Recenzja: Sulek Audio – kable zasilające

Sulek_Power_005_HiFi Philosophy   Doprawdy, nie wiem od czego zacząć – od ogółu czy szczegółu? Od kabli zasilających jako takich, czy tych konkretnych od Sulek Audio. Oddajmy jednak pierwszeństwo platońskim ogólnikom nad arystotelesowskim konkretem ubranym w materię i formę, i zacznijmy od samej idei zasilającego kabla.

Idea zrodziła się w latach 80-tych, ale nie wiem kto osobiście odpowiada za jej powstanie. Pewne jest tylko, że jeszcze w latach 90-tych wysokiej klasy odtwarzacze CD sprzedawano z przytwierdzonymi na stałe kablami jak od golarki, ale już wówczas szczytowe modele Sony, Denona i Accuphase zaczęły pokazywać zamiast nich 3-pinowe gniazda dla kabli kupowanych oddzielnie. Moim głównym podejrzanym w tej kablowej intrydze jest George Cardas, który od 1987 roku śle na rynek najróżniejsze audiofilskie przewody, ale nie mam na poparcie tej tezy najmniejszego dowodu poza wczesną datą powstania jego firmy. Ale nie – przepraszam – zmieniam zdanie. Wszak podobnie amerykański MIT (Music Interface Technologies) właśnie prowadzi sprzedaż specjalnych wyrobów na swoje 30-lecie, a więc powstał w roku 1985, czyli kablami sieje jeszcze od dawniej. Poza tym przewody zasilające Harmonix ze stajni Combak Corporation mistrza Kazuo Kiuchi też są leciwe w sensie genezy, tak więc na nikogo konkretnie zwalać winy nie będziemy. Faktem jest, że w rozpasanych konsumpcyjnie latach 80-tych te drogie kable zasilające z różnych kierunków nadeszły i zagnieździły się w audiofilskich serduszkach, budząc zarazem najzaciętszy opór wrogów tego hobby, którym w gardle stanęły ością. Nazwy takie jak Velum czy Power Audio Laboratories to wręcz synonimy dzikich awantur i forumowych bijatyk, przy czym zwraca uwagę fakt, że najkrwawsze jatki toczono wokół kabli zasilających rodzimej produkcji. Historie o wężu ogrodowym wypełnionym żwirkiem, a w nim zwykłych drutów ze szpuli poprzykręcanych do wtyków z technicznego marketu, wraz z dokładnym wyliczeniem ile się na takim oszustwie zarabia – to wszystko przemieliło się w Internecie setki razy i każdy o tym słyszał. A jednak kabli zasilających to nie zabiło. I żeby tylko. One jeszcze się rozwinęły i rozpanoszyły, zupełnie nic sobie nie robiąc ze zmasowanego ostrzału. W efekcie dzisiaj, jakieś trzydzieści lat po narodzinach, które świętować mogą wraz z MIT-em, rynek jest wręcz opleciony gęstą siecią różnej grubości i ceny kabli zasilających – od takich za parę stówek, po takie za blisko pięćdziesiąt tysięcy; oraz takich cieniuchnych (zaraz taki pokażę), po grubaśne niczym dusiciele. (Też zaraz taki będzie).

A skoro o polskich kablach mowa, to na tej kanwie historyczna dygresja, Polacy, to poczynając od XVIII wieku, naród dokumentnie zakompleksiony. Zgodnie z regułą wiecznej huśtawki przeciwieństw wahadło zawsze huśta się pomiędzy ekstremami, a w tym wypadku sarmacka pogarda dla świata zewnętrznego (wystarczy rzucić okiem na Pamiętniki Paska) zastąpiona została kompleksem zacofanego biedaka, żebrzącego u stóp Unii Europejskiej i Ameryki. Zgodnie z tym wizerunkiem myślowym przeciętny antyaudiofil ma bez porównania więcej szacunku dla manufaktury niemieckiej czy z USA niż do dokonań współbraci, co nie jest niestety bezpodstawnym przesądem, ponieważ tamte kraje w technologii przodują, a my kulejemy. Na całe nasze parszywe szczęście, a pech antyaudiofilskich kumoszek, technologia produkcji kabli zasilających nie jest objęta tajemnicą wojskową, a zrobić taki kabel da się w warunkach niemal domowych. Fakt – sam przewód to technologia wysokiego poziomu; i dla przykładu park maszynowy do wytwarzania krystalicznego srebra znajduje się w tylko czterech krajach, a kraje te to USA, Włochy, Japonia oraz Polska. Łyso się zrobiło niektórym, co nie? Poza jednak samym drutem, którego pozyskanie wymaga specjalnych zabiegów, reszta jest już stosunkowo łatwa, jako że markowe wtyki i najróżniejsze izolacje oraz wypełniacze są szeroko dostępne. A w dodatku nawet te przewody najwyższej jakości nie stanowią tak naprawdę problemu innego niż finansowy. Kto zadzwoni do koncernu Mitsubishi i złoży odpowiednio duże zamówienie z płatnością od ręki, dostanie choćby i gotowe kable, które będzie mógł sygnować własną nazwą, tak jak to robi kilka szeroko znanych firm kablarskich, w tym również tych szczególnie cenionych i dyktujących najwyższe ceny. Super oczyszczona, długokrystaliczna miedź od Mitsubishi jest dostępna dla wszystkich.

Tym razem jednak nie będzie o kablach z krystalicznego srebra ani japońskiej miedzi, a przynajmniej nie przede wszystkim. Lecz że technologia obróbki rud miedzi ma i w Polsce niezgorszą siedzibę, to w tym wypadku nie musimy się względem świata niczego wstydzić. O samej technologii jednak za dużo nie będzie, gdyż Sulek Audio się z nią nie obnosi, poza jednym, jedynym szczegółem, iż w przeciwieństwie do innych firm wytyki wytwarza sam i robi to też z czystej miedzi, a nie jakichś rodowanych czy chromowanych stopów nie wiadomo czego z nie wiadomo czym. Wtyki Sulka są własne i czysto miedziane, co już niektórzy zdążyli okrzyknąć wielką wadą, bo przecież miedź śniedzieje! Istotnie, tyle że głównie w wilgotnym środowisku a nie domowym, a w zamian dostajemy przewód całościowo z jednego metalu, przy czym warto pamiętać, że łączenie różnych w jednym – a konkretnie w jednej żyle – zwykle daje niepożądane efekty, co trzeba brać pod uwagę. Poza tym transformatory również nawija się drutem miedzianym, nie zawsze zaopatrując je w osłonę, jak również skręca śrubami gołe końcówki miedzianych przewodów; i nikt na tej podstawie nie twierdzi, że takie urządzenia się nie sprawdzają. Także miedziane rondle są droższe od analogicznych z nierdzewnej stali, a szanujący się kucharz używa właśnie miedzianych, gdyś lepiej i równomierniej rozprowadzają ciepło. Nie jest zatem z tą miedzią tak całkiem najgorzej, ale jak ktoś woli rodowane lub chromowane wtyki, to oczywiście wolna droga. Trzeba tylko pamiętać, że tam w środku jest zwykle stalowa śrubka chwytająca miedzianą końcówkę przewodu, ale może lepiej właśnie o tym nie pamiętać?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

13 komentarzy w “Recenzja: Sulek Audio – kable zasilające

  1. Tomasz pisze:

    Interesująca recenzja. Bardzo zachęca do eksperymentowania z kablami zasilajacymi. Jest to bardzo obrazowy sposób prezentacji walorów kabli zasilających Sulek. Po przeczytaniu tej recenzji pragnie się te kable posiadać. Dla mnie są to najlepsze kable jakie miałem. Do odkrycia ich bogactwa dźwiękowego potrzeba czasu. Potem jest tak jak z dobrym winem, że innego już nie chce się próbować, aby nie stracić, czy zapomnieć tego smaku. Aby tak było trzeba jednak najpierw spróbować, abym samemu się o tym przekonać. Ja już jestem przekonany i wiem, że Sulek bronić się będzie sam wobec bogatej i dobrze marketingowo rozpropagowanej konkurencji. Zachęcam tym bardziej, że to pomysł i produkt krajowy. (To tak patriotycznie)

  2. Piotr Ryka pisze:

    Największym problemem kabli Sulka jest nazwa i kraj pochodzenie. Cardas, Tara czy Fadel to jakoś brzmi, a Sulek?. Jak wspominam komuś w rozmowie, że to świetne kable, wówczas widzę w oczach rozmówcy niedowierzanie i niemal politowanie. Tak jakby w Polsce zrobienie dobrych kabli było niemożliwe, a nazwa Sulek jeszcze dodatkowo psuła dźwięk.Gdyby brzmiała Süssmayr albo Sugden, to co innego. Ale Sulek? Przenigdy.

    Sami siebie nie szanujemy, ot co.

  3. AAAFNRAA pisze:

    Panie Piotrze, ja bym aż tak radykalny nie był. Equilibrium i Albedo może i kojarzą się(nazwy) bardziej „zagranicznie” niż Sulek, ale są polskie i markę mają wyrobioną. Z tym, że one „wyglądają” a Sulek nie. No i są parę lat na rynku. Z tych tanich Melodika też ma się dobrze. Ale wszystkie w/w mają dystrybutorów, dostępność, reklamę… i recenzje, a Sulka chyba tylko Pan promuje 🙁

    1. Piotr Ryka pisze:

      Sulka promuję sam, bo tak sobie to Sulek wymyślił, że tylko u mnie. Przynajmniej początkowo, bo z czasem sięgnie pewnie po innych recenzentów. Ale to nie zmienia faktu, że kable są rewelacyjne.

    2. Maciej pisze:

      Jak autor powyższego postu uważam że nazwa SULEK jest bardzo dobra, jest oryginalna, prosta i łatwa do zapisania. Natomiast wygląd i wykończenie oraz jakość logo zniechęcają nawet to testów 🙁 Podobnie jak X-Bulk, sprzęt za grube pieniądze a logo w plastikowej tabliczce wyryte laserem – technologia emblematu jak z plastikowych pucharów dla młodzików. Przy produkcie za kilka tysięcy naprawdę warto dać taki emblemat w mosiądzu, polerowanej stali lub innym metalu ale zrobiony w sposób 'z klasą’.

      1. Maciej pisze:

        Niestety gumowa izolacja SULKA przypomina przewód od narzędzia budowlanego… Ja nie jestem w tej grupie ludzi, ale jeśli ktoś kupuje przewód za kilka tysięcy to na pewno reszta jego urządzeń musi również wyglądać luksusowo i kable nie powinny odstawać od tego standardu.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Izolacja faktycznie jest przemysłowa, ale sprawa z izolacją okazuje się delikatniejsza niż by się mogło wydawać. A to z tego powodu, że izolacja wpływa na brzmienie. Tak więc dodanie ładnej izolacji, to nie tylko kwestia wyszukania elegancko prezentującego się oplotu, ale jeszcze takiego żeby nie popsuł dźwięku. Nie wiem co Sulek na to, bo nie pytałem, ale może zechce sam odpowiedzieć.

          Odnośnie logo i opakowania, to trzeba pamiętać, że firma stawia pierwsze kroki i ma ograniczone możliwości budżetowe. Skupia się na jakości brzmienia a nie oprawie teatralno-audiofilskiej; i to jest pewien zaznaczający się w świecie trend, prezentowany na przykład przez Schiita czy Tellurium Q. A że piękny wygląd i super opakowania robią na klientach wrażenie, to inna sprawa. Na pewno robią – taka jest ludzka natura. Tylko co komu po pięknym kablu w super pudełku, który w porównaniu do Sulka gra jak kupa? A łatwo takie wskazać.

          1. Maciej pisze:

            Mniemam, że bawełniany oplot będzie neutralny 🙂

          2. wpszoniak pisze:

            Panie Macieju,
            oploty kabli mają wpływ, oplot bawełniany również (sprawdzałem na interkonekcie) co opisuje w jednym z testów portal-
            http://www.hifi-advice.com/knowledge-base-MAIN.html

  4. sebna pisze:

    Są jeszcze zupełnie inne aspekty. Czysto praktyczne, jak odsprzedawalność, która obecnie raczej nie istnieje poza z ręki do ręki koledze, chyba że za przysłowiowe grosze to pewno ktoś by wziął w ciemno 🙂 Niestety ale jest to okrutna rzeczywistość początków powstawania marki a cena stawia w szranki z czołówką światową.

    Nie mniej jednak, życzę samych sukcesów firmie Sulek.

    Ale nie o tym chciałem pisać a o bańkach 😉 Ostatnio słuchałem głośników dokładnie takimi bańkami grającymi czy też raczej banieczkami i też to do mnie wcale nie przemawia. Brzmi to sztucznie i nienaturalnie dla mnie. Dokładnie tak jak opisujesz wiąże się to z podkręconym kontrastem i większym zarysowaniem konturów. Wydaje mi się, że w przypadku, którego ja słuchałem był to problem nie możności wygenerowania poprawnej skali przez głośniki a zarazem oferującymi dużą rozdzielczość przez co powstawał efekt bąbelków. Być może był to też cecha tych konkretnych głośników. Otwartość dźwięku i jego naturalne układanie się w przestrzeni również znacznie bardziej do mnie przemawia.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      No tak, audiofilizm to nie zapalenie płuc – stawianie baniek niewskazane 🙂

      1. sebna pisze:

        Patrząc na aktywność na polskich forach to znalazła by się pewno niemała grupka ludzi, która nie miała by nic przeciwko gdyby zakwalifikowano audiofilizmu jako chorobę. Wtedy mogła by już bez dalszych podchodów przystąpić do administrowania elektrowstrząsów audiofilom w potrzebie bo zgaduję, że to było by ich leczeniem z wyboru 😉

        1. Maciej pisze:

          Nieprawda. Bo audiofilizm jest pochodną zaburzeń kompulsyjno-obsesyjnych, które w prawie polskim są traktowane właśne jako zaburzenie a nie jako choroba. I np.: w są w sądownictwie zaburzenia nie są traktowane jako usprawiedliwienie wszelakich występków : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy