Recenzja: Sennheiser HD 700

 Dźwięk

 Sennheiser HD 7004No nic, ta ergonomia to nam się średnio udała, pozostając nieco w tyle za przyjemnym dla oka wyglądem, a jak jest z brzmieniem?

Słuchawki przyszły do mnie surowe jak ogórki na mizerię i w tym surowym stanie zagrały dźwiękiem jasnym, nadmiernie akcentującym sykliwe spółgłoski, ale nie pozbawionym ujmującego stylu bycia i powabu. W miarę użytkowej obróbki, zwanej potocznie wygrzewaniem, dźwięk pociemniał, zyskując barwę pośrednią między modelami HD600 aHD650, asykliwość się zmniejszyła, chociaż nie ustąpiła zupełnie. Pozostaje z grubsza analogiczna jak u HD 800, to znaczy na pewno dużo mniejsza niż u Ultrasonów E10, ale nie zabita doszczętnie, jak ma to miejsce u ortodynamicznych HiFiMAN’ów. W efekcie nie przeszkadza, ale daje się zauważyć kiedy jej na odpowiednim materiale poszukać. Co robić, mówi się trudno. Można też powiedzieć, że słuchawki ortodynamiczne, a także zaopatrzone w swobodnie wibrującą diafragmę AKG K1000 i elektrostaty mają te tam swoje techniczne przewagi nad konstrukcjami dynamicznymi, ale ubieram HD650, apotem HD 600 i też żadnej sybilacji nie ma. O, psia krew! – pomyślałem. To ci niespodzianka. Raz jeszcze dla pewności przywdziewam HD 800 i nie ma wątpliwości – syk akcentują wyraźniej. Czy to znaczy, że lepiej oddają to co jest w nagraniu, czy przeciwnie, nie radzą sobie z trudnym, sykliwym materiałem, jest sprawą dyskusyjną, ale ja bym stawiał raczej na to drugie. Aż się nie chce wierzyć, ale przecież uszy nie kłamią, bo nie potrafią.

Nie było to odkrycie budujące, bo po tylu latach milczenia i czasu na zrobienie czegoś jednoznacznie lepszego wytwórca najznamienitszych słuchawek w dziejach, sławnego Orfeusza, powinien był wyciągnąć z producenckiego kapelusza coś dalece doskonalszego od HD 600 i HD 650, i to pod każdym względem, ale co mu poradzę, zrobił jak zrobił – jego sprawa i jego kłopot – jedźmy dalej w poszukiwaniu brzmieniowych zawiłości przyrządzonych przez Sennheisera.

Weźmy teraz ma tapetę tę przestrzeń, co to miała być niewiarygodna, a jaka jest to się zaraz okaże.

Nie będę się wysilał ani udawał, że jestem wyjątkowo mądry oraz mam całe szafy płyt na każdą okoliczność badawczą sposobnych, w związku z czym za każdym razem będę się posiłkował innym muzycznym materiałem, ponieważ mej mądrości i tak nie robi to żadnej różnicy. Płyt wprawdzie mam trochę, będzie ponad pięćset krążków i mądry też jestem niesłychanie, ale pewne nagrania są do niektórych zadań szczególnie przydatne, a poza tym nie chcę sobie obrzydzać wszystkiego co posiadam technicznymi porównaniami, w których muzyka staje się tylko tłem i narzędziem, i jeszcze do tego odtwarza się ją w kółko raz po raz.  Tak więc sybilacja została przeanalizowana tradycyjnie przy pomocy „Sweet Jane” od Cowboy Junkies, a przestrzeń zdekonspirowana, też tradycyjnie, przy pomocy „Song of White” Vangelisa.

Sennheiser HD 7007Wziąłem rozpęd, to znaczy posłuchałem najpierw HD 600 i HD 650, i tu trzeba zaznaczyć, że jedne i drugie mają usunięte gąbki po stronie ucha, bo im ze starości zetlały. Niedawno dowiedziałem się, że takie usunięcie jest traktowane jako mod i zalecane do stosowania także w nowych egzemplarzach. Mod nie mod, zwał jak zwał, w każdym razie są bez gąbek i materiałowej osłony, a przy tym HD 650 mają lepszy kabel. Bój między sobą rozstrzygnęły na korzyść HD 650, które przestrzeń mają nieco większą, bas zamożniejszy, a ich ciemniejsza barwa lepiej do nagrania pasowała. No to łap za HD 700. Niewiarygodna scena? E tam, a tam. Od tej z HD 650 wcale nie większa, na upartego może odrobinę, natomiast co się narzuca, to dźwięk bardziej dosadny, bardziej szczegółowy i bardziej świdrujący. Nie ma relaksu, jest drążenie. Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że jest gorzej. Jest inaczej, jest w inny sposób. Dźwięki nie są gładkie i krągłe tylko naelektryzowane i myszkujące. Kto lubi rysunek wyrazisty i szczegółowy, będzie zadowolony, kto woli relaks i oblejsze kształty, zawróci ku HD 650. No to jeszcze HD 800. O, te to większą scenę faktycznie mają. Znane są z tego i lubią to potwierdzać. Dźwięk mają też wytworniejszy – gładszy, staranniej wyprofilowany i niestłamszony. Małe komory HD 700 trochę gniotą przekaz. U wszystkich innych tutaj porównywanych komory są większe i to niewątpliwie ma swoje zalety. Dźwięk rozchodzi się swobodniej, nie sprawiając wrażenia, że coś go krępuje. Na HD 700 nie jest to silne odczucie, można go nawet nie zauważyć, ale mnie się coś takiego nasunęło więc się tym dzielę, bo przecież po to są recenzje.

Pewna szorstkość HD 700 każe jednak baczyć na ewentualność niewygrzania. Przerywam badania i daję im kilka dni na rozwinięcie skrzydeł. Może będzie inaczej, a na razie jest tak, że HD 700 są od HD 650 trochę bardziej bezpośrednie, ale za to dawny flagowiec ma dźwięk bardziej elegancki i przywołujący refleksyjną zadumę nad tą bielą Vangelisa, którą HD 700 czynią bardziej rozedrganą i niespokojną.

Minęło dni parę, co wcale nie znaczy, że słuchawki osiągnęły już ostateczny pułap jakościowy, ale na pewno nie są też surowe. I co się okazuje? Grają dźwiękiem jaśniejszym od HD 650 i HD800, co wyraźnie uwydatnia szum tła i czyni wokalizę mniej powabną na słabiej nagranych płytach. Łatwiej przez to ulegniemy zmęczeniu i trudniej będzie przyswajać gorsze nagrania. Co ciekawe, jeszcze jaśniejsze HD 600 okazują się niewiele mniej szczegółowe, też jednoznacznie dystansując na tym polu HD 650, ale od HD700 anawet HD 800 są mniej męczące. Naprawdę szkoda, że w ich prostej, nie szukającej ozdobników i udziwnień metodzie grania brak zmysłowego powabu, będącego warunkiem sine qua non uznania słuchawek za wybitne. Gdyby go miały, przy ich cenie wybitnymi niewątpliwie by były, a tak to jedynie się wyróżniają na tle konkurencji. Pewna powabność jest już natomiast w HD 650, ale tym z kolei brakuje bezpośredniości.

Reasumując ten etap porównań trzeba powiedzieć, że HD 700 i HD 800 są bardziej świdrujące, a już zwłaszcza HD 700, co biorąc pod uwagę czynnik technologicznego postępu wydaje się nieco dziwne.

Wyjmuję płytę Montserrat Cabale, która posłużyła mi do badania powabu; płytę z wyraźnym szumem tła, a jednocześnie tym niesamowitym czarem kobiecego głosu, którym Montserrat w czasach swej kariery artystycznej zniewalała słuchaczy i który dał jej dumny przydomek „La Superba”. Wkładam płytę dobrej jakości (pokazówkę Ushera) i teraz przewaga HD 700 staje się dobitna. Głos na HD 600 okazuje się wyraźnie spłaszczony w tym dodatkowym wymiarze czarowania, a na HD 650 jest pod tym względem lepiej, ale jednak w tyle za bardziej wypełnionym powietrzem i własną urokliwą swoistością tym samym głosem wokalistki w wydaniu HD 700. Dla porządku sięgam po HD 800. Te nie byłyby sobą gdyby nie wyprodukowały całej sceny a nie tylko wokalistki. Czarowanie też im wychodzi najlepiej, bo głos jest jednocześnie gładki, doskonale zdefiniowany i zarazem najbardziej urzekający, a przy tym szczegóły nie są tak schowane jak u HD 650, sycąc swą obfitością nasze audiofilskie głody jakości sprzętowej. Aranż sceniczny również bardzo dobrze się udaje, pogłębiając dystans między flagowcem a resztą stawki.

Dla pewności słucham jeszcze doskonale nagranej „Girl from Ipanema”, by rozsądzić różnice między HD700 a HD 800. Dźwięk tych pierwszych jest bliższy, bardziej jaskrawy, bardziej kontrastowy i na mniejszej scenie. Ma też bardziej chropowatą powierzchnię, co doskonale ukazuje saksofon. Jednocześnie jest dużo mniej pogłosu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy