Recenzja: Ultrasone Edition 5

Odsłuch cd.

Ultrasone_Edition_5_001 HiFi Philosophy

Accuphase DP-720 wciąż gości w naszych skromnych progach. Grzechem więc by było tego nie wykorzystać.

   O scenach w przypadku słuchawek napisano równie wiele co w przypadku głośników, zapełniając słowami morze papieru. Bywają wielkie jak u Grado GS-1000 albo u dawnej flagowej Omegi Staxa, bywają też szerokie jak u Sennheiserów HD 800 albo holograficzne jak u AKG K1000. A zdarzają się też bardzo bliskie i kameralne, jak u Auzeze LCD-3 czy Grado RS-1. Ogromny jest tych scen wybór, a co słuchawki to scena inna. Ale takiej jak w Ultrasonach Edition 5 jeszcze nie było, i to nie było licząc wokół nich naprawdę spory dystans. Żadne wcześniejsze słuchawki nie zbliżyły się do takiej formy prezentacyjnej, a tradycyjne porównanie do głośników (i to takich pod względem scenicznym bardzo wybitnych) nasunęło mi się od razu. Tu wszakże ważka uwaga. Powtarzam to dosyć często, ale nie dlatego, że mam sklerozę (choć to skądinąd), tylko by dotrzeć do czytających i w nich to utrwalić. Otóż najświetniejsze nawet scenicznie głośniki mają tę nieprzyjemną przypadłość, że kiedy słuchać na nich nagrań koncertowych, oklaski publiczności pojawiają się z tyłu za wykonawcami. Jest to smutnym obrazem nienaturalności ich prezentacji, której to ułomności słuchawki, tak często poczytywane za gorsze scenicznie, okazują się nie podzielać. Cóż jednak z tego, skoro scena głośnikowa okazuje się zdecydowanie głębsza, lepiej uporządkowana i z wyraźniej zaznaczonym pierwszym planem, dając zniekształcony ale jednak silniej działający na wyobraźnię obraz muzycznego zdarzenia. I tu właśnie wkraczają do akcji Ultrasone Edition 5. Nie było dotąd słuchawek równie dobrze imitujących głośnikowy przekaz. Być może należałoby powiedzieć, że nie było dotąd słuchawek pozwalających głośnikom korzyć się w takim stopniu przed ich o wiele prawdziwszym sposobem scenicznego obrazowania, ale nie chodzi przecież o to co kto komu udowodnił i co się komu w związku z tym należy, tylko o satysfakcję słuchającego. A tę w mierze obrazowania scenicznego dają Edition 5 zjawiskową i wszyscy inni dostali od nich tęgie w tym względzie lanie. Ilekroć tych E5 chwilę słuchałem, założywszy kolejne otrzymywałem obraz bałaganu, i tyczyło to w równej mierze HD 800, GS1000i, czy Audeze LCD-3. Każe inne słuchawki pod względem głębi sceny, precyzyjności zakreślenia pierwszego planu i całościowego porządku dostawały baty. Można to oczywiście opisywać rozwlekle, ale wystarczy chyba to co już powiedziałem. Głębia, precyzja, porządek, separacja źródeł i wywoływane tym wrażenie wejścia do sali czy też w plener gdzie toczy się muzyczna akcja, było u tych E5 zdecydowanie lepsze niż u innych – i to lepsze o tyle, że ci inni stawali się nie tyle nawet słabsi, co po prostu bałaganiarscy, a w efekcie trudni do akceptacji.

Ultrasone_Edition_5_029 HiFi Philosophy

Nie zabrakło też innych znamienitych gości.

To było przesławne lanie, jak określił Jaroslav Haśek dokonania armii austrowęgierskiej na wschodnim froncie. Wszyscy zostali zbici i odesłani do kąta. No i zostałyby w tej sytuacji Ultrasony Edition 5 zdecydowanymi zwycięzcami oraz panami pola, aliści inne ich przymioty na to nie pozwoliły. Były bowiem – jak to przejawiły natychmiast po pierwszym założeniu – nadzwyczaj przy tym wyraziste, każdy dźwięk precyzyjnie rzeźbiące, ale zabrakło w tym samej muzyki. Była ona wprawdzie obecna i nie można powiedzieć, że zupełnie nie były muzykalne, jednakże w gronie samych wybitnych konkurentów, którzy na dokładkę jak jeden mąż byli wygrzani, to niewątpliwie było za mało. Porządek i wyraźność, to bowiem jedno, a koherencja i muzyczne płynięcie, rzecz inna. I tego właśnie płynięcia, zazębiania się i artystycznego wichrzycielstwa w tym wszystkim nie było. A muzyka jest przecież właśnie taka. Nie tylko uporządkowana, poseparowana i wyraźna, ale także nakładająca się, kłębiąca, wpadająca w wiry, szumy, harmider. Porządek to jakby jej tylko uroczysty wygląd, a zawierucha dość często bywa jej prawdziwym życiem. Dlatego sam porządek to nie dość, a wyraźność jest tylko jednym ze środków, nie zawsze wiodącym do celu. W związku z tym inni potrafili bardziej wzruszać i operować bardziej całościowymi środkami wyrazu, bardziej oddziałującymi na emocje. Ultrasony poruszały swoimi umiejętnościami technicznymi, ale mniej poruszały muzyczną duszę. Trzeba jednak im przyznać, że szczegółowość i całościową paletę środków technicznych miały oszałamiającą, a owego piątego dnia były już bardzo daleko od tego pierwszego Donnerwetter! – do którego zmusiły na początku. Prawdę powiedziawszy, tego pierwszego dnia byłem naprawdę przerażony, a drugiego i trzeciego wzbierała we mnie pewność, że pisanie recenzji to będzie tym razem kryminał. Trudno bowiem usłyszawszy taką brzmieniową klęskę wyobrazić sobie, że zdoła się to z czasem przeobrazić w satysfakcję, nie mówiąc nawet o pięknie. A jednak okazuje się to możliwe, choć dałbyś głowę, że tak nie będzie. Można przy tej okazji podziwiać złożoność świata, który potrafi tak zaskakiwać, zwłaszcza że kiedy zaskakuje, to prawie zawsze nieprzyjemnie, a tutaj dla odmiany inaczej. Jak w baśni Andersena z brzydkiego kaczątka wyrasta piękny łabędź, a życie pokazuje swoją piękniejszą, jakże nieczęstą stronę. Piątego dnia tego łabędzia z całym rozwinięciem skrzydeł jeszcze wprawdzie nie było i nie było go także nawet siódmego dnia, którego Bóg po stworzeniu świata już odpoczywał, a Ultrasony walczyły jeszcze o swą ostateczną formę i daleko im było do niej.

Ultrasone_Edition_5_027 HiFi Philosophy

Tymczasem Edition 5 okazały się wyjątkowo wymagające co do wygrzewania, a czasu niewiele. „Przykra sprawa”, jak mawiają.

W tym miejscu pojawia się kolejna komplikacja, bo tego siódmego dnia wieczorem, kiedy już prawie mi je odbierano, zagrały bardzo inaczej, co mogę tłumaczyć jedynie pewnym kolejnym etapem a nie byciem postacią ostateczną. Słuchałem ich wówczas przez dłuższą chwilę, ale nie bardzo długo, bo raz, że złość mnie ogarnęła na takie meandry, a dwa, że nie lubię słuchać pod presją oddawania, bo jest to bardzo irytujące. Jest coś głęboko niesłusznego w postawie wielu dystrybutorów, którzy przysyłają sprzęt nie wygrzany i oczekują szybkiej recenzji, stawiając całkowicie na ilość a nie jakość. Szybko i dużo, no i wie pan, żeby tak pozytywnie było, a nie pozostaniemy niewdzięczni. I efekt jest potem taki, że otrzymuję niejednokrotnie od innych recenzentów urządzenia, z których aż zieje tym, że nimi wystarczająco nie grano, a piękne recenzje w Internecie wiszą, proszę bardzo, i wdzięczność pewnie też nie została pominięta. Ale ja tak nie będę, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Nie będę się domyślał co wyniknie z tych Edition 5 za dwa miesiące, bo to nie zgaduj zgadula. Ostatniego dnia zagrały bardzo zaskakująco, bo ta precyzja i scena zostały w niemałym stopniu zachwiane, a za to pojawił się ciemniejszy obraz, większa gęstość i muzykalność.

A właśnie, to jest ważne – Edition 5 takimi jakimi je słuchałem nie grają grubym, gęstym dźwiękiem, tylko takim w perspektywie i dosyć lekkim. Nie tłoczą na swoim planie opotniałych grubasów, tylko w świeżej atmosferze ustawiają z piękną swobodą dźwięki bardzo misterne. Myliłyby się jednak w sposób całkowity ktoś, kto wyciągałby z tego wniosek, że one nie mają basu. Ten numer tutaj nie przejdzie, to nie z Ultrasonami. Od zawsze uchodziły za basowych mocarzy i nie inaczej było tym razem. Potęga grzmotu i maksymalne zejście to ich dania firmowe, doprawione tym, że bas ów do niczego się nie dołącza i nie stanowi całościowego tła jak u Grado. Pozostaje jednocześnie potężny, koherentny i odseparowany. Dwa ostatnie przymioty wydają się wprawdzie sprzeczne, ale to tylko pozór. Koherencja dotyczy bowiem związania basu z pasmem i okazuje się wzorcowa, a separacja wyłącznie tego, że ten powiązany z całością bas przejawia się tylko tam gdzie faktycznie się w nagraniu znajduje, nie podbarwiając sobą całości gdy tylko cokolwiek w mierze basu się pojawia. Obecny jest wyłącznie jako aktor a nie dodane tło i zawsze pozostaje sobą, nie rozlewając się na całe nagranie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

27 komentarzy w “Recenzja: Ultrasone Edition 5

  1. Maciej pisze:

    Piotrze widzę że w recenzjach 'pędzisz’ słuchawki o różnorakich impedancjach. Powiedz tak niezobowiązująco – jaki wzmacniacz z tych które znasz jest najbardziej uniwersalny w tym aspekcie?
    A druga część pytania który w tej uniwersalności najbardziej muzykalny – najmniej ziarnisty i suchy.

  2. Piotr Ryka pisze:

    Najbardziej uniwersalny jest niewątpliwie Phasemation, bo ma czteropozycyjne dostrojenie impedancyjne. Takie samo ma Cayin HA-1A, którego słuchałem dawno temu i bardzo mi się podobał. Najbardziej natomiast całościowo muzykalny jest mój ASL Twin-Head, który żadnego dostrojenia nie ma, ale mu to nie przeszkadza. Muzykalność to ogólnie domena lamp. Cayin jest tak nawiasem lampowy, więc dobrze spełnia oba kryteria. Ale wzmacniaczy jest taka masa, że nie potrafię się odnosić do ich ogółu. Na pewno nikt nawet tylko tych co lepszych wszystkich nie słuchał.

  3. Piotr Ryka pisze:

    No proszę, dopiero teraz, przeglądając zdjęcia, zauważyłem ten poglądowy schemat z tyłu opakowania. Zupełnie mi umknął. Nie wygląda na nim by membrana skierowana była do dołu.

  4. miroslaw frackowiak pisze:

    Dziwie sie ze jeszcze czasami mozna kupic uzywane K-1000!tyle nowych sluchawek wyprodukowano,tyle nowych firm skuchawkowych powstalo,tyle astronomicznych cen na te nowosci wymyslono ,a tu moje K-1000 dalej najlepsze z moim Carym 300B, rewelacja nie do pokonania.Zobaczcie koledzy za ile i jakie pieniadze to kupione,uzywany Cary 300B-2200eur i K-1000 -800eur, calosc =3000eur i gra to najlepiej na swiecie,czy trzeba wydawac krocie aby byc szczesliwym?

  5. Maciej pisze:

    nie podzielam zdania co to tego aby cary i k1000 byl najlepszym sytemem sluchawkowym, kiedys mialem mozliwosc posluchac takowego zestawienia i nie wywarlo jakiegosc spacialnego wrazenia na mnie…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ale może napiszesz, jaki system słuchawkowy grał lepiej? Chętnie się dowiem.

  6. Maciej pisze:

    To teraz Maciej z Warszawy pisze 🙂

    Ja nie słuchałem takiego zestawienia, i przy pełnym szacunku dla osłuchania Piotra to na prawdę gusta są różne…

    1. Piotr Ryka pisze:

      Też nie słuchałem takiego zestawienia, bo Cary 300B SEI odsłuchiwałem tylko z głośnikami na Audio Show. Jest to natomiast referencyjny zestaw Mirka.

  7. miroslaw frackowiak pisze:

    Wszystko w torze sluchawkowym musi byc idealne spasowane i odpowiednio dobrane,sluchawki musza byc sprawne i wzm rowniez,kiedys kolega z forum pisal ze Cary mu brumil,sprzet musi byc sprawny,lampy tez,w moim torze jest krysztal ,nic nie brumi, tylko wspaniale gra,gdyby bylo inaczej to sprzedalbym to co posiadam i kupil co innego!jak narazie nic lepiej nie zagralo a sluchalem wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane.

  8. Tomek pisze:

    No to grubo! Że pozwolę sobie zwrotem kolokwialnym wyrazić uznanie i zdumienie 😀

  9. gelo29 pisze:

    miroslaw:
    chapeau bas.
    Nie znam nikogo, a i o takim nigdy nie słyszałem, kto by ” wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane” przesłuchał.
    Gratulacje!

  10. kabak1991 pisze:

    „jak narazie nic lepiej nie zagralo a sluchalem wszystko co na rynku do tej pory bylo wyprodukowane.”

    Mirku w prezencie dla Ciebie filmik do oglądnięcia film na Youtube. Tylko trzeba oglądać do końca bo końcówka jest gigantyczna 🙂

    https://www.youtube.com/watch?v=cS2DqJj_HDQ

  11. Marecki pisze:

    No końcówa jest faktycznie wielka!
    Tak jak te 10 godzin śmiechu! 😀

  12. Marecki pisze:

    Szkoda że się te słuchawy nie wygrzały!
    Być może, że mógłby być to nowy faworyt po wielu latach..
    Kto wie..
    Stwierdziłeś, że scena wyjątkowa, a zatem lepsza od orfeuszy z którymi miałeś okazję obcować?
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      W pewnym sensie tak, bo bardziej zorganizowana.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Też bardzo żałuję, że się nie wygrzały, bo całkiem w sumie nie wiadomo dokąd to wygrzewanie zmierzało i jaki byłby ostateczny rezultat.

  13. Marecki pisze:

    Pardon za dublowanie komentarzy.

    Tak to jest jak się piszę z telefonu wątpliwej jakości. : D

    1. Piotr Ryka pisze:

      Już naprawiłem. Nie ma sprawy.

  14. Marecki pisze:

    W następnej kolejności Astell?

    Ciekawy jestem czy mógłby zastąpić stacjonarny odtwarzacz za podobną kwotę, jak to niektórzy głoszą.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, właśnie piszę recenzję.

    2. Maciej pisze:

      Wątpię.
      Ale życzę producentowi sukcesów.

      1. Piotr Ryka pisze:

        To nie jest bezpodstawna sugestia, ale producent czegoś zaniedbał. Będzie o tym w recenzji. Rzecz do naprawienia, ale i tak szkoda.

  15. Soundman pisze:

    Mirku, jak tam….odsłuchałeś wreszcie te LCD3? Tak zapowiadałeś ten odsłuch na początku roku, w jakimś salonie w Irlandii czy też Anglii?…

  16. miroslaw frackowiak pisze:

    Musze odpowiedziec dokladnie kolegom ze sluchalem „wszystko” majac na mysli to co jest w 15-stce czolowej na swiecie z elektrostatami wlacznie i ich wzm,sluchawki LCD3 sluchalem jak tylko sie pokazaly to juz troche czasu uplynelo,chcialem przeprowadzic odsluchy wszystkich modeli nowych LCD w wspalnialym miejscu pod Londynem o ktorym juz pisalem,ale termin musialem przesunac ze wzgledu na stan zdrowia.

  17. Jarek pisze:

    Piotrze,
    chyba należałoby zmienić tytuł recenzji na „Ultrasone Edition 5 Limited”, jako że producent wypuścił ten model w wersji „Unlimited” różniącym się jedynie (?) materiałami użytymi do wykończenia muszli 🙂 (nawiasem mówiąc wygląda to szpetnie), zdecydowanie też tańszymi – jedyne 1999 ojro 😉
    Co do oferowanego brzmienia, różnic podobno nie ma żadnych.

    Mój egzemplarz (Ltd) ma już za sobą ponad 400 godzin i gra wybornie, do tego stopnia, że pozbyłem się HD800 i podjąłem decyzję o sprzedaży moich ukochanych K812…
    Ale co zrobić kiedy po odsłuchu Edition 5 innych słuchawek niemal nie daje się słuchać 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Od razu w recenzji napisałem, że wkrótce pojawi się tańszy model z tą najnowszą wersją S-Logic, ale nie przypuszczałem, że będą to dokładnie te same słuchawki z inną pokrywą komory rezonansowej. Tego jednak można się było domyślić, bo różnica pomiędzy modelami E12 i E10 jest właśnie taka, plus jakieś poprawki redukujące sybilanty.
      Bardzo się cieszę, że słuchawki spisują się tak znakomicie, choć oczywiście zarazem ich posiadania zazdroszczę. Teraz pozostaje jeszcze ewentualna zabawa z kablami, które już są w postaci rzekomo lepszych zamienników oferowane, no i próby ze wzmacniaczami – który okaże się tym best of the best.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy