Recenzja: Audio Illuminati Power Reference One

Odsłuch Cz. II

W naszym teście Reference One próbował swych sił w konfrontacji z silnymi i uznanymi rywalami.

Testowany Reference One próbował sił w konfrontacji z silnymi konkurentami.

   W drugiej turze skala jakości skoczyła jeszcze wyżej, skutkiem tego, że tak samo jak kiedyś w teście zbiorczym kabli zasilających porównywane wpinane były z jednej strony do listwy Power Base High End a z drugiej do przedwzmacniacza Twin-Head, poprzez końcówkę mocy Crofta napędzającego kolumny Reference 3A lub słuchawki AKG K1000. Co do samego opisu, to odwrócimy teraz kolejność, zostawiając tytułowego Illuminati na finał.

Crystal Cable Reference Diamond Power

Można powiedzieć, iż ten przewód zagrał dość podobnie do swego wyglądu, tyle że nie tak cienko ani jasno. Za to subtelnym, delikatnym, wyrafinowanym i precyzyjnie wyrysowanym dźwiękiem o wyjątkowej dźwięczności. Cieplej także niż w poprzedniej lokacji, ale to pewnie za sprawą systemu Rogoz Audio BBS w stoliku i podkładkach pod głośnikowe kable. Też chyba w jakiejś mierze dzięki dodatkowym krążkom kwarcowym od Acoustic Revive pod wzmacniaczem i przedwzmacniaczem.

Ogólnie biorąc drugi od góry kabel zasilający Crystala wypadł teraz zdecydowanie lepiej, grając z listwy i innej linii zasilania bez żadnego tłumienia, spowolnienia, czy przycinanych sopranów. Przeciwnie, zaprezentował się błyskotliwie i w niepowszedni, a nawet czarodziejski sposób. Słuchany porównawczo względem dwukrotnie tańszego Acoustic Revive (by nie startować całkiem na sucho) okazał się zdecydowanie lepiej doświetlać, uszczegóławiać i natleniać. Łanie podkreślał wszelkie drobne zjawiska, nie zapominając o dużych i największych. A mimo że akcent szedł bardziej na soprany, nie można powiedzieć by basu brakowało, aczkolwiek w wokalach dawał się odczuć dodatkowy rys sopranowego wydelikacenia i młodzieńczości. Najważniejsze jednak było co innego, odnoszącego się do oświetlenia. Można to porównać do stanu, w którym na duże płaszczyzny, wydające się mieć gładką, jednolitą powierzchnię, rzuca się pod odpowiednim kątem dodatkowy snop światła, a wówczas okazuje się, że wcale nie są gładkie tylko mają złożoną topologię, zdecydowanie wzbogacającą obraz i rodzącą szacunek dla zdolnego ukazać to lepszego aparatu obrazowania. Także soprany a nie same faktury były szczególne – szczególnie migotliwe, w najwyższych partiach przechodzące w ezoteryczność, pełne swoistego blasku i wielopostaciowości. Nie grało to ku realizmowi, ale niezwykle efektownie i nader wyrafinowanie. Coś jakby się przenieść ze zwykłego sklepu z odzieżą do w najwyższym stopniu luksusowego, gdzie każdy materiał i sposób kroju przypominają o luksusie.

Harmonix XDC350-M2R Improved

Ku naszemu zaskoczeniu debiutujący produkt niczym nie ustępował uznanym rywalom.

Ku naszemu zaskoczeniu debiutujący produkt niczym nie ustępował uznanym rywalom.

Dawny flagowiec zasilający Harmoniksa zagrał zgoła odmiennie. Też świetnie, ale w zupełnie inny sposób. U niego na plan pierwszy nie wychodziła ezoteryczność i koronkowość brzmienia, tylko dociążenie, masywność, konkret. Tak samo jak przy komputerowym źródle i tu epatował spokojną naturalnością, która podczas słuchania natychmiast się nasuwała. Żadnego podkręcania przekazu, migotek, wzniecania sopranowej zadymki i tkania brzmieniowych koronek. Żadnego też pompowania tlenu i doświetlania szczególnym światłem. Przede wszystkim konstrukcja a nie ozdobniki. Nie jak katedra w Reims, tylko jak nowoczesna architektura, operująca też złożoną lecz masywniejszą i mniej ozdobną bryłą. Owszem – sopranowy szum i ćwierkanie ? – proszę bardzo, ile sobie państwo życzą, ale nie w stylu delikatnego tin-tin, tylko raczej konkretniejszego brzęk-brzęk. I wokal także nie dźwięczący delikatnym tirli-tirli, tylko solidniejszym i niższym la-la-la.

To miało daleko idące następstwa: słuchało się spokojniej, nie było żadnej ezoterii, dźwięk wydawał się nieco wolniejszy, ale za to postawniejszy i konkretniejszy. Całościowo niższy i dzięki temu dający poczucie mocnej konstrukcji na mocnym fundamencie. Większe dźwięki, lepiej wypełnione i bardziej jednolite, z sopranami jako dodatkiem (choć obfitym i dobrze osadzonym), a nie jako wszechobecnym dzwonieniem i migotem. Co ciekawe, nie zaobserwowałem podnoszenia temperatury, choć przekaz niewątpliwie był ciepły, a przecież takie podnoszenie było szczególnym rysem Harmoniksa w kiedyś przeprowadzonym teście. Podejrzewam, że to dzięki stolikowi Rogoz Audio wszystko stało się cieplejsze i pełniejsze, tak więc temperatura bardziej dla wszystkich się wyrównała, z tym że chłodny przekaz stał się cieplejszy, natomiast przesadne ciepło sprowadzone raczej w stronę normalności niż jeszcze wyższej temperatury. Jeśli zaś wspominać o wadach, to bas zanadto był ujednolicony. Z niskim zejściem i imponującą mocą, ale pewnym niedostatkiem rozdzielczości i trzeciego wymiaru. Dopiero później udało się to poprawić, ale o tym na koniec.

Acoustic Zen Gargantua II

Ten kabel powinien się chyba nazywać inaczej, bo ciapowaty, żarłoczny olbrzym z powieście François Rabelais nijak doń nie pasuje. Owszem, Gargantua ma niewątpliwie najmocniejsze tąpnięcie. Potrafi zejść najniżej, a przy tym w przeciwieństwie do Harmoniksa niezależnie od stopnia zejścia zachowuje rozdzielczość i przestrzenność, i jeszcze potrafi tworzyć imponującą basową łunę, zalewającą cały firmament. Szalenie to jest efektowne i nikt tego tak dobrze nie umiał, ale to nie był jedyny atut. Gargantua łączył w sposób zupełnie jawny cechy obu poprzedników. (W oryginale, mimo żeńskiego „a” na końcu to samiec.) Był treściwy i mocny, a jednocześnie wyjątkowo żywy i podekscytowany. Aż zrazu, bezpośrednio po Harmoniksie, zdało mi się to przesadzone, nazbyt aż żywe. Lecz moment przywyknięcia i już się układało w atrakcję a nie kontestację.

W zasadzie w brzmieniu Reference One nie doszukaliśmy się jakichkolwiek uchybień.

W brzmieniu Reference One nie doszukaliśmy się jakichkolwiek uchybień.

Kabel niewątpliwie jest popisowy, że aż można rzec – rozbuchany. Soprany strzelają i wszystko wibruje, a jednocześnie jest wypełnienie, super bas, mocna esencja, bogata treść i wokół tego wszędobylska podnieta. Wszystko mieni się, drga, gdzieś pędzi, chce się koniecznie popisać. Prawdziwy zalew informacji i wyjątkowo szybka fabuła. A  przy tym pod dyktando rozwydrzonych sopranów wokale znów tirli-tirli a nie la-la-la i dzwoneczki tryń-tryń a nie brzęk-brzęk. Tyle że nie pośród ogólnej delikatności i nie tak całościowo koronkowo jak u Crystal Cable, tylko w oparciu o zasadniczy kontrast dół-góra i kruchość-masywność. Z najczarniejszym do tego tłem i na nim najbardziej połyskliwie, a przede wszystkim ze słuchaczem pytającym samego siebie, czy to jest najbardziej prawdziwy obraz, czy może przedobrzony? Ale ponieważ żywej muzyki nie tylko dla przyjemności ale też z zawodowego obowiązku słucham, to mogę na tej bazie powiedzieć, że w odpowiedniej bliskości i w odpowiednich salach żywa muzyka jest właśnie taka. I jeszcze jedno do zauważenia – z wszystkich porównywanych Gargantua był najgłośniejszy, to znaczy za jego sprawą grał system najgłośniej.

Audio Illuminati Power Reference One

Zrobiło nam się chcąc nie chcąc porównanie aż czterech kabli, ale przynajmniej mamy paletę wyboru, a sam producent testowanego się porównań dopraszał.

Audio Illuminati zagrał jeszcze inaczej, chociaż najpodobniej do Gargantui. Nie miał aż tak masywnego zejścia i takiej umiejętności stawiania basowych kurtyn, ale bas także zawsze rozdzielczy, zawsze przestrzenny i zawsze mocny. Nie można powiedzieć, by czuło się jego brak, tyle że ilościowo bardziej był wyważony. Pod jego względem Gargantua jest jak słuchawki Fostex TH900 albo dawne Ultrasone Edition9 – dół pasma się narzuca, stanowi podnietę, obfitością zalewa. Illuminati jest bardziej powściągliwy, starając się dozować go z większym umiarem, jednakże ten umiar okazuje się sam nieznaczny i basu w efekcie jest więcej niż u Crystal Cabel, a przy podobnej ilości co u Harmonix ma inną postać, starannie rozczesaną a nie zbitą i sfilcowaną. Reszta jest z grubsza analogiczna jak u Acoustic Zen, ale mimo wszystko inna w odbiorze, bo lepiej uporządkowana a mniej rozwichrzona. Wyraźnie większa pojawia się separacja i zogniskowanie źródeł bardziej dokładne; żaden z porównywanych nie był pod tymi względami tak precyzyjny, a efekt tego emocjonalny taki, że mimo tej samej miary rozwibrowania i bogactwa słuchało się muzyki z Illuminati spokojniej. Nie w szaleństwach skłębieniach i szałach nakładających się dźwięków, tylko bardziej analitycznie, z lepszym widzeniem składników i ich wzajemnego na siebie wpływu.

Komuś może być mało basu...

Komuś może być mało basu…

Grał Illuminati minimalnie ciszej a z wyraźnie większym ordynkiem. Także w sensie stereofonii, która szerzej i wyraźniej rozkładała się na kanały. Dźwięk sprawiał wrażenie bogatszego i bardziej rozmigotanego niż u Harmoniksa, a jednocześnie nie tak tajemniczego i ezoterycznego jak u Crystal Cable. Także nie tak szalejącego i skłębionego jak u Gargantui. Przy znakomitym bogactwie i wibrujących pośród popisowo transparentnego medium sopranach zachowywał uporządkowaną postać i łatwą do odczytania harmonię składników. Dobrze dociążony i zjawiskowo dźwięczny, dokładnie równocześnie obrazował skąd dane brzmienie przychodzi i jak z innymi współpracuje. Z pierwszym planem w średniej odległości, głęboką i szeroką sceną oraz temperaturą o której się zapomina, ponieważ jest naturalna. A jeśli szukać innego oprócz porządku wyróżnika, to powiązana z nim niewątpliwie szczególnie czytelna, zdecydowanie najlepsza ekspozycja drugiego i dalszych planów, co już przy komputerowym źródle się pokazało. Wrażenie wyjątkowej wyraźności wszystkiego, ale bez towarzyszącego słuchaniu Gargantui wrażenia podkręcenia, do tego przyjemny meszek na dźwiękach (własne danie specjalne), wybitna szybkość i nośność. Najlepsze też spośród wszystkich obrazowanie akustyki, wnoszące własny wkład w całościowo najbardziej czytelny obraz. Wokale na pograniczu uspokojenia Harmoniksa i żywej, migotliwej ruchliwości Gargantui, bo choć z mocno eksponowanymi wysokimi tonami, ale takimi bez cienia przesady, odbieranymi intuicyjnie jako normalność, a także z przeciwwagą w postaci wypełnienia. Także najlepsze oklaski, odpowiednio trzaskające (zwróćcie kiedyś uwagę, jak prawdziwe oklaski w aktywnym akustycznie pomieszczeniu są ostre), a jednocześnie najlepiej rozbite na dłonie.

Na podsumowujący finał zostawiłem zagrywkę, która faktycznie zdarzyła się na sam koniec. Cały czas podczas porównań źródłowy odtwarzacz Resteka zasilany był przez kabel Acosic Revive, taki sam jak ten w Twin-Head słuchanym przed Crystal Cable. Muszą przyznać, że byłem pełen uznania dla tego znacznie tańszego przewodu, pozwalającego kreować pozostałym tak różne i tak niepowszednie muzyczne obrazy. Aliści ciekawość na koniec zdjęła i mimo zmęczenia wielogodzinnym słuchaniem oraz masą wte i wewte porównawczych przełączeń, zdobyłem się na zastąpienie go przez Illuminati w towarzystwie Gargantui wpiętego w Twin-Head.

Całościowo jest to jednak przewód wybitny. Polecamy!

Całościowo jest to jednak przewód wybitny. Polecamy!

Początkowo myślałem o Harmoniksie przy przedwzmacniaczu, tak żeby zapanowała równowaga między podnietą a spokojem, ale diabeł podkusił i pomyślałem, że dam czadu i wepnę równocześnie dwa najbardziej szalejące przewody. Trzymajcie mnie, bo powiem zaraz brzydkie słowo. Jato to nie p… Jak nie j…  – aż mi się ze łba zakurzyło. Takim bogactwem dźwięku to grają na AVS systemy za parę wiader pieniędzy, i oczywiście nie wszystkie tak umieją, bardzo wiele nie umie. Zębami zazgrzytałem na myśl, że bez tego Illuminati przy źródle tak dobrze już nie będzie. Ale gość ma z Warszawy daleko, to może jak nie odeślę, to nie będzie mu się chciało po odbiór fatygować.

Ale obiecałem coś jeszcze o Harmoniksie. Na sam koniec jego też wpiąłem, by z satysfakcją stwierdzić, że z Illuminati przy źródle nie ma żadnych problemów z rozdielczością basu, a sopranów przybywa, choć wciąż obraz muzyczny pozostaje z nim najspokojniejszy i w odbiorze intuicyjnym najbardziej naturalny. Najpodobniejszy do codzienności a nie odświętnego szaleństwa.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Audio Illuminati Power Reference One

  1. jafi pisze:

    chociaż na przykład firma Sulek uważa, że zwykły wtyk akurat w przypadku kabla zasilającego (co innego interkonekt) niczego nie będzie psuł, bo całe dobro kryje się w przewodniku i jego kierunkowości.

    Piotrze, to nie do końca tak jest. Choć wtyki zasilające Sulek Audio wyglądają skromnie, to przecież nie zostały wybrane/zrobione przypadkowo. Piny są miedziane, nie powlekane i ułożone w kierunku, a korpus jest plastikowy, bo taki pasował najlepiej brzmieniowo. Z dostępnych na rynku markowych wtyków żaden się nie sprawdził.

    pozdrawiam
    jafi

    1. PIotr Ryka pisze:

      W takim razie źle zrozumiałem wypowiedź, przepraszam. Rzeczywiście, wtyki Sulka mają miedziane bolce. Natomiast z całą pewnością opinia zawierała krytykę firmowych wtyków uchodzących za najwybitniejsze. Podobno się nie sprawdziły. W Illuminati najwyraźniej też nie do końca, skoro trzeba było tak długo selekcjonować i uzupełniać piezoelektrykami.

  2. Robert pisze:

    A ja mam pytanie jak Illuminati sprawuje się zasilając listwę zasilającą ? Illuminati gra u mnie podłączone do cd i jest wybitny , do tego stopnia że zastąpił Electraglide .

  3. Robert pisze:

    Zwłaszcza że obecnie mam podłączony przewód Harmonix M2R i tak mi chodzi po głowie by go zastąpić Illuminati.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Nie umiem odpowiedzieć, nie miałem dwóch Illuminati, żeby sprawdzać jak jeden zasila listwę a drugi konkuruje z pozostałymi. Na podstawie porównań można zakładać, że Harmonix jest w tej roli spokojniejszy i cieplejszy, a Illuminati będzie bardziej żywiołowy.

  4. Robert pisze:

    Harmonixy mam dwa jeden do listwy a drugi do wzmaka i obawiam się że ten przy listwie za bardzo nażuca swój harakter , a illuminati może w tej roli się sprawdzić ponieważ jest bardziej transparentny. Napewno trzeba spróbować .

    1. PIotr Ryka pisze:

      Na pewno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy