Recenzja: ZETA ZERO Venus Satelitte

Dźwięk

Zeta_Zero_Venus_Satelitte_006_HiFi Philosophy

I to na jednej nodze. Ale za to jakiej!

   Na ostatnim Audio Show Pan Tomasz Rogula urządził sobie sesję tortur, znęcając się przy pomocy własnych kolumn i wzmacniaczy nad końcówkami mocy innych producentów, dowodząc z ich pomocą wyższości tego co sam robi. Prawdę mówiąc tego torturowania nie byłem świadkiem, bo poprzedniego roku poświęciłem odsłuchom systemu Zeta wiele czasu (a wówczas porównań nie było) i tym razem chciałem go spożytkować na opisywanie innych, jednak tak mimochodem jedno porównanie do mnie dotarło i biedni byli ci inni. Trudno by było inaczej, skoro głośniki aż tak są wymagające, co nie zmienia faktu, że monobloki Zeta same w sobie prezentują najwyższą klasę. Grają śladowo ocieplonym, bardzo energetycznymi i  dynamicznym, a przede wszystkim muzykalnym i realistycznym dźwiękiem. Podobnie jak poprzednim razem w przypadku modelu Piccola, tak i tym z Satelitte wraz z ich wkroczeniem na scenę basu momentalnie przybyło, chociaż zgodnie z oczekiwaniami nie był on w modelu Satelite tak masywny i dominujący jak w przypadku tego z niższą podstawą. Bardzo dobrze był ilościowo dobrany i od razu przypomniałem sobie jak poprzednio przy słuchaniu Zet dźwięk za bardzo ścielił się po posadzce i aż trzeba było dawać podkładki pod głośniki od przodu żeby je trochę przekierować do góry i go z tej podłogi pozbierać. Myślałem już wówczas, że te z wyższą nogą zapewne bardziej by mi odpowiadały i się nie pomyliłem. Nie jestem aż takim basu entuzjastą, bym musiał przyjmować go w wielkiej dawce co dnia, a granie dobrze uplasowane w przestrzeni i maksymalnie realistyczne wielce sobie cenię. A to tutaj w odsłuchu zetowych głośników z nadania bogini Venus do bólu było przejmujące, łącząc muzykalności z realizmem w uderzającą perfekcję.

Tak na marginesie muszę przyznać, że nieco krępujące jest owo ciągłe używanie przymiotników dużego kalibru i jeszcze niejednokrotnie w stopniu wyższym lub najwyższym, to ciągłe szermowanie pięknem, doskonałością, świetnością, perfekcją. Ale kiedy obcuje się niemal na okrągło z muzyką podawaną w formie tak wybitnej, trudno dać temu inny wyraz i inaczej to opisywać. Taki już standardowo to wyraz przybrało i gdyby chcieć się miarkować skromniejszego repertuaru pochwał używając, ktoś zaraz powziąłby podejrzenia, że autor chce dać przez to do zrozumienia, że grało to tak sobie i inne wykonania na pewno są lepsze, a tego właśnie nie chcę. Bo tak, bo owszem, inne także bywały magiczne i nie brakuje na audiofilskim firmamencie gwiazd pierwszej wielkości a nawet supernowych, ale kiedy zostałem odsłuchowego wieczora sam na sam z Zetami i przedwzmacniaczem Rowlanda, wcale nie czułem się gorzej niż podczas słuchania supernowych, przy czym z jednej strony same napływały różne analityczne porównania, a z drugiej ogólniejsze refleksje.

Zeta_Zero_Venus_Satelitte_010_HiFi Philosophy

W tym szaleństwie jest metoda – i działa, i wygląda. Brawa za odwagę!

Pierwszą z tych refleksji już się podzieliłem, a odnosiła się do mocy. To może i jest banał, ale jakże ważki – każde głośniki, choćby najlepsze, potrzebują swej miary energii, bez której nie pojadą jak prawdziwy muzyczny bolid, a muzyka to wszak uczuciowe ekstremum, które bez tego staje się karykaturą siebie bądź tylko szkicem. Tak więc dbałość o dopasowanie silnika do reszty jest w przypadku jej odtwórczości sprawą kluczową i powinna to być zawsze moc z dużym zapasem a nie na samą kreskę minimum, bo nawet kiedy do tej kreski dany wzmacniacz dociąga, i nawet kiedy jest to wzmacniacz o wielkiej renomie, może się to okazać zdecydowanie za mało do wydobycia całego potencjału. Lampy rządzą się tutaj trochę innymi prawami niż tranzystory, łatwiej wchodząc na orbitę, lecz i one nie są w pełni odporne na niedostatki ciągu i również dla nich dawka na kreskę może być niewystarczająca. Jak pokazały Zety mylące mogą być także same liczby. Minimum sześćset Watów, jak powiadają one o sobie, brzmi bowiem nieco zwodniczo. Bo jakże to? Sześćset może nie wystarczyć, kiedy zwykle wystarcza kilkadziesiąt, a ponad sto to już bardzo dużo? A jednak może, czego dały one tu pokazową lekcję, dopiero z własnym ponad tysiącem  pokazując co naprawdę potrafią. I nie była to lekcja dla takich bardzo uważnych słuchaczy, co pilnie wsłuchują się w każdy detal, tylko dobitnie poglądowa i przemawiająca brutalnie nawet do przygłuchych. Nie dało się nie słyszeć różnicy, a przyrost głębi brzmienia, elegancji, szybkości i basu były spektakularne. To było inne brzmienie, tak jakby grał inny system a nie ten sam mniej czy bardziej ulepszony. Tak więc moc czasami rządzi i warto o tym pamiętać.

Druga refleksja odnosiła się do wiecznego sporu lampa-tranzystor. Nie taki on znowu wieczny, lat parędziesiąt zaledwie mający, ale dla audiofilizmu licząc jego miarą fundamentalny i prastary. W torze nie obyło się wprawdzie bez lamp, bo miał ich trochę odtwarzacz, ale zasadnicze składniki były tranzystorowe, a ściśle biorąc cyfrowe. Przedwzmacniacz Rowlanda jest bowiem fragmentem wzmacniacza całościowo cyfrowego, a monobloki Zeta także cyfrowe. To zwiastun nowych czasów i pole do nowych popisów, które okazują się mieć tu już miejsce. W recenzji wzmacniacza NuForce DDA-100 pisałem na czym od strony technicznej to wszystko polega i już wówczas, w przypadku urządzenia śmiesznie wobec tych tutaj taniego, miałem okazję zauważyć, że ten nowy rodzaj sposobu wzmacniania ma bardzo silne przełożenie na analogowść, nie dając takich kostropatych efektów jak większość wzmacniaczy tranzystorowych. Goła dynamika poparta samą szczegółowością to nie one, nie cyfra.

Zeta_Zero_Venus_Satelitte_016_HiFi Philosophy

Reszta w zasadzie bez zmian – wstęgowa bateria…

Tu dominuje płynność, gładkie przejścia, piękne modelowanie krawędzi i ich wypełnienie. Brzmienie to przybiera postać czegoś w rodzaju syntezy lampowości i tranzystorów. Dziedziczy po lampach elegancję formy, ale nie przeciąga tak mocno jej trwania, a od tranzystorów bierze szybkość i potęgę skoku. W efekcie gra to pięknie co do brzmieniowego kształtu, a jednocześnie uczciwie, nie narażając na działanie oszukańczego makijażu, czyli całego tego lampowego upiększania. Osobiście przeciw takim upiększającym zabiegom ze strony lamp wprawdzie nic nie mam, a kiedy tylko towarzyszy im odpowiednia dynamika są dla mnie najsmakowitszym kąskiem, jednak ta uczciwość cyfrowego wzmacniania także jest bardzo spektakularna i długo zasiedziałem się analizując z jej pomocą zwłaszcza ludzkie głosy oraz jakość poszczególnych nagrań. Swoim zwyczajem skręciłem przy tym głośnikom Zeta regulatory sopranu (ukryte w bass-refleksach) na pozycję niemal minimum, jako że w trakcie testu normalnej mowy słychać było wyraźnie, iż wszystko co powyżej tego ustawienia trąci nienaturalną ekscytacją; a skręciwszy mogłem zabrać się do analizy głosów, bo naprawdę bardzo realistycznie grać to zaczęło i wokaliści jęli się ukazywać w bardzo ludzkich, nieupiększonych formach.

Pozostaje sprawą dyskusji i drobiazgowych sprawdzeń czy taka ich postać była zupełnie naturalna, choć moim zdaniem nie, i pewnych drobiazgów tej prezentacji zabrakło, ale naprawdę śladowych i tylko w obrębie melodyki oraz podtrzymywania brzmień. Może jeszcze należałoby wskazać, że zdecydowanie środek ciężkości przesunięty był do przodu, to znaczy zdecydowanie ważniejsze sprawy rozgrywały się w obrębie pierwszego planu niż dalszych, co nie w każdej prezentacji się dzieje, ale się dzieje w większości i to jest raczej reguła; jednak ogólnie była to magia bardzo głębokiego wejścia w realizm, jakiego próżno szukać po zdecydowanej większości pokoi na Audio Show. Bez przesady na palcach jednej ręki można policzyć realistyczne prezentacje tej miary jakie się tam pojawiają, choć oczywiście każda nieco od pozostałych jest inna i inna od tej tutaj. Chodzi jednak nie o konkretne inscenizacje, tylko o miarę wejścia słuchającego w poczucie realności. A ten tu był przemożny i wciąż się rozwijał. Słuchałem przez wiele godzin z małymi przerwami od samego odpalenia systemu i cały czas było słychać jak stopniowo, a czasami także całymi skokami, się rozwija, nabierając doskonałości i rozmachu; jak pogłębiają się brzmienia, pogłębia scena, narasta dynamika i wzmacnia promieniotwórczość.

Zeta_Zero_Venus_Satelitte_002_HiFi Philosophy

…i 12 calowy niskotonowiec, którego trzeba naprawdę mocno kopnąć prądem, aby pokazał, co potrafi.

A propos. System Zeta nie był tak promieniujący jak niedawno opisywane Raidho. Zupełnie nawet nie był. W dużej mierze stanowił tamtego przeciwieństwo, przypisując poszczególne brzmienia, instrumenty i wykonawców do dobrze określonych współrzędnych. Zdecydowanie bardziej skupiony był na ukonkretnianiu czegoś w danej lokalizacji niż obrazowaniu rozchodzenia się dźwięków i ich wzajemnego na siebie oddziaływania, zupełnie jakby grał w pomieszczeniu mniej akustycznie aktywnym, w którym odbicia i pogłosy są wygaszane, ustępując miejsca normalnym relacjom „tu i teraz”. Sam sobie słuchając tego zadawałem pytanie, czy lepsza jest prezentacja promieniująca Raidho, czy taka przypisana do miejsc jak u Zeta? Nie potrafię powiedzieć. Obie sprawiały świetne wrażenie, a każda operowała innym repertuarem chwytów. Naprawdę trudno ocenić czy lepsze jest ujęcie dynamiczne, czy statyczne. Musiałbym mieć możliwość przez wiele dni obcować z oboma naprzemian, a nie wiem czy i wówczas byłbym zdecydowany. Bo jedno i drugie bardzo mocno działa na wyobraźnię, a żywa muzyka, jak to już wiele razy pisałem, to coś jeszcze innego, czego nie udaje się jak dotąd powtórzyć. Poza tym tych żywych muzyk też jest w sumie bez liku, bo każda zależy od miejsca gdzie ją wykonywano.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: ZETA ZERO Venus Satelitte

  1. Mariusz pisze:

    Panie Piotrze czy bedzie recenzja AKG k3003.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, będzie.

  2. Maciej pisze:

    Cisza pod tym wątkiem a mnie trochę korci napisanie pewnej rzeczy. Otóż absolutnie doceniam postać Pana Tomasza. Jestem dumny że w Polsce produkuje się kolumny o tak wspaniałym brzmieniu i w takim asortymencie. To wielka sprawa i niekwestionowany sukces.
    Niemniej jako esteta i projektant (tak właśnie w tej kolejności) nie mogę się oprzeć wyrażeniu swojej opinii o wyglądzie tych kolumn. Z przykrością stwierdzam że choć wykończenie technologiczne stoi na bardzo wysokim poziomie to proporcje i rozwiązania detali są mało urodziwe. Patrzyłem i patrzyłem i pytałem przyjaciół projektantów no i kurcze nijak nie możemy się dopatrzeć harmonii, konsekwencji, uroków geometrii przestrzennej jako takiej zmaterializowanej w tych kształtach. Nie ma ani spokoju ani dynamiki. Jest to raczej hybryda geometrii ortogonalnej i form bionicznych, ale jakaś daleka od wysublimowania… Przepraszam za brutalność jeśli ktoś to tak odczyta. Ale ja jestem bezsilny wobec swojej prawdomówności w tym obszarze. Nie mogę stłumić głosu wewnętrznego który alarmuje o dysonansie pięknej funkcji (brzmienia) z obudową. Tak samo jak cierpię nad tym, że EarStream nie ma firmowych obudów a Hegel ma obudowy niczym mydelniczka.

    1. Piotr Ryka pisze:

      O kształcie kolumn Zeta decydują te bardzo wydłużone wstęgi, ale w moim odczuciu jako elementy wyposażenia mieszkania zarówno model Piccola jak i Satelitte spisywały się bardzo dobrze, o wiele lepiej niż zazwyczaj spotykane skrzynie o różnych proporcjach frontalnego prostokąta.

      A jakie obudowy postawiłbyś za wzór?

  3. Maciej pisze:

    Chyba na ideał wizualny jeszcze nie trafiłem. Ale najbliższe: Sonus Faber, Zingali, Acoustic Avantgarde, Trenner and Friedl model Pharoah… Chodzi o wyczucie proporcji.
    Nieskromnie powiem, że moje odgrody DIY też bardzo mi się podobają. I wielu naszym gościom również ale bynajmniej nie uzurpuję sobie konkurowania do powyższych marek 🙂

  4. Piotr Ryka pisze:

    Sonus Faber jeszcze u mnie nie stał, ale Zingali i Avantgarde zajmują masę miejsca, a ładnie wyglądają tylko od frontu, natomiast Zety są bryłami dopracowanymi całościowo, eleganckimi z każdej strony. Przypominają muzyczne instrumenty, choć z konieczności figury mają masywne. Ale kontrabas to też kawał chłopa. Najnowszy flagowy Sonus Faber też jest całościowo dopieszczony, tylko gra niestety nie tak jak by się chciało.

  5. maciek pisze:

    mnie akurat desing sie już podoba choć musiałem sie nieco przyzwyczaić i „przeprosić”jak je pierwszy raz ujrzalem, bo to była istna chyba rewolucja myślowa dla nas starych audiofilów jak cała ta linia Zet sie pojawiła, ale sto razy wazniejsze jest brzmienie a tu ZETY nie mają chyba konkurencji.Znakomite zbalansowanie w całym paśmie,no i oszałamiająca wrecz dynamika a to dla mnie najwazniejsze. I tyle w tym temacie, wiec lepiej by nic nie zepsuli na 10 daję 10. te wstegi to polskie niemal „Stradivariusy”. Brawo. Mac.

  6. Eric pisze:

    O kurcze! Zobaczylem wczoraj z ma rodzina na Audio Show w Anglii w Northamptonshire ich tj ZetaZero nowe ich kolumny Orbital360. Zupelny odlot dzwiekiem pobili wszystkich angoli na total. Nie mieli competition. 3 razy wracalismy do ich roomu .Czy cos wiecie o tym kosmos modelu? Bo gralo fenomelnanie w taki sposb ze nie znalem takiego sound. ale na ich stronie nie ma zadnych info… Ale jak to u was mowia , zmiazdrzyli konkurencje.cos niesamowitego.Brawo Polska !Brawo wam. Cool portal wasz.

    1. AAAFNRAA pisze:

      Na razie mało informacji. To są kolumny dookólne lub jak pisze ich twórca wszechkierunkowe, szerokopasmowe z głośnikiem wstęgowym. Podobno pierwszy taki model na świecie 🙂
      http://audio-high-end.com/9/home.htm

    2. Piotr Ryka pisze:

      To bardzo dawny pomysł pana Roguli – głośnik wirujący. Rozmawialiśmy o nim sporo. W bardzo dawnych czasach miał zastąpić stereofonię dzięki jednej dookólnej kolumnie. Teraz to wyewoluowało. Przyjemnie usłyszeć, że w tak spektakularny sposób.

  7. AAAFNRAA pisze:

    Taka ciekawostka „biologiczna”. Wróciłem przed chwilą do domu z pracy, włączam TV i leci właśnie jeden z polskich seriali tasiemców. W pewnej scenie w pokoju bohatera stoją i rzucają się w oczy kolumny Zeta Zero (chyba właśnie) Venus Satelitte. Czyżby lokowanie produktu? Wątpię, to nie są kolumny dla każdego, a to serial dla osób, które nie dadzą 60 tys. za kolumny.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Tomasz ma studio nagraniowe, poznaje ludzi, działa…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy