Recenzja: Sulek 6×9

Odsłuch: Przy odtwarzaczu

xxx

Fotograf się namęczył, bo czym można zaintrygować w kablu? Ozdobnych puszek, pomp próżniowych, wąsików ani przełączników ten Sulek nie ma.

   Odtwarzacz odtwarzaczowi nierówny, ale świeżej daty flagowy Accuphase nie ma nad sobą nikogo, ma tylko paru podobnych sobie. A zatem szczyty szczytów, zwłaszcza że jeszcze Twin-Head i same najlepsze słuchawki. Słuchawki z tego względu, że interkonekt 6×9 miałem jeden, a do głośników potrzebne byłyby dwa. Żadna jednakże strata, różnice i tak wyraźniejsze przeważnie są na słuchawkach. Nie zawsze, jednak często, a poza tym głośników bez jakiegoś popadania w opisowe szaleństwo można by użyć jednych, a słuchawek bez wysiłku całą plejadę. Poza tym używałem tego 6×9 niejeden raz z głośnikami i zaręczam za poprawność w każdych warunkach sprzętowych opisu.

Co względem poprzedniej sytuacji? Dwie najważniejsze sprawy. Przy tej klasie sygnału dosadność z nowego Sulka zeszła i jego high-endowość się jeszcze pogłębiła. Pozostał sobą, to znaczy bardzo wiernie obrazującym kablem – przekazującym szczególnie szerokie pasmo w ramach wyjątkowej dynamiki i realizmu – ale te cechy nie wysuwały się już przed muzykalność, stanowiąc jej równoważnik. Długo i uważnie się wsłuchiwałem, zmieniając słuchawki i utwory. Nie było wątpliwości – realizm, poczucie obecności, stopień wierności odtwórczej względem życia, poparty pięknem i muzykalnością, robiły wielkie wrażenie. Muzykalnością nie w sensie zdawkowym, jaką chętnie i bez zastanowienia przyznaje się wszystkiemu co nie kaleczy ostrością i gotowe co gładziej płynąć. W tym wypadku nie była to tego rodzaju muzykalność, ani trochę. Było przeżywanie autentycznej a nie zaledwie dobrze przetworzonej muzyki. Rozumiem przez to nie gładkie falowanie linii melodycznych, tylko marsz poprzez prawdziwe muzyczne przestrzenie, gdzie pojedyncze dźwięki nie zaledwie się zaznaczają, ale brane osobno, izolowane poznawczo przez świadomość, tworzą imponująco złożone i różnorodne struktury, od których się nie można oderwać, tak są fascynujące… A wspólnie tworzą fantastycznie bogatą i niejednorodną topologię brzmieniowych brył o odmiennych kształtach i powierzchniach. Bo teraz dopiero, w ujęciu takiego sprzętu, czujemy jak bardzo jeden instrument różni się od drugiego, jak bogata jest w rzeczywistości brzmieniowa treść. Lądujemy zatem w zupełnie innym niż ze zwykłej, czy nawet bardzo już dobrej, aparatury muzycznym świecie. Nie trochę innymi, dzięki jakiejś lepszości, lecz całkiem, zupełnie innym. Te same utwory, jak to się sztampowo powiada, brzmią kompletnie inaczej. Nawet nie można tego odnieść do tradycyjnego „odkrywania na nowo”; to jest coś zupełnie innego – całkiem inny obraz i inne przeżywanie. Faktyczna rzeczywistość wirtualna, szaleństwo zmysłowej złudy, a nie tylko jakieś lepsze czy gorsze namiastki. Wiem, że w tym wypadku bardziej za sprawą źródłowego Accuphase niż recenzowanego kabla, ale z pośledniejszym interkonektem też tak by to nie wyglądało.

Bowiem w ujęciu takiej jakości każdy dźwięk opowiada własną historię. I nie dość na tym, każdy okazuje się wolny. Nie w sensie powolności, co byłoby katastrofą, ale nieograniczonej swobody indywidualnego istnienia.  Nic go nie krępuje, nie jest wtłoczony ani pomiędzy inne dźwięki, ani we własną słabość. Ukazuje się w całokształcie bez żadnego redukowania, a to jest bardzo inne niż zwykłe słuchanie muzyki z najgęściejszego choćby pliku czy jakiejś dobrej płyty. Oczywiście każdy, kto zwiedzał AVS, miał okazję w niektórych salach z takim brzmieniem obcować.

xxx

Można, a nawet trzeba, nim zachodzić od tyłu.

Lecz w pojedynkę, na własnych śmieciach, słucha się tego inaczej; inaczej też po zmierzchu i wówczas, gdy autentycznie mamy chęć na muzykę. Siedziałem, zmrok zapadał, a ja byłem w krainie piękna. Oczywiście słyszałem nieraz wcześniej podobnej klasy brzmienia, ale w pamięci nie da się ich powtórzyć, toteż kiedy wracają popadasz w euforyczne uniesienie i jakbyś trafiał do raju.

Różnie definiowano high-end, sam różnie go definiowałem, rozwarstwiając też jakościowo, a podczas tego wieczoru nasunęła mi się definicja inna – autentycznego high-endu jako krainy samoistnych, perfekcyjnie oddanych dźwięków. Jak wszystkie takie definicje nie obejmująca całokształtu, ale słuchając tej muzyki przekonany dogłębnie byłem, że dobrze oddająca istotę. Każdy głos, każda nuta, każdy akord opowiadał własną historię: – Oto ja. Słyszysz? Tak wiele razy mnie słyszałeś, a słyszysz jakby pierwszy raz. Dopiero teraz naprawdę się spotkaliśmy. Ale nie zapamiętasz dokładnie, zapomnisz. Jednak w tej chwili wiesz, jaki naprawdę jestem.

Są inne aparatury i inne kable, w których kreacji te głosy i te akordy zabrzmiałyby nieco inaczej, ale też przywołały takie wrażenia. To właśnie autentyczny high-end – swoisty rodzaj olśnienia, wizja autentyczności. I Sulek 6×9 potrafi ten stan współkreować.

Staję teraz przed niełatwym wyzwaniem opisu, jak to się ma do tańszego Sulka, pozbawionego nawiązań do fotografii. W tym kontekście sprawa nazwy 6×9 wydaje się dobrze trafna. Nowy, droższy dokładniej fotografuje rzeczywistość. Bardziej separuje i uwydatnia dźwięki, bardziej dba o to, by były autentyczne w najdrobniejszym składniku. Mikroskopowo skanuje faktury, wyszukuje i podkreśla wszelką inność, a przede wszystkim pozwala dźwiękom zaistnieć pełnią życia. Nie zasłania jednych drugimi i ani trochę ich autentyzmu nie redukuje. Podkreśla nawet, akceleruje – bo przecież otaczającej nas rzeczywistości nie przeżywamy tak intensywnie. Filozofowie zwani egzystencjalistami zwracali nawet uwagę, że dopiero stany krytyczne, na przykład śmierć bliskiej osoby, pozwalają wznieść się na wyżyny poznawcze i poczuć prawdziwy smak życia. Smak niemożliwy do wyczucia w każdej zyklejszej chwili, ponieważ taka intensywność prędko by nas zniszczyła.

Jest wielką zaletą aparatury high-end i wielką zasługą muzyki, że pozwalają wznieść się do tej miary przeżywania nie dzięki rzeczom strasznym a pięknym. Dlatego sądzę, że stokroć są cenniejsze niż złoto czy diamenty, obcowanie z którymi, przynajmniej u mnie, nie wywołuje podobnych stanów. Ale może bankier szacujący swe pęczniejące konto, albo lichwiarz liczący zyskane złoto, także doznają takich stanów? Nie wiem – ale też pewnie wariują ze szczęścia.

xxx

W rozlicznym towarzystwie.

Poprzedni interkonekt Sulka nie umie aż tak obrazować, ale jest pod tym względem jedynie minimalnie słabszy i jeszcze na dodatek potrafi rewelacyjnie radzić sobie pod nieobecność tej klasy źródeł, co ten dzielony Accuphase. Mniej separuje i nie bada powierzchni z aż taką dokładnością, ale za to potrafi piękno przywoływać na słabszej bazie, gdyż potrafi wspaniale scalać. Nie daje dźwiękom tej miary autentyzmu, nie pozwalając na taki aż indywidualizm, oderwanie i wierność względem wzorca, ale jego obrazowanie jest tylko minimalnie słabsze, a całościowy obraz odznacza się fantastyczną spójnością. To okazuje się jego głównym atutem przeciwko kablom kładącym cały nacisk na samą wierność odtwórczą, bo one wymagają super źródeł i super wzmacniaczy, a na dodatek najmniejsze własne potknięcie przy tak założonym dążeniu przemienia się w duży błąd. A potem ostrości, krzykliwość, za wysoko brana tonacja, za dużo szumu, za mało muzyki – i w sumie na wysokim pułapie, lecz jednak katastrofa. Jak taki Nordost, dla przykładu, potrafi muzykę spaprać. Jak się z nim trzeba nacackać, jak sprzętem pasującym dopieszczać – i bez gwarancji, że to się na koniec poskłada. Nowy Sulek 6×9 też nie jest od tego wolny. A zwykły, dawny łyka wszystko i w porównaniu bardzo jest łatwy. Słucha się też z fascynacją i też każdy progres sprzętowy będzie dokładnie słychać. Z naciskiem na piękno całościowe a nie wyrywkowy realizm, tak więc dopiero na szczytach i w pełnej równowadze brzmienia (inaczej dobrze nie będzie) ten nowy 6×9 pokaże wyraźnie odczuwaną przewagę. No ale jeśli chcemy mieć same szczyty szczytów, to on będzie odpowiedniejszy, za te swoje nieprzyjemne pieniądze.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzja: Sulek 6×9

  1. BasiorAsior pisze:

    Mityczny wygląd, cena atrakcyjna. Kolejny produkt SULKA trafiający w oczekiwania odbiorców !

  2. jafi pisze:

    O odbiorcach już napisałeś, a jakie są Twoje oczekiwania?

  3. PIotr Ryka pisze:

    Chętnie bym podyskutował z tymi audiofilskimi menelami, stanowiącymi teraz ostatnie resztki licznej niegdyś i ciekawej społeczności forum audiostereo. Ale gdzieżby mieli odwagę. Plucie zza węgła, to wszystko co potrafią.

  4. Marek pisze:

    Ponoć łatwiej jest zrobić dobre kable za 20k zł niż zrobić dobre kable za 1k zł. Czy ta sztuka jeszcze łatwiej może udać się malutkiej firmie niż firmie kablarskiej z olbrzymim zapleczem. 🙂 Odpowiem Tak! a dlaczego: ponieważ pozwala na to do granic możliwości nadmuchany balon cenowy

    1. PIotr Ryka pisze:

      Wielkie zaplecze nie jest gwarantem sukcesu, ale jest z nim tak jak w znanym powiedzonku, że mężczyzna nie musi być piękny. No więc nie musi, ale jak jest, to to nic nie szkodzi.

      Dodać z własnego doświadczenia i przekory mogę, że porażki brzmieniowe firm o wielkim zapleczu są przeważnie dużo bardziej drastyczne, ponieważ wychodzą one z założenia, że przy takim zapleczu nie mogą się mylić, a nawet gdyby do tego doszło, to i tak nikt się nie ośmieli ich czepiać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy