Recenzje: Transrotor MAX

Brzmienie

ad

Rolę wkładki odegrała w tym spektaklu niebylejaka ZYX R100 Fuji X.

   O brzmieniu takiego zestawu należy przede wszystkim powiedzieć, że mocno akcentował różnice nagrań, czym początkowo mnie zmylił, jako że wzięta na pierwszy ogień płyta Cesarii Evory (180 g) zabrzmiała miękko i bardzo płynnie. Muzyka dosłownie się lała gęstą, gorącą strugą i zaraz pomyślałem, że tak to będzie grało. Wpisałem więc do notesu, że nie ma to jak gramofon, bo od razu wpadamy w muzykę i nie trzeba nad niczym dumać ani niczemu się uważnie przyglądać. Bo nie ma żadnego „chudo” ani „ostro”, tylko jest ciepło, płynnie, gładko i spójnie. Tak więc bardzo mi się od razu spodobało, toteż rozsiadłem się głębiej i w muzyce zatonąłem. Głębokie to były –  bardzo nawet – i wyjątkowo pociągające brzmienia, jak również całkowita zwartość wszystkiego, a w efekcie muzyka jako wir, w który wpadamy i z którego ani trochę nie chcemy się wynurzyć. Toteż aż irytujące się staje, kiedy po dwudziestu paru minutach płytę trzeba przełożyć, bo to nam psuje współżycie, niczym przebudzenie z hipnozy. A jeszcze do tego zaraz się miesza otrzeźwiająco nikczemnie czyszczenie z pyłków i cała ta celebracja z dociskaniem, podnoszeniem i opuszczaniem. No, przywykło się trochę do stylu odtwarzaczy, że tylko naciskasz guzik na pilocie, a w tych strumieniowych to nawet z pilota kilkaset płyt jest w zasięgu.

Ale co z tego? Co nam po tym – po tej całej wygodzie – kiedy tak dobrze to nie gra? Bo można pomylić wkładkę tanią z drogą, o ile ta tania jest całkiem w porządku, ale prawdziwej płyty winylowej z cyfrową to już nie bardzo. I zaraz to sobie uświadomiłem, bo jako drugi winyl wziąłem najnowszy album Adele.

Strasznie ta wokalistka jest popularna, nawet nie dalej jak dzisiaj wręczali jej jakąś nagrodę, a ja jej zbytnio nie lubię. Nie chodzi przy tym o repertuar, choć ten też nie jest mi szczególnie bliski, tylko o sopranową stronę jej głosu, która mnie drażni. Bo nie są to soprany gładkie niczym u Franka Sinatry albo Elvisa Presleya, a jednocześnie nie tak skrajnie ochrypłe, jak u uwielbianej przeze mnie Janis Joplin. Takie trochę w tę a trochę nie w tę i z wypadkową, która mi nie odpowiada. Nie przepadam i nic nie poradzę. Dostałem tę płytę, a sam bym jej nie kupił. Ale nie w tym rzecz, tylko w tym, jak ta płyta powstała. Bo myślę sobie – system gra super płynnie, to zaraz usłyszę tą Adele taką, że mi się wreszcie spodoba. A tu jak nie świśnie, jak nie zaświdruje, jak nie ciachnie po uszach… A bodaj cię… I to są właśnie te smaki i te pseudo gramofonowe brzmienia, które można było usłyszeć od pokoju do pokoju na ostatnim AVS. Robi się cyfrową taśmę matkę, a potem bezczelnie tłoczy z niej pseudo analogowy winyl i tak to potem przygrywa. Gwiżdże, piłuje, mózg truje.

Materiał bywał za to różny - ten lepszy...

Materiał płytowy bywał za to różny – ten lepszy…

Bo co z tego, że obraz się bardzo wyostrzył i kontury porobiły jak wykrawane rzeźnickim nożem, kiedy to nie jest muzyka. To jest tylko jej przekontrastowany, sztucznie wyostrzony i spłaszczony obraz, że ani trochę w wir żaden nie wpadasz, a jedynie patrzysz na te płaskie, powyrzynane ostrą krawędzią postaci, osadzone w jakimś brzęczeniu cokolwiek upiornym, jeżeli to zestawiać z tą słuchaną przed chwilą Evorą. Dość szokujące są takie przejścia i naprawdę niezbyt przyjemne, a sam za tego rodzaju „postępy” w technice nagraniowej najuprzejmiej dziękuję i jeżeli to ma być postęp, to ja wolę wstecznictwo.

Ale nic, uniosłem z ulgą igłę nad tą nieszczęsną Adele i podmieniłem krążek na Franka Sinatrę, a potem kilka innych winyli z epoki, co do których cienia być nie mogło podejrzeń o cyfrowe pochodzenie, z uwagi na same lata powstania. Lecz mimo to płynność jaką darzyła Evora w analogicznym stopniu już się nie pojawiła. Nie grało to wprawdzie ani trochę cyfrowo, ale obrazowanie okazało się nie aż tak płynne i spójne. Kontury wyraźniejsze i mniej nałożone na sferę, a więc nie na aż tak trójwymiarowe postaci, a wyizolowanie źródeł dźwięku względem ich wspólnego brzmienia też wyraźniejsze. W efekcie nie aż takie wirowanie z muzyką, tylko bardziej na nią patrzenie. Bo wprawdzie tacy dosadniej, ostrzejszą kreską wyrysowani artyści jawią się jako bardziej obecni, głównie zresztą na tej zasadzie, że właśnie jest więcej widoku i obecności a mniej samej muzyki, ale mniej się wraz z tym okazuje być wciągająco, bo to się robi trochę pokaz wywoływania duchów, a nie wieczór taneczny z muzyką. Tak więc dopiero kilka nowo wydanych płyt z dawno dość nagrywaną muzyką, takich super analogowych remasterów wytłoczonych na masie 180 gramów, przywróciło mi dobry humor, bo znów stało się płynnie, bardzo głęboko, super elegancko i w pełnym muzycznym wirze. A wówczas znów poczułem to przyjemne i nieprzyjemne zarazem uczucie bezradności opisowej wobec takiej muzyki. Bo kiedy nie ma się czego czepiać, kiedy wszystko okazuje się w sensie przyjemności odbioru idealne, to co można wyrazić poza podziwem? No oczywiście, bywają lepsze gramofony, lepsze głośniki i nawet jeszcze lepsze wzmacniacze (choć to przyznaję z niechęcią), toteż jeszcze może być piękniej i jeszcze bardziej emocjonująco. Ale niezależnie od tych refleksji muzyka z dobrze grającego winylu taką moc ma sprawczą sukcesu, że jakieś lenistwo ogarnia i coś jakbyś w malignę zapadał. Tego się całkiem nie chce analizować i naprawdę trzeba się zmuszać. Bo patrzcie, kiedy ta Adele mi się nie podobała, to zaraz pióro samo w ruch poszło i zaczęło się czepiać, a kiedy te Armstrongi, Jethro Tulle, Pink Floydy czy w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych nagrywana muzyka poważna wylądowały na talerzu, to zaraz się w sobie zapadłem i chcieć gadać mi się przestało. Taka na przykład Wanda Wiłkomirska z Rowickim i Warszawską Filharmonią z 1955… Mono, a jak gra.

...i ten z kategorii "pozostałe". Ale najważniejsze jest to, że z każdej sytuacji MAX wychodzi obronną ręką.

…i ten z kategorii „pozostałe”. Ale najważniejsze jest to, że z każdej sytuacji MAX wychodzi obronną ręką.

Ale trudno, taka praca i coś przeanalizować trzeba. Tak więc należy zauważyć, że scena jak zwykle w monitorowych głośnikach, zwłaszcza tych lepszych, lokowała się z tyłu za nimi, ale z gramofonem okazała się dużo bardziej ekspansywna niż z odtwarzaczem przy okazji słuchania integry Ayona, wypełniając pokój po brzegi sobą, a nie pozostając gdzieś w oddaleniu. I znów tradycyjna pojawiła się dla gramofonów energia, a więc nawet za pośrednictwem średniego kalibru monitorów dźwięk wyczuwany na skórze a nawet siadający na piersi, a przy tym taki szczególnie nośny, głęboki i płynny. W porównaniu z nim ten od źródeł cyfrowych wydaje się żwirowaty i trzeba naprawdę super odtwarzacza, żeby nie czuć było spiaszczenia. Ale i tak tłusta konsystentność winylu jest lepsza, niczym dobrze rozrobiona zaprawa murarska, której jakość sprawdza się w sposób ordynarny, tak więc nie będę słów brzydkich przytaczał, jakimi murarze zwykli określać zrobioną w takiej zaprawie rysę.

Te sprawy to jednak cechy gramofonów en bloc, o ile bierzemy pod uwagę te prawdziwie na miano gramofonu zasługujące. Natomiast trzeba powiedzieć zdań parę o cechach swoistych tego akurat Transrotora MAX z wkładką ZYX. I tu należy stwierdzić, że zbiorczo, jako wypadkowa z wielu przesłuchanych płyt, grał bardziej w stylu wyraźności i dokładnego obrazowania, niż takiego całkiem spontanicznego muzycznego porywu, który bardziej dba o same muzyczne emocje i przeżywanie, niż o precyzję wizerunku. To przede wszystkim było następstwem wyraźnie mocniejszego akcentowania wysokich tonów niż miało to miejsce u testowanych swego czasu gramofonów Nottinghama, natomiast dość podobne do stylu prezentowanego przez przedwzmacniacz gramofonowy Trilogy; a przypomnę, że w bezpośredniej konfrontacji z bardziej miękko grającym konkurentem o analogicznej cenie właśnie ten styl okazał się w moim odczuciu bardziej spektakularny. Tak więc emocje emocjami, muzykalność muzykalnością, a pewne inwarianty najwyższej jakości brzmienia i tak dochodzą do głosu i nie pozwalają o sobie zapominać. W tym kontekście przypomniał o sobie znakomicie brzmiący w głębi sceny chór towarzyszący Marii Callas, przypomniały się zjawiskowe instrumenty dęte, a największe wrażenie wywarła na mnie perkusja, która naprawdę pod każdym względem okazała się popisowa. Zarówno w długich, wyjątkowo trafnie obrazowanych brzmieniach talerzy, jak i odpowiedziach membran i powstających wewnątrz pogłosach.

Koniec końców po raz kolejny wychodzi na to, że lepiej zrobić prościej a staranniej. MAX jest tego bardzo dobry przykładem.

Koniec końców po raz kolejny wychodzi na to, że lepiej zrobić prościej a staranniej. MAX jest tego bardzo dobrym przykładem.

To było naprawdę wysokie mistrzostwo i doskonała podstawa do zbudowania brzmienia wszechstronnie perfekcyjnego. Natomiast że coś jeszcze pozostawało w tej mierze jeszcze do zrobienia, o tym przypominały odsłuchy Nottinghama Dais z wkładką Ortofon Anna, ale uczciwie przyznajmy, iż był to zestaw trzy razy droższy. Niemniej te wybrane elementy z muzycznego pejzarzu ani trochę nie ustępowały tamtej produkcji, a tylko całościowa energia, konsystentność przekazu i muzyczny poryw były tu słabsze, nie aż tak słuchacza zniewalające. Słuchałem jednak kiedyś Transrotora Turbilona z przedwzmacniaczem Phasemation – i cóż, dobrze sobie tamto granie chcąc nie chcąc utrwaliłem. Tak więc nie tylko wygląd gramofony marki Transrotor mają fantastyczny.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzje: Transrotor MAX

  1. fon pisze:

    To prawda,kabel sieciowy ma ogromny wpływ na brzmienie,nawet w preampie gramofonowym ,transporcie cd i całej reszcie sprzętu,niedoceniany element a potrafi wprawić w osłupienie

  2. fon pisze:

    Warto odizolować sieciówkę od podłoża,tu też są spore rezerwy,a Pan Panie Piotrze stosuje jakieś podkładki pod kable

    1. Piotr Ryka pisze:

      Na razie nie, ale mam dostać z dwóch źródeł, to będzie okazja coś o tym napisać.

  3. A. pisze:

    Witaj Piotrze!

    Posiadam ten gramofon … i choppera w chromie. Technolog ze mnie żaden, ale wg mnie Transrotor MAX nie jest chromowany. To raczej polerowane na wysoki połysk aluminium, zabezpieczone czymś przed utlenianiem. Łatwo je zarysować, ale równie łatwo wypolerować / odnowić. Zgadzam się z Tobą, że wrażenia wizualne są niesamowite. Wygląda jak milion dolarów. I tak gra, ale o tym za chwilę.

    Nie podzielam Twojego entuzjazmu, jeżeli chodzi o dołączoną do niego wkładkę Goldring Elektra. Wg mnie to bardzo zła wkładka. Na tyle, że po złożeniu gramofonu, byłem rozczarowany zakupem całości. Na szczęście tknęło mnie co może być powodem braku satysfakcji i już następnego dnia ją wymieniłem. Kupiłem wkładkę Denon DL-103R. Po zamontowaniu kamień spadł mi z serca a na twarzy pojawił się pierwszy banan. Transrotor Max ujawnił początek swoich możliwości. Z Denonem DL-103R pogrzebał moje CD. Winyle pokazały znacznie bogatszą dynamikę, szerszą scenę muzyczną, piękniejsze i prawdziwsze wokale niż te same realizacje zapisane na dyskach CD. Ale skoro można mieć lepiej, to dlaczego sobie tego odmawiać? Kolejnym zakupem była wkładka Audio Technica AT-OC9ML/II – świetna wkładka o rewelacyjnym szlifie igły, za bardzo rozsądne pieniądze. Transrotor Max fantastycznie na nią zareagował. Płyty winylowe odsłoniły kolejne, skrywane nawet przed DL-103R możliwości. I byłby to w zasadzie koniec mojej drogi w poszukiwaniu satysfakcjonującego rysika, gdyby nie to, że po jakimś czasie, obiła mi się o uszy informacja, że istnieje wkładka, przez forumowiczów określana „świętym Graalem”. Ortofon Rohmann. Trudno ją kupić, ponieważ jej produkcja zakończyła się wiele lat temu. Informację tę zapamiętałem, ale jakoś nieszczególnie się nią przejąłem. Skoro jest taka rzadka, to jaka jest szansa, że akurat mi się poszczęści? I tu sprawdziło się powiedzenie: „nigdy nie mów nigdy”. Za jakiś czas, na amerykańskim ebay pojawiła się w stanie NOS. Czyniąc fikołki logistyczne (sprzedawca nie zgadzał się na sprzedaż poza US) nabyłem ją. Przypłynęła, zamontowałem. Transrotor tylko na to czekał. Dowiedziałem się wówczas, dlaczego nadano mu nazwę MAX. To MAX tego, czego oczekuję od audio. Od tego momentu, moje poszukiwania są zakończone. Teraz już tylko słucham płyt. Z całą resztą Twojej recenzji w pełnej rozciągłości się zgadzam. Pozdrawiam! A.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wkładki to oczywisty marsz ku nieskończoności. Cieszę się, że gramofon tak dobrze się spisuje. Co do brzmienia wkładki z nim sprzedawanej, to pozostaje kwestia reszty toru; do jednych będzie pasowała lepiej, do innych gorzej. U mnie spisywała się poprawnie. A że można lepiej – no jasne!

      1. Piotr Ryka pisze:

        Może jedno uzupełnienie: użyty w teście pre gramofonowy SPEC REQ-S1EX robi względem przeciętniejszych bardzo dużą różnicę. Niestety także cenową.

        1. A pisze:

          Zgadza się. Sprawdziłem kila pre, miałem problemy z wyborem aż trafiłem na Gold Note i wówczas temat pre został ostatecznie zamknięty. Jest pozamiatane.

  4. Alucard pisze:

    Tak z ciekawości, czy taki gramofon wysokiej klasy plus dobra wkładka, gra lepiej niż wysokiej klasy CD jak audio reserch CD9?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dużo lepiej.

      1. Andrzej pisze:

        Nasuwa się pytanie:
        Czy lepiej gra ze wszystkimi płytami, czy też tylko naprawdę analogowo nagranymi.
        Bo pewnie obecnie nie ma ich zbyt wiele.

        1. Piotr Ryka pisze:

          To trochę złożone. Niektóre płyty nie do końca analogowe ale dobrze nagrane potrafią grać z gramofonu trochę lepiej niż z dobrego CD, ale to już zawsze problematyczne. Są natomiast takie „winyle”, że przy słuchaniu zęby wypadają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy