Recenzja: Ultrasone Edition 5

Ultrasone_Edition_5_023 HiFi Philosophy   Ileż wspomnień, jaki nawał tematów. Do firmy Ultrasone mam stosunek osobisty, bo przez dłuższy czas jej flagowe Editio 9 były także moimi flagowymi. Głupio zrobiłem, że się ich pozbyłem i nawet czułem że źle robię, ale człowiek w życiu nie ustrzeże się błędów. Nie były te Edition 9 pozbawione wad, ale miały i niepowszednie zalety, a niektóre płyty, chociaż nieliczne, to właśnie w ich kreacji utrwaliły mi się jako najlepiej zobrazowane. (Choćby sonaty skrzypcowe Bacha w wykonaniu Nathana Milsteina.) Energia tryskająca spod smyczka i nasycenie dźwięku pojawiało się tam niesamowite i nikt tego nie powtórzył. Poza tym bas miały jak stodołę i dobrze byłoby móc go porównywać z Denonami D7100, Audeze LCD-3 albo HiFiMAN-ami HE-6. Ale było, minęło, pewnie nie wróci. Wróciło natomiast inne wspomnienie. Już po sprzedaży Edition 9 pisałem recenzję Edition 8, które charakterystycznym dla Ultrasone osobliwym obyczajem numerycznym zastąpiły je na miejscu lidera. (Jeszcze wcześniej, przed Edition 9, flagowymi były Edition 7, żeby te numery były już całkiem poplątane.) Zaskoczyła mnie bowiem różnica stylu pomiędzy modelem poprzednim a następcą, i to zaskoczyła nie do końca pozytywnie. Nowe E8 były wprawdzie bardziej przejrzyste i wyżej ciągnęły soprany, ale okupiły to pewną nerwowością i ogólnie mniejszą brzmieniową potęgą. Duży to był przeskok stylistyczny, coś jak odejście Picassa od okresu błękitnego do kubizmu, ale niewątpliwie ciekawa wolta i mająca swoje uzasadnienia. Sam bym wprawdzie na pewno wybrał E9 zamiast E8, ale to tak bardziej siłą gustu i własnych preferencji niż obiektywnych przesłanek. A potem zdarzyły się z Ultrasonami dwie kolejne pokaźne przygody. Najpierw pojawił się model Edition 10, który był takim flagowcem już całą gębą, z pełnym bagażem audiofilskiego wyrafinowania i jego fanaberii (tak samo jak wcześniej E7), a jeszcze potem coś jakby jego uproszczona, potaniona i poprawiona wersja – Edition 12. O tych Edition 10 zmuszony byłem z niechęcią napisać, że sybilują, a niechęć do tej niewątpliwej prawdy obiektywnej brała się z tego, że jeśli to pominąć, grały owe E10 naprawdę pięknie i szkoda było psuć ich znakomity wizerunek tą skazą. Skaza jednakże była i w żaden sposób nie udawało się jej wywabić. Dużo podjąłem wysiłków by jakoś tę sybilację przegnać, ale pełnego sukcesu nie odniosłem i żadne lepsze odtwarzacze ani lampowe kombinacje nie okazały się skutecznym egzorcyzmem, dzięki któremu uszy od tych szatańskich syków całkiem by się wyzwoliły. Sukcesy częściowe, owszem, były, ale ostatecznego nie. A w ślad za tym nie stały się te E10 przedmiotem moich pragnień, który ukoiłby ból po stracie Edition 9. Pewnie, tak z ciekawości i dla sportu to chciałbym je mieć, bo był to i wciąż jest kawał znakomitej słuchawki, potrafiący wspaniale zagrać, no ale pewnych muzycznych fragmentów dobrze zagrać nie potrafiły i tak jak fenomenalna Irena Kirszenstein zawsze miała słaby start, tak E10 zawsze w newralgicznych momentach pojawiania się sykliwych spółgłosek mniej czy bardziej sybilowały. Co robić, tak to bywa. Czasem na klejnocie jest skaza i trzeba z tym żyć. W przypadku produktu przemysłowego nie jest to wszakże niemożliwe do usunięcia jak wrodzony brak siatkówki albo inna życiowa klęska, tylko trzeba się zebrać w odpowiednim zespole inżynierskim i rzecz przepracować teoretycznie a następnie praktycznie wdrożyć. Tego rodzaju próbą były niewątpliwie przywoływane już przed chwilą Edition 12, które pod koniec zeszłego roku nastały na rynku i które od jeszcze poprzedniego dystrybutora Ultrasona, firmy Audiotech, do testów otrzymałem. Test wypadł bardzo pozytywnie i są to na pewno słuchawki z najściślejszej elity, jednak ślad tej sybilacji w nich pozostał, mimo iż niewątpliwie się względem E10 zmniejszyła. To była z pewnością pierwszorzędna wiadomość, szczególnie dla mnie, który tyle się z tą sybilacją nawojował, a to tym bardziej, że te E12 odziedziczyły po E10 znakomite obrazowanie sceny i chyba nawet okazały się mieć je jeszcze lepsze, czego jednak nie jestem pewien, bo nigdy bezpośrednio ich nie zestawiałem. Tak czy siak są te E12 kapitalnymi słuchawkami na każdą okazję poza koniecznością posiadania zamkniętych – i je to już na pewno bym chciał, aczkolwiek nadal prezentują całościowo inną stylistykę niż E7 i E9. Bardziej są wyraziste i sopranowo aktywne, a mniej nieco potężne, basowo mrukliwe i gęste. Za to scenę mają o wiele lepszą, bo te pierwsze flagowce Ultrasona jakiejś rewelacyjnej nie miały. Poza tym są bardziej przejrzyste i takie w dziennym świetle, chociaż E9 też były dosyć jasne. Ogólnie można zaś przyjąć, że Edition 12 to słuchawki znakomite pod każdym względem i mimo tej śladowej sybilacji godne polecenia, zwłaszcza dla kogoś kto aspekt sceniczny i czystość artykulacji ceni sobie szczególnie, bo te przymioty są u nich na najwyższym poziomie.

Nadchodzi nowe

Ultrasone_Edition_5_030 HiFi Philosophy

Dopiero co witaliśmy się z Edition 12, a tu już w kolejce stoi kolejny, topowy reprezentant marki Ultrasone.

   Jakież było moje zdumienie, kiedy po całkiem niedawnym udanym debiucie modelu E12 przeczytałem komunikat, że oto z okazji jubileuszu dziesięciolecie powołania do życia serii flagowej „Edition” firma Ultrasone postanowiła wypuścić limitowany, rocznicowy model w postaci 555 egzemplarzy ekskluzywnego w najwyższym stopniu modelu Edition 5. Doprawdy, nieczęsto się zdarza, by jakaś firma sypała nowymi najwyższymi modelami w takim tempie, za co działowi techniki rozwojowej Ultrasona należą się szczególne słowa podziękowania i pochwały. Znów przy tym chronologia została zachwiana i kto by się teraz pragnął kierować numerami modeli flagowych Ultrasona, kiepsko na tym wyjdzie, ale nie cyfry są przecież w tym wypadku najważniejsze. Odnośnie modelu E5 jest jednak parę cyfr bardzo ważnych i robiących wrażenie. Po pierwsze cena. Początkowo miało to być 5 tysięcy euro (no bo jak pięć, to pięć), ale ostatecznie skończyło się na 14 990 PLN. I tak brzmi to strasznie, co mam nadzieję jest przeciwieństwem brzmienia samych słuchawek. Jednak mimo wszystko daleko tej kwocie do ośmiu tysięcy dolarów, jakie zażyczyła sobie za swoje flagowe Muramasa VIII japońska Final Audio Design. Te Muramasa także okazują się tak nawiasem wykazywać powinowactwo z liczbą 5, bowiem powstało ich łącznie pięć sztuk. Za to obecnie dostępne flagowe Final Audio Design kosztują analogicznie do Edition 5, bo model Pandora Hope X wyceniony jest na pięć tysięcy dolarów. Mają zatem nasze E5 tu i ówdzie cenowych odpowiedników, bo także flagowe Stax SR-009, jak również flagowe Abyss AB-1266 kosztują bardzo podobnie. Nie jest zatem ta cena jednorazowym wyskokiem dotąd nie notowanym, nie mówiąc o tym, że za dobrze utrzymany egzemplarz Sennheisera Orpheusa (same słuchawki) trzeba zapłacić na rynku wtórnym około trzydzieści tysięcy, a za Sony MDR-R10 jakieś dwadzieścia pięć. Cena nowych Edition 5 i tak robi jednak wrażenie i oznacza daleko posuniętą ekskluzję wycelowaną jedynie w wybranych. Dlatego sam do posiadania nie aspiruję, aczkolwiek w darze chętnie przyjmę, bo taki znowu skromny nie jestem.

Dość żartów i cenowych szaleństw, wracajmy do realiów. Obok niebotycznej ceny i bardzo ograniczonej ilości 555 egzemplarzy trzecią godną odnotowania miarą liczbową jest w odniesieniu do E5 pasmo przenoszenia. Obejmuje ono przedział 5 Hz – 46 kHz i ktoś mógłby powiedzieć, że to nic takiego znów nie jest, bo można wskazać słuchawki chwalące się szerszym, ale wybiegając przed orkiestrę powiem już tutaj, że liczby liczbami, a u tych Ultrasonów nie jest to papierowy smok, którego później w brzmieniu nie można się doszukać, tylko to słychać – zwyczajnie słychać. Nim zagłębimy się w inne dane liczbowe oraz wygląd i ergonomię, chciałem jeszcze wspomnień o dwóch walorach tego nowego flagowca, z których jeden jest całkiem debiutancki.

Ultrasone_Edition_5_004 HiFi Philosophy

No ale jubileusz zacny, więc wypada go uczcić godnie.

Ów technologiczny debiutant to udoskonalona podobno w stopniu bardzo wydatnym, związana od początku ze słuchawkami Ultrasona (a firma powstała w 1991 roku) technologia S-Logic. Początkowo zwała się ona inaczej i była dużo skromniejsza, a tę oficjalną nazwę wprowadzono wraz z pierwszymi słuchawkami z serii Edition, oznaczonymi sygnaturą E7. Jego to właśnie rocznica powołania do życia, datowana na 2003 rok, jest okazją do świętowania i celebry w postaci modelu E5, a pełna oficjalna nazwa wspomnianej technologii brzmiała: The Natural Surround System S-Logic™. W modelach późniejszych, czyli E8, E10 i E12 mieliśmy już do czynienia z doskonalszym S-Logic Plus, a wraz z modelem Edition 5 wkracza do akcji wersja jeszcze doskonalsza, S-Logic EX.

O samej technologii S-Logic wiadomo ze zdjęć, że jest metalową grodzią z wieloma różnej wielkości otworami, dzięki którym dźwięk jest kierowany na małżowiny uszne słuchającego w bardzo określony sposób, pozwalający imitować naturalne procesy związane ze słyszeniem, zwące się fachowo Interaural Time Delay (ITD) oraz Head Related Transfer Function (HRTF). Pierwszy polega na wyciąganiu przez mózg konsekwencji z faktu słyszenia przez każde ucho tego samego dźwięku w odrobinę innym układzie czasowym, uwarunkowanym różną odległością źródła od każdego ucha (te kilkadziesiąt centymetrów okazuje się wystarczać), a drugi z minimalnych różnic częstotliwościowych, powodowanych innymi odbiciami od głowy i małżowiny usznej. W połączeniu z zawartymi w samym nagraniu informacjami o Interaural Level Distance (ILD), czyli różnym natężeniu słyszanych w danym momencie dźwięków, związanym z ich różnym całościowo dystansem do słuchacza, tworzy to audialny obraz sferyczny, który zwykliśmy w audiofilskiej gwarze nazywać sceną. By wszystko to usłyszeć w normalnych słuchawkach, potrzebne są nagrania binauralne, a słuchawki Ultrasona zaopatrzone w technologię S-Logic potrafią to do pewnego stopnia imitować w przypadku dowolnych nagrań. (Można sobie obejrzeć filmik poglądowy ze strony Ultrasona, zatytułowany „S-Logic™ Natural Surround Sound”.)

Trzeba przyznać, że ewolucja tego S-Logic przebiega bardzo sprawnie, jako że S-Logic Plus okazał się wyraźnie lepszy od samego S-Logic, a S-Logic EX okazuje się jeszcze o wiele lepszy. Do tych przewag dojdziemy jednak dopiero w rozdziale o odsłuchu, a w tym miejscu pozostaje napisać z przykrością, że o dokładnym wyglądzie tego S-Logic EX niewiele wiemy poza ogólnikowym stwierdzeniem producenta, że ma on „kształt tunelowy”. Nie jest to zatem jak poprzednio płaska gródź, tylko coś bardziej sferycznego, czego działanie jest doskonale słyszalne i wielce intrygujące. Nie może to być przy tym nic dużego, bo muszle nie są jakieś szczególnie wielkie ani tym bardziej głębokie, ale to jak widać, a zwłaszcza słychać, wystarcza.

Ultrasone_Edition_5_013 HiFi Philosophy

Już z zewnątrz wygląda to świetnie. A to dopiero początek.

Jeszcze dziwniejszą informację możemy odnaleźć na polskiej stronie Ultrasona, gdzie napisano, że działanie systemu EX „polega na wymodelowaniu skierowanej do dołu membrany w kształcie tunelu”. To już brzmi naprawdę tajemniczo i dość trudno to sobie wyobrazić. Ale pożyjemy i może się doczekamy jakichś szczegółów oraz widoków na zdjęciach. Na razie musi wystarczyć nie do końca czytelny schemat zamieszczony na tekturowej obwolucie pudła słuchawek, na którym czegoś takiego jak skierowana do dołu membrana w kształcie tunelu się nie dopatrzyłem.

Drugi ważny system innowacyjny, właściwy tylko dla słuchawek Ultrasone, to także znany od dawna ULE, czyli Ultra Low Emission Technology, pozwalająca powstające nieuchronnie podczas pracy słuchawek pole elektromagnetyczne kierować nie do wnętrza ale odginać poza głowę słuchacza, co ma znaczenie prozdrowotne, bo takie pola niczym neutralnym dla zdrowia nie są, a ich wpływ na organizm jest wielopłaszczyznowy i trudny do jednoznacznego określenia, ale na pewno nie jest pozytywny. Warto tu nadmienić, że wspomniana redukcja wynosi według danych producenta aż 98 procent.

Wygląd budowa i ergonomia

Ultrasone_Edition_5_017 HiFi Philosophy

Ultrasone Edition 5 Limited

   O budowie tych nowych E5 od strony technicznej sporo już było, a w uzupełnieniu dodajmy, że słuchawki mają niską, wynoszącą 32 Ω impedancję, a ich 40 milimetrowe przetworniki jak zwykle u szczytowych Ultrasone napylono tytanem. Napędzają je też jak zwykle u wszystkich wysokiej klasy słuchawek dynamicznych magnesy neodymowe, a skuteczność wynosi 96 dB; jest zatem w połączeniu z niską impedancją jak najbardziej odpowiednia także dla systemów przenośnych, czego wyrazem jest dołączony do kompletu dodatkowy półtorametrowy kabel zakończony małym jackiem. Słuchawki są bardzo lekkie i wygodne, ale najpierw opowiedzmy jak wyglądają.

A wyglądają niepospolicie i bardzo ekskluzywnie. Kształt muszli mają podłużny i z odwróconą symetrią dołu i góry, co czyni je niepodobnym do wszystkich wcześniejszych modeli. Wyjątkowe jest także pokrycie zewnętrzne zamkniętych komór, sporządzone z dużych płatów drewnianych o bardzo niepowszednim rodowodzie. Jest to bowiem dębina wydobywana z torfowisk, czyli tak zwany czarny dąb, w którym na skutek reakcji z solami żelaza i częściowej mineralizacji zaszedł na przestrzeni tysięcy lat proces czernienia i utwardzania. W efekcie jest to drewno wyjątkowo twarde i gęste, mające bardzo charakterystyczny wygląd i ogromnie kiedyś cenione w artystycznym meblarstwie, a obecnie z uwagi na bardzo wysoką cenę i ciężką obróbkę niezwykle rzadko spotykane. Kontrastują z tą masywnością aluminiowe aplikacje uchwytów pałąka oraz rutenowe obwiednie łączące drewniane pokrywy z padami. Podłużny kształt, duży rozmiar (największe spośród wszystkich dotychczasowych Ultrasone) wraz z lekkością czynią to wszystko bardzo wygodnym i dla oka miłym.

Ultrasone_Edition_5_019 HiFi PhilosophyUltrasone_Edition_5_005 HiFi PhilosophyUltrasone_Edition_5_021 HiFi Philosophy

 

 

 

 

Regulacja wysokości też jest tutaj bardzo skuteczna, bo punkty zatrzaskowe trzymają solidnie, a kabel stacjonarny ma aż cztery metry długości i jest lekki. Pokryto go ekskluzywną izolacją w centeczki i wykonano z miedzi o czystości 5N, a że jest odpinany i uzupełniany wspomnianym identycznym tylko półtorametrowym i zakończonym małym jackiem, można się pokusić o poszukanie lepszych zamienników z miedzi jeszcze wyższego gatunku. Wszystko to ląduje w eleganckiej skórzanej walizeczce wraz z nietypowego kształtu minimalistycznym, chytrze zaprojektowanym stojakiem oraz wykonanym z pięknej skóry pokrowcem. Brać, kupować, o cenę nie pytać.

Trzymają się mnie żarty, ale jakoś pod wpływem tej astronomicznej ceny wstąpił we mnie czarny humor. Niby sam mam flagowe słuchawki za podobne pieniądze, ale jakoś się mimo to czuję nieswojo przy tych piętnastu tysiącach. Do meritum jednak. Każda muszla jest ozdobiona dużym logiem „Edition5”, a całość jest ekskluzywnie świetna i smakowita. Do tego wykwintnie uzupełniona o wyszukane akcesoria i jeszcze na dokładkę wygodna oraz zasobna niespotykaną gdzie indziej techniką. Producent do tego jeszcze uznany i na dodatek niemiecki, a trzeba zauważyć, że Niemcy, których butni Anglicy zwykli zwać „kapuścianymi głowami”, są wyjątkowo wynalazczy i skorzy do stosowania nowinek technicznych, czym niewątpliwie zasługują na szacunek. Niemiecka jest technologia Tesla w słuchawkach Beyerdynamica, niemiecka super-dziura w przetwornikach Sennheisera i niemiecki S-Logic EX oraz system ULE od Ultrasona. To sporo jak na jedną nację, ale za zburzenie Warszawy i i tak powinni zapłacić.

Ultrasone_Edition_5_018 HiFi PhilosophyUltrasone_Edition_5_016 HiFi PhilosophyUltrasone_Edition_5_014 HiFi Philosophy

Odsłuch

Ultrasone_Edition_5_012 HiFi Philosophy

Słuchawki z serii Edition zawsze wyglądały świetnie, ale przy tym projekcie Panowie z Ultrsone przeszli samych siebie.

   W mierze odsłuchu winienem czytelnikom na początek mało budującą historię. Słuchawki przywiozłem od dystrybutora w stanie dziewiczym i nie bez przyjemności sam z folii zabezpieczających je wydobyłem. Tyle dobrego w tej mierze, bo poza tym przybyły tylko na okres jednego tygodnia, a to stanowczo za krótko by móc się cieszyć ostatecznym dźwiękiem. Za krótko aż o co najmniej kilka tygodni. Słuchawki Ultrasona, podobnie jak na przykład Grado, są bowiem bardzo powolne pod względem wygrzewania i moje pierwsze E9 (których nie wygrzewałem cięgiem tylko po prostu słuchałem), dochodziły do ostatecznego brzmienia aż przez pół roku. Ktoś wtrąci, że to idiotyzm i na pewno tak się nie dzieje, ale pozwolę sobie zauważyć, że przeciętny fortepian też dochodzi do ostatecznej formy brzmieniowej dość długo, bo aż trzy lata. Tak więc nie są to żadne sensacje ani wymysły, tylko tak się po prostu dzieje i żadne przemądrzałe racjonalizacje co większych mędrków, którym się zdaje, że świat jest prosty jak gra w kółko i krzyżyk, tego nie zmienią. Pomimo że podczas tego tygodnia obecności słuchawki pracowały niemal nieustająco, daleko niewątpliwie na koniec im było do brzmieniowej postaci ostatecznej, co konstatuję z żalem, zwłaszcza że ostatniego dnia zaczęły grać wyraźnie inaczej i to w kierunku o jaki mi właśnie chodziło. Mogę zatem tylko napisać, że całe to rozpoznawanie brzmienia miało jedynie charakter wstępny, tak samo jak miało to miejsce za pierwszym razem z Sennheiserami HD 800. Ale nie ma co jęczeć, tylko trzeba pisać jak było i jakie z tego można wyciągać wnioski, mając nadzieję, że kiedyś przytrafi się jeszcze okazja opisywać takie bardziej wygrzane.

Ultrasone_Edition_5_020 HiFi Philosophy

Jeszcze tylko krótki rzut okiem na cały zestaw (nie wliczając standu, który najwyraźniej poszedł na spacer)…

Sam proces wygrzewania stanowi tu jednak sposobność by coś o nim napisać, bo raz jeszcze okazało się, że ma wpływ zasadniczy i nawet na tak niepełnym dystansie potrafi czynić cuda. Jak zapewne się domyślacie, pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po wyjęciu słuchawek i rzuceniu na nie okiem, było założenie i posłuchanie. No i się wtedy zaczęło. – Zum Donnerwetter noch einmal! – trzeba było zawrzasnąć. – Znowu? Czy oni powariowali? Ile razy im się jeszcze będzie pisało o tej sybilacji, a oni swoje?

No bo faktycznie strasznie technicznie to zagrało, a tradycyjna audiofilska „krew z uszu” pasowałoby jak ulał. No, może nie aż krew, bo soprany takie znów krwawe nie były, ale cały ten dźwięk był jakby go ktoś wystrugał scyzorykiem z lipowego drzewa, albo jeszcze lepiej laserem wyrzeźbił, takie to było wyraźne i wycyzelowane. Tak wyrazistego brzmienia o tak wyostrzonych krawędziach to jeszcze nie słyszałem i Wy też nie, no chyba że któryś tam te Edition 5 już sobie sprawił. Rad nierad podpiąłem słuchawki do Phasemation, ustawiłem w odtwarzaczu Repeat i na trzy dni zarzuciłem słuchanie. Raz dziennie tylko rzucałem uchem i się to brzmienie niewątpliwie zmieniało, ale powoli. Na wszelki tylko wypadek podpinałem je też zamiennie do wzmacniacza Questyle albo do Lebena, by stwarzać różnorodność brzmieniową, ale generalnie słuchanie odpuściłem. Po trzech dniach lekko to się wszystko wyklarowało i przestało być tak niemiłosierne, a po pięciu dało się już spokojnie słuchać z niemałą satysfakcją. I wówczas nastał wieczór wielkich porównań przy Twin-Head na okoliczność pisania recenzji słuchawek Audeze LCD-3, a wraz z nim zyskały nowe flagowe Ultrasone sposobność zmierzenia się z najlepszymi.

Ultrasone_Edition_5_007 HiFi Philosophy

…i już można sprawdzić, co Niemieccy inżynierowie przygotowali nam z okazji swojej okrągłej rocznicy.

Mimo tak silnej konkurencji pod trzema względami okazały się być najlepsze, przy czym pod jednym to tak problematycznie, ale pod dwoma rzecz była oczywista. Te dwie bezsporne przewagi to sposób obrazowania sceny i całościowy na niej porządek wraz z wyrazistością.

Odsłuch cd.

Ultrasone_Edition_5_001 HiFi Philosophy

Accuphase DP-720 wciąż gości w naszych skromnych progach. Grzechem więc by było tego nie wykorzystać.

   O scenach w przypadku słuchawek napisano równie wiele co w przypadku głośników, zapełniając słowami morze papieru. Bywają wielkie jak u Grado GS-1000 albo u dawnej flagowej Omegi Staxa, bywają też szerokie jak u Sennheiserów HD 800 albo holograficzne jak u AKG K1000. A zdarzają się też bardzo bliskie i kameralne, jak u Auzeze LCD-3 czy Grado RS-1. Ogromny jest tych scen wybór, a co słuchawki to scena inna. Ale takiej jak w Ultrasonach Edition 5 jeszcze nie było, i to nie było licząc wokół nich naprawdę spory dystans. Żadne wcześniejsze słuchawki nie zbliżyły się do takiej formy prezentacyjnej, a tradycyjne porównanie do głośników (i to takich pod względem scenicznym bardzo wybitnych) nasunęło mi się od razu. Tu wszakże ważka uwaga. Powtarzam to dosyć często, ale nie dlatego, że mam sklerozę (choć to skądinąd), tylko by dotrzeć do czytających i w nich to utrwalić. Otóż najświetniejsze nawet scenicznie głośniki mają tę nieprzyjemną przypadłość, że kiedy słuchać na nich nagrań koncertowych, oklaski publiczności pojawiają się z tyłu za wykonawcami. Jest to smutnym obrazem nienaturalności ich prezentacji, której to ułomności słuchawki, tak często poczytywane za gorsze scenicznie, okazują się nie podzielać. Cóż jednak z tego, skoro scena głośnikowa okazuje się zdecydowanie głębsza, lepiej uporządkowana i z wyraźniej zaznaczonym pierwszym planem, dając zniekształcony ale jednak silniej działający na wyobraźnię obraz muzycznego zdarzenia. I tu właśnie wkraczają do akcji Ultrasone Edition 5. Nie było dotąd słuchawek równie dobrze imitujących głośnikowy przekaz. Być może należałoby powiedzieć, że nie było dotąd słuchawek pozwalających głośnikom korzyć się w takim stopniu przed ich o wiele prawdziwszym sposobem scenicznego obrazowania, ale nie chodzi przecież o to co kto komu udowodnił i co się komu w związku z tym należy, tylko o satysfakcję słuchającego. A tę w mierze obrazowania scenicznego dają Edition 5 zjawiskową i wszyscy inni dostali od nich tęgie w tym względzie lanie. Ilekroć tych E5 chwilę słuchałem, założywszy kolejne otrzymywałem obraz bałaganu, i tyczyło to w równej mierze HD 800, GS1000i, czy Audeze LCD-3. Każe inne słuchawki pod względem głębi sceny, precyzyjności zakreślenia pierwszego planu i całościowego porządku dostawały baty. Można to oczywiście opisywać rozwlekle, ale wystarczy chyba to co już powiedziałem. Głębia, precyzja, porządek, separacja źródeł i wywoływane tym wrażenie wejścia do sali czy też w plener gdzie toczy się muzyczna akcja, było u tych E5 zdecydowanie lepsze niż u innych – i to lepsze o tyle, że ci inni stawali się nie tyle nawet słabsi, co po prostu bałaganiarscy, a w efekcie trudni do akceptacji.

Ultrasone_Edition_5_029 HiFi Philosophy

Nie zabrakło też innych znamienitych gości.

To było przesławne lanie, jak określił Jaroslav Haśek dokonania armii austrowęgierskiej na wschodnim froncie. Wszyscy zostali zbici i odesłani do kąta. No i zostałyby w tej sytuacji Ultrasony Edition 5 zdecydowanymi zwycięzcami oraz panami pola, aliści inne ich przymioty na to nie pozwoliły. Były bowiem – jak to przejawiły natychmiast po pierwszym założeniu – nadzwyczaj przy tym wyraziste, każdy dźwięk precyzyjnie rzeźbiące, ale zabrakło w tym samej muzyki. Była ona wprawdzie obecna i nie można powiedzieć, że zupełnie nie były muzykalne, jednakże w gronie samych wybitnych konkurentów, którzy na dokładkę jak jeden mąż byli wygrzani, to niewątpliwie było za mało. Porządek i wyraźność, to bowiem jedno, a koherencja i muzyczne płynięcie, rzecz inna. I tego właśnie płynięcia, zazębiania się i artystycznego wichrzycielstwa w tym wszystkim nie było. A muzyka jest przecież właśnie taka. Nie tylko uporządkowana, poseparowana i wyraźna, ale także nakładająca się, kłębiąca, wpadająca w wiry, szumy, harmider. Porządek to jakby jej tylko uroczysty wygląd, a zawierucha dość często bywa jej prawdziwym życiem. Dlatego sam porządek to nie dość, a wyraźność jest tylko jednym ze środków, nie zawsze wiodącym do celu. W związku z tym inni potrafili bardziej wzruszać i operować bardziej całościowymi środkami wyrazu, bardziej oddziałującymi na emocje. Ultrasony poruszały swoimi umiejętnościami technicznymi, ale mniej poruszały muzyczną duszę. Trzeba jednak im przyznać, że szczegółowość i całościową paletę środków technicznych miały oszałamiającą, a owego piątego dnia były już bardzo daleko od tego pierwszego Donnerwetter! – do którego zmusiły na początku. Prawdę powiedziawszy, tego pierwszego dnia byłem naprawdę przerażony, a drugiego i trzeciego wzbierała we mnie pewność, że pisanie recenzji to będzie tym razem kryminał. Trudno bowiem usłyszawszy taką brzmieniową klęskę wyobrazić sobie, że zdoła się to z czasem przeobrazić w satysfakcję, nie mówiąc nawet o pięknie. A jednak okazuje się to możliwe, choć dałbyś głowę, że tak nie będzie. Można przy tej okazji podziwiać złożoność świata, który potrafi tak zaskakiwać, zwłaszcza że kiedy zaskakuje, to prawie zawsze nieprzyjemnie, a tutaj dla odmiany inaczej. Jak w baśni Andersena z brzydkiego kaczątka wyrasta piękny łabędź, a życie pokazuje swoją piękniejszą, jakże nieczęstą stronę. Piątego dnia tego łabędzia z całym rozwinięciem skrzydeł jeszcze wprawdzie nie było i nie było go także nawet siódmego dnia, którego Bóg po stworzeniu świata już odpoczywał, a Ultrasony walczyły jeszcze o swą ostateczną formę i daleko im było do niej.

Ultrasone_Edition_5_027 HiFi Philosophy

Tymczasem Edition 5 okazały się wyjątkowo wymagające co do wygrzewania, a czasu niewiele. „Przykra sprawa”, jak mawiają.

W tym miejscu pojawia się kolejna komplikacja, bo tego siódmego dnia wieczorem, kiedy już prawie mi je odbierano, zagrały bardzo inaczej, co mogę tłumaczyć jedynie pewnym kolejnym etapem a nie byciem postacią ostateczną. Słuchałem ich wówczas przez dłuższą chwilę, ale nie bardzo długo, bo raz, że złość mnie ogarnęła na takie meandry, a dwa, że nie lubię słuchać pod presją oddawania, bo jest to bardzo irytujące. Jest coś głęboko niesłusznego w postawie wielu dystrybutorów, którzy przysyłają sprzęt nie wygrzany i oczekują szybkiej recenzji, stawiając całkowicie na ilość a nie jakość. Szybko i dużo, no i wie pan, żeby tak pozytywnie było, a nie pozostaniemy niewdzięczni. I efekt jest potem taki, że otrzymuję niejednokrotnie od innych recenzentów urządzenia, z których aż zieje tym, że nimi wystarczająco nie grano, a piękne recenzje w Internecie wiszą, proszę bardzo, i wdzięczność pewnie też nie została pominięta. Ale ja tak nie będę, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie będę się domyślał co wyniknie z tych Edition 5 za dwa miesiące, bo to nie zgaduj zgadula. Ostatniego dnia zagrały bardzo zaskakująco, bo ta precyzja i scena zostały w niemałym stopniu zachwiane, a za to pojawił się ciemniejszy obraz, większa gęstość i muzykalność.

A właśnie, to jest ważne – Edition 5 takimi jakimi je słuchałem nie grają grubym, gęstym dźwiękiem, tylko takim w perspektywie i dosyć lekkim. Nie tłoczą na swoim planie opotniałych grubasów, tylko w świeżej atmosferze ustawiają z piękną swobodą dźwięki bardzo misterne. Myliłyby się jednak w sposób całkowity ktoś, kto wyciągałby z tego wniosek, że one nie mają basu. Ten numer tutaj nie przejdzie, to nie z Ultrasonami. Od zawsze uchodziły za basowych mocarzy i nie inaczej było tym razem. Potęga grzmotu i maksymalne zejście to ich dania firmowe, doprawione tym, że bas ów do niczego się nie dołącza i nie stanowi całościowego tła jak u Grado. Pozostaje jednocześnie potężny, koherentny i odseparowany. Dwa ostatnie przymioty wydają się wprawdzie sprzeczne, ale to tylko pozór. Koherencja dotyczy bowiem związania basu z pasmem i okazuje się wzorcowa, a separacja wyłącznie tego, że ten powiązany z całością bas przejawia się tylko tam gdzie faktycznie się w nagraniu znajduje, nie podbarwiając sobą całości gdy tylko cokolwiek w mierze basu się pojawia. Obecny jest wyłącznie jako aktor a nie dodane tło i zawsze pozostaje sobą, nie rozlewając się na całe nagranie.

Odsłuch cd.

Ultrasone_Edition_5_006 HiFi Philosophy

Ale jak już  się trochę ograły…

   Wrócę jeszcze do tej zmiany z ostatniego dnia. Trudno mi ją zinterpretować, bo tego dnia była burza, a po niej spadek napięcia i wszystko grało inaczej, gdyż nie mam kondycjonera podbijającego napięcie, a tylko taki czyszczący prąd. Wszystko to jest zatem problematyczne i raczej niemiarodajne, ale że zaobserwowałem duży przyrost muzykalności, jest faktem. Na tym się moja przygoda z Ultrasone Edition 5 urwała, ale jest jeszcze kilka spraw do opowiedzenia. Pierwsza to kwestia sopranów. Przy całej niespotykanej precyzji i i dokładności nie nastręczyły najmniejszych problemów, a sopranowe wzloty bardzo były satysfakcjonujące. Tak jak scena czy bas okazały się być najwyższej klasy, prezentując styl odmienny niż zaokrąglające HD 800 albo LCD-3, tylko jak K1000 bądź GS1000 całkowicie otwarty i nieskończony. Fakt, że były przy tym bezproblemowe, wystawia im świetne świadectwo. Jeszcze lepsze wystawia jednak Ultrasonom E5 co innego. One nie sybilują. Nareszcie! Ani, ani! Błoga zaiste to była chwila, kiedy tego piątego dnia, a więc bez żadnych prądowych zakłóceń, puściłem im złowrogą Sweet Jane Cowboy Junkies i przeszły jej test bez zająknienia. Edition 10 tutaj poległy, a Edition 12 miały pewne problemy, natomiast Edition 5 i ich S-Logic EX zdały ten test śpiewająco. Dosłownie i w przenośni. A jeszcze na dokładkę trzeba napisać, że obraz ludzkiego głosu dają przepiękny – pełen lekkości i swoistości, w silnym oświetleniu i ze smakowitą melodyką. Jasny, delikatny i perfekcyjny. Odrobinę tylko za suchy i może trochę odizolowany, ale całościowo na kapitalnym poziomie, który jest właśnie trzecią ich cechą, pod względem której lokowały się w najściślejszej czołówce. Nie były tu samotnym liderem, ale bez wątpienia znajdowały się w grupie ucieczkowej.

Ultrasone_Edition_5_028 HiFi Philosophy

…to niektórym konkurentom zrobiło się słabo.

Kolejna sprawa to stereofonia i współpraca z aparaturą przenośną. Akurat oczekuje u mnie na recenzję flagowy Astell & Kern AK240. Stanowi szczyt szczytów plikowego, przenośnego grania, a jego cena (ponad 7 tys.) jest równie wygórowana co Ultrasonów. Nie w tym rzecz jednak, tylko w tym, że odmalował ten AK240 pewien obraz współpracy ze słuchawkami, a wszystkie poza E5 znów generowały w jego towarzystwie bałagan. To było dosłownie oburzające, jak bardzo te E5 potrafiły przywołać porządek sceniczny i całościowy muzyczny efekt przestrzennego zdarzenia, a jak bardzo inni tego nie potrafili. Jeżeli przyjąć, że pozostałe słuchawki były w tym porównaniu stereofoniczne i obrazujące, to Ultrasony E5 były polifoniczne i mega-obrazujące. Słowa nie są jednak tu ważne – ważne, że to była prawdziwa przepaść.

Ostatnia rzecz o jakiej chciałem wspomnieć nawiązuje do recenzji odtwarzacza Accuphase DP-720. Nie nawiązuje bezpośrednio, bo nie o odtwarzacz w pierwszym rzędzie tu idzie, ale o słuchawki AKG K1000. Wróciły następnego dnia po tym wielkim porównywaniu z małej poprawki mocowania kabla i jeszcze Edition 5 zdążyły z nimi się zmierzyć, co w kontekście ich nie wygrzania musiało być bolesne i niesprawiedliwe, ale co począć. Tak jak one rozdawały innym łupnie pod względem porządku scenicznego i precyzji rzeźbienia, tak tym razem same też porządnie oberwały. Oberwały w dwóch aspektach. Po pierwsze okazały się grać za sucho. AKG K1000 ze swym oryginalnym kablem także suchawo grają, ale kable Entreqa, a już zwłaszcza flagowy Atlantis, to inny brzmieniowy świat. Bardzo możliwe, że w pełni wygrzane i opatrzone takim samym Atlantisem Edition 5 grałyby równie wilgotno, ale że tak nie było, okazały się niczym Sahara, a K1000 niczym ciepłe morze. Nie muszę chyba ciągnąć tego porównania, ale sam byłem słuchając tego zdziwiony jak wiele taka wilgotność może dodać muzyce uroku i jak wiele naturalności, a przecież rzadko się na nią zwraca uwagę. Życie składa się jednak w siedemdziesięciu procentach z wody i woda jest jego pierwotnym środowiskiem, tak więc nie ma się czemu dziwić.

Ultrasone_Edition_5_002 HiFi Philosophy

Zwłaszcza scena i jej uporządkowanie robią naprawdę piorunujące wrażenie.

Druga rzecz, to koherencja i artyzm. Pisałem już, że piątego dnia, kiedy jeszcze K1000 nie było, pozostałe słuchawki i tak okazały się od E5 bardziej muzykalne. A kolejnego dnia wracające K1000 okazały się w tej mierze lepsze od wszystkich o bardzo dużo i naprawdę surowa to była lekcja. Rozpalony pięcioma godzinami stania pod prądem Twin-Head i podobnie rozpalony Croft dali wraz z Accuphase DP-720 prawdziwy pokaz muzykalności i muzycznego szału, w którym dawne flagowe AKG odnalazły się niewątpliwie najlepiej. Jak jednak powiedziałem, Edition 5 na pewno nie powiedziały wówczas ostatniego słowa, bo i to nie wygrzanie, i ten ewentualnie podlegający wymianie kabel, a poza tym – i to jest naprawdę godne odnotowania – mimo iż pod względem jakości samego dźwięku oraz spójności całościowego obrazowania pozostały w tyle, to samą scenę pokazały ciekawszą, bo głębszą i bardziej precyzyjną. Nie dawały takiego muzycznego wiru i tak prawdziwej melodyki, bogactwa ani spójności, ale ich głośnikowy styl wielkiej perfekcji scenicznej pozostał górą, a to przecież o K1000 zwykło się mawiać, że scenę do głośnikowej mają najpodobniejszą.

Podsumowanie

Ultrasone_Edition_5_025 HiFi Philosophy

A my już mówimy Edition 5 „do zobaczenia”. Oby.

   Jak już wspomniałem, Ultrasone Edition 5 nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. Pojechały po inną recenzję i kto inny będzie korzystał z dobrodziejstw ich lepszego wygrzania. Mimo to da się o nich nawet na tym etapie niejedno powiedzieć, a nade wszystko to, że są słuchawkami innymi od dotychczasowych. Bez wątpienia wbudowana w nie technologia S-Logic EX ma wartość przełomową, potrafiąc generować w słuchawkowym brzmieniu muzyczne obrazy znane dotąd jedynie ze spektakularnych produkcji głośnikowych. Takiej głębi scenicznej, takiej separacji i takiego porządku jeszcze nie było. Bardziej wcześniej znana była natomiast druga podstawowa umiejętność tych słuchawek – wyraźność rysunku. Już modele E10 i E12 coś podobnego oferowały, ale E5 to jednak wyższa liga precyzji i modelowania dźwięków. W połączeniu ze zjawiskowym basem, świetną swoistością głosów i pięknymi, nieograniczonymi co do wysokości sopranami daje to całościowy obraz słuchawek arcymistrzowskich. Ale nie, przepraszam, wcale nie pełny. Na tym etapie jest to niemożliwe. I bardzo w sumie dobrze. Albowiem sama muzykalność, muzyczny zawrót głowy powodowany doskonałym współdziałaniem i nakładaniem się  dźwięków, jak również całościowy muzyczny artyzm wynikający z wielowarstwowości każdego głosu i jego wewnętrznej złożoności, wymagają tu jeszcze poprawy, podobnie jak zbytnia suchość dźwięku i jego zbyt jednoznaczne krawędziowanie. Napisałem wszak w recenzji odtwarzacza Accuphase, że AKG K1000 tworzyły prawdziwe sfery dźwiękowe, złożone z bardziej jednoznacznego, dokładnie zlokalizowanego jądra i otaczającej je wielowarstwowej wibracji. Tego E5 jak na razie nie pokazały, ale kto wie, może z czasem? Miejmy taką nadzieję. Tak czy owak są to już na tym wstępnym etapie słuchawki bardzo przykuwające uwagę i rodzące ogromne oczekiwania. Nie jakiś pusty fajerwerk, bombastyczny cenowy strzał na wiwat, tylko obietnica jakościowego przełomu. Bo stawiam dolary przeciw orzechom, że niedługo zobaczymy to przełomowe S-Logic EX w mniej kosztujących a podobnie grających słuchawkach, tak jak po także flagowych E10 pojawiły się ulepszone E12. I o to chodzi, o to chodzi.

 

W punktach:

Zalety

  • Fenomenalne obrazowanie sceny.
  • Niespotykana jej głębia.
  • Podobnie niespotykany porządek i separacja źródeł.
  • Arcymistrzowskie cyzelowanie precyzji dźwięku.
  • Pozbawione ograniczeń a jednocześnie trudności w słuchaniu soprany.
  • Perspektywicznie ujęte, znakomicie nakreślone i ujmujące naturalnością ludzkie głosy.
  • Bardzo nośny całościowo dźwięk.
  • Gigantyczny, ale niczego nie zaburzający bas.
  • Mistrzowskie oddanie szczegółów.
  • Szybkość i rytm.
  • Ukazany ostatniego dnia odsłuchów potencjał muzykalności.
  • Rewelacyjne współpraca z urządzeniami przenośnymi.
  • Bardzo wygodne.
  • Luksusowo wyglądające.
  • Najwyższej klasy surowce.
  • Stojak i skórzany neseser w komplecie.
  • Dwa odpinane wysokiej jakości kable.
  • Znakomite parametry techniczne.
  • Które naprawdę można usłyszeć.
  • Wysoka cena, jednak motywowana limitowaną, szczególnie ekskluzywną rocznicową serią.
  • W związku z tym kolekcjonerskie.
  • Made in Germany.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • Początkowo grają okropnie.
  • Dość wolno się wygrzewają.
  • U tak drogich słuchawek przewód mógłby być z miedzi klasy wyższej niż 5N.
  • Tak wysoka cena odstrasza nawet zdeklarowanych miłośników słuchawek.
  • Z uwagi na zbyt krótki okres użytkowania, powyższa recenzja ma charakter jedynie wstępny.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

logo_acp

 

 

 

Strona producenta:

ultrasone-logo

 

 

 

 

 

Dane techniczne:

  • Budowa: dynamiczna, zamknięta
  • Technologia S-Logic EX
  • Technologia ULE
  • Impedancja: 32 Ohm
  • Przetwornik: 40 mm pokryty tytanem
  • Magnes: NdFeB (neodymowy)
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz-46 kHz
  • SPL: 96 dB
  • Waga: 280 g
  • Okablowanie: 2 odłączane kable –1,5 m z wtykiem Neutrik 3,5 mm oraz 4 m z wtykiem Neutrik 6,3 mm
  • Metalowy pałąk
  • Dębowa obudowa muszli
  • Skórzane poduszki
  • Chromowane wykończenia
  • Cena: 14 990 PLN.

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-720, Astel & Kern AK240.
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar 1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis), Audeze LCD-3 (kabel FAW Noir), Grado GE1000i, HiFiMAN HE-6, Sennheiser HD 800 (kabel Entreq Challanger), Fostex TH-900.
  • Interkonekt:  Harmonix HS-101 Improved, Tara Labs Air1.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Tsunami III, Siltech Ruby Double Crown, Harmonix  X-DC2.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
  • Podstawki antywibracyjne: Solid Tech.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

27 komentarzy w “Recenzja: Ultrasone Edition 5

  1. Maciej pisze:

    Piotrze widzę że w recenzjach 'pędzisz’ słuchawki o różnorakich impedancjach. Powiedz tak niezobowiązująco – jaki wzmacniacz z tych które znasz jest najbardziej uniwersalny w tym aspekcie?
    A druga część pytania który w tej uniwersalności najbardziej muzykalny – najmniej ziarnisty i suchy.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Najbardziej uniwersalny jest niewątpliwie Phasemation, bo ma czteropozycyjne dostrojenie impedancyjne. Takie samo ma Cayin HA-1A, którego słuchałem dawno temu i bardzo mi się podobał. Najbardziej natomiast całościowo muzykalny jest mój ASL Twin-Head, który żadnego dostrojenia nie ma, ale mu to nie przeszkadza. Muzykalność to ogólnie domena lamp. Cayin jest tak nawiasem lampowy, więc dobrze spełnia oba kryteria. Ale wzmacniaczy jest taka masa, że nie potrafię się odnosić do ich ogółu. Na pewno nikt nawet tylko tych co lepszych wszystkich nie słuchał.

  3. Piotr Ryka pisze:

    No proszę, dopiero teraz, przeglądając zdjęcia, zauważyłem ten poglądowy schemat z tyłu opakowania. Zupełnie mi umknął. Nie wygląda na nim by membrana skierowana była do dołu.

  4. miroslaw frackowiak pisze:

    Dziwie sie ze jeszcze czasami mozna kupic uzywane K-1000!tyle nowych sluchawek wyprodukowano,tyle nowych firm skuchawkowych powstalo,tyle astronomicznych cen na te nowosci wymyslono ,a tu moje K-1000 dalej najlepsze z moim Carym 300B, rewelacja nie do pokonania.Zobaczcie koledzy za ile i jakie pieniadze to kupione,uzywany Cary 300B-2200eur i K-1000 -800eur, calosc =3000eur i gra to najlepiej na swiecie,czy trzeba wydawac krocie aby byc szczesliwym?

  5. Maciej pisze:

    nie podzielam zdania co to tego aby cary i k1000 byl najlepszym sytemem sluchawkowym, kiedys mialem mozliwosc posluchac takowego zestawienia i nie wywarlo jakiegosc spacialnego wrazenia na mnie…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ale może napiszesz, jaki system słuchawkowy grał lepiej? Chętnie się dowiem.

  6. Maciej pisze:

    To teraz Maciej z Warszawy pisze 🙂

    Ja nie słuchałem takiego zestawienia, i przy pełnym szacunku dla osłuchania Piotra to na prawdę gusta są różne…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Też nie słuchałem takiego zestawienia, bo Cary 300B SEI odsłuchiwałem tylko z głośnikami na Audio Show. Jest to natomiast referencyjny zestaw Mirka.

  7. miroslaw frackowiak pisze:

    Wszystko w torze sluchawkowym musi byc idealne spasowane i odpowiednio dobrane,sluchawki musza byc sprawne i wzm rowniez,kiedys kolega z forum pisal ze Cary mu brumil,sprzet musi byc sprawny,lampy tez,w moim torze jest krysztal ,nic nie brumi, tylko wspaniale gra,gdyby bylo inaczej to sprzedalbym to co posiadam i kupil co innego!jak narazie nic lepiej nie zagralo a sluchalem wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane.

  8. Tomek pisze:

    No to grubo! Że pozwolę sobie zwrotem kolokwialnym wyrazić uznanie i zdumienie 😀

  9. gelo29 pisze:

    miroslaw:
    chapeau bas.
    Nie znam nikogo, a i o takim nigdy nie słyszałem, kto by ” wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane” przesłuchał.
    Gratulacje!

  10. kabak1991 pisze:

    „jak narazie nic lepiej nie zagralo a sluchalem wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane.”

    Mirku w prezencie dla Ciebie filmik do oglądnięcia film na Youtube. Tylko trzeba oglądać do końca bo końcówka jest gigantyczna 🙂

    https://www.youtube.com/watch?v=cS2DqJj_HDQ

  11. Marecki pisze:

    No końcówa jest faktycznie wielka!
    Tak jak te 10 godzin śmiechu! 😀

  12. Marecki pisze:

    Szkoda że się te słuchawy nie wygrzały!
    Być może, że mógłby być to nowy faworyt po wielu latach..
    Kto wie..
    Stwierdziłeś, że scena wyjątkowa, a zatem lepsza od orfeuszy z którymi miałeś okazję obcować?
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      W pewnym sensie tak, bo bardziej zorganizowana.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Też bardzo żałuję, że się nie wygrzały, bo całkiem w sumie nie wiadomo dokąd to wygrzewanie zmierzało i jaki byłby ostateczny rezultat.

  13. Marecki pisze:

    Pardon za dublowanie komentarzy.

    Tak to jest jak się piszę z telefonu wątpliwej jakości. : D

    1. Piotr Ryka pisze:

      Już naprawiłem. Nie ma sprawy.

  14. Marecki pisze:

    W następnej kolejności Astell?

    Ciekawy jestem czy mógłby zastąpić stacjonarny odtwarzacz za podobną kwotę, jak to niektórzy głoszą.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, właśnie piszę recenzję.

    2. Maciej pisze:

      Wątpię.
      Ale życzę producentowi sukcesów.

      1. Piotr Ryka pisze:

        To nie jest bezpodstawna sugestia, ale producent czegoś zaniedbał. Będzie o tym w recenzji. Rzecz do naprawienia, ale i tak szkoda.

  15. Soundman pisze:

    Mirku, jak tam….odsłuchałeś wreszcie te LCD3? Tak zapowiadałeś ten odsłuch na początku roku, w jakimś salonie w Irlandii czy też Anglii?…

  16. miroslaw frackowiak pisze:

    Musze odpowiedziec dokladnie kolegom ze sluchalem „wszystko” majac na mysli to co jest w 15-stce czolowej na swiecie z elektrostatami wlacznie i ich wzm,sluchawki LCD3 sluchalem jak tylko sie pokazaly to juz troche czasu uplynelo,chcialem przeprowadzic odsluchy wszystkich modeli nowych LCD w wspalnialym miejscu pod Londynem o ktorym juz pisalem,ale termin musialem przesunac ze wzgledu na stan zdrowia.

  17. Jarek pisze:

    Piotrze,
    chyba należałoby zmienić tytuł recenzji na „Ultrasone Edition 5 Limited”, jako że producent wypuścił ten model w wersji „Unlimited” różniącym się jedynie (?) materiałami użytymi do wykończenia muszli 🙂 (nawiasem mówiąc wygląda to szpetnie), zdecydowanie też tańszymi – jedyne 1999 ojro 😉
    Co do oferowanego brzmienia, różnic podobno nie ma żadnych.

    Mój egzemplarz (Ltd) ma już za sobą ponad 400 godzin i gra wybornie, do tego stopnia, że pozbyłem się HD800 i podjąłem decyzję o sprzedaży moich ukochanych K812…
    Ale co zrobić kiedy po odsłuchu Edition 5 innych słuchawek niemal nie daje się słuchać 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Od razu w recenzji napisałem, że wkrótce pojawi się tańszy model z tą najnowszą wersją S-Logic, ale nie przypuszczałem, że będą to dokładnie te same słuchawki z inną pokrywą komory rezonansowej. Tego jednak można się było domyślić, bo różnica pomiędzy modelami E12 i E10 jest właśnie taka, plus jakieś poprawki redukujące sybilanty.
      Bardzo się cieszę, że słuchawki spisują się tak znakomicie, choć oczywiście zarazem ich posiadania zazdroszczę. Teraz pozostaje jeszcze ewentualna zabawa z kablami, które już są w postaci rzekomo lepszych zamienników oferowane, no i próby ze wzmacniaczami – który okaże się tym best of the best.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy