne problemy. Sam ich doświadczyłem próbując napędzić je za pomocą Twin-Heada, co nikogo nie powinno dziwić, albowiem ma on specjalne osobne gniazdo dla tych słuchawek. Mieć ma, a napędzać nie napędza. Jest zwyczajnie za słaby. Dopiero kiedy zepnie się go z odtwarzaczem posiadającym większe od standardowego napięcie na wyjściach RCA, da się od biedy tego słuchać, jednakże wielka to bieda, a słuchanie nie stanowi dla słuchającego żadnej satysfakcji. Można się jedynie domyślać jak by to grało, gdyby było jak trzeba.
Tak więc chcąc nie chcąc zmuszony zostałem do nabycia dla AKG końcówki mocy i wówczas pokazały na co je stać. A stać je na tak wiele, że nie dziw, iż wspięły się na sam szczyt słuchawkowej hierarchii.

Trójbój_Na_Szczycie_4

AKG K1000

Po kolei jednak. Zacznijmy od energii. Jej właśnie z nieodpowiednim napędem brakuje najbardziej i wtedy rzeczywiście jest strasznie, dokładnie tak jak piszą krytycy. Ale kiedy jest jej dostatek, o moiściewy, wtedy jest arcypięknie.
Sama energia to wszakże za mało. Musi być znakomite źródło i o znakomitej kulturze brzmienia wzmacniacz. Krótko mówiąc, cały tor musi być najwyższej klasy. To jest trochę tak jak z mikroskopem elektronowym: preparat musi być odpowiedni i najlepiej aby był na podłożu ze złota, a wówczas można zobaczyć rzeczy arcyciekawe, normalnie niewidoczne a nawet nie podejrzewane o istnienie. Byle czym takiej aparatury się nie obskoczy, że powiem kolokwialnie.
W przypadku AKG K1000 z byle czym, nawet jeśli to byle co ma odpowiedni zapas mocy, będzie zbyt męcząco, bo K1000 to właśnie pod pewnymi względami taki audiofilski mikroskop elektronowy; wywlecze każdy szczegół i wskaże każdy niedostatek, a przy tym rozdmucha je do baloniastych rozmiarów. A nie daj Bóg żeby jeszcze w którymś miejscu było za ostro. Wtedy pozostaje jedynie brać nogi za pas. No, zwyczajnie, nie da się słuchać. Problemy te można jednak rozwiązać po harcersku, czyli metodą chałupniczą. Jak już się ma AKG K1000 a na resztę brakuje budżetu, wystarczy kupić stare klocki Sony z serii ES i też będzie całkiem znośnie. Sęk w tym, że tych AKG już tak zwyczajnie ze sklepu nabyć się nie da, a z drugiej ręki wprawdzie bywają, ale nie u nas, nieczęsto i nie tanio. Na internetowych aukcjach dobrze zachowane egzemplarze około 1100 dolarów kosztują, do czego dochodzą opłaty celne i transport. Jak za coś używanego a przy tym obarczonego zużyciem mechanicznym, to nie taka znowuż okazja. Z drugiej strony okazja jednak niemała, bo takiego dźwięku w innym miejscu się nie odnajdzie. Być może wkraczające pośród wiwatów na audiofilską arenę Sennheisey HD 800 odmienią ten stan rzeczy, ale to się dopiero okaże w praniu.

  AKG K1000 cd.

Trójbój_Na_Szczycie_5

AKG K1000

   Tak więc wiecie już, że AKG K1000 potrzebują dużego prądu i eleganckiego toru pozbawionego ostrości, by w ogóle dało się słuchać. Z uwagi na ów prąd trzeba uznać, że spośród tu testowanych są najbardziej grymaśne. To chyba w ogóle najbardziej wymagające dla towarzystwa słuchawki w dziejach. Siłą rzeczy nie grały więc podczas porównywania dokładnie w tych samych systemowych okolicznościach co pozostali, zmuszone posiłkować się końcówką mocy Polestar 1, która od ASL Twin-Heada gra nieco inaczej. Widać to natychmiast kiedy się je przepina między Twin-Headem solo a z Polestarem. Sam Twin-Head jest pozbawiony wszelkiej wyostrzeń, brzmi głębiej i bardziej marzycielsko, a Polestar wnosi od siebie większą szybkość, twardy realizm i niestety pewną dozę pikanterii, której nawet lampa M8137 Mullarda nie była w stanie z niego wypędzić. (Ten angielski hand-made ma w torze tylko jedną lampę.) Wszelako gdyby nie ona, z fabryczną 5961 GE w ogóle nie dałoby się słuchać. Jeśli zaś chodzi o energię, to nawet nie ma co porównywać; 25-watowy Polestar jest wręcz za mocny i potrafi rozpędzić AKG do fantastycznej prędkości. Ma przy tym na szczęście spory zapas kolorystyki, toteż pod tym względem K1000 nie odstawały, co jest znowuż zasługą tego leciwego Mullarda, pamiętającego wczesne lata 80-te. Żadna współcześnie produkowana lampa nie byłaby w stanie go zastąpić – tego jestem pewien. Wstyd, po prostu wstyd.
Rzeczą godną odnotowania jest fakt, że w odróżnieniu od konkurentów AKG mają możliwość pewnej, i to nawet dość znacznej, regulacji brzmienia poprzez zmianę kąta nachylenia przetworników. Gdy te są blisko uszu, podają bardzo sycący zasób pogłosów i echa, a dźwięk ma ciemniejszą barwę i głębszy wymiar. W miarę odchylania brzmienie staje się coraz bardziej wodniste, ale w zamian rośnie przestrzeń. Sam słucham zazwyczaj w pozycji pośredniej, raczej blisko uszu.
Opisując wrażenia dźwiękowe dostarczane przez AKG zacznę od sprawy najważniejszej. Nie ma pośród słuchawek jakich dane było mi słuchać innych o podobnie czystym dźwięku. Pod tym względem stanowią klasę samą dla siebie i żadne Omegi, Grado czy Ultrasony nie mogą się równać. Przypomina to trochę podnoszenie się mgły, przy czym mgła to wszyscy pozostali. Wrażenie jest piorunujące i jedyne w swoim rodzaju. Znikają zasłony sztuczności i artefaktu, a w ich miejsce wkracza samo życie, w dodatku zalane słonecznym blaskiem, bez cienia niedopowiedzeń. Nie znaczy to, że AKG potrafią grać tylko słonecznie i jasno. Potrafią także w cienistych barwach, ale nawet wówczas każdy szczegół jest doskonale widoczny. O żadnym w sensie przenośnym ściemnianiu mowy tu nie ma. A ponieważ powszechnie wiadomo, że tak jak życie nic nie boli, tor musi być wyjątkowo starannie dobrany, aby bolało jak najmniej.

Trójbój_Na_Szczycie_6

AKG K1000

Kiedy taki tor już posiadamy, możemy zapomnieć o boleściach i chłonąć piękno. AKG K1000 są bowiem do przekazu muzycznego piękna powołane. To w jego imię grają tak czysto i tak precyzyjnie. Nie ma tu żadnej magii artystycznych upiększeń, jak w GS-1000, ani nie próbuje się podkręcić wszystkiego za sprawą młodzieńczego wigoru, jak w przypadku Ultrasonów. Jest wydobyta na wierzch – ale naprawdę w potężnym wymiarze! – zawartość płyty i to od niej głównie zależy z jakim muzycznym spektaklem mamy do czynienia. Dobrych płyt z dobrą muzyką jest na szczęście cała masa, toteż nie ma co narzekać.
Być może jest to twierdzenie na wyrost, bo jednak nie dość dobrze znam szczytowe Grado, a Orfeusza i Sony MDR R-10 nigdy nie słyszałem, niemniej ośmielę się napisać, iż kiedy tory są optymalne a płyta dobrze nagrana, z AKG K1000 pojedynek na realizm nie ma sensu. Inni mogą sobie upiększająco pobrykać i niejednokrotnie wspaniale to im wychodzi, ale na tym koniec, tak daleko w obręb muzycznej prawdy nigdy nie zabrną. I nie chodzi tu o prawdę obiektywną, bo ta zawsze jest nieosiągalna, ale o poczucie realności, które słuchającego przenika. To narzuca się samo i od tego nie można uciec.

  AKG K1000 cd.

Trójbój_Na_Szczycie_2

AKG K1000

   Dobrze, że tak grają, czy źle?
Nigdzie nie jest napisane, że najlepsze brzmienie to takie, które najbardziej zbliża się do rzeczywistej prezentacji. Pardon. Bardzo wiele razy to napisano, chyba sam nawet kiedyś to napisałem. I na pierwszy rzut oka wydaje się to oczywiste. Clou zagadnienia leży jednak w tym, na ile faktycznie do rzeczywistości możemy się zbliżyć. Jeżeli dystans istotnie będzie bardzo mały, to nie ma się o co spierać i realizm będzie tożsamy z optimum. Powiedzmy jednak szczerze, słuchawek zdolnych wyczarować prawdziwą orkiestrę nie ma i nigdy nie było. Być może kiedyś się pojawią, czego bardzo bym pragnął, ale dopóki to się nie stanie, magiczne ścieżki Grado i ekstatyczna dynamika Ultrasonów wcale nie muszą być gorsze od prostej drogi AKG. Ważne jest tylko czego słucha się z większą satysfakcją. Na tak postawione pytanie za Was oczywiście nie odpowiem. Nie wiem co by Wam się najbardziej podobało. Mogę tylko powiedzieć, że wszystkich trzech uczestników testu słuchałem z wielką przyjemnością i najchętniej wszystkich trzech miałbym na własność. Nie jestem od tego daleki i być może taki scenariusz ziści się już niebawem. Nie chcę jednak uciekać od odpowiedzi wprost i wykręcać się mędrkowaniem. Powiem tak, najwyżej cenię AKG. Ich realistyczna magia jest zniewalająca i pod względem technicznym najbliższe są ideału. Zdaję sobie przy tym sprawę, że nie jestem w stanie napędzać ich optymalnie, do czego będę dopiero zmierzał. Ale nawet na obecnym etapie wydają mi się najgodniejsze szacunku. Ich potencjał jest bez wątpienia największy i nic w tym nie ma zaskakującego – mają przecież zdecydowanie największą moc w testowanej tu stawce, a nawet bodaj w historii, a ich całkowita otwartość ułatwia docieranie do realizmu. Możecie na moją odpowiedzialność wyśmiać wszystkich tych, którzy twierdzą, że to słuchawki nudne i bez basu. To najczystsze bzdury głoszone przez audiofilskich nieuków, którzy nigdy nie słyszeli tych słuchawek choćby tylko przyzwoicie napędzanych. Dźwięk K1000 jest najpotężniejszy i mimo że to Ultrasony mają patent anty-uszkodzeniowo-słuchowy, to z AKG można słuchać najgłośniej. A kiedy tak grają, są jak taran druzgocący wrogów. Ich ekstensja powala mocą, a perfekcja rysowania dźwięku nie ma równych sobie. Bas schodzi nisko, jest najlepszy jakościowo i ma fizjologiczny charakter. Po prostu go czuć a nie tylko słychać. Ultrasony też to potrafią i Grado również, ale w ich przypadku nie robi to aż takiego wrażenia, bo u AKG to zjawisko wchodzi w skład największej całościowej perfekcji i wyrasta z największej mocy.

Trójbój_Na_Szczycie_9

AKG K1000

Ale bas to niewątpliwie słabszy kraniec dźwiękowego spektrum AKG. Zdecydowanie bardziej mistrzowskie są ich wysokie tony. Nie jest to łatwe do wychwycenia, bo wymaga systemu o naprawdę najwyższym poziomie, w którym soprany nie są tylko pikami, ale prawdziwymi wysokimi tonami o pewnym przestrzennym rozpostarciu i wielowarstwowej wibracji. Takiego dźwięku nie zapewnia ani mój Cairn, ani nawet Accuphase DP-500. Do tego trzeba mieć przynajmniej Accuphase DP-700. Ale kiedy się ma.. Miałem, podziwiałem, zapadło w pamięć. Tego się nie da opisać, to trzeba samemu usłyszeć. Albo pójść do filharmonii i usiąść w którymś z pierwszych rzędów. Tam też takie coś mają.
Zarazem trzeba przyznać, że czarodziejska magia Grado, poparta tylko o włos mniejszą perfekcją techniczną, stanowi dla AKG bardzo poważną konkurencję. Grado słucha się łatwiej, a wywołują nie mniejsze uniesienia. Pozostające trochę w cieniu tych gwiazd Ultrasony też mają swoje przewagi, o których było już trochę a jeszcze dodam coś w podsumowaniu.
Wróćmy wszakże na chwilę do brzmienia AKG.
Średnica to p/aodzakres najczęściej u nich chwalony. Pewnie dlatego, że mało kto słyszał takie ich wysokie jak ja. Ale nie przesadzajmy i nie zadzierajmy nosa. Średnica K1000 jest po prostu bajeczna i nie chwalić jej żadną miarą nie ma sposobu. Czystość, energia, precyzja, perfekcyjna polifoniczność, wyśmienita a przy tym w najszlachetniejszym gatunku szczegółowość, maestria oddania ludzkiego głosu, perfekcyjnie rozpisana scena, zjawiskowe pogłosy – czegóż chcieć więcej? To talia z samych asów. Kiedy wszystkie te atuty dostajecie do ręki, przenika was drżenie jak bridżystę grającego o wielkiego szlema. Oto obcowanie z najwyższą stawką, czymś ostatecznym. Wiem, w realnym świecie takich rzeczy nie ma, ale AKG Kbr /1000 obdarowują nas złudą, że jednak są.
Dwóch spraw trzeba przeto okrutnie żałować. Że zostały wycofane z produkcji i że właściwe ich napędzenie wymaga poniesienia ogromnych kosztów. Sam odpowiedni odtwarzacz to już góra pieniędzy, a gdzie jeszcze wzmacniacz, gdzie kable? Razem zbierze się mała fortuna. No tak, ale nie od dzisiaj wiadomo, że niektóre przyjemności do tanich nie należą. Pozostaje mieć nadzieję, że Sennheisery HD 800 zapełnią pusty tron króla realizmu, opuszczony przezAKG K1000. Gdyby tak jeszcze możpna je było niedrogo a wykwintnie napędzać.. Rozmarzyłem się, ale czasami cuda się ponoć zdarzają. Może tym razem?

Podsumowanie

Trójbój_Na_Szczycie_Outro  Co się robi w podsumowaniach? Oczywiście podsumowuje. Podsumujmy zatem.
– Kto wygrał, kto przegrał, a kto zremisował?
– Nikt. Napisałem przecież, że nie będę do niczego namawiał ani niczego narzucał.
– Tak – zawołacie – ale AKG K1000 przecież jednak przed chwilą wywyższyłeś, to co się wypierasz?
– Wywyższyłem, prawda, ale wcale nie ostatecznie.
To powinno się znaleźć w rozdziale o nich, ale jak znajdzie się tutaj to też źle nie będzie. Otóż ten ich hiperrealizm bywa męczący. Niejednokrotnie odkładałem je z ulgą i przywdziewałem Ultrasony, by zakosztować brzmienia mniej prawdziwego ale za to milszego. Mniej się narzucającego i nie tak AKG K1000[/caption]dosłownego, w zamian łatwiej strawnego. Wprawdzie próba napędzenia K1000 samym Twin-Headem pokazała, że mogą grać łagodnie i uwodzicielsko, ale nie dana mi była możliwość wypróbowania tej opcji na pełną skalę. Nie wiem też jaki wzmacniacz mógłby je takimi uczynić. Może jakiś na 300B, a może Yoshino? Może inna końcówka mocy spięta z Twin-Headem? Zapewne jest to do zrobienia, ale nie będę gdybał o tym czego nie słyszałem. Poza tym ultrarealistyczna gra Crofta też ma swoje zalety, które w porównaniu mogłyby wziąć górę. Gdyby tylko dało się go choć trochę jeszcze uczynić elegantszym. W drodze do mnie jest właśnie lampa ECC83 Mullard „Long anode” Wiążę z nią pewne nadzieje, ponieważ jest wyjątkowo magiczna – podobno jeszcze bardziej niż M8137. Zostawmy jednak te kwestie, bo nie należą do głównego nurtu tego wywodu.
Jakkolwiek magicznymi AKG K1000 uczynić można, na pewno wciąż będą bardziej realistyczne niż Grado czy Ultrasony. Już sama ich przejrzystość nie pozostawia co do tego złudzeń. O sobie mogę w tym kontekście powiedzieć, iż tęskno mi czasami za Grado GS-1000, których nie posiadam, toteż niejednokrotnie mając chrapkę na posmakowanie ich przestrzennej magii zmuszony jestem obchodzić się smakiem. Z kolei Ultrasony skłonny byłbym nawet odpuścić albo zamienić na Grado, tylko co wtedy z archiwalnymi nagraniami? Poszłyby niechybnie w odstawkę, a tego zupełnie sobie nie życzę. Ponadto rzeczą bardzo użyteczną jest ich konstrukcja zamknięta, dzięki której ja innym a oni mnie nie przeszkadzają. Taki całkowicie intymny kontakt z muzyką bywa ze wszech miar pożądany. Dlatego Ultrasony muszą pozostać w mej kolekcji i rozstania z nimi nie przewiduję.
Suma summarum jest dla mnie oczywiste, że wszystkie opisane powyżej słuchawki posiadają zalety wyjątkowe, czyniące z nich coś niezastąpionego. O ile można bowiem wyobrazić sobie słuchawki zamknięte o realizmie AKG albo magii Grado, o tyle połączenie magii z realizmem nie wydaje się raczej możliwe. Ale kto wie, kto wie…

Główne wady
Wytknięcie wad testowanych urządzeń musi być sprawą pierwszoplanową. Nie uciekałem od tego w tekście głównym, toteż nie mam za wiele do dodania. Zbierzmy jednak w punktach te najważniejsze mankamenty.

Grado GS-1000
Wady brzmieniowe:
– Z moich doświadczeń wynika, że muszą się długo docierać z systemem. Początkowo grają nie dość rozdzielczo, zwłaszcza bas jest niskiej jakości; duży ale bryjowaty. Trudno się w nim dopatrzyć szczegółów, a o elegancji mowy nie ma.
– Podobne przyzwyczajenie wydaje się też dotyczyć użytkownika. Trzeba się z nimi oswoić, a to trwa kilka dni.
– Prawdopodobnie z niektórymi wzmacniaczami, nawet bardzo dobrymi, w ogóle nie są w stanie współpracować.
– Bardzo długo się wygrzewają.
– Przy nie dość dobrym torze zasilającym pokazują ostrość górnych rejestrów, ale to wada względna i w dobrych systemach tego nie ma.
– Nie są tak kryształowo czyste i wyraźne jak AKG.
– Bas i całościowa potęga na miarę tej z Ultrasonów tylko z kablem Black Dragon.
Wady mechaniczne i użytkowe:
– Mimo że bardzo wygodne, po pewnym czasie zaczynają grzać uszy.
– Kabel fabryczny robi nie najlepsze wrażenie. Jest dość gruby ale przy rozgałęźniku wyraźnie spłaszczony, a czasami nawet tu i ówdzie pozaginany.
– Wymiana tego kabla w razie uszkodzenia wymaga odesłania do producenta, co wiąże się z bardzo długim okresem naprawczym.
– Duże elementy drewniane są zapewne podatne na uszkodzenie w razie upadku z większej wysokości, toteż trzeba obchodzić się z nimi bardzo uważnie.
– Opakowanie to kartonowe pudełko. Obniża koszty, ale trochę nie przystoi. Mnie to nie przeszkadza, ale innym może.
– Bardzo głośne dla otoczenia.
– Drogie, zwłaszcza poza USA.
– Niesłusznie, ale jak dotąd nie stały się legendą i mają wielu zdeklarowanych wrogów, co obniża wartość przy odsprzedaży.


Ultrasone Edition 9

Wady brzmieniowe:
– Pod względem wielkości sceny trochę w tyle za najlepszymi.
– W efekcie brakuje separacji planów i holografii.
– Czasami grają za sucho, zwłaszcza po całkowitym wygrzaniu, co wymaga zniwelowania na poziomie wzmacniacza.
– Też nie są tak czyste i wyraźne jak AKG.
– Górne rejestry lekko złagodzone, a więc odstępstwo od naturalnego grania.
– Mają pewne (minimalne jednak) trudności z oddaniem bogactwa faktury ludzkiego głosu.
Wady mechaniczne i użytkowe:
– W stanie sklepowym, z nie rozgiętym pałąkiem, bardzo cisną.
– Wymagają każdorazowo dłuższej chwili przyzwyczajenia do swojego sposobu prezentacji.
– Ciężkie.
– Bardzo drogie.
AKG K1000
Wady brzmieniowe:
– Niezmiernie trudne do właściwego napędzenia. Szczególnie górne rejestry są nadzwyczaj wymagające dla towarzystwa.
– Ich realizm bywa męczący, zwłaszcza przy długich odsłuchach. To wada względna, nieobecna przy odpowiedniej reszcie systemu.
– Bas jest potężny, ale nie schodzi aż tak nisko jak ten ultrasonowy.
– Co by nie powiedzieć, Grado mają większą scenę.
Wady mechaniczne i użytkowe:
– Uciskają na skronie.
– Uciążliwe dla otoczenia niemal jak normalne głośniki.
– Zwykłe wzmacniacze słuchawkowe poza bardzo nielicznymi wyjątkami do nich się nie nadają.
– Dostarczony przez producenta przedłużacz jest nie najwyższej jakości.
– Nie są już niestety dostępne w normalnej sprzedaży.
– Znak zapytania co do serwisu.
Największe zalety
Bądźmy sprawiedliwi, przecież zalety też mają.

Grado GS-1000
Zalety brzmieniowe:
– Dźwięk niesie się w dal niczym nie ograniczony.
– W efekcie mamy do czynienia z fenomenalną, magiczną, wielowarstwową i przeogromną sceną.
– Holografia, której jedynie Stax Omega dorównać może.
– Doskonała naturalność brzmienia, ale da się też sprawić, że zagrają na bardziej upojną modłę.
– Wspaniałe oddanie ludzkich głosów.
– Bardzo szczegółowe.
– Doskonale potrafią wydobywać dźwięki z tła, a jednocześnie sprawiają, że brzmieniowy całokształt ma walor romantyczny i symboliczny. Oto prawdziwy słuchawkowy artysta.
– Znakomite choć dość trudne do ukazania skraje pasma.
– W dobrym systemie ich czar przekłada się na łatwość w odbiorze i nieuciążliwość przy długich odsłuchach.
Zalety użytkowe:
– Jedyne w swoim rodzaju wrażenie słuchania muzyki poprzez słuchawki a jakby bez słuchawek.
– Stojąca za tym wyjątkowa wygoda na bazie niezwykle lekkiej konstrukcji.
– Piękna stylistyka retro.
– Nowe ładnie pachną, jak luksusowa limuzyna.
– Bardzo wysoka renoma marki.
Ultrasone Edition 9
Zalety brzmieniowe:
– Znakomite wypełnienie i masywność dźwięku.
– Perfekcyjna a zarazem nie męcząca szczegółowość.
– Fenomenalny bas, o bajecznie bogatej fakturze, właściwym posadowieniu w paśmie i druzgocącej potędze.
– Całkowita gładkość górnych rejestrów.
– Bardzo szeroko rozpostarte spektrum dźwięku.
– Znakomita lokalizacja źródeł.
– Doskonała stereofonia i wypełnienie sceny dzięki technologii S-Logic.
– Dźwięk bliski neutralności, przyjemny, lekko złagodzony.
– W efekcie znakomite do muzyki rockowej.
– Pięknie poprawią stare i gorzej nagrane płyty.
– Bez zmęczenia można ich słuchać całymi dniami.
Zalety użytkowe
– Nie przeszkadzają otoczeniu.
– Otoczenie nie przeszkadza słuchającemu.
– Bardzo dobra jakość surowców i wykonania.
– Solidna konstrukcja.
– Nowatorskie rozwiązania prozdrowotne.
– Dobrze działający S-Logic.
– Mimo że są zamknięte, nie grzeją.
– Elegancka, metalowa kaseta jako opakowanie.
AKG K1000
Zalety brzmieniowe:
– Brzmią najpotężniej.
– Najwyższej miary realizm dźwięku.
– Przejrzystość i klarowność artykulacji poza konkurencją.
– Maestria oddania szczegółów.
– Wysokie tony zakresem i jakością deklasują rywali.
– Wielka, niezwykle czytelna scena.
– Znakomita rozdzielczość basu.
– We właściwym systemie grają po prostu fenomenalnie.
Zalety użytkowe:
– Jedyna w swoim rodzaju, całkowicie otwarta konstrukcja.
– Możliwość zmiany charakteru brzmienia poprzez regulację kąta nachylenia przetworników.
– Obustronna metalowa obudowa tychże jest niepodatna na uszkodzenia.
– Można je napędzać zwykłym wzmacniaczem.
– Obszerna instrukcja obsługi i bogaty materiał informacyjny dostarczony przez producenta.
– Zapakowane w starannie wykonaną drewnianą skrzynkę.
– Zdobyły wielką sławę, dzięki czemu zachowują wysoką wartość przy odsprzedaży

 

– Uhh, ależ dużo się napisało. A ile jeszcze by można…  Dość jednak, już dostatecznie was wynudziłem. Gratulacje dla wytrwałych, którzy przez całość przebrnęli. Widać, że tak jak ja lubicie słuchawki. Jeszcze tylko jedna uwaga. Zabrakło miejsca dla omówienie Sennheiserów. Ale da się je podsumować bardzo zwięźle: HD 600 to takie mniejsze Grado GS-1000, a HD 650 to pomniejszone Ultrasone’y E9. Mają około siedemdziesiąt, osiemdziesiąt procent możliwości swych młodszych ale zdolniejszych pobratymców.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Trójbój na szczycie

  1. would you allow we copy some content from the article? Thanks.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy