Recenzja: Trilogy 931

Trilogy_931_007_HiFi Philosophy   Wzmacniacze słuchawkowe sypią się jak z rękawa, a więc tym bardziej wymagają słuchania i opisu, by jakoś się w tej obfitości rozeznać. A rozeznawać się trzeba popatrując jak zawsze na wiązkę wektorów wychodzących z danego produktu i pokazujących dokąd jakościowo sięga. Jak dalece jest dobry brzmieniowo, jak dalece ergonomicznie, jakie słuchawki umie napędzić i na ile jest ładny. Te wektory winny sięgać jak najdalej, a jest też jeden taki, dla którego duży rozmiar nie jest wskazany. To wektor ceny. Ten najlepiej by pozostał króciutki. Bierzmy się zatem za to wektorowanie.

Firmę już znamy, jako że przedstawiła się nam w recenzji wzmacniacza Trilogy 933 i na wrocławskim spotkaniu Audiofil, jej głównie poświęconym. Stoi za nią brytyjski inżynier Nic Poulson, a siedziba ulokowała się w Londynie. Samo Trilogy 931 jest zaś skromniejszą wersją zrecenzowanego modelu 933, gdzie skromność oznacza brak zewnętrznej sekcji zasilania i o połowę niższą cenę. Mimo tej połowiczności cena i tak nie jest szczególnie niska, zwłaszcza jak na sam wzmacniacz.

Moda panuje teraz powszechna na urządzenia wielofunkcyjne, w jednym opakowaniu oferujące całościową obsługę dźwięku dla komputera i dopiero co opisywałem tego rodzaju słuchawkowy wzmacniacz opakowany przez Marantrza dodatkowo w DAC i przedwzmacniacz. Tymczasem Trilogy 931 nie dość że jest tylko samym wzmacniaczem, to jeszcze znacznie droższym. Półtora raza. Ma to jednak co najmniej jedno dobre wytłumaczenie. Wyroby spod znaku Trilogy nie zabiegają o masową popularność, tylko należą do mającego długą tradycję brytyjskiego przemysłu audio; a ściślej do tego jego odłamu, który szczyci się technologiczną szlachetnością, co oznacza, że nie powstają pod hasłem „bierzemy rynek” tylko „pokażmy na co nas stać”. To są elektroniczne dania dla osób smakowo wyrobionych, potrafiących docenić sztukę elektroniki użytkowej. A w przeciwieństwie do brytyjskiej kuchni brytyjska elektronika jest naprawdę smakowita i każdy audiofil dobrze wie o tym. (Brytyjska kuchnia także ma atut – śniadania. Te bardzo mi smakowały. Z obiadami było niestety gorzej.)  A skoro pokazujemy na co nas stać, to nie sięgamy po rozwiązania typowe ani nie podkradamy cudzych pomysłów, tylko wszystko projektujemy od początku i do wszystkiego dochodzimy sami. Ta droga jest żmudna i często prowadzi na manowce, z których trzeba zawracać. Niejednokrotnie daną rzecz, czyli jakieś poszczególne rozwiązanie zaczynać należy od początku – i w efekcie finalny owoc zmagań to rezultat wielu nieprzespanych nocy. Naprawdę. Twórczy pasjonat dostaje pracując nad projektem prawdziwego twórczego zapamiętania, potrafiąc dniami i nocami nic do ust nie wziąć, nie spać, niczym innym się nie zajmować, tylko wdrażać i doskonalić swe dzieło. Napięcie i nerwy temu towarzyszą ekstremalne, bo całą duszę się w to wkłada. Ktoś powie: – Iiiii…, to ja już sobie lepiej kupię coś typowego. Taniej wyjdzie i też nieźle zagra. Można, owszem, dlaczego nie? To ty sobie kupuj, a my posmakujemy w tym czasie czegoś oryginalnego. Mamy już wytyczone wektory, mamy przywołaną brytyjską kuchnię i elektronikę, mamy hasła i wyrobionych audiofili, co się na tym brytyjskim audio rozumieją. Mamy też mistrzów i pasjonatów. Pora przejść od metafor do konkretów i od haseł do czynów.

Budowa

Kolejny wynalazek Nica Poulsona w naszej redakcji - Trilogy 931.

Kolejny wynalazek Nica Poulsona w naszej redakcji – Trilogy 933.

   Wzmacniacz jest niewielki, ale ładnie tudzież zmyślnie skrojony, a także mający swą wagę. Jest co wziąć do ręki i na czym oko zawiesić. Jak na niewielki rozmiar waga dwóch prawie kilogramów jest spora, a obudowa cała z aluminium jeszcze podkreśla fakt, że nie mamy do czynienia z plastikową wydmuszką. Stylistyka jest przy tym typowo angielska, choć sama w sobie nie jest typowa. Nic nie ma z biżuteryjnego przepychu – żadnych pseudo złoceń, drewnianych lub imitujących drewno inkrustacji, tańczących kolorowych światełek i wyświetlaczy. A więc angielski styl w całej pełni. Bryła jest jednak nawet jak na angielską szkołę wzorniczą niepowszednia, a wykończenie z kolei typowe – satynowe, jednolite, nie rzucające się w oczy dziką połyskliwością. Lecz jest też ukłon w stronę użytkownika mniej angielskiego, bo korpus może być nie tylko satynowo-srebrny, oddający fakturę aluminium, ale także polakierowany na błękitny metalik, nazwany przez producenta „śródziemnomorskim błękitem”. Wówczas urządzenie rzuca się w oczy i cieszy kolorytem. Najciekawsza jest jednak sama forma geometryczna, bo zarazem zwięzła i niebanalna. Po prawej, nawiązując do umieszczonego opodal pokrętła potencjometru, mamy bok wyraźnie zaokrąglony, przypominający grzbiet książki, a po lewej wzdłuż korpusu dwie na wylot szczeliny prowokujące większą powierzchnię odprowadzania ciepła. W efekcie raz spojrzawszy na Trilogy 931 mamy je wryte w pamięć, bo drugiego wzmacniacza słuchawkowego o takim wyglądzie nie ma.

Wygląd ten służy nie tylko zapamiętaniu. Dobrego odprowadzania ciepła wymaga sama specyfika wewnętrzna. I tu trzeba zaraz na wstępie zaznaczyć, że konstrukcja Trilogy 931 jest ewidentnie ściągnięta od innego wzmacniacza. Nie ma jednak o co robić rabanu, bo jak już mówiłem jest ściągnięta od Trilogy 933, a więc Nic Poulson ściągnął ją sam od siebie. Takie było założenie wstępne, gdyż Trilogy 931 to po prostu tańsza wersja 933. Sukces starszego i bardziej bezkompromisowego rozwiązania skłonił Nica do powołania wersji mniej wysilonej a za to tańszej o ponad połowę. I jeszcze do tego w pewnym sensie przenośnej. Nie całkiem, bo Trilogy 931 nie jest bateryjnym wzmacniaczem dla słuchawek przenośnych, ale głowę dam, że ta półokrągło wykończona jedna ze stron ma na celu nie tylko przykuwanie uwagi, ale także łatwość przenoszenia. Wzmacniacz zwyczajnie dobrze się nosi. Przyjemnie bierze się to jego zaokrąglenie w rękę i można go przenieść choćby z domu do biura, bo wszak niektórzy mają to szczęście, że podczas pracy mogą słuchać muzyki. Wystarczy tu i tu mieć jakieś źródło dźwięku, którym w dzisiejszych czasach może być nawet smartfon albo przenośny odtwarzacz plikowy, oba z samej natury przenośne. Parę sekund potrzebnych na podpięcie zasilania i wetknięcie słuchawek – i już można słuchać, a jakość i moc będą na pewno zdecydowanie wyższe niż w przypadku bateryjnych wzmacniaczy mobilnych.

Jakby nie patrzeć, wymiarowo jest to 934 w jednym kawałku.

Jakby nie patrzeć, wymiarowo jest to 933 w jednym kawałku.

Ano bo właśnie. Wzmacniacz pracuje w klasie A i do tego jest mu potrzebne to dobre odprowadzanie ciepła, jak również na tym opiera się jego wysoka jakość. Poza tym jest układem dyskretnym bez sprzężenia zwrotnego z jego  nieuchronnymi zniekształceniami, nie ma zalatujących mizerią wzmacniaczy operacyjnych i oszczędzono mu psujących jakość dźwięku kondensatorów w ścieżce sygnału. Od zdiagnozowanego jako świetny modelu 933 różnią go tak naprawdę dwie rzeczy – wewnętrzne zasilanie i obecność potencjometru. Zasilanie jest w środku, co ułatwia transport i pozwala zajmować mało miejsca, jako że Trilogy 931 można także postawić na płaskiej ściance bocznej, a wówczas tego miejsca zajmie naprawdę malutko. Producent przekonuje, że koszt przeniesienia transformatora do wnętrza nie był duży w sensie utraty jakości, bowiem trafo i tak pozostało nadwymiarowe, a także posiada konstrukcję minimalizującą sianie zakłóceń. Tak więc przeniesienie go pozwala na łatwe przenoszenie samego wzmacniacza, co stało się niewielkim kosztem. A audio i noszenie bardzo często obecnie chadzają w parze, tak więc wymiana handlowa jakości za przenośność i niższą cenę to dobry interes. Także implantowany do modelu 931 potencjometr to porządny, selekcjonowany Alps; nie tak dobry wprawdzie jak sterowana z pilota drabinka rezystancji modelu 933, ale czymś tę połowę ceny zbić trzeba było. Byle tylko dobrze to grało po cenowym i konstrukcyjnym odchudzeniu, ale o tym za chwilę.

Doprowadźmy kwestie techniczne do końca. Wzmacniacz oprócz potencjometru ma na przodzie dwie zapadki, stanowiące włącznik główny i wybór wejść, a także czerwoną diodę sygnalizacji pracy i oczywiście gniazdo słuchawek. Gniazdo jest niesymetryczne, podobnie cały wzmacniacz. Stosownie do tej niesymetryczności na ściance tylnej mamy tylko gniazda niesymetrycznych przyłączy RCA – dwie pary, przerzucane tą zapadką od przodu. Do tego trójbolcowe gniazdo zasilania – i sprawa załatwiona. Przywołam jeszcze cenę – 5190 PLN.

Odsłuch

Trafo tym razem trafiło zmieściło się do właściwej jednostki wzmacniacza.

Trafo tym razem trafiło do właściwej jednostki wzmacniacza.

   Do odsłuchu podszedłem z marszu i od strony komputera. Z marszu, bo nie deliberowałem nad ewentualnym dopasowaniem, tylko sięgnąłem po dyndający z listwy kabel sieciowy Harmonix X2 Improved oraz podłączyłem delikwenta do przetwornika Phasemation srebrnym interkonektem Acoustic Zen Silver Reference, który teoretycznie pasować nie powinien, bo srebro z tranzystorem to nie jest połączenie najbardziej zalecane. Ale że pasować jak najbardziej się okazał, to nie trzeba go było zastępować innym.

Przy komputerze

AKG K712

Aaaa – znakomicie. Całkiem nie jak tranzystor, mimo że po srebrnych kablach. Docenić wprawdzie należy klasę przetwornika, bo ten Phasemation nie jest ze składu starzyzny, tylko stanowi czołówkę, ale jednak sam przecież nie gra. Trochę też nabujałem z tym Acoustic Zen Silver Reference, bo on z kolei już przy paru okazjach pokazał, że nosi w sobie piękną holografię i tak naprawdę specjalnie go zostawiłem. Aliści z tą holografią bywa u niego różnie. Raz jest, a raz jej nie ma – i nie zgadniesz kiedy się pojawi. Ale tym razem się pojawiła, i to taka z tych najlepszych.

Często ostatnio pisuję o tych K712, że z jakimś wzmacniaczem świetnie zagrały, co świadczy przede wszystkim o tym, że same słuchawki bardzo się poprawiły, ale takiej holografiii jak ta teraz i tutaj jeszcze chyba u nich nie słyszałem. Duża w tym na pewno zasługa kabla i przetwornika, lecz sam wzmacniacz musiał jej przynajmniej nie zepsuć, a to już na duży plus mu się pisze. Poza tym scena nie tylko była holograficzna, ale także rozległa, a już się zdążyłem oswoić z myślą, że K712 nie grają tak dużą sceną jak ich pierwowzór K701. Gdy wiele lat temu się ten pierwowzór pojawił, bardzo dużo było mlaskania wokół jego sceny; skądinąd słusznie, bo faktycznie była imponująca. A ta tutaj ponadstandardowo rozległa była także, a dźwięki na niej duże, dobrze wypełnione i nieco naprężone.

To naprężenie niby nie jest naturalne, ale w słuchaniu sam je bardzo miło odbieram, bo takie naprężone dźwięki niosą się dalej i bardziej się wydają konkretne. Takie dobrze napompowane, a nie jak kapeć. Bas także dzięki nim staje się bardziej pokazowy, a soprany łagodniejsze. Tylko partie wokalne brzmią trochę nieprawdziwe, ale nie jakoś specjalnie. Twardsze są wprawdzie i bardziej z pogłosem, jednak duże źródła i niezbyt duża odległość do pierwszego planu czyniły je w tym wypadku dość mimo to naturalnymi.

Tak więc z tyłu mamy już tylko standardowe wejście C15.

Tak więc z tyłu mamy już tylko standardowe wejście C15.

Bardzo dobrze wszystko w sumie wypadło, a zwłaszcza ta holograficzna scena. Lecz nade wszystko śladu nie było w tym maniery tranzystorowej, tylko gładkość zmieszana ze szczegółowością i elegancja wybrzmień. Także dobra kolorystyka i raczej cienista tonacja; taka bez żadnej jaskrawości czy choćby rozjaśnienia. Przeciwnie – raczej półmrok rzucany przez cienie, a światło tylko w prześwitach. Bardzo przyjemnie, jak spacer w słoneczny dzień po parku między wielkim drzewami. Światło igrające z cieniami i wielki, uporządkowany teren.

Sennheiser HD 600

Sennheisery przeciwnie – śladu nie miały naprężenia, a co za tym idzie wokale wypadły na nich bardziej prawdziwie. Także zagrały głęboko i także operowały światłocieniem, ale naturalność ludzkich głosów miały o poziom wyższą. Ze śladową nutką ciepła, z jakże miłą chropowatością na brzmieniu, znamionującą bardzo wysoką klasę, z super szczegółowością i pięknym tembrem instrumentów dętych. Źródła dźwięku natomiast mniejsze i pierwszy plan dalszy, a wraz z tym wrażenie większej delikatności i misterności. – Głęboko, z pewnego oddalenia, a zarazem delikatnie. A łączenie głębi brzmieniowej z delikatnością to wyśmienity mariaż, od którego serce skacze z radości. A kiedy jeszcze rozdzwonią się na górze soprany, a na dole bas im wtóruje – przy czym pomimo tego dzwonienia nie ma śladu ostrości ani czegokolwiek irytującego – to muzyka sama wchodzi w duszę i chce się jej tylko więcej.

Jeszcze jedna rzecz bardzo ważna. Niejednokrotnie się zdarza, że wzmacniacze w klasie A grają aksamitnym, powłóczystym dźwiękiem, ale gubią dynamikę i zbytnio zaokrąglają brzmienia. Robi się wówczas nudnawo, jak w ładnie umeblowanym salonie z pluszową kanapą, w którym nic się nie dzieje. A tutaj nic z tych rzeczy. Dźwięk był dynamiczny, z bardzo wyraźnym konturem i gotycką, rzekłbym, wyrazistością konstrukcji. Ostre łuki, żebrowane kolumny, witrażowa ornamentyka. Strzeliście, świetliście, koronkowo i tak by widza olśnić przepychem oraz rozmachem. Żadnej nudy – czysty popis.

Scena tylko nie tak jak u AKG była duża i bez tej narzucającej się holografii. Klasyczne coś za coś. U AKG piękniejsza plenerowość, lecz na niej mniej prawdziwe ludzkie głosy, a u Sennheiserów właśnie głosowa prawda i kontrast dynamiki z misternością, ale za cenę mniej holograficznej sceny. Też dużej, chociaż nie tak, i także bardzo zajmującej mnogością muzycznego się dziania oraz piękną postacią dźwięków, ale nie tak pięknie jednych spoza drugich się wyłaniających i nie tak pięknie nakładających. Po części także skutkiem braku wspomnianego naprężenia przechodzącego w echowość.

OPPO PM-2

Gdzie bez skrupułów podpieliśmy Harmonixa xxx. I niech gra!

Gdzie bez skrupułów podpieliśmy Harmonixa X-DC350M2R. A niech ma!

Te OPPO są niesamowite. Naprawdę. To nic, że innym słuchawkom poświęcono na Head-Fi wątki o setkach stron a im nie. Nie dajcie się zwieść pozorom i nie idźcie za głosem tłumu tych co się nie znają. Jako recenzentowi nie wypada mi tam pisywać, a mam wielką ochotę narobić rabanu, bo te słuchawki są zdecydowanie niedowartościowane. Powiedzmy otwartym tekstem – spośród tych do pięciu tysięcy są technicznie najlepsze. Przynajmniej spośród tych których słuchałem. Szczegółowość, naturalność, utrafienie w tonację, rozwartość skali częstotliwości, melodyka, dynamika, wyważenie echa, brak zniekształceń – to wszystko jest po ich stronie. Słucham ich i aż się nie chce wierzyć, że takie są dobre. A zarazem nieco zwodnicze. Bo inne od pozostałych i w związku z tym trochę trzeba do nich przywyknąć. Nie próbują chwytać za serce nadnaturalną głębią brzmienia, przyobleczoną w czerń smolistą, tylko mają piękną paletę szarości, dla której czerń jest dopiero finałem. Nie grają także bum-bum! – jakby ktoś piąchą walił – tylko pokazują całe bogactwo brzmienia i jego niuansowość. Każdy dźwięk rozszczepiają na składowe, a nie tylko pogłębianiem i ekscytacją pozorują high-endowość.

Ta ich wyższość pokazała się od startu w sposób dominujący, nie zostawiając słuchanym poprzednio złudzeń. Prawdziwość wyższa o dwa poziomy co najmniej. Żadnego chowania się w cienie, zero naprężenia, śladu odstępstwa od natury, o wiele większe bogactwo. Czysto, klarownie, ultra szczegółowo i bezpośrednio – przez dotyk. Dotyk nieprzejednanej realności. Tak jakby z kina wyjść na ulicę. – Tam popisy, ciemno, dudniąco i grzmiąco; częstowano nienaturalnym światłem i obniżoną rozdzielczością. Natomiast prawda życia jest tutaj, a złożoność każdego przedmiotu i dźwięku jakże doskonalsza.

Scenę te OPPO mają dużą a echa na niej zdecydowanie bogatsze niż u słuchawek z okolic tysiąca. O wiele więcej dziania się i brzmieniowych relacji. Zdecydowanie bogatsza wizja muzycznej rzeczywistości. Można zarazem powiedzieć, że słuchawki te nie dążą do holografii, zadowalając się samym tym bogactwem brzmieniowej treści. Dźwięki nie układały się u nich tak dobrze w porządku muzycznych planów jak u AKG; było ich za to o wiele więcej, bo każdy miał dużo doskonalszy, bardziej obszerny opis. Aż tłok od tego się robił, tyle tego w efekcie było. Może one dla holografii potrzebują innego interkonektu albo lepszego własnego kabla, ale to jest do przebadania kiedy indziej, a tutaj odnotujmy jedynie, że granie było trochę podobne do tego od Sennheiserów HD 600, ale z większymi źródłami dźwięku i z dalece dokładniejszym tych dźwięków opisem. A nie tylko dokładniejszym, ale także prawdziwszym. Te słuchawki to istny brzmieniowy prawdziej, jak się kiedyś o takich prawiących prawdę mawiało. Zeznają jak pod przysięgą, a wiernie jak święty na spowiedzi albo złoczyńca na mękach. Nic nie zatają, nic nie przekręcą, niczego nie przemilczą. Wszystko się staje wyraźne i oczywiste jak po założeniu jakichś super okularów. A zarazem nie ma żadnego odejścia od muzyki w stronę techniczności. Przeciwnie, muzyka jest zawsze na pierwszym planie, a reszta tylko towarzyszy jej na ozdobę.

Stanowisko gotowe do audiofilskiego boju.

Stanowisko gotowe do audiofilskiego boju.

To wszystko wzmacniacz Trilogy, o którym już zdążyłem powiedzieć, że oferuje gotycki ornament i muzykalną duszę, jedynie uwypuklił i wzmocnił, jak przystało na naprawdę rasowy wzmacniacz. Nie jest on z tych, co się taplają w samej melodii i nie ma też tego głębokiego zaśpiewu, którym czarował model 933. Jednak niezwykle udanie łączy muzykę z dynamiką i wyraźnością, przede wszystkim nie pozwalając się nudzić. Tu cały czas trwa muzyczna akcja i nic się nie rozłazi skutkiem mdlizny czy spowalniania. Mocny kontur, plastyka dźwięku i jego głębia wraz z super szczegółowością kroczą chwacko i żwawo. Jest drajw, jest ekscytacja, jest satysfakcja. Chce się słuchać. A jeszcze jak te OPPO pokażą co potrafią, to można stracić głowę.

Odsłuch cd.

Punktem odniesienia będzie inny Brytyjczyk - dwa razy większy i dwa razy droższy Sugden xxx.

Punktem odniesienia będzie inny Brytyjczyk – dwa razy większy i półtora raza droższy Sugden Masterclass HA-4.

Fostex TH-900

   Coś trzeba oddać słuchawkom o konstrukcji zamkniętej. Pozwólmy im przeto zabrać głos. Któż ma zagrać najgłębiej jak nie właśnie one? A czyż to nie im przypisuje się najlepszą szczegółowość, nie pozwalającą żadnym informacjom uciekać? Bardziej szczegółowe od OPPO jednak się nie okazały, a także nie bardziej rozdzielcze. Od razu pokazało się, że bas na OPPO wybrzmiewał bardziej prawidłowo; bardziej właśnie rozdzielczo i bez zniekształceń. Tak więc Fostexy okazują się mieć wyższe wymagania co do toru i sygnał należy im podawać w niezaburzonej postaci, a dopiero wówczas oddadzą go w całym majestacie doskonałości. Tego internetowe pliki mp3 nie potrafią i z nimi OPPO radziły sobie zdecydowanie lepiej. Ale lepiej akurat w tej konfiguracji także z plikami FLAC i VAWE – i dlatego powiadam wam, popróbujcie tych słuchawek, bo są niezwykłe.

Fostexy grały w stylu głównie popisowym – przez pogłębienie i grzmot. Bardzo nisko schodzący bas był zwięzły ale zarazem zlany. Słuchało się go przyjemnie, gdyż takie niskie „bum!” bardzo jest miłe, ale nie była to prawda o linii basowej. Na szczęście prawdziwość wokalistów okazała się satysfakcjonująca. Minimalnie tylko prawdziwsza niż u Sennheiserów HD 600, albo nawet na tym samym poziomie, ale że ten był bardzo wysoki, to nie ma się czego czepiać. Tor tutaj użyty okazał się akurat dla Fostexów najmniej łaskawy w sensie ukazania ich możliwości (a te są naprawdę popisowe), ale przed nami jeszcze jedno podejście, tak więc będzie pole do odrabiania strat. Zarazem warto odnotować, jak różnie w zależności od toru te same słuchawki wypadają. Z Marantzem HD-DAC1 właśnie Fostexy zagrały najlepiej, dystansując znakomite towarzystwo, a tym razem wypadły stosunkowo najsłabiej.

Z odtwarzaczem

No to odtwarzacz, czyli trochę już przebrzmiewająca klasyka. I jak zawsze w tej lokalizacji porównanie do innego wzmacniacza; bardzo interesujące, bo też brytyjskiego, także tranzystorowego i też grającego w klasie A. Konkretnie do Sugdena Masterclass HA-4, który niepodobny jest jedynie poprzez to, że zdecydowanie większy i sporo droższy.

Sugden wyjątkowo dobrze nadawał się także z tego powodu, że chociaż gniazdo dla słuchawek posiada wyłącznie niesymetryczne, to można się w niego symetrycznie wpinać, czego nie omieszkałem wyzyskać, podpinając równolegle z niesymetrycznie podłączonym Trilogy. Dodatkowy smaczek to podpięcie wykonane za pośrednictwem identycznych przewodów – Acoustic Zen Absolte Cooper – a więc nie tylko identycznych, ale też bardzo wybitnych.

Całe to pospinane bractwo postało sobie przez noc pod prądem, a rankiem zażądałem zeznań.

Niby konkurs rozstrzygnięty  jeszcze przed samym rozpoczęciem, a tym czsaem...

Niby konkurs rozstrzygnięty jeszcze przed samym rozpoczęciem, a tymczsaem…

To jednak nie do końca tak było, bo zaraz po podłączeniu też chwilę posłuchałem. I na podstawie tego nabrałem wątpliwości o możliwość dotrzymania przez mniejszego Trilogy pola Sugdenowi. Trochę się pomartwiłem, że walka będzie nierówna – i spać poszedłem. A nazajutrz ta walka, a wraz z nią ważna wiadomość dla ewentualnych nabywców Triloby, a także poniekąd Sugdena. Otóż Sugden zdecydowanie lepiej gra z marszu, bardzo szybko po włączeniu nabierając formy, co nie znaczy, że po kilku czy kilkunastu godzinach grał lepiej nie będzie. Będzie lepiej, ale różnice nie są szokujące. Są natomiast w przypadku Trilogy; i są takie do tego stopnia, że nazajutrz zacząłem się z kolei martwić o Sugdena, że chociaż droższy, nie bardzo chce swoją lepszość udowodnić. Poziomy całkowicie się wyrównały, ale to nie znaczy, że tańszy Trilogy jest lepszy, gdyż właśnie tańszy a równie dobry. One grają inaczej, chociaż na tym samym poziomie. Tak więc dla kogoś wydatek przeszło dwóch tysięcy więcej na Sugdena może okazać się uzasadniony, a kto inny będzie się cieszył, że tańszy Trilogy gra mu nie tylko taniej, ale także lepiej. Rzecz gustu i oczekiwań. A różnica okazała się subtelna, ale stosunkowo łatwa do wychwycenia pomimo braku wielkich rozmiarów.

Sugden gra odrobinę cieplej, nieznacznie lepiej wypełnia, jest też trochę wolniejszy – taki, rzekłbym, z większym w tym co robi namysłem – a przede wszystkim ma mniej transparentne medium i nieznacznie ale w zaznaczający się sposób niższą tonację. Na jego tle mały Trilogy jest bardzo nieznacznie ale żwawszy, bardziej poprzez tą wyższą tonację przenikliwy (w dobrym znaczeniu tego słowa), trochę mniej ciepły (ale nie chłodny, tylko właśnie mniej ciepły) i przede wszystkim z bardziej przejrzystym medium i większą ilością powietrza w dźwięku.

Sprawę tej przejrzystości musimy sobie dokładnie wyjaśnić, bo nie jest oczywista. To że u Trilogy wszystko widać na przestrzał i dźwięki zawieszone zostają w idealnie przejrzystym medium, nie znaczy że kiedy u Sugdena tak nie jest, to poprzez to jest gorzej. Jest inaczej i też znakomicie. A chwilami, zwłaszcza na niektórych słuchawkach i w niektórych rodzajach muzyki, bardziej ujmująco. U niego ośrodek w którym muzyka się rozpościera jest zaznaczony; dźwięki nie zawisają w kryształowo czystym powietrzu. Jest lekkie chwilami srebrzenie i wyczuwa się tchnienie wszechobecnego ciepła – które wprawdzie się nie narzuca, ale które się czuje. Jest cieplej, a więc to medium nas bardziej dotyka i się zgęszcza, a poprzez to staje się bardziej impresjonistyczne, tak jakby z mgiełką naturalnego krajobrazu, a towarzysząca temu niższa nieco tonacja nadaje ludzkim głosom więcej ciężkości i zmysłowego powabu. Dźwięki bardziej się sączą i nie aż może łaszą, ale mają ten czar czystej klasy A i nawiązują do lampowego stylu, podczas gdy Trilogy epatuje krystaliczną czystością super wyraźnego obrazu. Nie jest to w żadnym razie obraz pozbawiony cielesności i namacalnego bycia, a jedynie w trochę innej manierze, czym innym rzucający urok.

Bo powiedzmy to prosto z mostu: oba wzmacniacze zagrały pięknie. To nie jest za duże słowo. Tak, da się jeszcze piękniej, nie ma co do tego wątpliwości, ale piękno w pokazie jednego i drugiego przejawiało się bardzo wyraźnie. W największym stopniu było to piękno żywej przestrzeni. Ta zdecydowanie się narzucała, niezależnie od tego czy brała postać od zjawiskowej przejrzystości Trilogy, czy od zgęszczania medium przez Sugdena. W jednym i drugim przypadku rzucała czar zanurzenia w muzykę na stricte high-endowy sposób podaną, czyniącą ze słuchania widowisko a nie teren zwracania uwag. Zwłaszcza na tle tego jak grały oba wzmacniacze dnia poprzedniego zaraz po włączeniu i jak grał Trilogy przy komputerze, gdzie cały czas pod prądem go nie trzymałem. Progres w jego przypadku był niesamowity, a w przypadku Sugdena wyraźnie zauważalny. Kto więc tego Trilogy posiędzie, z prądu niech nie wyłącza go wcale, a trzeba zarazem przyznać, że grzeje on solidnie. Konsumpcję ma jednak skromną, poniżej 20 Watów, tak więc w kieszeni nie ubędzie. Można zarazem stwierdzić, że stare, dobre CD odtwarzane przez Accuphase zdeklasowały tym razem komputerowe pliki, oferując inny poziom i inny muzyczny świat; dalece ciekawszy i mocniej w duszę przenikający. Pliki by zyskać podobny poziom bardziej potrzebują wartości dodanej – jakiegoś wysokiej klasy lampowego wzmacniacza, który umie upiększać a nie piękno jedynie przekazywać. Tyle że lampy przy komputerze przeważnie stwarzają problem zakłóceń radiowych. Ale nie wszystkie, bo Lebeny na przykład nie.

Trilogy_931_010_HiFi PhilosophyTrilogy_931_016_HiFi PhilosophyTrilogy_931_004_HiFi Philosophy

Trilogy_931_008_HiFi Philosophy

 

 

 

 

Coś należy się na koniec słuchawkom. Zaraz pierwsze AKG z Trilogy zagrały tak, że mnie zatkało. Fantastyczna synergia ich wypełnienia i wielkiej sceny z przejrzystością wzmacniacza. Żadnego przy tym naprężenia, które trochę psuło zabawę przy komputerze; sama brzmieniowa znakomitość, jak na cenę słuchawek naprawdę popisowa. Z kolei do Sennheiserów lepiej pasował Sugden, bo lepiej je wypełniał i czynił powabniejszymi. AKG z Trilogy podobały mi się wprawdzie nieco bardziej, ale na zasadzie większej popisowości ich dużych, wspaniale czystych dźwięków, a nie poprzez różnicę jakościową.

Po przejściu na OPPO poczułem przyrost szczegółowości i lepsze całościowe obrazowanie, ale żadnego szoku jakościowego nie było, a wraz z tym lekkie zdziwienie, że tak jest. Trochę lepiej – i to wszystko. Ale przejście zawsze należy wykonać w obie strony. A kiedy wróciłem od OPPO do tak podobających się AKG, wówczas przewaga droższych planarów uderzyła jakościową utratą z AKG. Tak to bywa. Czasami jest odwrotnie i powrót umniejsza zachwyt pierwszego przejścia, a czasami tak właśnie, że oznacza przyrost różnicy. Same słuchawki OPPO podobały mi się z oboma wzmacniaczami jednakowo i nie umiem powiedzieć czy lepsza była dla nich impresjonistyczna mgiełka i cięższy, niższy dźwięk Sugdena, czy super przejrzystość i przenikliwość Trilogy.

Podobna dwoistość pokazała się w przypadku użytych tylko w tej lokalizacji Sennheiserów HD 800. One same od siebie (także za sprawą kabla FAW) przydały Trilogy ciepła i ujmującego brzmienia ludzkich głosów. Słodszego a mniej świeżego, doskonale spasowującego się z tym wzmacniaczem, co nie przeszkodziło im równie popisowo grać z Sugdenem, który te cechy jeszcze trochę podkreślił, ale nie w stopniu mogącym prowadzić do przeciągnięcia, co pokazuje, że wzmacniacze nie różniły się zbytnio. Przy okazji wróciłem raz jeszcze do tego ciągle powracającego stepowania u Pepe Rmero. I okazało się, że Ultrasone Edition5 (brane z pamięci) reprodukują ten muzyczny fragment od HD 800 wyraźnie lepiej, a OPPO, o dziwo, również. Rozdzielczość  i akustyka były ich atutami. Flagowe Sennheisery grały cieplej i bardziej zmysłowo, a OPPO lepiej technicznie i bardziej obiektywnie. Z lepszą także ekstensją samego dźwięku a mniejszym jego pogłębianiem.

Maleńki Trilogy a myślał ustąpić pola większemu krajanowi. Rewelacja!

Maleńki Trilogy ani myślał ustąpić pola większemu krajanowi. Rewelacja!

Na koniec oddałem głos zamkniętym Fostexom, które też dały pokaz, zacierając nie do końca pozytywne wrażenia z sesji komputerowej. Zagrały w tym samym co tam stylu, to znaczy z upiększającym pogłębianiem i równie upiększającym potężnym basem, ale już rozdzielczo, czarodziejsko, bez żadnego zlewania. Nie tak rozdzielczo jak OPPO, ale już napisałem, że te nadzwyczaj lekkie planary o ogromnych membranach technicznie w przedziale do pięciu tysięcy są najlepsze. To nie znaczy, że zawsze wypadają lepiej w sensie przyjemności słuchania. W zależności od rodzaju muzyki czy pojedynczego nawet utworu zarówno Fostexów jak i HD 800 słuchało się czasami przyjemniej, a tylko przenikliwość analizy i zwłaszcza rozdzielczość linii basowej mają OPPO zawsze najlepsze. Czasami zaznacza się to wyraźniej, czasami słabiej, ale zaznacza się zawsze.

Podsumowanie

Trilogy_931_006_HiFi Philosophy    Trilogy 931 ma swoją tajemnicę – lubi stać cały czas pod prądem. Lubi także źródła dźwięku i okablowanie o ekstremalnej kulturze, zaznaczającej się ciepłocie i maksymalnej transparencji. Wówczas pokaże jaki sam potrafi być transparentny i jak dobrze ta transparencja miesza się u niego z prawdą o samym brzmieniu. Przejrzysty, bardzo dosłowny, super wyraźnie kreślący kontury i ujmujący realizmem jest ten wzmacniacz. Nie ma własnego czarowania klasą A ani własnego ciepła. Nie jest zarazem chłodny czy nawet neutralny, ani odrobinę też szorstki. Gra zawsze gładko i nieznacznie, ale po ciepłej stronie. W sam raz na tyle, by nikomu nie przyzsło do głowy nazwać go chłodnym czy nudnie neutralnym. Wspaniale bywa też muzykalny, ale cudzą muzykalnością, podobnie jak ciepło braną głównie z zewnątrz. Od siebie wnosi przejrzystość i realistyczny akcent dokładnego obrazowania. Ową gotycką klarowność krawędzi, nie gubiących się w obłościach ani pod barwną, grubo kładzioną fakturą. To dodaje mu rytmu, który wraz z przydaną mu szybkością stanowi o żywości i realizmie tak podawanej muzyki. Nie można się nudzić, nic nie będzie rozwlekane ani nieostre. Zarazem nic za ostre czy nienaturalnie chude. Jest ciało i jest kontur. A najwięcej krystalicznie czystego medium i wyraźnego obrazowania, aż po całkowity, bezdyskusyjny realizm. Realizm żywej przestrzeni, która przy dobrym źródle i okablowaniu będzie dominującą atrakcją.

Zdaję sobie sprawę, że na ostatnim etapie zarówno źródło jak i okablowanie użyte zostało wręcz ekstremalne, lecz dzięki temu poznaliśmy granice tego wzmacniacza. A właściwie brak granic. On niczego nie ogranicza i bardzo dobrze pasuje do różnych słuchawek. Trzeba mu tylko dać długo postać pod prądem i odpowiedni sygnał, a wówczas jest niezawodny. Od pierwszego dnia mi się spodobał, a ostatniego najbardziej. I tak chyba powinno być.

 

W punktach:

Zalety

  • Popisowa przejrzystość i klarowność.
  • Super szczegółowość.
  • Doskonale wyrazisty obraz.
  • Dobrze uchwycona, minimalnie idąca ku górze tonacja.
  • Żadnych ostrości.
  • Imponująca rozwartość pasma.
  • Dźwiękowa świeżość.
  • Żadnych rozjaśnień.
  • Dobry światłocień ani ostrości.
  • Potrafi kreować high-endowej miary realizm.
  • Zero nudy.
  • Dopasowanie do różnych słuchawek.
  • Spora moc.
  • W efekcie odpowiednia szybkość i dynamika.
  • Nietuzinkowy wygląd.
  • Angielskie wzornictwo.
  • Łatwo się przenosi.
  • Zajmuje mało miejsca.
  • Czysta klasa A.
  • Żadnych op-ampów.
  • Ani kondensatorów w ścieżce sygnału.
  • Dwa wejścia.
  • Made in England.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

Powinien stać cały czas pod prądem.

Nie gra tak ujmująco jak dwa razy droższy brat.

Cena nie dla szukających okazji.

 

Dane techniczne:

  • Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz (+/- 0,5 dB).
  • Współczynnik wzmocnienia: 18 dB.
  • Impedancja wejściowa: ≥50 kΩ.
  • Impedancja wyjściowa: ≤ 10 Ω.
  • Moc wyjściowa: 800 mW/60 Ω; 200 mW/300 Ω.
  • THD: ≤ 0.05%.
  • Stosunek szumu do sygnału:  ≥ 85dB.
  • Wejścia analogowe: 2 x RCA.
  • Wejście słuchawkowe: 6,3 mm.
  • Zużycie energii: 16 W.
  • Rozmiary: 140 x 237 x 50 mm.
  • Waga:: 1,65 kg.
  • Cena: 5190 PLN.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

MojeAudio
System:

  • Źródła: PC, Accuphase DP-700.
  • Przetwornik: Phasemation HD-7A192.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Sugden Masterclass HA-4, Trilogy 931.
  • Słuchawki: AKG K712, Fostex TH-900, OPPO PM-2, Sennheiser HD 600 & HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid).
  • Kabel USB: ifi Audio Gemini z iPurifier.
  • Interkonekty: Acoustic Zen Silver Reference RCA, Acoustic Zen Absolute Cooper RCA & XLR.
  • Listwa: IsoTek EVO3 Sirius.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

12 komentarzy w “Recenzja: Trilogy 931

  1. bray pisze:

    A co z k812, moze kilka slow na temat tego zestawienia.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Trzeba przyznać, że grupa K812 mocno pilnuje swych interesów. Z K812 było bardzo dobrze. Wzmacniacz jak najbardziej do nich pasuje, a choć brzmieniowo są dosyć podobne do Fostexów TH-900, to nie pojawiło się u nich zjawisko gorszego grania przy komputerze. Tak nawiasem to gorsze granie TH-900 przy komputerze miało miejsce jedynie w przypadku przetwornika Phasemation, natomiast z przetwornikiem Mytek Manhattan było popisowe, o czym powinienem był napisać, ale zapomniałem, gdyż Manhattan dość dawno już wybył.

      Uogólniając można powiedzieć, że K812 są od TH-900 brzmieniowo uczciwsze, co w mniejszym stopniu naraża je na niedopasowanie. Bas nie schodzi u nich tak nisko, a za to jest bardziej rozdzielczy, co chroni przed jego zlewaniem. Ich słuchanie to zawsze wielka przyjemność, a z tak dobrym wzmacniaczem jak Trilogy tym bardziej.

  2. krystian pisze:

    Ciekawe jak by wypadł ten wzmacniacz z nieco tańszym, acz chwalonym Schhit Mjølnir do którego zakupu ostatnio się przymierzałem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Schiit Mjolnir ma tu swoją recenzję, tak więc recenzje można porównać. Wzmacniacze mają podobne i niepodobne sygnatury. Oba są bardzo przejrzyste, natomiast Schiit ma więcej powietrza w dźwiękach, a soprany mu trochę do góry uciekają. (W sensie jak najbardziej dosłownym.) Ma za to podpięcia symetryczne, które dla niektórych słuchawek są bardzo przydatne. Na pewno oba są bardzo dobre. Obu można posłuchać w Warszawie.

  3. tom pisze:

    Z Pana doswiadczenia i testow, jaki zestaw sluchawkowy skladajacy sie ze sluchawek i wzmacniacza sluchawkowego w cenie za calosc do 10.000zl jest wart uwagi? Chodzi o przeznaczenie do muzyki klasycznej, jazzu i pieknych wokali.

  4. PIotr Ryka pisze:

    Zaproponuję dwa, każdy ciut powyżej budżetu, ale nie bardzo:
    1. ifi PRO iCAN+AudioQuest NightHawk
    2. PhaST+Sennheiser HD800S.

  5. Radek pisze:

    Jaki wzmacniacz wybrałby Pan z AKG k812?
    Questyle CMA800R czy tytułowy Trilogy 931?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie porównywałem ich bezpośrednio, ale wydają się równorzędne.

  6. Thomas pisze:

    Jakie słuchawki poleca Pan do tego wzmacniacza Trilogy 931? Chodzi o piękne wokale?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ale w jakim przedziale cenowym te słuchawki?

  7. Thomas pisze:

    Max do 6000zl

  8. Piotr Ryka pisze:

    Idąc od dołu z ceną: Meze 99 Classics, Sennheiser HD660S, AudioQuest NightHawk, Beyerdynamic Amiron Home, Ultrasone Signature PRO, HiFiMAN Edition X v2,

    Nie dlatego, że są najlepsze, ale powinny z tym wzmacniaczem wokale uplastyczniać. To oczywiście nie wyczerpuje możliwości, ale to są w miarę bezpieczne wybory.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy