Recenzja: Sulek 6×9

Sulek 6x9 HiFi Philosophy 008   Na okablowanie Wiesława Sulka niektórzy już się zdążyli nabawić alergii, szczególnie dystrybutorzy tego ekstremalnie drogiego, toteż wojna przeciw niemu trwa totalna, ale sam przy każdej okazji go bronię, wciąż bowiem uważam, że stanowi świetny przykład produktu o wyważonych cechach brzmieniowych, zdolnego za znacznie skromniejsze pieniądze, jak równy z równym, współzawodniczyć z najdroższymi konkurentami. Inaczej mówiąc: dowolnie drogi system możemy pospinać Sulkami i będzie średnio biorąc nie gorzej niż w przypadku najdroższych nawet kabli od najsławniejszych firm. Pojedyncze są dosłownie przykłady i tylko spośród piekielnie już drogich, dowodzące, że może być jeszcze lepiej. Przy takich porównaniach za każdym razem okazuje się, że z poszczególnym kompletem kabli brzmienie jest inne, ale interkonekty Sulka stawały u mnie wielokrotnie w szranki przeciw droższym i sławniejszym konstrukcjom i się dobrze broniły. Broniły przede wszystkim dzięki właśnie całościowemu wyważeniu i znakomitej muzykalności. Niezwykle spójny i melodyjny dają przekaz, przywołujący całościowe piękno. Bez wyskoków, bez wyrywania się z czymkolwiek ponad potrzebę – żyłowania pogłosów, szczegółów, bicia sopranowej piany. Tak po prostu samą muzyką, podawaną w pięknej całości. W stylu pozwalającym słuchać z pasją, a jednocześnie bez zmęczenia przesadą i nadaktywnością. Kto lubi taką super aktywność, może sięgnąć na przykład po Acoustic Zen Absolute Copper, czy któregoś wysokiego Nordosta, a Sulka niech zostawi w spokoju, bo nie będzie mu się podobał. Aliści maestro Sulek sam sobie postanowił dać odpór i sprokurował kabel trzykrotnie droższy; także, ma się rozumieć, odpowiednio w założycielskim zamyśle lepszy. Tym samym stanął po stronie tych, według których naprawdę świetny interkonekt musi być bardzo drogi, jak również zdecydował się konkretnym przykładem przedłożyć widomy dowód, że grać lepiej niż interkonekt Sulka da się.

Ten wedle sugestii lepszy, a już na pewno dużo droższy, debiutujący Sulek 6×9, trafił do mnie jakiś czas temu i nawet się w niektórych recenzjach zdążył przewinąć, ale szczerze powiedziawszy do tego momentu, to znaczy do początku pisania tej recenzji, nie konfrontowałem go badawczo z wcześniejszym. Przyczyna nie leżała po stronie tego, że miałem jakieś obawy, albo że mi się zwyczajnie nie chciało. Faktem pozostaje, że się na takie dogłębne porównywanie nie zebrałem, ale nie w następstwie lenistwa, czy braku czasu. Po prostu staram się z odsłuchami nie przesadzać, by nie zabijać w sobie chęci na muzykę. Nie należę do osób lubiących jej słuchać bez przerwy i nie mam zamiaru udawać, że muzyka jest dla mnie najważniejsza. Że w każdej chwili gotów jestem rzucić wszystko i skoczyć w wir jakichś brzmieniowych porównań – i nic ponad to dla mnie nie masz. Muzyka sobie, a ja sobie – i czasem się spotykamy. Fakt – bardzo często – właściwie co dnia, ale bez żadnej przesady. Żarliwej łapczywości we mnie nie ma, chyba że się stopniowo w trakcie słuchania rozbujam. Co powiadacie? Że piłuję pod sobą gałąź? No, może, może – ale cóż z tego? Najwyżej spadnę. Ileż już razy spadałem…

Dobrze, dajmy spokój tym tłumaczeniom. Nie zrobiłem porównań do czasu wzięcia się za recenzję, ale już pierwsze mam za sobą i jeszcze kolejne zrobię. Tylko najpierw dwa słowa o samym kablu w oglądzie innym niż muzyczny.

Wygląd, budowa, cena

xxx

I to ma kosztować 18 tysięcy?

   Kabel względem tańszego prekursora wygląda bardzo podobnie, lecz nie jest identyczny i nawet z daleka to widać. Też składa się z trzech uplecionych w niezbyt ciasny warkocz żył, lecz w nowym 6×9 każda sama jest splotem trzech przewodów, a nie pojedynczym drutem. Poza tym izolacyjny oplot jest lśniąco czarny a nie matowy, a przyobleczony weń kabel całościowo grubszy i cięższy. Nieznacznie cięższy, bo już prekursor był ciężki, ale grubszy tak ze dwa razy i skutkiem bardziej plecionej struktury nieznacznie elastyczniejszy. Wtyki zostały natomiast te same; i temu nie można się dziwić, bowiem są to wtyki jednolite, kute całe z miedzi, stanowiące pojedynczy element, a nie składankę kilku blaszek, nieraz jeszcze z różnych metali, pomiędzy którymi, doznając zaburzeń, prąd musi przeskakiwać. U Sulka wtyk i przewody są najlepiej jak można zintegrowane, i to jeden z jego głównych atutów.

Kabel jest kierunkowy, z kierunkowością wyznaczaną przez duże napisy na wtykach „SULEK”, gdzie kierunek odczytu jest tożsamy z kierunkiem sygnału, natomiast bez oznakowania lewy-prawy. To może wydać się głupim niedopatrzeniem, lecz tkwi w tym pewna idea: że mianowicie użytkownik sam powinien we własnym torze wypróbować, która żyła jako lewa, a która jako prawa lepiej się będzie sprawdzać, ponieważ może się zdarzyć, że mimo identycznej z założenia konstrukcji zamiana ich miejscami spowoduje poprawę bądź regres. Sam podczas takiego badania odniosłem wrażenie, że jedna kombinacja jest minimalnie lepsza od drugiej, ale tak na granicy autosugestii, tak więc nie mogę tego ani potwierdzić, ani negować. Kabel, który wydał mi się lepszy po prawej, oznakowałem dla wygody skrawkiem czerwonej taśmy izolacyjnej i więcej już na tym się nie skupiałem. W każdym razie na pewno nie jest tak jak we flagowym Atlantisie Entreqa, gdzie żyła prawa jest srebrna, a lewa miedziana, toteż w żadnym wypadku nie należy ich mylić. U Sulka obie są identyczne, a tylko zaleca się sprawdzenie działania po obu stronach.

Sulek 6x9 HiFi Philosophy 001 (2)

Na osłodę szkarłatny worek. Bynajmniej nie pokutny.

Najważniejsze jest wszakże pytanie, na czym polega nowatorstwo i czemu takie jest drogie? W tej kwestii do powiedzenia mam tyle, że materiał przewodzący dla przewodów 6×9 jest wyjątkowo trudny do pozyskania i wymagają bardzo żmudnej selekcji. Producent powiada także, że zrobił nowy kabel przede wszystkim dla własnej przyjemności i nie ma on zasadniczego związku z komercją, ponieważ z uwagi na ograniczenia wykonawcze produkcja nie może być duża. Dumny natomiast jest z tego, że zdołał dokonać postępu i to mu wystarcza za nagrodę, choć oczywiście chętnie podzieli się swą dumą z ewentualnym nabywcą. Kabel jest do kupienia i można go zamawiać, a nawet kilka osób już zostało posiadaczami. Dla jednych wysokie ceny są straszakiem, a dla innych magnesem – interpretujcie sobie jak chcecie i ewentualnie polemizujcie z Sulkiem. Mnie wypada jedynie mocno zaakcentować, że nowy interkonekt nie kosztuje sześć a osiemnaście tysięcy, zatem przeskok jest radykalny. Już wcześniej, przy sześciu tysiącach, było z tą ceną gorąco, a teraz zrobił się żar. W obrębie osiemnastu mamy bowiem nie pojedyncze przykłady, a już większość high-endowych interkonektów; i tylko te naprawdę najdroższe, z samych szczytów hierarchii najbardziej pewnych siebie producentów, wystawać będą nad nią. Akurat jeden taki miałem pod ręką, nawet szczególnie drastyczny. Nie dam głowy, ale wydaje mi się, że Siltech Tripple Crown, ze swoimi 20 tys. euro za pękaty metrowy odcinek, to obecnie najdroższy interkonekt świata. Nie omieszkałem porównać, ale o tych porównaniach będzie w jego recenzji a nie tej. W tej skupimy się na wojnie pomiędzy Sulkami, mając w pamięci, że tańszy wychodził obronną ręką z bardzo poważnych konfrontacji przeciw nieraz o wiele droższym od siebie. Czasami  wielokrotnie droższym. A jak to było tym razem, na wojnie Sulka z Sulkiem?

xxx

A w woreczku nasz skarb.

Zanim o tym, została na koniec kwestia opakowania. Wciąż mamy tu do czynienia ze zwykłym tekturowym pudełkiem, ozdobionym jedynie dużą naklejką SULEK, jednak zmieniło się to, iż w środku znajdziemy nie sam goły kabel, tylko włożony do jaskrawoczerwonego woreczka z grubego aksamitu. Tyle ustępstw na rzecz high-endowego wykwintu. Niewiele, lecz zawsze coś.

Odsłuch

xxx

Duma firmy – kute wtyki.

   Porównania – te już na serio – zacząłem jak zwykle przy komputerze. Nie przystępowałem do nich z marszu, a z pewnym bagażem wiedzy i przekonań, bo oczywiście oba kable już znałem, a jedynie nie porównywałem bezpośrednio, tak żeby przy pełnym skupieniu słuchać jednego zaraz po drugim. Tak nawiasem tego rodzaju analizy są bardzo wyczerpujące i już po kwadransie maksymalnego skupienia zaczynam odczuwać zmęczenie; ale na szczęście wiem już wówczas bardzo dużo, a chwila przerwy pozwala odzyskać formę. Tak więc wcześniej się tak nie skupiałem, a teraz się skupiłem, i oto co z tego wychynęło…

Ale może najpierw słów parę o torze. Jak zwykle ostatnimi czasy był to Ayon Sigma i nowsza, ulepszona odsłona wzmacniacza słuchawkowego Ayon HA-3, a z rzeczy szczególniejszych, specjalnie na tą okazję, wyjątkowej jakości kable zasilające. Do przetwornika świetny, popisowo poprawiający kwantum informacyjne Illuminati Power Reference One, a dla wzmacniacza dostojny, potężny, niczym najedzony pyton grubaśny Siltech Ruby Double Crown. (A nie widoczny na zdjęciach Harmonix.) Tak więc kablowa śmietanka towarzyska, plus duże triody 45ʼ we wzmacniaczu, oprawione w tej poprawionej wersji przez Emission Labs w specjalne, charakterystyczne, kanciaste bańki Ayona i wspierane przez sterujące vintage ECC82 RFT, które okazały się nieznacznie lepsze od tajemniczych no-name, dostarczanych ze wzmacniaczem. (Nie są to ani JJ, ani NOS RCA, ani Sophia Electric, z którymi dzielą jedynie czerwone oznakowanie kodu ale nie kształt anody.)

Tak wyposażony przybrałem audiofilski stan badawczego skupienia i puściwszy w ruch kołowrotek testowych nagrań doszedłem do następujących wniosków:

Sulek 6×9 jest:

  • bardziej podkreślający szczegóły,
  • ostrzejszy, pikantniejszy
  • o bardziej chropawych fakturach
  • czarniejszym tle
  • mniej powierzchniowo gładki
  • bo głębiej i bardziej chropawo drążący faktury
  • bardziej podekscytowany, niespokojny, nerwowy
  • bardziej akcentujący soprany
  • bardziej też kontrastowy
  • nieznacznie lepiej pogłębiający scenę
  • mniej muzykalny
  • dokładniej obrazujący dźwięki drugiego i dalszych planów
  • brzmieniowo mniej spoisty, bardziej różnicujący
  • dający w efekcie mniej koherentny całościowy obraz
  • za to bardziej analityczny i przenikający w strukturę nagrań
  • bardziej też pogłosowy
  • minimalnie chłodniejszy
  • ciemniejszy
  • głębiej brzmiący
  • podkreślający sopranami i pogłosami wyraźność artykulacji
Sulek 6x9 HiFi Philosophy 007

Więcej żył, więcej splotów.

Wyliczyłem to w punktach, choć rzadko tak robię, ponieważ pisanie o tym ciągłym tekstem byłoby mniej przejrzyste i znacznie bardziej rozwlekłe. Ale co się odwlecze, to nie uciecze i w ten sposób postaram się ująć różnice zaobserwowane przy odtwarzaczu. Teraz natomiast o płynących z powyższych różnic konsekwencjach dla słuchającego z YouTube, Tidala i gęstych plików. Pomimo istotnych odmienności jakościowych samego materiału, wrażenia za każdym razem okazywały się podobne. Sulek 6×9 dosadniej obrazował, głębiej analizował i darzył mocniejszym kontrastem. Przenikał, rozdzielał, dramatyzował i bardziej dynamizował przekaz. Podkreślał szczegóły i uwypuklał dosadność, a także bardziej nabłyszczał i obficiej częstował wyższymi sopranami. Konturował też mocniej bas i bardziej go utwardzał, ewidentnie usiłując wycisnąć więcej z nagrań. Więcej informacji, wzajemnych różnic między dźwiękami, dynamiki, ekscytacji, sferyczności, głębi scenicznej, separowania źródeł, powierzchniowego obrazowania faktur. Było to zatem zdecydowane pójście w stronę tego, co zwyczajowo oferują bardzo drogie interkonekty. Przyrost i wzmożenie cech opisowych, tak żeby słuchacz od razu czuł nawał informacyjny i opisowe bogactwo.

Samo w sobie już to byłoby niezłą dawką ciekawych nowych doznań, ale dalece jeszcze nie wszystkim, czego po wybitnym interkonekcie należałoby oczekiwać. W tej mierze nowy 6×9 jednak nie rozczarowuje. Już zdążyłem napisać, że podaje ciemniejsze tło, nasyca na nim mocno barwy, pogłosami i kunsztownością samego brzmienia rzeźbi trójwymiarowe struktury, a także dynamizuje cały przekaz, i rzecz chyba najważniejsza – samo brzmienie ma piękne. Zjawiskowo dokładne i przejmująco realistyczne – starannie w każdym elemencie wyrażone i podtrzymane.

Czy zatem wszystko ma lepsze i nie ma o czym gadać? Czy pan recenzent właśnie w pocie czoła uzasadnił tą przeraźliwie wyższą cenę? Otóż nie. Tak dobrze nie jest, nie mamy do czynienia z samymi awansami. Pojawia się równolegle klasyczna sytuacja coś za coś – i to pojawia w dużej skali. Do tego stopnia, że kwestia wyboru lepszego brzmienia nie była dla mnie oczywista. Oczywiste to wprawdzie, że nowy jest bardziej wysilony i wiele rzeczy umie lepiej, ale dalece nieoczywiste, którego lepiej się słucha.

Bo „stary” Sulek – trzy razy dokładnie tańszy i bez aksamitnego woreczka – wcale nie stracił w konfrontacji przyznanych mu dawniej zalet. Ciągle zachwycał spoistością, plastycznością, nadzwyczajną muzykalnością i pięknem całego obrazu. Pięknem niewysilonym a przejmującym, nie pozwalającym przejść obojętnie.

xxx

Bolce to goła miedź. Testy producenta nie wykazały zagrożenia śniedzeniem.

Weźmy by to porównać sytuację wiele razy przeze mnie przywoływaną: Pejzaż rozległy w dzień o niezwykłej widoczności, jaka się zdarza parę razy do roku. Pejzaż błyszczący światłem, krzykliwie wyrazisty i aż po sam doskonale tnący horyzont czytelny. Tak obrazuje nowy Sulek. Jest niecodzienny, przykuwający uwagę. Patrzymy, napawamy się, widzimy rzeczy w przeciętnym odbiorze pozacierane. Granica między światłem a cieniem jest mocniejsza niż zwykle – ale właśnie pomiędzy światłem a cieniem kryje się jedyna różnica pomiędzy takim dniem a obrazem muzyki z 6×9. Bo u niego ciemnych fragmentów mamy zdecydowanie więcej; cała atmosfera się okazuje ciemniejsza, niepodobna do żadnego pejzażu poza tym w wysokich, nieośnieżonych górach, gdzie dominują czarne turnie. Te ciemne partie łagodzą dosadność, ale tylko częściowo. Dosadność sopranowa, wyraźność konturowa i rzeźba tekstur nie pozwalają słuchaczowi wytchnąć – obraz przytłacza dosadnością. Cośkolwiek ukojenia przynosi głębia sceny i mocna separacja, ale i tak całość jest dramatycznie wyraźna, natłokiem szczegółów bijąca. W pierwszej chwili zachwyca ilościowym przepychem, ale z czasem coraz trudniej słuchaczowi to dźwigać i jedynym ratunkiem może być wybitnie muzykalna sama materia źródłowa, a taka po kablu USB jeszcze raczej nie płynie. Zwłaszcza że nie miałem wsparcia ani ze strony iDefendera, ani jeszcze bardziej mogącego się przydać iOne, toteż pełnię wiedzy i przyjemności musiałem scedować na odtwarzacz. Takim wytchnieniem miast zmiany źródła może być natomiast poprzedni kabel Sulka; kapitalnie kojący nerwy i pozwalający podziwiać łagodniejsze pejzaże. Nie tak aktywny sopranowo, nie operujący tak mocnym konturem i pogłosem, przy całkowitej wciąż czytelności skupiony na całościowym wyrazie a nie przenikliwym uwidacznianiu detali. Można to trochę porównać do biegu. Ten nowy 6×9 jest jakby bardziej sprinterski. Pełny wysiłek i maksymalna szybkość, ale prędko się męczysz. A Sulek zwykły jest niczym zwykłe bieganie – dla przyjemności, na średnim dystansie. Biegniesz, podziwiasz otoczenie, naprawdę bowiem u odpowiedniej muzyki jest piękne, i oczywiście czerpiesz z tego radość, a jednocześnie się tak prędko, ani w ogóle nie męczysz.

Porównania zawsze kuleją, ale coś pokazują. Nowy flagowy 6×9 dawał przy komputerze inne niż starszy emocje. Uznać go trzeba za wybitny i w całej krasie high-endowy, ale klasy poprzednikowi nie odebrał i jego największych atutów nie przyćmił.

Odsłuch: Przy odtwarzaczu

xxx

Fotograf się namęczył, bo czym można zaintrygować w kablu? Ozdobnych puszek, pomp próżniowych, wąsików ani przełączników ten Sulek nie ma.

   Odtwarzacz odtwarzaczowi nierówny, ale świeżej daty flagowy Accuphase nie ma nad sobą nikogo, ma tylko paru podobnych sobie. A zatem szczyty szczytów, zwłaszcza że jeszcze Twin-Head i same najlepsze słuchawki. Słuchawki z tego względu, że interkonekt 6×9 miałem jeden, a do głośników potrzebne byłyby dwa. Żadna jednakże strata, różnice i tak wyraźniejsze przeważnie są na słuchawkach. Nie zawsze, jednak często, a poza tym głośników bez jakiegoś popadania w opisowe szaleństwo można by użyć jednych, a słuchawek bez wysiłku całą plejadę. Poza tym używałem tego 6×9 niejeden raz z głośnikami i zaręczam za poprawność w każdych warunkach sprzętowych opisu.

Co względem poprzedniej sytuacji? Dwie najważniejsze sprawy. Przy tej klasie sygnału dosadność z nowego Sulka zeszła i jego high-endowość się jeszcze pogłębiła. Pozostał sobą, to znaczy bardzo wiernie obrazującym kablem – przekazującym szczególnie szerokie pasmo w ramach wyjątkowej dynamiki i realizmu – ale te cechy nie wysuwały się już przed muzykalność, stanowiąc jej równoważnik. Długo i uważnie się wsłuchiwałem, zmieniając słuchawki i utwory. Nie było wątpliwości – realizm, poczucie obecności, stopień wierności odtwórczej względem życia, poparty pięknem i muzykalnością, robiły wielkie wrażenie. Muzykalnością nie w sensie zdawkowym, jaką chętnie i bez zastanowienia przyznaje się wszystkiemu co nie kaleczy ostrością i gotowe co gładziej płynąć. W tym wypadku nie była to tego rodzaju muzykalność, ani trochę. Było przeżywanie autentycznej a nie zaledwie dobrze przetworzonej muzyki. Rozumiem przez to nie gładkie falowanie linii melodycznych, tylko marsz poprzez prawdziwe muzyczne przestrzenie, gdzie pojedyncze dźwięki nie zaledwie się zaznaczają, ale brane osobno, izolowane poznawczo przez świadomość, tworzą imponująco złożone i różnorodne struktury, od których się nie można oderwać, tak są fascynujące… A wspólnie tworzą fantastycznie bogatą i niejednorodną topologię brzmieniowych brył o odmiennych kształtach i powierzchniach. Bo teraz dopiero, w ujęciu takiego sprzętu, czujemy jak bardzo jeden instrument różni się od drugiego, jak bogata jest w rzeczywistości brzmieniowa treść. Lądujemy zatem w zupełnie innym niż ze zwykłej, czy nawet bardzo już dobrej, aparatury muzycznym świecie. Nie trochę innymi, dzięki jakiejś lepszości, lecz całkiem, zupełnie innym. Te same utwory, jak to się sztampowo powiada, brzmią kompletnie inaczej. Nawet nie można tego odnieść do tradycyjnego „odkrywania na nowo”; to jest coś zupełnie innego – całkiem inny obraz i inne przeżywanie. Faktyczna rzeczywistość wirtualna, szaleństwo zmysłowej złudy, a nie tylko jakieś lepsze czy gorsze namiastki. Wiem, że w tym wypadku bardziej za sprawą źródłowego Accuphase niż recenzowanego kabla, ale z pośledniejszym interkonektem też tak by to nie wyglądało.

Bowiem w ujęciu takiej jakości każdy dźwięk opowiada własną historię. I nie dość na tym, każdy okazuje się wolny. Nie w sensie powolności, co byłoby katastrofą, ale nieograniczonej swobody indywidualnego istnienia.  Nic go nie krępuje, nie jest wtłoczony ani pomiędzy inne dźwięki, ani we własną słabość. Ukazuje się w całokształcie bez żadnego redukowania, a to jest bardzo inne niż zwykłe słuchanie muzyki z najgęściejszego choćby pliku czy jakiejś dobrej płyty. Oczywiście każdy, kto zwiedzał AVS, miał okazję w niektórych salach z takim brzmieniem obcować.

xxx

Można, a nawet trzeba, nim zachodzić od tyłu.

Lecz w pojedynkę, na własnych śmieciach, słucha się tego inaczej; inaczej też po zmierzchu i wówczas, gdy autentycznie mamy chęć na muzykę. Siedziałem, zmrok zapadał, a ja byłem w krainie piękna. Oczywiście słyszałem nieraz wcześniej podobnej klasy brzmienia, ale w pamięci nie da się ich powtórzyć, toteż kiedy wracają popadasz w euforyczne uniesienie i jakbyś trafiał do raju.

Różnie definiowano high-end, sam różnie go definiowałem, rozwarstwiając też jakościowo, a podczas tego wieczoru nasunęła mi się definicja inna – autentycznego high-endu jako krainy samoistnych, perfekcyjnie oddanych dźwięków. Jak wszystkie takie definicje nie obejmująca całokształtu, ale słuchając tej muzyki przekonany dogłębnie byłem, że dobrze oddająca istotę. Każdy głos, każda nuta, każdy akord opowiadał własną historię: – Oto ja. Słyszysz? Tak wiele razy mnie słyszałeś, a słyszysz jakby pierwszy raz. Dopiero teraz naprawdę się spotkaliśmy. Ale nie zapamiętasz dokładnie, zapomnisz. Jednak w tej chwili wiesz, jaki naprawdę jestem.

Są inne aparatury i inne kable, w których kreacji te głosy i te akordy zabrzmiałyby nieco inaczej, ale też przywołały takie wrażenia. To właśnie autentyczny high-end – swoisty rodzaj olśnienia, wizja autentyczności. I Sulek 6×9 potrafi ten stan współkreować.

Staję teraz przed niełatwym wyzwaniem opisu, jak to się ma do tańszego Sulka, pozbawionego nawiązań do fotografii. W tym kontekście sprawa nazwy 6×9 wydaje się dobrze trafna. Nowy, droższy dokładniej fotografuje rzeczywistość. Bardziej separuje i uwydatnia dźwięki, bardziej dba o to, by były autentyczne w najdrobniejszym składniku. Mikroskopowo skanuje faktury, wyszukuje i podkreśla wszelką inność, a przede wszystkim pozwala dźwiękom zaistnieć pełnią życia. Nie zasłania jednych drugimi i ani trochę ich autentyzmu nie redukuje. Podkreśla nawet, akceleruje – bo przecież otaczającej nas rzeczywistości nie przeżywamy tak intensywnie. Filozofowie zwani egzystencjalistami zwracali nawet uwagę, że dopiero stany krytyczne, na przykład śmierć bliskiej osoby, pozwalają wznieść się na wyżyny poznawcze i poczuć prawdziwy smak życia. Smak niemożliwy do wyczucia w każdej zyklejszej chwili, ponieważ taka intensywność prędko by nas zniszczyła.

Jest wielką zaletą aparatury high-end i wielką zasługą muzyki, że pozwalają wznieść się do tej miary przeżywania nie dzięki rzeczom strasznym a pięknym. Dlatego sądzę, że stokroć są cenniejsze niż złoto czy diamenty, obcowanie z którymi, przynajmniej u mnie, nie wywołuje podobnych stanów. Ale może bankier szacujący swe pęczniejące konto, albo lichwiarz liczący zyskane złoto, także doznają takich stanów? Nie wiem – ale też pewnie wariują ze szczęścia.

xxx

W rozlicznym towarzystwie.

Poprzedni interkonekt Sulka nie umie aż tak obrazować, ale jest pod tym względem jedynie minimalnie słabszy i jeszcze na dodatek potrafi rewelacyjnie radzić sobie pod nieobecność tej klasy źródeł, co ten dzielony Accuphase. Mniej separuje i nie bada powierzchni z aż taką dokładnością, ale za to potrafi piękno przywoływać na słabszej bazie, gdyż potrafi wspaniale scalać. Nie daje dźwiękom tej miary autentyzmu, nie pozwalając na taki aż indywidualizm, oderwanie i wierność względem wzorca, ale jego obrazowanie jest tylko minimalnie słabsze, a całościowy obraz odznacza się fantastyczną spójnością. To okazuje się jego głównym atutem przeciwko kablom kładącym cały nacisk na samą wierność odtwórczą, bo one wymagają super źródeł i super wzmacniaczy, a na dodatek najmniejsze własne potknięcie przy tak założonym dążeniu przemienia się w duży błąd. A potem ostrości, krzykliwość, za wysoko brana tonacja, za dużo szumu, za mało muzyki – i w sumie na wysokim pułapie, lecz jednak katastrofa. Jak taki Nordost, dla przykładu, potrafi muzykę spaprać. Jak się z nim trzeba nacackać, jak sprzętem pasującym dopieszczać – i bez gwarancji, że to się na koniec poskłada. Nowy Sulek 6×9 też nie jest od tego wolny. A zwykły, dawny łyka wszystko i w porównaniu bardzo jest łatwy. Słucha się też z fascynacją i też każdy progres sprzętowy będzie dokładnie słychać. Z naciskiem na piękno całościowe a nie wyrywkowy realizm, tak więc dopiero na szczytach i w pełnej równowadze brzmienia (inaczej dobrze nie będzie) ten nowy 6×9 pokaże wyraźnie odczuwaną przewagę. No ale jeśli chcemy mieć same szczyty szczytów, to on będzie odpowiedniejszy, za te swoje nieprzyjemne pieniądze.

Podsumowanie

Sulek 6x9 HiFi Philosophy 011    Nie lubię pisać podsumowań, bo to masło maślane. Raz jeszcze o tym samym, tylko bardziej na skróty. Zakładam jednak, że niektórzy ograniczają się do podsumowań, bo czasu im szkoda na całość. Dla nich zatem powtórzę, że nowy Sulek 6×9 to kabel w najwęższym rozumieniu tego określenia high-endowy, pozwalający dźwiękom zażywać pełnej swobody i docierać do nas w całej okazałości. Wymagać to będzie najwyższej klasy toru, ale nikt chyba nie oczekuje, że jakiś kabel sam, bez odpowiedniego wsparcia, mógłby czegoś takiego dokonać. Trzeba jednakże zauważyć, że użyty do porównań starszy Sulek bez sygnatury 6×9, ma w mierze takiego grania pozbawionego pełnego wsparcia niemałe osiągnięcia, toteż praktycznie zawsze słucha się go z uznaniem; i jak nie on, to nie wiem który mógłby aż tyle w tej mierze zdziałać; zachować zawsze wysoki poziom. To go od nowego odróżnia – odróżnia dość wyraźnie. Starszy nie jest tak perfekcyjnie obrazujący, ale całościową poetykę ma zjawiskową, a wszystko inne też zyskuje w nim znakomity poziom. Przy niższej trzykroć cenie i nie takich wymaganiach sprzętowych, stanowi bardzo specjalną ofertę. Ale dla miłośników bezkompromisowych realiów i braku jakichkolwiek ustępstw droga wiedzie przez ekonomiczną mękę po kable takie jak Sulek 6×9, albo jeszcze o wiele droższe. Niedługo będzie o takim, w kosztach dobrego samochodu, a na razie było o super Sulku.

 

W punktach:

Zalety

  • Najwyższej klasy wierność obrazowania.
  • Na całą szerokość rozwarte pasmo.
  • A więc soprany pod niebo a bas pod ziemię.
  • Mikroskopowe skanowanie tekstur.
  • Uwaga skoncentrowana na najdrobniejszym choćby detalu.
  • Wyjątkowe w efekcie bogactwo.
  • Przy wsparciu potężnej dynamiki.
  • I neutralności temperaturowej.
  • Dźwięki całkowicie otwarte, bez jakiejkolwiek redukcji, będące w pełnym rozwinięciu sobą.
  • A więc trójwymiarowe, pozbawione okalającej kreski, wypełnione wyłącznie autentycznym, naturalnym brzmieniem.
  • Popis indywidualizmu.
  • W efekcie pełny realizm.
  • Muzyka staje jak żywa.
  • I to bez cienia kurtuazji ze strony recenzenta.
  • Jednolite, kute w miedzi autorskie wtyki.
  • Masywna konstrukcja. (To nie jakaś wydmuszka plus marketingowe bajki.)
  • Elastyczny.
  • Renoma poprzednika.
  • Aksamitne woreczki ochronne.
  • Znany producent.
  • Made in Poland.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Trzy razy taniej możemy mieć zwykłego Sulka, który do słabszego niż ekstremalny sprzętu może okazać się lepszy, a do ekstremalnego też będzie pasował.
  • Za te pieniądze ogromna konkurencja ze strony innych kablowych ekstremistów.
  • Opakowanie to szczyt minimalizmu.
  • Duża dewaluacja przy odsprzedaży.

 

System:

  • Źródła: PC z Ayon Sigma, Accuphase DP-950/DC-950.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Ayon HA-3.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel Tonalium Audio), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium Audio), Crosszone CZ-1, Fostex TH900 Mk2, HiFiMAN HE-6, Sennheiser HD 800S.
  • Interkonekty: Siltech Triple Crown, Sulek 6×9, Sulek IC.
  • Kable zasilające: Acoustic Revive Triple-C, Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Audio Illuminati Power Reference One, Siltech Double Crown.
  • Listwa zasilająca: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable zasilające: Acoustic Revive RCI-3H.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

5 komentarzy w “Recenzja: Sulek 6×9

  1. BasiorAsior pisze:

    Mityczny wygląd, cena atrakcyjna. Kolejny produkt SULKA trafiający w oczekiwania odbiorców !

  2. jafi pisze:

    O odbiorcach już napisałeś, a jakie są Twoje oczekiwania?

  3. PIotr Ryka pisze:

    Chętnie bym podyskutował z tymi audiofilskimi menelami, stanowiącymi teraz ostatnie resztki licznej niegdyś i ciekawej społeczności forum audiostereo. Ale gdzieżby mieli odwagę. Plucie zza węgła, to wszystko co potrafią.

  4. Marek pisze:

    Ponoć łatwiej jest zrobić dobre kable za 20k zł niż zrobić dobre kable za 1k zł. Czy ta sztuka jeszcze łatwiej może udać się malutkiej firmie niż firmie kablarskiej z olbrzymim zapleczem. 🙂 Odpowiem Tak! a dlaczego: ponieważ pozwala na to do granic możliwości nadmuchany balon cenowy

    1. PIotr Ryka pisze:

      Wielkie zaplecze nie jest gwarantem sukcesu, ale jest z nim tak jak w znanym powiedzonku, że mężczyzna nie musi być piękny. No więc nie musi, ale jak jest, to to nic nie szkodzi.

      Dodać z własnego doświadczenia i przekory mogę, że porażki brzmieniowe firm o wielkim zapleczu są przeważnie dużo bardziej drastyczne, ponieważ wychodzą one z założenia, że przy takim zapleczu nie mogą się mylić, a nawet gdyby do tego doszło, to i tak nikt się nie ośmieli ich czepiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy