Ultrasone Edition9 cd.
Tak więc chociaż Edition9 nie epatują nadzwyczajną przestrzenią, ich muzyczną scenerię niepodobna określić mianem ułomnej, nawet kiedy ubiera się je zaraz po Grado. Dźwięk staje się bliższy i bardzo precyzyjnie podany. Nie rysuje się też właściwa GS-1000 i Omegom warstwowa odrębność planów, co nie przeszkadza echom i wybrzmieniom wędrować naprawdę daleko. To nie przestrzenna magia, niemniej bardzo solidna inscenizatorska robota. Najkrócej mówiąc, w muzycznej scenografii Ultrasonów słuchacz odnajduje się z łatwością i czuje się w niej u siebie. Muszę tutaj dodać, że według opinii niektórych miłośników tych słuchawek właściwy odbiór zalet systemu S-Logic wymaga kilkutygodniowego oswojenia, przy czym korzystnie jest nie słuchać w tym czasie żadnych innych słuchawek. Nie wykluczam, iż niektórzy po takiej kuracji faktycznie doświadczyli jakichś szczególnych doznań, o sobie nie mogę tego jednak powiedzieć. Potwierdzam jednakże, iż Ultrasony w pierwszym momencie po założeniu wydają się dużo gorsze niż po dłuższej chwili słuchania. Najwyraźniej S-Logic ma swoje adaptacyjne wymogi. Mogę też stwierdzić, iż będąc posiadaczem miałem okazję zapoznać się z procesem ich wygrzewania, który był bardzo długotrwały i wiódł od dźwięku, który określiłbym jako potężny ale pozbawiony swoistości i trochę nijaki, do stanu znacznie bardziej radosnego – kiedy to nudę zastąpiła doskonała pod względem walorów jakościowych żywiołowość, doprawiona wielką dawką energii i mocy. Kochające mocne granie Ultrasony dbają przy tym o rozmiłowanego w nim słuchacza nie tylko za sprawą odginania pól magnetycznych na zewnątrz jego głowy. Specjalnie ukształtowane przetworniki zapewniają także niższe niż w innych słuchawkach ciśnienie powietrza na błonę bębenkową, dzięki czemu można słuchać bardzo głośno bez obawy o uszkodzenie słuchu. Od strony brzmieniowej Ultrasony pilnują też, by użytkownik nie znalazł się w zasięgu jakichkolwiek ostrych dźwiękowych krawędzi mogących go zranić. Wysokie tony są lekko poskromione, podobnie jaku Staksa, nie pną się tak wysoko jak u Grado, a tym bardziej nie strzelają w niebo jak u AKG – a mimo to potrafią wspaniale się perlić, dzięki czemu słuchanie fortepianu jest fantastycznym przeżyciem.
Tak, tak, ten rockowy zawadiaka okazuje się równocześnie wspaniałym odtwórcą muzyki poważnej i ani trochę nie odpuszcza gdy chodzi o wszelkiego rodzaju wokalizę. Krótko mówiąc – to uniwersalista, także jazz potrafiący serwować niezwykle spektakularnie. W odróżnieniu od Grado, które odnajdują swą misję głównie w uprzestrzennianiu i pożądają odpowiedniego do tego materiału (aczkolwiek nie można powiedzieć, by z czymkolwiek miały jakieś trudności), Ultrasony bez wybrzydzania pałaszują wszelką muzykę i nawet stare, złe jakościowo nagrania nie są w stanie odebrać im apetytu. Tak więc te słuchawki to wypróbowany przyjaciel audiofila, który nie opuści go w żadnej biedzie. Choćby nagranie było nie wiem jak marne, da się go na Ultrasonach wysłuchać, a nieraz okazuje się, że z niemałą przyjemnością. Muszę jednak napisać, że na wzmacniaczu Moonlight, a także przez pierwszych kilka dni na Twin-Headzie, całkowicie wygrzane Grado GS-1000 były nawet jeszcze potulniejsze i bardziej przyjazne niż Ultrasony. Dopiero potem trochę się z Twin-Headem (ale w dobrym sensie) artystycznie znarowiły, wszelako, jak już pisałem, nie dane mi było przebrnąć przez ten proces do końca i zobaczyć co z tego wyniknie. Tymczasem, paradoksalnie, na spokojnym i sympatycznym Moonlightcie, znakomicie współpracującym z dość pikantnymi (zwłaszcza w porównaniu z wyższym modelem swej firmy) Sennheiserami HD 600, u Ultrasonów zarysowała się minimalna piaskowatość górnych rejestrów. Coś tam się dobrze nie spasowało, a może to wyjątkowa detaliczność i precyzja tych słuchawek w taki właśnie sposób się przejawiła? Dodam od razu, że nie znaczy to, iż Grado GS-1000 są mniej detaliczne. Mają jednak te swoje magiczne sztuczki, podczas gdy Ultrasony operują bardzo przejrzystym dźwiękiem w każdym podzakresie i w każdej okolicy. Jedyne co można by im tu wytknąć, to ta lekko poskromiona góra, odrobinę słabsze przydawanie ludzkim głosom naturalnej swoistości i nie aż tak krystalicznej czystości muzyczne medium jak u AKG. Dźwięk Ultrasonów jest jakby leciutko przyprószony złotawym nalotem, ale właśnie dzięki temu można na nich wszystkiego słuchać. Wszakże nie tylko dzięki temu. Jak zauważyłem również ta ich szczególna spoistość i bardziej kameralny charakter sceny odgrywają ważną rolę. Stare i słabe nagrania są na takim łatwiejszym do ogarnięcia obszarze jakoś lepiej usadowione niż na wielkich obszarowo połaciach Grado i AKG. Lepiej się odnajdują i bardziej pasują do takiej scenerii. Doskonale było to widoczne w archiwalnym nagraniach symfonicznych Fürtwanglera, których tylko na Ultrasonach słuchało się z prawdziwą przyjemnością, bez żadnych pejoratywnych doznań.
would you allow we copy some content from the article? Thanks.
Yes.