Recenzja: Stax SR-507 Lambda

Opublikowano listopad 2010 Stax_SR-507_12  Oto świeżo wchodzące na rynek słuchawki ze sławnej stajni słuchawkowej japońskiego Staksa, będące nowym najwyższym modelem zapoczątkowanej jeszcze w 1979 roku serii Lambda. Tytułem historycznego przypomnienia nadmienić należy, iż początkowo była to seria modeli szczytowych, dopiero w 1993 roku zdegradowana do podrzędniejszej roli przez popisowy model SR-Ω (Omega), powołany do życia celem stawienia oporu Orfeuszowi od Sennheisera.

Lambdy i jeszcze starsze Sigmy zawsze cieszyły się dużym szacunkiem, a jedna z najstarszych wersji, Sigma z 1977 roku, jest przez niektórych opisywana jako najlepsze pod względem przestrzennym słuchawki w dziejach. Nie mając możności sprawdzenia tej sugestii niczego na ten temat nie powiem i nie powiem także niczego na temat poprzednika obecnego lidera Lambd, modelu SR-404 Signature, ponieważ słuchałem go ledwie przez kilka minut i to ładnych parę lat temu. Jedyne, co możecie ze mnie w tej kwestii wydusić, to stwierdzenie, że były to bardzo dobre słuchawki. A skoro bardzo dobre, to następca powinien być jeszcze lepszy. Zapewne taki jest, ale od wyłożenia konkretnych przewag musimy się wstrzymać. Możemy natomiast odnieść nową Lambdę do niewiele starszej Omegi II MK2, czyli obecnego wyrobu flagowego Staksa. Mam go pod ręką i nie omieszkam celem porównawczym użyć. To oczywiście stawia przed przedmiotem recenzji dużo wyższe wymagania, bo przecież Omegi mają być lepsze już z samego założenia. Ale trudno, niech się ta Lambda broni, wszak to w końcu niemal flagowy Stax.

Budowa i ergonomia

Stax_SR-507_9   Lambdy tym się różnią od Omeg, że mają muszle podłużne a nie okrągłe i nie inaczej jest w tym wypadku. Inna jest tylko barwa, bo poprzednie SR-404 były brązowe, a SR-507 są czarne. Dobrze, że kolor uległ zmianie, bo ów brąz zalatywał cokolwiek biegunką i krótko mówiąc, ładny nie był. Pozostał jednak nie tylko podłużny kształt, ale i surowiec, albowiem przetworniki nowych Lambd także są obudowywane plastikiem. Słyszałem narzekania na tego plastiku skrzypienie w modelu poprzednim, lecz w egzemplarzu którym dysponuję żadnego skrzypienia nie ma. Bezszelestnie i ze sporą siłą docisku układa się na głowie, dokładnie obejmując uszy podłużnymi, skórzanymi padami, o profilu lekko odginającym przetwornik na zewnątrz ku tyłowi, by stworzyć namiastkę odsłuchu kolumnowego.

Słuchawki siedzą bardzo solidnie i żadne, nawet gwałtowne, ruchy słuchacza nie są wstanie ich przemieścić. Można też dokonać regulacji wysokości zawieszenia; nietypowo, bo po stronie wewnętrznej pałąka. Za dużą siłę docisku odpowiada właśnie ów pałąk z tworzywa, niezbyt estetycznie zawieszony wysoko nad czubkiem głowy słuchającego, a sama głowa z kolei jest bezpośrednio obejmowana przez dość szeroką skórzaną opaskę.

Stax_SR-507_10Od strony estetyki i wygody nie jest to żadna rewelacja i model 507 pozostaje dość daleko w tyle za Omegą, ale żadnych wyraźnych pejoratywów też nie ma, choć plastik i trochę idiotycznie wysoki pałąk nie stanowią zalet, zwłaszcza w odniesieniu do słuchawek, za które płacimy ponad cztery tysiące złotych.

Parę cierpkich słów wypada też niestety powiedzieć o opakowaniu. Składa się ono z tekturowego pudełka i styropianowej formy. Jak na flagową Lambdę to chyba trochę za mało, tym bardziej, że owa forma jest zaprojektowana byle jak, zmuszając do mozolnego i bardzo ścisłego upychania w niej kabla, dla którego przeznaczono o wiele za mało miejsca. W efekcie spakowanie słuchawek zabiera masę czasu, a tekturowe pudełko na pewno szybko się zniszczy podczas ewentualnych wojaży. Od razu przypomina się tu tektura od Grado, o którą jest tyle awantur, ale tam przynajmniej słuchawki można spakować błyskawicznie, a porządne drewniane pudełko dokupić.

Stax_SR-507_6Od strony technologicznej producent chwali się dwoma istotnymi udoskonaleniami. Kabel przyłączeniowy jest wykonany z miedzi 6N pokrytej srebrem, co ma poprawiać balans tonalny i ułatwiać transmisję szerokiego spektrum częstotliwości. Każdy z jego sześciu przewodów sam okazuje się siedmiożyłowy. Przede wszystkim jednak udoskonalono budowę przetwornika, oprawiając go w doskonalszy sposób i wykorzystując do jego konstrukcji cieńsze tworzywo na membranę. Tym sposobem otrzymujemy nową Lambdę, jak zapewnia Stax – zdecydowanie najlepszą w historii.

Odsłuch

Stax_SR-507_1   Szeroko znanymi zaletami słuchawek elektrostatycznych są szybkość dźwięku i jego nadzwyczajna precyzja. Niezwykła jest też szczegółowość i dbałość o każdy detal, a także otwartość przekazu i jego wyjątkowe nasycenie rozwibrowanym powietrzem. Tu nie tylko dostajemy dźwięk już gotowy, wyartykułowany w ostatecznej formie, ale możemy z łatwością obserwować jak przemieszcza się on po scenie, jak się przeistacza, dochodzi do ostatecznej postaci i w końcu zanika. Stale przywoływaną wadą elektrostatów jest natomiast pewien niedostatek basowości. Niektórzy zwracają też uwagę na pewną powierzchowność emocjonalną.

Powiedzmy na wstępie, że potwierdzenia bądź zanegowania tych cech będziemy poszukiwali przy użyciu wzmacniacza SRM-717, który wszedł już z produkcji, a był skonstruowany z myślą o pierwszych Omegach II, tych złotobrązowych. Jest to wzmacniacz tranzystorowy o wejściach zarówno symetrycznych jak i RCA oraz dwóch wyjściach słuchawkowych typu »pro only«. W teście był spięty z podającym mu sygnał odtwarzaczem Cairn Fog V2 kablami symetrycznymi VOVOX tekstura.

O SRM-717 to trzeba jeszcze powiedzieć, że nierzadko spotyka się głosy, iż był konstrukcją niezwykle udaną, może nawet najlepszą w całym wzmacniaczowym dorobku Staksa o ile pominąć efemerycznego T2, będącego partnerem SR-Omegi. Sam powiem o nim, że w porównaniu z następcami dysponuje łagodniejszą górą i cieplejszym brzmieniem. Być może – ale tego bez bezpośredniego porównania nie jestem już pewien – posiada też lepszą od następców przestrzeń. Źle oczywiście się stało, że nie mogłem sprawdzić SR-507 ze wzmacniaczami im dedykowanymi, ale tak to wypadło i mówi się, trudno.

Stax_SR-507_2Przejdźmy do odsłuchów. Pierwsze wrażenie okazało się bardzo pozytywne. Równowaga tonalna uchwycona została bardzo dobrze, a charakterystyczna dla elektrostatów maestria obróbki samego dźwięku okazała się natychmiast wyczuwalna. Całościowy obraz muzyczny chwytał za serce głębią, barwnością i subtelnością oraz jednoczesną potęgą. Nie zmieniało się to przy dłuższym obcowaniu i na pewno bardziej podczas takiego długiego kontaktu uwypuklają się zalety niż wady. Przede wszystkim precz możemy odrzucić wszelkie sugestie o nie dość głębokim basowym fundamencie. Pod tym względem SR-507 w niczym nie ustępują nawet najbardziej uznanym włodarzom basowości z obszaru dynamicznej konkurencji. Co prawda basowy król królów, Ultrasony Edition9, dysponują potężniejszym impaktem, a nowy flagowiec Grado – PS-1000 – potrafi schodzić niżej, ale nie są to żadne poważniejsze mankamenty, którymi należałoby się przejmować. Bas PS-1000 jest (a przynajmniej z niektórymi wzmacniaczami bywa) mniej rozdzielczy i naturalny, a sławetna potęga brzmienia Edition9 pochodzi od słuchawek o konstrukcji zamkniętej, dużo bardziej sprzyjającej basowej potędze. Poza tym bez czynienia bezpośrednich porównań trudno się nawet domyślić, że ktoś ma coś lepszego pod względem basowym od SR-507 do zaoferowania. Naturalna, niewymuszona i świetnie sprzęgnięta ze znakomitą rozdzielczością całego przekazu siła ich basu jest w stanie zaspokoić nawet najdalej idące oczekiwania i o najmniejszej nawet słabości na tym polu nie może być mowy. Omega też wprawdzie schodzi niżej, ale według mnie całościowo brzmi mniej naturalnie, zbytnio łagodząc sopranowe składniki, które w brzmieniu perkusji też przecież pełnią istotną rolę, odpowiadając za prawidłowe brzmienie talerzy i przeszkadzajek. Jedyną tutaj dodatkową uwagą musi być spostrzeżenie, Stax_SR-507_4że odtwarzacz Cairna dysponuje wyjątkowo potężnym rewirem basowym i pod tym względem wypadał wyraźnie lepiej od nawet wielokrotnie droższych odtwarzaczy, na czym wszelkie elektrostaty korzystające z jego usług rzecz jasna korzystały.

Podobnie jak bas, żadnych niedomogów nie wykazuje też przestrzeń. Jest rozległa i doskonale opisywana pojawiającymi się w niej dźwiękami. Co więcej, mamy w tym przypadku do czynienia z czymś, co na własny użytek nazwałem kiedyś „żywą przestrzenią”. Według mnie jest ona najważniejszym probierzem jakościowym danych słuchawek i bez jej udziału o takim prawdziwym, pełnowartościowym high-endzie nie może być mowy.

Odsłuch cd.

Stax_SR-507_3   Ucieknijmy się do porównania. Sięgniemy w tym celu do wspaniałej pod względem wspomnianego zjawiska płyty Mozart, Flötenkonzerte 1 & 2, Konzert für Flöte und Harfe – Emanuel Pahud, Berliner Philharmoniker – Claudio Abbado (EMI), a z niej wybierzmy drugą część koncertu na flet i harfę. Jest to niewątpliwie magiczny fragment muzyczny, a jego prawdziwą magię może wydobyć jedynie najwyższej klasy aparatura. Porównajmy zatem jak brzmi on na czterech odmiennych słuchawkach, lecz zanim to uczynimy, musimy wypunktować najważniejsze przejawy wspomnianej magii, zakreślające ramy porównania.

Pierwsza rzecz, to sposób budowania samej przestrzeni. Druga, to sposób ukazania gry fletu, w szczególności oddania tego, jak przepływa przezeń powietrze. Trzecia, to postać strun harfy. – Czy pobudzone ujawnią się tylko jako pojedynczy dźwięk, czy też jako cała harmonia brzmień równoległych, czyli jako coś złożonego? Czwarta, i chyba najważniejsza, to obraz interakcji pomiędzy źródłami dźwięku, w szczególności obecnych tu fletu i harfy, z przestrzenią, w której się one pojawiają, czyli magiczna gra dźwięku, przestrzeni i ciszy.

W porównanie zaangażujemy wszystkie będące pod ręką wysokiej klasy słuchawki.

JVC HA-DX1000

JVC_HA-DX1000_1Oto typowy przedstawiciel grupy słuchawek dynamicznych za około tysiąc dolarów, a więc dość licznego grona średniej klasy dynamicznego high-endu, sprzęgnięty z wybitnym wzmacniaczem lampowym na triodach „45”.

Sama przestrzeń mieszkająca w tych słuchawkach jest bardzo duża, otwarta i dobrze posadowiona na wysokości oczu słuchacza. Pogłosy nie przejawiają się wcale, albo tylko w minimalnych ilościach. To z jednej strony dobrze, bo wzmaga wrażenie otwartości, z drugiej, źle, bo utrudnia zaistnienie przestrzennej magii.

Flet brzmi dobrze. Czuć złożoność i delikatne rozfalowanie jego głosu, a obecność ustnika dość dobrze się zaznacza, ale świstu płynącego przezeń powietrza nie czuć zbyt wyraźnie. Zarazem tonacja jest bardzo poprawna.

Struny harfy na pewno są nieco rozwarstwione, ale czy wystarczająco? Poczekajmy na innych.

No i to najważniejsze – magia przestrzeni. Trochę jej jest, ale chyba za mało. Nie czuć zbyt dobrze tajemniczego oddechu pustki, sączącego w duszę słuchacza wrażenie bycia w magicznym miejscu, gdzie dzieje się coś niesamowitego, gdzie dźwięk ciszy staje się dotykiem metafizycznym, tak jakby był w stanie dosięgnąć i zespolić się z neoplatońską Duszą Świata, wypełniającą każdy zakątek bytu.

Stax Omega II MK2

Stax_OmegaII_mk2_4Tu przestrzeń jest co najmniej równie duża, ale ma zamknięty charakter, o czym decyduje wszechobecność pogłosów i dźwięków odbitych. Zarazem to zamknięcie jest wspaniałe, urzekające. Przekaz jest bardziej dosadny i esencjalny, a ekspozycja wszystkich jego składników bardziej dobitna.

Flet rozpływa się w przestrzeni, jakby z nią igrał i się z nią bawił. Jego dźwięk jest przenikliwszy i bardziej subtelny niż u JVC. Srebrzy się i złoci na usługach muzycznej baśni.

Dźwięki harfy też są subtelniejsze a zarazem bardziej kruche. Mają też bogatszą harmonikę. Ich delikatność działa na wyobraźnię niezwykle pobudzająco. Rozszczepiają się na wiele dźwięków składowych, przywołując wrażenie niezwykłego wyrafinowania i wysublimowania, lub, jeśli ktoś woli takie ujęcie, większej dawki realizmu, już właściwie nadrealnego.

Pogłosowość przekazu wpływa oczywiście na odbiór samej przestrzeni. Czuć jej obecność. Samo milczące medium jest jednocześnie wszechobecne, tak jakby dźwięki nie rozchodziły się w pustce, tylko w magicznej, wszystko obejmującej czerni, jakimś pierwotnym oceanie muzyki.

  Odsłuch cd.

AKG K1000

AKG-K1000_1A tu przestrzeń jest otwarta i zamknięta jednocześnie. Nie czuć żadnej ograniczającej bariery, a zarazem pełno jest odbić i pogłosów. Jednocześnie scena jest niewątpliwie najgłębsza. Jest też większa swoboda propagacji, ale zarazem jest mniej intymnie, bo nastrój budowany jest w bardziej otwarty sposób, tak jakby się wyszło na wyższy punkt widokowy, oświetlony światłem pełnego dnia, a nie, jak u Omegi, złocistym, nieco przygaszonym światłem sali koncertowej.

Dźwięk fletu okazuje się większy i trochę mniej przenikliwy, a zarazem bardziej przestrzenny i lepiej zlokalizowany. Poziom wrażenia przepływu w nim powietrza analogiczny jak u Omegi.

Dźwięki harfy też są większe. To nie pojawiające się w przestrzeni migotliwe iskierki, tylko właśnie struny, stające jak żywe przed oczami. Rozwarstwienie harmoniczne znów analogiczne z Omegą.

Przy mniej zamkniętym charakterze samej przestrzeni magia jej medium ponownie daje się odczuć z całą mocą, niczym objawiona tajemnica trójwymiarowości – namacalna, wszechobecna, wszystko obejmująca i żywa.

Stax SR-507

No i na koniec bohater recenzji.

Doskonała głębia sceny i piękna lokalizacja orkiestry. Coś pośredniego pomiędzy Omegą a K1000.  Prezentacja jest jednak znacznie bliższa tym ostatnim, zwłaszcza w aspekcie tonacji i kolorytu.

Stax_SR-507_5Flet jest mniej przenikliwy niż u Omegi, pięknie jednak sączy swe dźwięki i podkreśla, że nie są one jakąś dźwiękową plamą, tylko czymś realnym, wielogłosowym i pełnym przepływu niczym strumień.

Również harfa jest mniej krucha niż na Omedze i znów, jak u K1000, przywołuje obraz strun, minimalnie jednak mniej rozwarstwionych i wyrafinowanych brzmieniowo.

W najważniejszym aspekcie – materializacji medium – Omega okazuje się być górą, w każdym razie w tym sensie, że jej pogłosowość pozwala lepiej zanurzyć się w przestrzeni, bowiem otwartość SR-507 nie jest aż tak dobra jak u K1000, nie dając tak do końca szansy osiągnięcia tego samego tylko innym sposobem. Tym niemniej różnice są minimalne, choć styl prezentacji w każdym wypadku wyraźnie odmienny. Sumarycznie, dystans między nową Lambdą a Omegą i K1000 jest bardzo mały, co jest ogromnie chwalebne, wziąwszy pod uwagę, o ile Omega więcej kosztuje.

Czy warto coś jeszcze do tego dodawać? Nowa Lambda jest niewątpliwie dzieckiem bardzo udanym, doskonale łączącym walor prawdy obiektywnej z czarem niezbędnym do przykucia uwagi słuchacza. Że nie odbywa się to na poziomie magii absolutnej? No cóż, na połowę przyszłego roku Stax zapowiedział nowe, lepsze wcielenie Omegi. Niewątpliwie musiał pozostawić dla niej margines, pozwalający na uczynienie widocznego kroku w stronę perfekcji, dzięki któremu kontemplujący ewentualność zakupu tych lub tych słuchawek klient będzie miał jasność, że za pięć tysięcy dolarów (bo tyle nowa Omega ma kosztować), otrzymuje coś więcej niż za tysiąc kilkaset, które trzeba wyłożyć na nową Lambdę. Można jednak bez cienia narażenia się na popełnienie błędu już teraz napisać, że kolosalna różnica w cenie na pewno nie będzie adekwatna do różnicy jakościowej, nawet gdyby nowa Omega – w co szczerze wątpię – była w stanie przywołać pełną złudę realności.

Małe porównanie z obecną Omegą

Stax_SR-507_0   Nim nadejdą czasy królowania kolejnego wcielenia Omegi, która, tak nawiasem, nie ma zastąpić modelu dotychczasowego, tylko zepchnąć go o poziom niżej w jakościowej hierarchii, parę słów o różnicy między SR-507 a obecnym liderem.

Zastrzec się tu muszę, że wzmacniacz SRM-717 gra dość odmiennie od produkowanych obecnie, na których różnice zapewne układają się w inny wzór. Na 717 jest zaś tak, że Omega na pewno bliżej jest czaru i baśni, a 507 realizmu. To wszakże o niczym nie przesądza, ponieważ muzyczna baśń opowiadana przez Omegę posiada ogromną łatwość zarzucania sieci zniewolenia, z którego bardzo trudno się później wyplątać. Podobnie jak opisywane niedawno słuchawki Audio-Technica ATH-W5000, dysponuje ona specjalną dawką przestrzennej magii, tworząc dodatkową aurę wszechobecnego echa i holografii. Ta holografia jest jednak na Omedze dużo lepsza niż na Audio-Technice. Dla mnie najważniejsza różnica była jednak inna. Przestrzenna magia to bowiem tylko pewien styl, a style można woleć różne. Jest wszakże również różnica w jakości teksturowania. Niewielka, ale ważna. Otóż odniosłem wrażenie, że w przekazie SR-507 brakuje czegoś, co jest w Omedze. Nie potrafię tego dokładnie nazwać, ale całościowy odbiór jest taki, że przekaz Omegi wydaje się kompletny i poza ewentualną kontestacją tego sposobu ujmowania muzyki, na pewno dalekiego od neutralności, nie rodzi żadnych zastrzeżeń. Natomiast z mojego punktu widzenia tekstura 507-ek jest trochę zbyt szklista, nie dość głęboką przenikająca w materię dźwięku. Wysokiej klasy słuchawki dynamiczne w większości przypadków dysponują pewną chropowatością podkładu, w moim odczuciu bardzo przyjemną, a Omega niesłychaną gładkością, na podobieństwo czystego jedwabiu. Tymczasem u 507 mamy nie tyle coś pośredniego, co gładkość, ale nie tak perfekcyjną jak w modelu najwyższym. Kiedy to odkryjemy, zaczyna ta nie dość rozdzielcza gładź, z niewystarczająco cienkiej przędzy utkana, nieco drażnić. To wychodzi tylko w porównaniu i jest w Stax_SRM-717_0znacznej mierze rekompensowane misternym rozfalowaniem całego medium, ale jeden ze stałych użytkowników Omegi zwrócił mi uwagę, iż bardzo podobny jego zdaniem przekaz SR-404, które jednocześnie posiadał, zaczął go po pewnym czasie nieco nużyć i dopiero z Omegą odnalazł to, czego naprawdę szukał.

Sam także nie mam wątpliwości, że wolałbym Omegę, a to w następstwie spędzonego w jej towarzystwie całego wieczoru, podczas którego w wielkim stopniu mną zawładnęła, chociaż muszę zaznaczyć, że ze wzmacniaczem 717 płyty o słabszej dynamice (a jest takich wiele, może nawet większość) stają się mocno irytujące. Za to inne, pozbawione kompresji dynamicznej, wypadają wprost oszałamiająco. Tak więc dwuipółkrotna różnica w cenie między507 aOmegą posiada oparcie materialne, choć oczywiście sama przewaga jakości ma się do tego licząc w procentach nijak. Z drugiej strony, różnica pomiędzy lekką irytacją a całkowitym spełnieniem jest przecież zasadnicza, nawet jeżeli opiera się na bardzo nikłych podstawach rzeczowych.

Podsumowanie

Stax_SR-507_11   Nie napisałem recenzji w tradycyjnej formie, wyliczającej po kolei zalety i wady swego przedmiotu, bo w końcu nie chodzi o samo chwalenie i ganienie, tylko o pozycjonowanie na rynku względem konkurencji. Moim zdaniem cena nowych SR-507 jest bardzo korzystnie skalkulowana, pozwalając tym słuchawkom nie obawiać się konkurencji ze strony licznej grupy tysiącdolarowych i tysiąceurowych dynamików. Trochę zarazem szkoda, że doliczany u nas podatek VAT podniesie bardzo atrakcyjną cenę z rynku azjatyckiego, gdzie kosztują 1050 dolarów. Nie znaczy to wcale, że każdy, kto gotów jest przeznaczyć około czterech tysięcy złotych na słuchawki, powinien koniecznie kupić nową Lambdę. Ale jeśli to zrobi, na pewno nie popełni błędu.

Słuchawki doskonale radzą sobie z każdym gatunkiem muzycznym i, co nie mniej ważne, posiadają cztery dedykowane przez producenta wzmacniacze, pozwalając już na starcie pozbyć się bolesnego dylematu – jaki też kupić moim nowym słuchawkom wzmacniacz. Jedyną wadą jest to, że dynamiki dają szansę na wstępny zakup taniego wzmacniacza i cierpliwe odkładanie na lepszy, podczas gdy tu takiej możliwości za bardzo nie ma, bo najtańszy nawet wzmacniacz Staksa sporo kosztuje, przez co trochę bez sensu jest wchodzić w jego posiadanie z zamiarem kupowania w przyszłości droższego, choć oczywiście można i tak.

 

Dane techniczne:

Elektrostatyczne słuchawki otwarte klasy push-pull.

Pasmo przenoszenia 7 Hz – 41 kHz.

Ciśnienie dźwięku 101 dB/100Vr.m.s./1 kHz.

Maksymalne ciśnienie dźwięku 118 dB/400 Hz.

Napięcie podkładu 580 V.

Pady z prawdziwej skóry na obszarze kontaktu z głową słuchacza.

Kabel 6 żyłowy z miedzi beztlenowej klasy 6N o długości 2,5 m.

Waga: 388 g bez kabla.

Dedykowane wzmacniacze: SRM-600 Limited, SRM-007t, SRM-727, SRM-006t.

Cena: 950 €.

Dystrybucja: Grobel Audio

p

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy