Recenzja: JVC HA-DX1000

Opublikowano styczeń 2011JVC_HA-DX1000_11  W końcu zamyka się dla mnie jako recenzenta pewien etap. Co prawda tylko umownie, ale jednak zamyka. Kilka lat temu stworzyłem sobie listę słuchawek do koniecznego posłuchania i te są ostatnimi spośród nich. Lista oczywiście jest niekompletna i kompromisowa; nie zawiera wielu znamienitych modeli produkowanych niegdyś, na przykład Sony Q10 Qualii, a także niektórych z tych, które zdążyły się pojawić w międzyczasie, jak choćby nowych konstrukcji ortodynamicznych. Życie jednak zbyt wartko prze naprzód, by można było za nim nadążyć, dlatego pozostaje okopywać się na zawczasu upatrzonych pozycjach i trzymać przyjętych ongiś założeń.

JVC łatwe do zdobycia nie były, ponieważ najpierw w ogóle nie oferowano ich w Europie, a kiedy i tam się pojawiły, to akurat nie w Polsce. Ale kolega kupił za granicą i uprzejmie dla napisania recenzji podesłał, za co serdeczne podziękowania.

Budowa

JVC_HA-DX1000_7  Model DX1000 pojawił się w 2005 roku i był sporą niespodzianką, ponieważ koncern elektroniczny Japan Victor Company wcześniej nie oferował najwyższej klasy słuchawek. Co go skłoniło do zmiany stanowiska, tego nie wiem, ale najpewniej chęć autopromocji. Skoro bowiem konkurencyjny Sony mógł na rynku słuchawek parę razy zabłysnąć, i to blaskiem supernowej, czemu JVC nie miałby powołać do życia swojej gwiazdy? Inni giganci, jak Panasonic i Toshiba, sobie odpuścili, ale JVC nie, a jakiś czas po nim do wyścigu przyłączył się także Denon. Na razie jesteśmy jednak w 2005 roku i DX1000 stają na rodzimym japońskim rynku w szranki z produktami Sony oraz dziełami wyspecjalizowanych w produkcji słuchawek manufaktur Staksa i Audio-Techniki.

Czy przydano im jakichś szczególnych cech zdolnych wybijać się nad konkurencję? Rzućmy okiem.

Znów, podobnie jak w przypadku flagowej Audio-Techniki ATH-W5000, możemy domniemywać, iż wzorem założycielskim były tu legendarne Sony MDR-R10. Świadczą o tym bardzo duże muszle wykonane z drzewa, w których umieszczono wielkie komory rezonansowe o skomplikowanej budowie wewnętrznej i specjalnie skonstruowany pod względem sposobu mocowania „jak w najwyższej klasy głośnikach” bardzo pokaźny przetwornik o średnicy membrany50 mmi średnicy całkowitej53 mm. Jak głoszą materiały reklamowe, sporządzono go w oparciu o magnes neodymowy, a sama budowa zapewnia trzydziestoprocentowy wzrost wydajności względem konstrukcji dotychczasowych, celem podniesienia poziomu oddawanej energii, co ma skutkować większą gęstością przekazu i jego większą rozdzielczością.

Na wyraźny plus możemy jeszcze zapisać kabel z miedzi OFC klasy 7N o aż trzy i pół metrowej długości, zabezpieczony przed uszkodzeniami eleganckim materiałowym oplotem i zakończony bardzo ładnym firmowym wtykiem inkrustowanym drewnem.

Same słuchawki, a zwłaszcza wielkie ich muszle, także prezentują się bardzo estetycznie, ale są też niestety i wady. Koncern JVC postanowił najwyraźniej wybrać dość ryzykowną drogę – krajem nieba, krajem piekła – bo cóż, muszle są wprawdzie drewniane, ale to drewno to sosna. Jak napisano w folderze reklamowym, drzewo jest najlepszym tworzywem dla muzyki i dlatego produkuje się zeń instrumenty muzyczne. Ale czy sosna jest tu najlepszym wyborem? Pozostaje faktem, że sosna ma ładny rysunek słojów, jest bardzo łatwa w obróbce, sprężysta, dość wytrzymała i lekka, czemu zawdzięcza wielką popularność w meblarstwie, ale nie jest to z pewnością drewno jakoś szczególnie szlachetne gatunkowo, ponieważ ma małą gęstość i nie jest dość twarde. Niepodobna wprawdzie zgadnąć, czy gdyby muszle wspomnianych Sony R10 były wykonane z sosny, a te JVC z drzewa zelkova, którym szczyciły się Sony, różnica w brzmieniu byłaby istotna, niemniej sosna wzbudza niepokój i pozostawia pewien niedosyt. To, że pociągnięto ją bejcą upodobniającą odcień do mahoniu, niczego poza wyglądem nie poprawia. Być może jest to nawet jakiś specjalny podgatunek sosny o takim ładnym wyglądzie i lepszych właściwościach rezonansowych, ale materiały reklamowe nic na ten temat nie wspominają, a chyba by się pochwalili. Minusem pozostaje w każdym razie miękkość, efektem której jest duża łatwość wgniecenia bądź porysowania, czego w przypadku prawdziwego mahoniu stosowanego przez Grado i Denona, hebanu i asady od Audio-Techniki, czy zelkova od Sony nie musimy się obawiać.

Budowa cd.

JVC_HA-DX1000_8  Kolejnym minusem są pady, wykonane ze sztucznej skóry. Uformowano jest bardzo starannie i nadano im profil odginający przetworniki od głowy, ale sam materiał nie jest szczególnie miły w dotyku, nie dorównując ani prawdziwej skórze stosowanej przez większość renomowanych firm, ani alcantarze z Sennheiserów HD 800. Także pojawiający się w niższych modelach Sennheisera oraz szczytowych T1 Beyerdynamica welur wydaje się sympatyczniejszy.

Kolejnym małym minusem jest nie dość grube wyścielenie nagłownego pałąka oraz lekkie niedopracowania regulacji zawieszenia, rowki zatrzaskowe którego są nieco zbyt płytkie. Na szczęście muszle nie objeżdżają jak u Grado PS-1000, ale zatrzaski od T1 czy Denona D7000 wykonano nieco staranniej.

Ostatnim minusem jest opakowanie. Ładnie wyściełane pudełko o wyszukanej pod względem odcienia zielonej barwie jest bardzo estetyczne, lecz to tylko tektura, w dodatku nie pociągnięta zabezpieczającą warstwą bezbarwnego lakieru, tylko wykończona à la pergamin. Prezentuje się to wprawdzie bardzo ładnie, ale naraża na powstawanie tłustych plam, o czym w przypadku posiadanego przeze mnie egzemplarza dwa okrągłe, tłuste kółka – pozostałość po słuchawkach Grado, położonych nieopatrznie przez kogoś na wierzchu – dobitnie zaświadczają. Nie ma sposobu, by te ślady wywabić i w rezultacie całą estetykę diabli wzięli.

By nie pozostawiać złego wrażenia, bo na to DX1000 na pewno nie zasługują, odnotujmy na koniec po stronie plusów, że słuchawki są dość lekkie i wygodnie się noszą. Ich zamknięta konstrukcja jest nieuciążliwa dla otoczenia, duża czułość bardzo ułatwia napędzanie, a 64-ro ohmowa oporność jest przyjazna dla wzmacniaczy.

Nim przejdziemy do sprawy brzmienia, słów parę o załączonym do słuchawek folderze reklamowym i instrukcji obsługi zarazem. Znajdujemy tam całą masę niezwykle cennych porad, jak choćby zalecenie, by pod żadnym pozorem nie używać ich podczas prowadzenia samochodu, uważać co się dzieje w koło kiedy ma się je na głowie poza domem, nie wlewać do nich wody oraz innych cieczy i nie wrzucać do środka metalowych przedmiotów, nie walić nimi ani w nie zbyt mocno i nie rzucać ich z wysoka na twarde powierzchnie, a także nie kłaść w bezpośrednim pobliżu źródeł ciepła oraz nie traktować substancjami aktywnymi chemicznie.

Krótko mówiąc, folder jest skierowany do osób głęboko umysłowo upośledzonych, które w sobie tylko wiadomy sposób posiadły sztukę czytania.

Poza instrukcją obsługi dla imbecyla możemy tam też znaleźć ustęp traktujący o wspaniałych właściwościach wytłumiających i akustycznych muszli wytoczonych z pojedynczego kawałka prawdziwej sosny, czego dowodem fakt, że drewno to bywa wykorzystywane przy konstruowaniu najwyższej klasy systemów głośnikowych. Do jakiej kategorii intelektualnej odbiorców skierowany jest ów tekst o przewagach brzmieniowych sośniny, nie będę się już domyślał. Pozostaje faktem, że jest ona na pewno lepsza niż jakieś sztuczne tworzywo czy metal.

Odsłuch

JVC_HA-DX1000_12  Jak już wspomniałem, sam producent chwali się przetwornikiem zapewniającym wspaniałą gęstość i przejrzystość. Jednak na internetowych forach, gdzie można się natknąć na liczne relacje posiadaczy zrzeszonych nawet w kluby fanów, za największy plus uważana jest ekstraordynaryjna prezentacja basu. Te słuchawki to w powszechnej opinii jedne z czterech (obok Ultrasonów E9, Grado PS-1 i Audio-Techniki L3000) najlepiej wyposażonych w bas nauszników jakie kiedykolwiek wyprodukowano.

Zaraz przejdę do tej sprawy, ale najpierw mała uwaga. Otóż przemierzyłem Internet wzdłuż i wszerz i nie znalazłem ani jednej fachowej recenzji poświęconej DX1000. Bardzo to osobliwe i zastanawiające. Czy są aż tak rzadkie, czy może aż tak trudne do ocenienia? A może nikt nie chciał napisać recenzji, która musiałaby być bardzo krytyczna?

To ostatnie możemy jednak spokojnie odłożyć między bajki. Słuchawki zyskały wielu zagorzałych zwolenników, a sławiono przecież na łamach prasy branżowej wyroby powszechnie uchodzące później za buble. Jakkolwiek tam było, żadna fachowa recenzja nie powstała i raczej już nie powstanie, bo produkcji DX1000 niedawno zaniechano, chociaż ta wiadomość nie jest do końca sprawdzona, a na niemieckiej stronie JVC oferuje się je nadal jak gdyby nigdy nic.

Przejdźmy do konkretów. Słuchawki dotarły do mnie prawdopodobnie niewygrzane, co spowodowało, że w porównawczym opisie oceniłem ich brzmienie jako w dużej mierze pozbawione kolorytu. Tymczasem nie jest to prawdą. Owszem, na tle Staksa Omegi II MK2 są mniej nasycone kolorystyką i na pewno mniej ciepłe oraz nie zaopatrzone w dodatkową słodycz, jednakże początkowe brzmienie, takie nieco szarawe i wypełnione bardziej powietrzem niż kolorem, po około dwóch tygodniach przeobraziło się w normalny u konstrukcji zamkniętych spory zasób barw oraz pogłębionego brzmienia. Łączy się to z rzeczą niezwykle cenną, mianowicie wspaniałą prezentacją sceniczną.

JVC_HA-DX1000_10Pisząc recenzję Audio-Techniki W5000 zachwycałem się jej wyjątkowo dużą jak na słuchawki zamknięte sceną, gorszą spośród modeli zamkniętych jedynie od Sony MDR-R10. Tymczasem scena DX1000 dorównuje nawet tej z Sony. Jest naprawdę ogromna we wszystkich kierunkach i całkowicie otwarta. Ale to jeszcze nie wszystko. Jest też bowiem wspaniale uporządkowana, łącząc przy tym porządek ze spójnością, co jest zadaniem niełatwym, któremu według mnie takie na przykład AKG K701, znane także z wielkiej sceny, nie były w stanie sprostać w stopniu całkowicie zadowalającym, zbytnio separując źródła dźwięku. Tego u JVC nie ma, i to nie ma tak bardzo, że przymierzając je bezpośrednio do Sennheiserów HD 600 odłożyłem te ostatnie z niesmakiem, taki na ich scenie w porównaniu panował bałagan.

Ciekawą przy tym rzeczą było obserwowanie zjawiska pogłosu, zawsze obecnego w W5000 a nigdy nie pojawiającego się u R10. JVC są pod tym względem pomiędzy, ale na pewno bliżej Sony. Z lampami 350B zupełnie pogłosu nie było, a z KT-66 niewielki, ale całkowicie akceptowalny. Bez żadnego przegięcia i nawet przyjemny, aczkolwiek zapewne nieco nienaturalny. Jednym słowem, można wybierać inscenizację sceniczną wedle gustu i upodobania. Jednocześnie na KT-66 kolory były głębsze ale scena mniejsza niż z 350B.

Przy okazji badań nad sceniczną prezentacją wyszło też na jaw, że słuchawki są wyjątkowo wrażliwe na podawany im sygnał i potrafią grać bardzo różnie, tak więc dobór wzmacniacza ma w ich przypadku znaczenie kluczowe. W opinii użytkowników z Head-Fi powinny być zestawiane z lampą, na przykład Darkvoicem.

Odsłuch cd.

JVC_HA-DX1000_6  Gdy chodzi o zawartość pasma, recenzent z Head-Fi napisał, że soprany są okrojone, a bas podbity. Mam co do tego spostrzeżenia mieszane uczucia. Gdy chodzi o część sopranową, najlepszym miernikiem mogą być AKG K1000. Fakt, że sopranów na miarę K1000 JVC nie posiadają. Ale kto posiada? No i żeby tych sopranów brakowało, tego też nie powiem. Nie mają takiej różnorodności i przestrzennego rozpostarcia, jak te pochodzące z sopranowego wzorca od AKG, ale żeby zaraz jakieś braki, jakiś okrój? Bynajmniej.

Względem basu, hmm… bo ja wiem, na pewno jest to bas bardzo solidny – mocny, znakomicie rozdzielczy, pełen energii i szybki, ale by jakoś dominował, pchał się przed orkiestrę, był przedobrzony – tego raczej powiedzieć się nie da, w każdym razie nie z lampą, chociaż czasami… Czasami faktycznie dolne rejestry zostają bardzo silnie wzbudzone, zdarzają się takie nagrania. Tak więc być może z niektórymi wzmacniaczami tranzystorowymi ten bas jest przedobrzony i stanowi dominantę, ale u mnie nie. Tu z całą pewnością prezentacja Sennheiserów HD 650 i Beyerdynamiców DT-150 jest bardziej bas akcentująca. Z kolei samo basowe zejście u Grado PS-1000 i Ultrasonów E9 wydaje się głębsze i bardziej zwraca uwagę, ale to pozór. JVC prezentują bas bardziej rozpostarty przestrzennie i – co w przypadku basu jest ewenementem – taki bardziej nasycony powietrzem. To sprawia, że wydaje się on jakby płytszy, gdy tymczasem wcale tak nie jest. Jest tylko mniej zwięzły i nieco mniej niż u E9 wypełniony, co bardzo dobrze uwidacznia się na przykład w stepowaniu.

No to jeszcze średnica. Na pewno nie jest podkreślona. Żadnego uwypuklania, zwodzenia, przesadnego czarowania, jak przykładowo w Omegach. Jednocześnie znów żadnego wycofania i żadnych braków. Oczywiście, sama klasa dźwięku nie dorównuje tej z Sony R10 czy K1000, lecz gdyby tak nie było, JVC byłyby niewątpliwie najbardziej rozchwytywanymi słuchawkami z bieżącej produkcji, a przecież nie są. Są adekwatne dla swojego przedziału cenowego i znów żadna to wada, choć z drugiej strony także żaden splendor. Mają swoje atuty i swe niedociągnięcia, ot i wszystko.

JVC_HA-DX1000_9I tak scena jest ponad wszelkie pochwały, na miarę absolutnych liderów, utrafienie w tonację bardzo dobre, choć odrobinę mniej perfekcyjne niż u Denona D7000 (ale za to wolne od ciążenia ku suchości i sybilacji), natomiast postura samego dźwięku bogata w treść i formę, ale nie aż na miarę najznamienitszych spośród znamienitych. Nie posiada tak doskonałej rzeźby jak u K1000, ani takiego „oddechu” jak u Omegi, czy tak misternego uchwycenia najmniejszych nawet drobin jak u R-10. Ten dźwięk się nie łasi, nie przymila, nie dąży do imponowania wyrafinowaniem. Oddaje wszystkie aspekty dobrze, a przeważnie nawet znakomicie, lecz tylko w sensie otwartości sceny aż każe bić sobie pokłony. Chociaż zaraz, wcale nie tylko. Drugą wielką zaletą DX1000 jest bezpośredniość. One grają tak, że wykonawcy wydają się zawsze na wyciągnięcie ręki i choć ich postura nie jest aż tak dokładnie wymodelowana co na przykład u K1000, to są niewątpliwie prawdziwi i autentyczni. Trochę mniej trójwymiarowi, ale żywi i naturalni. Kolejnymi atutami są swoboda oraz żwawość i  witalizm. Pierwszy plan jest trochę odsunięty i prawie nigdy nie sączy się wprost do ucha, a za nim rozpościera się wspaniała, spójna i uporządkowana scena, pełna powietrznej wibracji i żywej muzyki. Czuć przy tym, że słuchawki zostały wykonane według pewnego pomysłu, albowiem nie jest to brzmienie podobne do innych. Nie tak gęste i barwne jak u E9, ale… Ale E9 sprzedałem, bo w porównaniu z K1000 wydawały się chwilami zbyt mało przejrzyste (czego nie należy mylić z brakiem szczegółowości) i z za małą sceną. Takie z lekko kremowym woalem zamiast czystego powietrza i cokolwiek za kameralne w odbiorze. A JVC brzmią czysto i przestrzennie nawet po K1000, co jest bardzo cenne. Zarazem w porównaniu z najwyższej klasy elektrostatami nie chwytają się z taką zajadłością każdego detalu, pozwalając muzyce swobodnie przepływać. Przemijanie dźwięków jest dla nich czymś naturalnym; nie zamierzają po nich rozpaczać, za wszelką cenę ich zapamiętywać, odciskać na zawsze w materii trwania. Dzięki temu słuchanie nie jest męczące nawet po długim czasie, a jednocześnie nawet po długim czasie nas nie nudzi, bo wystarczająco dużo jest ozdobników i naturalnego brzmienia. Nie jest to ani dźwięk szarawego tła, ani ekstatyczny hiperrealizm. Doskonale to wchodzi do głowy i naprawdę chce się słuchać.

Dynamika jest bardzo dobra, niewiele tej z K1000 ustępująca, szczegóły w samej ich masie wszystkie połapane, choć nie tak starannie uwidocznione jak u R10, a siła grzmotu tylko trochę w tyle za tą z E9.

Naprawdę dobrze się to wszystko inżynierom z JVC w całość poukładało, choć całość ta – raz jeszcze zaznaczam – wymaga starannego doboru osprzętu, by ukazała należycie swoje walory. Trzeba także pamiętać, że brak zaakcentowania i ocieplenia ludzkich głosów bez pewnego dla nich wsparcia ze strony toru daje inny obraz wokalizy niż na słuchawkach które o takie uwypuklenie dbają, by przywołać choćby W5000 i E9 – a Omega II MK2 jest tutaj przykładem skrajnym. Na JVC głos w porównaniu nie będzie tak słodki ani ocieplony. Popłynie w powietrznym bezmiarze, trochę dalej posadowiony i bardziej w całość wtopiony. To jest prawdziwsze, ale poniekąd mniej miłe. Słabiej działa na wyobraźnię i nie tak zniewalająco przywołuje obecność. Lampy KT-66 i CCa oraz zapewne cała masa różnych wzmacniaczy potrafią nadać tej wokalizie postać bardziej eksponowaną i lubieżną, ale ja akurat w przypadku JVC wolę bardziej zdystansowany naturalizm brzmienia jaki pojawia się z lampami 350B. Może nie zawsze, ale przeważnie. Jakoś lepiej komponuje mi się w całość z tą ich ogromną sceną, a przy tym – zrozumcie mnie dobrze – te głosy są autentyczne i bardzo realne, tylko czasami nieco mniej wyeksponowane.  

Porównanie z Audio-Techniką ATH-W5000

Audio-Technica ATH-W50002  Docieramy teraz do kolejnego porównania japońskich flagowców o konstrukcji zamkniętej i drewnianych muszlach. W konfrontacji z W5000 produkt JVC wykazuje znaczne podobieństwo do wcześniej porównywanych Denonów D7000, brzmi bowiem bardziej zwyczajnie czy też naturalnie, jeżeli ktoś woli w ten sposób to nazwać. Audio-Technica to wyrafinowany specjał, mający swoją wizję dźwięku, na tle której inni, poza Staksem Omegą i Grado GS-1000, wydają się w sensie aranżacyjnym bardziej powszedni. Nie chcę się tu ograniczać do ogólników, dlatego sięgniemy po kilka konkretnych przykładów.

 

Wokaliza

„Seven Spanish Angels” – Ray Charles i Willie Nelson z płyty “The Very Best of Ray Charles” (Rhino)

W5000

Bardzo wyrafinowane brzmienie z leciutko ocieploną i pięknie podkreśloną wokalizą. Wielka scena, jak zawsze zaaranżowana i pełna pogłosów. Imponująca czystość i staranność artykulacji.

DX1000

Zaznacza się nieco lepsza dynamika i lepsze różnicowanie poszczególnych głosów, co jest następstwem ich zwyczajnego a nie przetworzonego podania. Sekcja rytmiczna mocniej zaakcentowana, ale w efekcie mniej naturalna. Przejrzystość i poziom ogólny analogiczne.

 

Symfonika

„Pas de deux” z Piotr Czajkowski „Dziadek do orzechów” Orkiestra Czesko-Słowackiego radia w Bratysławie. (Naxos)

W5000

Pięknie to zabrzmiało, bogato, przestrzennie; zarazem dynamicznie i elegancko. Naprawdę zaskakująco dobrze.

DX1000

Całe to porównanie rozbite na gatunki muzyczne wydaje się trochę bez sensu, bo za każdym razem pokazuje się dokładnie to samo. JVC są takie bardziej normalne i także na ogromnej scenie. Ich prezentacja nie jest ani na jotę gorsza ani lepsza, tylko inna. Najogólniej sprowadza się to do tego, że W5000 grają zawsze w wielkiej sali, a JVC dają koncert na wolnym powietrzu. Co kto woli. Na upartego można powiedzieć, że Audio-Technika jest nieco bardziej szczegółowa i niejednokrotnie głębiej przenika w detal.

 

Jazz

„Green” z Miles Davies „Aura” (Columbia)

W5000

Wspaniały nastrój tajemniczości, spiętrzone echa, rozległe wędrówki dźwięków, znakomite oddanie specyfiki instrumentu dętego, dobry ale nie rewelacyjny kontrabas, doskonale wkomponowane w całość syntezatorowe tło.

DX1000

Normalność w tym utworze nie ma dobrego zastosowania. Z Audio-Techniką było o wiele ciekawiej. Po prostu magicznie. To nie znaczy, że z JVC jest źle. Trochę jednak brakuje nastroju.

 

Muzyka filmowa

„Once Upon A Time In The West” z Ennio Moricone “The Very Best Of” (Virgin)

W5000

I znowu magia. Spokojnie a jednocześnie upojnie płyną te piękne dźwięki. Za ich sprawą przenosimy się w inny wymiar, w świat muzycznych wyobrażeń i znaczeń.

DX1000

Tym razem na szczęście też dobrze sobie radzą, ale nie tak dobrze jak hebanowy konkurent. Magii jest mniej, a więcej naturalnego brzmienia. Czyli norma.

 

Hard rock

„In My World” z Metallica „St-Anger” (Vertigo)

W5000

Tu z kolei ich czarowanie na niewiele się zdaje.

DX1000

Prosty cios okazuje się dużo skuteczniejszy.

 

Reasumując. W mojej ocenie do rocka JVC nadają się lepiej, w pozostałych gatunkach Audio-Technica okazała się dość często ciekawsza, chociaż wcale nie zawsze. Niejednokrotnie zdarzał się remis a nawet lekka przewaga JVC. A wszystko to jest w znacznej mierze zrelatywizowane, bo lampy sterujące E188CC Mullarda dużo lepiej pasowały do Audio-Techniki, a CCa Simens & Halske do JVC. Dlaczego tak było, łatwo zgadnąć. CCa są bardziej podobne brzmieniowo do Audio-Techniki, a Mullardy do JVC. W efekcie synergia działała na krzyż. Powyższy opis dotyczy Mullarda, daje więc przewagę Audio-Technice. Z CCa słuchawki JVC były dużo bardziej magiczne i Miles Davies też wypadał na nich intrygująco.

Podsumowanie

JVC_HA-DX1000_3  JVC HA-DX1000 to jedne z wielu słuchawek kosztujących około tysiąc dolarów. Na liczną tę grupę składają się wyroby nieraz bardzo odmiennie grające, co raczej powinno cieszyć odbiorców ukierunkowanych na zakup czegoś z tego przedziału. Można bowiem wybierać spośród wielu brzmień i sposobów prezentacji. Są do wyboru ogromne sceny, jak u Grado GS-1000 i Sennheisera HD 800, bardzo mocne akcenty basowe, obecne u Ultrasonów E8 i Denona D7000, czary mary z dźwiękiem, jak u Audio-Techniki W5000 i najwyższej klasy elektrostatyczna specyfika Staksa SR-507. Jest wspaniały drajw Beyerdynamica T1 i (podobno) wielkie przewagi jakościowe konstrukcji ortodynamicznych.

Pośrodku tego ogrodu audiofilskich rozkoszy za w miarę jeszcze rozsądne pieniądze, lokuje się wyrób JVC, posiadający po trosze lub nawet w bardzo dużym stopniu wszystkie te atuty. Ma wielką scenę, bardzo dobry drajw i nie gorsze uchwycenie prawidłowej tonacji. Niczym nie ustępuje najlepszym pod względem szczegółowości, a basowe uderzenie sytuuje go w najściślejszej czołówce. Ludzkie głosy potrafi reprodukować w bardzo realistycznej postaci, a przy pewnej pomocy ze strony wzmacniacza potrafi też nadać im postać gorącą i namiętną. Wygodnie przy tym się nosi i bardzo ładnie wygląda. Jakość wykonania także nie nastręcza żadnych podejrzeń co do swej wysokiej klasy. Nie wybija się w swym całokształcie ponad innych (choć niektórzy są tego zdania), ale też w niczym nie odstaje. Ma duże wymagania co do napędu, ale w zamian daje masę satysfakcji, zwłaszcza gdy chodzi o wielkość sceny, naturalność brzmieniową i siłę basu. Połączenie tych cech jest ewenementem na skalę Sennheisera Orfeusza, chociaż Grado GS-1000 bas mają tylko ciut słabszy, a scenę jeszcze większą. Są jednak konstrukcją otwartą, a czasami słuchawki zamknięte są jedynym wyborem. To znakomicie uzasadnia obecność JVC HA-DX1000 na rynku, więc czegóż jeszcze chcieć więcej?

Dane techniczne:

Rodzaj: dynamiczne słuchawki zamknięte o konstrukcji „Airtightness”.

Całkowita średnica przetwornika: 53 mm.

Średnica membrany przetwornika: 50 mm.

Pasmo przenoszenia: 4 Hz – 30 kHz.

Impedancja: 64 Ohmy.

Ciśnienie dźwięku: 102dB/1mW.

Maksymalny sygnał wejściowy: 1,5 W.

Kabel z miedzi beztlenowej klasy 7N o długości3,5 m.

Masa bez kabla: 380 g.

Cena oficjalna: 1050 dolarów, ale można trafić na dużo korzystniejsze okazje, na przykład 500 euro.

Brak polskiego dystrybutora.

System odsłuchowy ten co zawsze.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

2 komentarzy w “Recenzja: JVC HA-DX1000

  1. Daniel pisze:

    Czy miał Pan może przyjemność posłuchać również modelu DX700? Mam okazję nabyć w dość okazyjnej cenie, niestety odsłuch nie będzie możliwy. DX1000 nie słyszałem ale po tej recenzji bardzo mnie zainteresowały a porównań obu modeli niewiele można znaleźć no i sprzeczne opinie głównie.

    Pozdrawiam

  2. Piotr Ryka pisze:

    Niestety, modelu DX700 nie słyszałem. Ogólnie przestrzegam przed kupowaniem tych słuchawek w ciemno, bo wielu osobom się nie podobają. Niektórym nawet bardzo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy