Recenzja: Stax SRM-T8000

Stax SRM-T8000 HiFi Philosophy 015   Zacznijmy od noty encyklopedycznej: Stax Industries Ltd. powstał w 1938 roku i zajmował się początkowo techniką radiową. Nazwa Stax pojawiła się jednak dopiero w 1950 (źródła milczą, jak firma wcześniej się nazywała) i wówczas produkowane były głównie mikrofony, do których dołączyły wkrótce ramiona i wkładki gramofonowe, a zaraz potem głośniki elektrostatyczne. W sensie szerokiego rynku konsumenckiego i nadchodzącej sławy japoński producent narodził się jednak dopiero w 1960, wraz z pierwszymi słuchawkami elektrostatycznymi SR-1 oraz przeznaczonymi dlań adapterami SRD-1 i SRD-2, umożliwiającymi ich napędzanie dowolnym głośnikowym wzmacniaczem. Kolejny ważny moment to rok 1978 i model SR-Σ (SR-Sigma), określany jako „panoramiczny”, budujący niebywałą jak na słuchawki scenę. A potem przełom 1993/94 i flagowy zestaw SR-Ω/SRM-T2, mający być ripostą na arcymistrzowski popis europejskiej konkurencji –HE90/HEV90 Sennheiser Orpheus. W sensie brzmieniowym celną, w sensie marketingowym nie. Porównywałem oba systemy (patrz tekst „Najlepsze słuchawkowe systemy elektrostatyczne – porównanie”) i mogę z całą odpowiedzialnością napisać, że były równie genialne, niemniej ze względu na cenę żaden nie zdobył rynkowej popularności (to jeszcze nie te czasy), a Stax przypłacił swój nawet bankructwem. Odrodził się jednak w 1996 jako New Stax, by w 1998 skierować na rynek nowy komplet flagowy Stax SR-007/SRM-007t, wchodzące w skład którego słuchawki zyskały z miejsca przydomek Omegi II. Kosztowały 190 tys. jenów, czyli o 10 tys. więcej niż  SR-Ω, i przez ponad dekadę uważane były za najlepsze na świecie. (Orpheusa już wówczas nie produkowano.) Zmodyfikowane nieznacznie w 2007 do wersji MK2 są oferowane do dzisiaj, ale na pozycji flagowych ustąpiły w 2011 miejsca modelowi SR-009 (21 tys. PLN), czyli popularnej „dziewiątce”. Analogicznie wzmacniacz SRM-007t (nazywany przez firmę, jak wszystkie jej wzmacniacze, energizerem) jest z nieznacznymi modyfikacjami produkowany do dzisiaj, jednak ani w 2011, ani w następnych latach, nie został z fotela lidera zrzucony przez lepszego następcę. A trzeba wszystkim wiedzieć, że w odróżnieniu od samych słuchawek nie stanowił nawiązania do referencyjnego SRM-T2, będąc czymś o wiele skromniejszym. Fakt, że mimo to bardzo udanym, gwarantującym wspaniałe brzmienie, jednakże w konfrontacji z powstałą w ilości zaledwie pięćdziesięciu sztuk legendą wyraźnie ustępujący. Mniejszy gabarytowo, nie mający wydzielonego zasilacza i posiłkujący się czterema a nie ośmioma lampami; za całe od tej strony wsparcie mając podwójne małe triody 6FQ7 od Electro-Harmonix (możliwe do zastąpienia przez RCA top clear) w miejsce elitarnych sterowników E188CC Philips SQ i równie nobilitujących pentod mocy EL-34 Siemensa.

Taki stan rzeczy był oceniany ambiwalentnie. Z jednej strony prasa branżowa, złożona przeważnie z osób Orpheusa i T2 okazji słuchać nie mających, nad jakością systemu SR-007/SRM-007t się rozpływała, z drugiej nieliczni temat głębiej znający, przeważnie zagraniczni konstruktorzy i kolekcjonerzy, za czymś w rodzaju nowego T2 tęsknili. Wraz z pojawieniem się flagowych „dziewiątek” nadzieje te oczywiście odżyły, jako prognoza naturalnego następstwa zdarzeń. Sam Stax też nie pozostał obojętny, dając w wywiadach i na spotkaniach do zrozumienia, że prace trwają i już niebawem – może za rok, może dwa. Ale lata mijały, a nowego T2 nie było. Sześć aż musiało minąć, a w międzyczasie stała się rzecz znacząca: w grudniu 2011 sławny, obrosły tradycjami Stax przejęty został w całości przez chińskiego potentata branży głośników, firmę Edifier z Pekinu. Padła przy tej okazji obietnica nienaruszalności tradycji i ukierunkowania, ale pomimo rozszerzonego zaplecza biznesowo-technologicznego nowego wzmacniacza jak nie było, tak nie było. Aż się nareszcie zjawił; najpierw w Japonii, a potem wiosną w Europie na monachijskim High End, gdzie wprawdzie pierwszego dnia pograł, ale kolejnego już nie. Nie wszyscy zatem zdążyli posłuchać, ale obecnie dysponuje nim także polski dystrybutor, toteż po publicznych prezentacjach w Warszawie i Poznaniu zjawił się teraz u mnie. W dobrym na dodatek momencie, pod obecność odtwarzacza Accuphase DP-950/DC-950, a zatem w ekskluzywnym, rodzimym, japońskim gronie, wraz oczywiście ze słuchawkami SR-009, czyli w arystokratycznym komplecie. W stanie na dodatek już obrobionym, wygrzanym odsłuchami,

Budowa, estetyka, cena

xxx

Dwie przeszło dekady czekania…

   Tradycyjnie przed rozpoczęciem pisania przejrzałem Internet w poszukiwaniu czegoś ciekawego i ku niemałemu zaskoczeniu odkryłem, że fachowych recenzji brak. Być może tkwią gdzieś głębiej, na przykład na japońskich stronach, ale takich na wierzchu leżących wszechmocny Google nie wyszukał. Za wyjątkiem jednej, zamieszczonej na zamkniętym forum słuchawkowym Head Case, utworzonym przez dawne gwiazdy otwartego Head-Fi. Piszący tam pod nickiem Spritzer konstruktor z islandzkiego Mjölnir-Audio, oferującego wzmacniacze elektrostatyczne DIY, dał wyraz dezaprobaty dla budowy i dźwięku. I to, obok wielce z kolei entuzjastycznej recenzji filmowej właściciela Head-Fi, jedyne dotąd opinie wyrażone publicznie. Czuję się więc wyróżniony możnością bycia awangardą, ale też obarczony nieuchronnością wejścia w ten powitalny antagonizm.

Chciałbym móc teraz napisać „zacznijmy w takim razie od bezpieczniejszych kwestii technicznych”, lecz i one, pod wpływem krytyki Spritzera, przestały być bezpieczne. Zacznijmy więc od wielkości, która też jest niestety cokolwiek problematyczna. Stax SRM-T8000 to wzmacniacz wprawdzie wyraźnie większy od dotychczas flagowego SRM-007tII, ale równie wyraźnie mniejszy od legendarnego SRM-T2, którego miał być następcą. Nie waży 4,7 jak pierwszy, ani 18 jak łącznie składniki drugiego, tylko 7,3 kg. Nie ma też czterech lamp ani ośmiu, a dwie jedynie, jako następstwo bycia hybrydą. Litera T w nazwie ma podkreślać lampowość i stanowić nawiązanie do dawnego flagowca, cokolwiek jednak względem oczekiwań niedoszacowane, mogące rozczarować. Nawiązanie niebyłe przez lat dwadzieścia z górą i w tym czasie urosłe do mitu, któremu ciężko będzie sprostać. Może stąd owo wyczekiwanie recenzentów i brak u nich zapału? A może tylko skutkiem braku przedmiotowego surowca? Cieszmy się w każdym razie okazją, bo przecież to w końcu Stax.

xxx

I marzeń.

Pojedyncze pudełko jest spore i srebrne. Trzydzieści dwa centymetry na trzydzieści dziewięć na dziesięć. Srebrne w następstwie bycia aluminiowym, co – jak podkreśla producent – daje technologiczną korzyść w postaci diamagnetyzmu, czyli nie potęgowania własnym namagnesowaniem wewnętrznych pól magnetycznych. Tu znów wkrada się antagonizm, bo jedni na to aluminium z tego powodu stawiają, a inni, jak szef Siltecha, krytykują je za brak właściwości ochronnych przed magnetyzmem zewnętrznym. A zatem z jednej strony brak własnego udziału, z drugiej brak izolacji. Darujmy sobie te rozważania, nie rozstrzygniemy w tym miejscu, które z obudów są lepsze. Tak czy siak Stax się o ochronę postarał, umieszczając spore toroidalne trafo w stalowym pancerzu ochronnym i sekcję zasilania w solidnej, stalowej klatce. Trafo i zasilanie nie są tak duże jak w T2, ani tym bardziej zewnętrzne, ale przynajmniej mocniejsze i lepiej odizolowane niż przez długie lata bywało.

Wracając na powierzchnię. Poza dość typową aluminiowością reszta jest też typowa – obudowa na bazie prostokąta i spłaszczonego frontonu. Króluje na nim pokrętło potencjometru, pełniące typową u Staksa podwójną rolę stroiciela siły głosu i regulacji balansu. Jest mniejsze niż we wcześniejszych konstrukcjach i ma obwód w postaci dodatkowego pierścienia tej drugiej regulacji[1], co daje złożoną budowę i w dotykowym kontakcie nie jest specjalnie wygodne. Zwłaszcza że brak pilota, więc musimy się tym podwojonym pokrętłem posługiwać i siadać blisko niego.

Od strony wewnętrznej potencjometr został obudowany, ale Spritzer wybadał, że jest to Alps RK-27, pomstując przy okazji, że przy tej miary pieniądzach coś lepszego byłoby bardziej stosowne. Można się z tym zgadzać, a można też nie zgadzać, bo sprawa jest złożona. Z jednej strony faktycznie są dostępne lepsze potencjometry, z drugiej znajomy konstruktor mówił mi, że lepiej kupić dziesięć tanich i najlepszy wyselekcjonować, niż zdawać na jeden droższy. Tą samą technikę stosuje Accuphase przy doborze kondensatorów, tak więc szkoły są różne i to nie musi oznaczać mankamentu.

xxx

Wreszcie jest!

Po lewej mamy włącznik z niebieską diodą aktywności, a obok niego dwa gniazda, obydwa w wersji PRO. To ogranicza użyteczność do nowszej konstrukcji słuchawek; tych sprzed 1996 się już nie użyje. I znów to nie stanowi problemu dla przeciętnego użytkownika, ale taki iFi iESL jest pod tym względem lepszy. Na prawo od potencjometru także mamy dwa węzły obsługowe. Pierwszy nazwano LEVEL CONTROL i ma trzy pozycje: Internal-Mute-Bypass. Sens jasny plus uwaga, że Mute pozwala na zewnętrzną regulację prosto z mającego własne wysterowanie poziomu sygnału źródła[2], pomijające potencjometr, a wzmacniacz może także stanowić przelotkę do zewnętrznego systemu ulokowanego za nim. Stosownie do tej roli jest wyposażony w parę wyjść RCA, nie ma natomiast wyjścia XLR; co jest umniejszeniem, jako że dostajemy symetryczne wejście i całość wewnątrz jest symetryczna, czym producent się szczyci, a symetrycznego wyjścia nie dał. Całkiem po prawej lokuje się selektor wejść, mający cztery nastawy. Pierwszy i drugi dla gniazd RCA, trzeci dla pojedynczego XLR, a nad czwartym konstruktorzy dumają, bo jeszcze nie zdecydowali, czy opcjonalnie będzie to wbudowany przedwzmacniacz, czy może stopień gramofonowy. Z tyłu poza trzema wejściami i jednym wyjściem jest zaślepka podpisana Line 4, czyli ta świątynia dumania, a także przyłącze uziemienia (bo może ten gramofon, albo jakieś sprzężenia zwrotne z zewnętrznym systemem). Oczywiście też trójbolcowe gniazdo prądowe, bez którego ani dudu.

Korpus w przedniej części po wierzchu i bokami opatrzono pokaźnym szczelinowaniem, bo w środku para lamp i tranzystory w klasie A. Grzeje się to więc znacznie, ale nie jakoś szczególnie. Lampy, jak to w hybrydach, są tylko w stopniu wejścia, co dla niektórych będzie rozczarowaniem. Miał być bowiem nowy T2, a on był cały lampowy. Przykład wzmacniaczy od Wells Audio pokazuje jednakże, że dobrze implementowane tranzystory w klasie A, to może być coś wspaniałego. Poza tym tranzystorowy analogon samego Staksa, model SRM-717, także uchodził za udany i mogę to potwierdzić. Z najdawniejszą wersją Omegi II (złoto-brązową) grał naprawdę rewelacyjnie, więc nie ma się co dziwić tym odnoszonym doń recenzenckim zachwytom.

xxx

I można się wpinać.

Lampy na stopniu wejścia to para 6922/ECC88, czyli klasycznych sterowników. W T2 były to nieco mocniejsze i uchodzące za szczyt szczytów ECC188 SQ Philipsa, a tutaj miały być TAD, ale skończyło się jak poprzednio na Electro-Harmonix. To lampy z nutką pikanterii i o średniej kulturze, ale może uznano, że szczypta pikanterii elektrostatom posłuży? Na pewno posłużyła portfelom, bo lampy są tanie. Na osłodę zamocowano je na płytce o izolacji antywstrząsowej zapożyczonej od dysków twardych i opatrzono osłonami przed mikrofonowaniem.

Właściwy stopień wzmocnienia to tranzystory w klasie A, mogące dać przyrost głośności o maksymalnie 60 dB przy zniekształceniach harmonicznych poniżej jednej setnej procenta. Pasmo przenoszenia jest gigantyczne – 1 Hz-115 kHz – a całość bardzo dokładnie przez producenta dostrojona i czuła na wszelkie zmiany, skutkiem czego ewentualna wymiana lamp będzie poważnie utrudniona, bo trzeba mieć dobrze sparowane i już w momencie podmiany wygrzane, by nie zmieniły parametrów, a także umieć i mieć czym ustawić idealny bias. Nie jest to więc zadanie dla amatorów i coś ad hoc do zaaranżowania, a szkoda, bo dawny T2 był pod tym względem znacznie bardziej tolerancyjny i lampami można było żonglować bez ograniczeń, mimo iż de facto nie było takiej potrzeby.

Całość stoi na nóżkach tłumiących wibracje, ale nie na tyle skutecznych, by użycie podkładek kwarcowych Acoustc Revive nie dało pewnej poprawy, to znaczy cieplejszego i bardziej analogowego brzmienia. Kosztować będzie to stanie właściciela równiutkie 30 tys. złotych, co w przypadku słuchawek dedykowanych powoduje komplet 50 tysięcy plus. Można więc dostać zadyszki, ale muzyka nie jest tania i na przykład porządny komplet perkusyjny też tyle będzie kosztował. Poza tym to nie wyrób na polski rynek, do nas trafiający tak przy okazji, a dla Japończyka czy Amerykanina to nie będzie aż powód duszności. W każdym razie dla sporej grupy.

xxx

Można przełączać i kręcić.

A przede wszystkim z założenia to najlepszy słuchawkowy system świata, konkurent nowego Orpheusa, HiFiMAN Shangri La i zestawu od MSB też dla flagowych Staksów, a te są droższe o cały rząd wielkości. Pięćdziesiąt tysięcy euro, pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a MSB wraz z dedykowanym przetwornikiem nawet tych dolarów aż sto pięćdziesiąt tysięcy. Z jednej strony więc drogo, ale z drugiej bardzo daleko do największych cenowych szałów.
———————————————-
(1) Balans regulujemy przytrzymując pierścień i kręcąc gałką w lewo lub przytrzymując gałkę i kręcąc pierścieniem w prawo.
(2) Przed użyciem regulacji sygnału w źródle należy obniżyć wydatnie jego poziom, by uniknąć uderzenia dźwiękiem.

Odsłuch

xxx

A także przepuszczać sygnał.

   To się już tyle razy zdarzyło, że aż nie chce mi się o tym pisać. W rewirze odsłuchów pojawiła się sytuacja typowa, tyle że nietypowo drastyczna. Zdążyłem już napisać, że wzmacniacz przyjechał dość porządnie wygrzany, po dwóch pokazach i wcześniejszej bytności u dystrybutora, który go czas jakiś też zapoznawczo wygrzewał. To akurat nie była sytuacja typowa, bo urządzenia przeważnie przyjeżdżają surowe i trzeba je tygodniami formować, typowe natomiast to, że z tym wygrzewaniem pojawiły się perypetie. Nie wiem czy stricte wygrzewawcze, czy tylko polegające na zestrajaniu się toru i przywykaniu do niego słuchacza, ale sądzę, że jedno i drugie.

Historia miała przebieg następujący: wzmacniacz przyjechał we wtorek rano i od razu go podłączyłem, by wziąć się za słuchanie po paru godzinach a nie z marszu, bo lampy muszą wszak nabrać temperatury, a tranzystory też potrzebują dobrej przynajmniej godziny. System był całościowo jak marzenie – kabel zasilający Triple Crown, interkonekt XLR-owy Tellurium Q Black Diamond i źródło w postaci szczytowego Accuphase, stającego na dodatek od wielu dni pod prądem. Do tego dedykowane słuchawki i jeszcze podkładki Acoustic Revive. Mimo takiego zaplecza do słuchania podchodziłem z rezerwą, ponieważ Spritzer był uprzejmy napisać, że sopranom brakuje klasy, średnica jest co prawda w porządku, ale bas z kolei za płytki, i w związku z tym całość poniżej oczekiwań.

To się niestety sprawdziło, a nawet jeszcze bardziej. Soprany wprawdzie nie były złe ani stłamszone, także bas niespecjalnie płytki, ale całość bez wyrazu, na jedno kopyto, bez życia – i co tu dużo mówić – nudna. Ani właściwej definicji, ani charakteru czy choćby charakterku, ani tej super transparencji, charakterystycznej dla staksowskich dziewiątek. Także bez podkręcającego atmosferę drajwu, czy mogącej odurzać sceny, którą dawny T2 miał zaiste bajeczną. Bliski dźwięk lecz nijaki – za mdły, bez ikry, bez barwy. Żadnego wrażenia „Ach!”, niesamowitości, scenicznych podniet. To wszystko oczywiście w odniesieniu do najwyższych kryteriów, ale jakie inne przykładać? Do słuchania wróciłem wieczorem i zaszła pewna poprawa, lecz wciąż wszystkie krytyki pozostawały aktualne. To samo dnia następnego i kolejnego rano. Coś tam się poprawiało, dźwięk się doprecyzowywał i zwiększał różnorodność, ale żebym miał go pokochać, albo chociaż polubić, to nic z takich rzeczy

xxx

Z tyłu nie do końca wszystko się wyjaśniło.

Natomiast w czwartek wieczorem… Pisząc to czuję się jak oszust, oszołom albo dziwak. Bo przecież na zdrowy rozum tak dziać się nie powinno. Nie wiem doprawdy dlaczego takie rzeczy się dzieją; czy to mózg coś musi załapać, czy coś się podziać w sprzęcie. Przywykłem wprawdzie do tego, do nagłych przeobrażeń, ale racjonalnego wątku w tych przeobrażeniach nie widzę. Być może jest w tym coś z psychologii poznawczej, coś z analogii do ukrytych obrazów, które nagle się pojawiają, lecz całościowy wymiar zmiany był w tym wypadku inny, obejmujący więcej parametrów. Także nie tak błyskawiczny, w tym konkretnym przypadku rozciągnięty na jakąś godzinę. Na jej  początku grało tak sobie, a pod koniec już fantastycznie. Nie cały czas słuchałem, co chwilę coś mnie odrywało, ale przez większość czasu.

Przejdźmy do stadium końcowego, bo tylko ono się liczy. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że konstruktorzy skupili się na współpracy SRM-T8000 z SR-009. To wzmacniacz dla tych słuchawek, uwzględniający ich potrzeby. Ale nie w taki sposób, by podkreślać co w nich specyficzne, tylko żeby ich specyfikę wykorzystać dla realizmu. Bo zwykle tak się dzieje, że są aż nadrealne. Ezoteryczne, nadmiernie transparentne (w sensie braku twardego budulca), jak nos ogara czułe na szczegół a mniej na muzykę i za ostro krawędziujące. Za zimne także, z posmakiem obcości, coś w stylu Focal Grande Utopia. (Kolumn a nie słuchawek.) W efekcie szarpanina straszna, żeby to urealnić i jakoś zhumanizować. Żeby syntetyzator zmienić w fortepian, a skalną grotę w ogrzane pomieszczenie. Na to nie starczy sam Accuphase, nawet wspierany bardzo humanistycznym i uplastyczniającym przekaz kablem Tellurium Q Black Diamond. Bo inne elektrostatyczne wzmacniacze, a z niejednym miałem do czynienia, ciągną przeważnie w tę samą stronę transparencji i wyraźności, na nich oraz dynamice się głównie skupiając, co daje inny obraz. A że słuchawki same z siebie są pod tym względem niesamowite, nie trzeba się wysilać. Natomiast inżynierowie Staksa skupili się na czymś innym; na przydaniu cech o wiele trudniejszych do wyłonienia: ciepła, wielobarwności, nasycania konkretem, ludzkiego wymiaru brzmienia, odpowiedniej ekspansji i ekspresji dźwięku, a także jego różnorodności. Przy okazji też opanowania pogłosu, by stał się realistyczny. A o to wszystko nie jest łatwo – wierzcie mi, bardzo nie jest. Starsi panowie z Japonii tak bardzo się na uzyskaniu takiego efektu skoncentrowali (ekipa Staksa to w większości ludzie w firmie od bardzo dawna), że zanim dźwięk się ułoży, może się wydać nudny. Nie mam zamiaru rozstrzygać, ile z tego leży po stronie słuchacza, a ile po sprzętowej, lecz faktem pozostaje, że początkowa nuda szybko na koniec się zmienia w coś bardzo interesującego.

xxx

Ale generalnie wszystko też jasne.

Skąd bycie interesującym? Właśnie ze zrealizowanych założeń. Z wykorzystania słuchawek Stax SR-009 jako animatora realizmu i jednocześnie niezwykłości. Z upodobnienia ich do takich, które realizm łatwo chwytają, przy jednoczesnym wykorzystaniu cech u innych, nawet tych bardzo drogich, w tym stopniu nieobecnych. Tej niesamowitej transparencji, dźwięczności, szczegółowości, dynamiki, zegarmistrzowskiego cyzelowania detali i błyskawicznego czasu reakcji. To wszystko zostaje uzupełnione o uderzenia konkretu, a nade wszystko o piękną różnorodność dźwięków i ich wspaniałą propagację.

To niewątpliwie największa zaleta – tej miary indywidualizm i ta forma rozchodzenia. Tak jak początkowo system grał na jedno kopyto i wszystko ujednolicał, tak z czasem przeszedł na drugi biegun i wszystko zróżnicował. To się w przypadku oceny ekranów nazywa pokryciem palety barw i szeroką gamą szarości, czyli zdolnością oddania półtonów i odpowiedniego dozowania światła. Znawcy obrazu – graficy, operatorzy kamer – byli wysoce niezadowoleni, gdy zaniechano produkcji telewizorów plazmowych, bo LCD, a nawet OLED, są za bardzo wrzaskliwe i pozbawione miękkości przejścia. Mają kiepską gamę szarości i brak im odpowiedniej plastyki. Starają się to nadrabiać jasnością i mocnym kontrastem, ale z tego się robi pawi ogon i niedostatek kultury. Można to do pewnego stopnia ratować krokiem w stronę czarno białego obrazu, łagodzącego jaskrawość, ale nic więcej nie da się wskórać. To zatem tylko półśrodek a nie radykalna poprawa. I można śmiało to odnieść do naszej sytuacji, mówiąc że większość elektrostatycznych wzmacniaczy w odniesieniu do SR-009 to takie podrasowane LCD a nie prawdziwy obraz. To granie kontrastowe, błyszczące, iskrzące sopranami i sczerniające basem. Ale cała paleta półtonów i stopniowanie szarości zostają zredukowane, podobnie jak masywność i wspierające ją wypełnienie, że nie ma się o co oprzeć, a przedobrzone pogłosy sprawiają na dodatek, że robi się jeszcze dziwnie.

Jest wielką zaletą wzmacniacza T8000, że tę sytuację odwraca. Nie gra na miarę sennheiserowskiego Orpheusa ani protoplasty T2, niemniej jest wysoce realistyczny i w tym realizmie wyważony. Niekrzykliwy, nie pstry, nie zubażający na przejściach i bez przedobrzonego basu. Także opanowany pogłosowo, tak żeby pogłos wspierał urodę a nie poczucie dziwności. Sytuację pięknie ilustrowali wokaliści, częstując wspaniałym zindywidualizowaniem i realizmem głosów, ale także fortepian, spod każdego klawisza dobywający inne dźwięki. Nie tylko w sensie wysokości, ale też różności barwy, związanej z nią dźwięczności i propagacji przestrzennej. Nie żadne pik-brzdęk-plum, tylko jakby każdy z dźwięków miał duszę. To mi się strasznie podobało i tym się głównie syciłem. A już myślałem, że będzie pogrom i wzmacniacz uznam za bezwartościowy. Już mi żal było dystrybutora, nabywców i samego siebie. A tu się naraz odrodził i kłopoty zniknęły.

xxx

Różne wymiary japońskiego luksusu. Ten z lewej nie do końca japoński.

Prezentuje brzmienie skromniejsze od Orpheusa i Stax SRM-T2, nie dające takiej niesamowitości. Nie tak głębokie, giętkie, olśniewające, ze zjawiskowym światłem. I też nie z taką sceną. Nie ma oszałamiających perspektyw i gigantycznych obszarów. Pierwszy plan leży blisko, oddalony średnio biorąc o jakieś półtora metra (z wahaniami w zależności od nagrań), więc dźwięk przy tych bardziej ofensywnych aż niemalże naciera, natomiast holografia nie nawiązuje nawet do dawnej Omegi II, a co dopiero SR-Ω. Tak szczerze mówiąc, po prostu jej nie ma. Sceniczność wydaje się co najwyżej przeciętna, niczym nie wyróżniona. Ale to wszystko ustępuje pod wpływem realistycznej plastyczności obrazu, a na dodatek podczas porównań okazuje się, że ta blisko rozpostarta scena ma walor wysokiego sufitu. Nie należy tego mylić z uciekaniem dźwięku do góry; tego nie znoszę i by mi się na pewno nie podobało, natomiast podobało to, że nie była ta scena niczym widziana przez szczelinę. Przyznam, że dotąd tego aspektu nie doceniałem; wydawał mi się nieistotny, wręcz nawet nieistniejący. Co komu po tym, że sufit wysoki, ważniejsze to co pod sufitem. A jednak… Bardzo mnie zaskoczyło, o ile ta szersza w pionie scena okazała się od węższych lepsza, jak bardzo to wpływało na odbiór.

Tu muszę jeszcze wrócić do tego przywykania. Podczas kolejnych odsłuchów zwracałem na to uwagę i doszedłem na koniec do wniosku, że SRM-T8000 wymaga zawsze chwili przywyknięcia, o wiele mocniej zaczynając oddziaływać po parunastu minutach. To nie jest typ prezentacji w stylu natychmiastowy angaż. W tę muzykę stopniowo się wchodzi, coś jak w narrację nowej książki. Ale kiedy już wejdzie, oddziałuje głęboko; poza samą plastyką i stonowaną elegancją także dużym formatem oraz szczególnie intensywnym rozchodzeniem się dźwięków.

Napędzane nowym dedykowanym wzmacniaczem SR-009 pięknie promieniowały. Dźwiękiem nasyconym powietrzem i nie trzymającym się miejsca powstania. Nie zatem sama struna czy gardło, tylko muzyczna chmura. Ani trochę nie zaburzająca oglądu źródeł, a zarazem całościowy obraz rozszerzająca, potęgująca obszar. Uderzenia talerzy, dźwięk kotłów, wybuchy orkiestrowego forte czy sopranowe arie – to wszystko pokrywało sobą o wiele większy niż to ma miejsce zazwyczaj teren. Nie w sensie głębi sceny, bo tej ten wzmacniacz nie ma. To nie jest holografia – jeden ekran, a nie wiele jeden za drugim.

xxx

Dedykowane słuchawki.

Ale za to ten ekran jest wyjątkowo panoramiczny i wyciągnięty w górę, a dźwięk po nim całym szaleje. O wiele w każdym razie bardziej niż to się dzieje na przeciętnych słuchawkach. I to, wraz ze wspomnianą plastycznością, dawką tlenu i klasą samych SR-009 powoduje niezwykłą urodę, która zawładnie zwłaszcza tymi, którzy nie koncentrują się na gęstości i zwartej postaci dźwięku. Dla nich prędzej Focal Utopia albo zamknięte Beyerdynamic by McIntosh, a nawet te same SR-009, ale z innym wzmacniaczem. Wzmacniaczem który opiszę za jakieś parę tygodni. Natomiast z T8000 to jest subtelna dawka z jednej strony ciepła, delikatności i realizmu, z drugiej wybuchającego, promienistego brzmienia. Przy takiej specyfice, że słuchacz musi moment przywykać, a potem, wierzcie mi, robi się bardzo niezwykle. Ale jak ktoś chce holografii, to nie – to nie dla niego. Może na SR-007, bo tych nie próbowałem. Testowałem za to każdą muzykę i każda mi się podobała. Brzmienie subtelne i kolorystyczne niuanse nie przeszkadza ani trochę temu, że bas jest konkretny i mocny. Przeciwnie, zostaje wzbogacony o szerszą gamę brzmieniową i większy niż zwykle obszar. Dominuje co prawda subtelność, ale w razie potrzeby jest punch i jest zejście. Z tym nie ma najmniejszego problemu, audiofilska gwarancja. Bas może także stanowić mocne tło, jak pokazała niezawodna do takich prób Ten New Songs Leonarda Cohena. Jedyny przypadek odnotowania problematyczności, zupełnie nie związany z basem, to dawne nagrania Marii Callas, w przypadku których rozdmuchiwany, niezwykle ekspresyjny sopran był trochę zbyt dojmujący. Lecz inne stare nagrania, nawet przedwojenni tenorzy, a także inne sopranistki nagrane w latach 60-tych, nie nastręczyły problemu, to zatem był wyjątek. (Konkretnie aria Casta diva.)

O dźwięku teamu SR-009 plus SRM-T8000 trzeba jeszcze dorzucić, że jest po stronie ciepła, ale nie dodaje słodyczy i się ani trochę nie lepi. Jest naturalnie ciepły i świetnie obrazuje tekstury, natomiast ma inną konsystencję aniżeli lepkie słodkości. Pozostając w klimacie takich porównań można powiedzieć, że nie jest jak baton Mars, tylko jak Prince Polo. Nie raczy gęstą słodyczą, tylko lekkością i kruchością. Nie skupia się też na jednym smaku a bardziej niuansuje i bardziej rozpromienia. To może się podobać, a można woleć gęstość. I dla jej zwolenników miał będę inną recenzję.

Na koniec porównałem SRM-T8000 do recenzowanego niedawno iESL wpiętego w mój głośnikowy system. A zatem układ napędowy dla SR-009 o wiele jeszcze droższy, wraz z kablem głośnikowym przeszło nawet dwa razy. Też pan recenzent się zabawił, porównując głośnikówki Sulek 9×9 (35 kzł) z Siltech Emperor Crown (55 kzł), ale nie będę tego rozwijał, może przy innej okazji.

xxx

Panorama kompletu

  • – I stanie się świt. Będziemy wróżyć z lotu ptaków, będziemy śpiewać pieśni – i przyjdzie nam żyć…

Tymi słowy Piotr Skrzynecki zapowiadał koncerty Ewy Demarczyk. Dodać mogę, że przyjdzie nam żyć w sytuacji, kiedy kosztujący sześć tysięcy z kawałkiem iESL podpięty odpowiednio dobrym głośnikowym kablem do wysokiej klasy lampowego toru (w tym wypadku opartego o triody 45ʼ) zagra lepiej niż nowy wzmacniacz flagowy Staksa. Podle bym skłamał twierdząc inaczej. Świadomość miałem, że tak się stanie, ale człowiek zawsze się łudzi. To samo dotyczy modułu LST, w zeszłym roku opisanego. Te adaptery, obsługując najwyższej klasy tory głośnikowe, pozwalają najlepszym słuchawkom elektrostatycznym nowego chowu, czyli w praktyce modelowi Stax SR-009 (nowy Orpheus jest ze swojego systemu nie do wyjęcia) nawiązać równorzędną walkę z dawnymi liderami HE90 Orpheus i Stax SR-Ω napędzanymi przez dedykowane im HEV90 i T2. Odstępstwo dotyczyć będzie wyłącznie efektów przestrzennych, natomiast bogactwo samego dźwięku okaże się analogiczne. W przypadku nowego SRM-T8000 tak niestety nie będzie.

Na finał przeto uwaga o dziwności w aspekcie upływu czasu. Lata 1993-94 to krótki okres obecności na rynku dwóch wspomnianych zestawów flagowych. W przypadku Staksa słuchawek powstałych w liczbie zaledwie pięciuset i wzmacniaczy żałośnie pięćdziesięciu (był do wyboru szczuplejszy jakościowo model T1). Ale nie o ilości tu chodzi, ani o długość życia. Dziwność polega na tym, że dziś, w dobie zblazowanego bogactwem audio, przy cenach sięgających kosmosu, nowy zestaw flagowy Staksa – fakt, że relatywnie zdecydowanie tańszy – nie dorównuje jakością dawnemu. Przy całej sympatii i szacunku dla udanego produktu, nie ma mowy o nawiązaniu. Ani pod względem sceny, ani bogactwa dźwięku. Dawna SR-Ω, którą wraz z Sennheiserem HE90 Orpheus, Sony MDR-R10 i AKG K1000 uważam za najlepsze słuchawki w dziejach, nie tylko była królem łagodnej subtelności, ale też królem obszaru i światła. Niebiańskie, złociste podświetlenie plus bajeczna subtelność i do tego zew nieskończonego ogromu na holografię rozpisanego. Do kompletu za napęd wzmacniacz potrafiący dawać porażający realizm, całkowicie nasycać brzmienie i skraje pasma rozciągać po słuchawkowe maksimum. Swoiste arcydzieło techniki, łeb w łeb z Orpheusem.

xxx

Drugi profil.

Nowy Orpheus Sennheisera, w poprawionej, finalnej już wersji rynkowej (a jest tam trochę poprawek, między innymi lampy), nie ustępuje dawnemu, nie będąc jego kopią. A nowy flagowy zestaw Staksa jest co prawda wybitny i bardzo go polubiłem, ale to inna liga. Także na szczęście cenowa. Od Orpheusa w nowym wydaniu dzieli go aż pięciokrotność. To niby wszystko tłumaczy, ale jest dziwność inna. Słuchawki SR-009 to niemal kopia SR-Ω (inne surowce, ten sam wzór). Mimo to nowy wzmacniacz flagowy, potrafiący niejedno zdziałać i same dobre rzeczy, tego jednego nie dokonał – nie przywołał dawnej przestrzeni. Przywołał duży obraz, lecz nie przywołał głębi. Szkoda, to byłby wielki plus, bo wszystkie wymienione z najlepszych tą głębią olśniewały. I przyjdzie nam z tym żyć.

Podsumowanie

xxx

Sławna marka w nowych czasach…

   O jednym jeszcze wystarczająco wyraźnie nie napisałem, o różnicowaniu. Stax SRM-T8000 jest wzmacniaczem różnicującym a nie ujednolicającym nagrania. Doskonale więc ilustrował różnice pomiędzy warstwami CD i SACD w odtwarzaczu DP-950, i ogólnie pomiędzy tego typu płytami. Mocno też oczywiście same płyty CD, jednak nie w sposób eliminujący. Poza wspomnianą arią Callas nie zanotowałem żadnych przypadków uciążliwości. Najwyższej klasy nagrania, szczególnie SACD, oferowane były w gęstości, nasyceniu i barwach mogących nawiązywać do protoplasty T2, choć bez aż takiej płynności, głębi i przede wszystkim sceny. Holografia nie była budowana niestety w żadnych warunkach, nawet na płycie binauralnej nagranej dla samego Staksa. Trudno powiedzieć czemu, może z winy tych a nie innych lamp? Lamp zaaplikowanych wzorcowo, wyciśniętych rzec można do końca. Doprowadzonych do wysokiej muzykalności, znakomitego różnicowania dźwięków i szerokiej gamy barw. Ale być może pewne ograniczenia nie dają się przeskoczyć. Poza tym dał się zauważyć tranzystorowy rys podobieństwa do wzmacniaczy słuchawkowych Wells Audio. Szeroki obraz przed słuchaczem i mocne jego napieranie. Nie tak mocne, nie tak ofensywne, ale coś z tamtych klimatów w sobie mające. Szkoda, że bez holografii, ale pod jej względem same słuchawki SR-009 od początku rozczarowały. Niemniej oryginalny T2 holografii umie im przydać, aczkolwiek nie w takim stopniu co niesamowitym SR-Ω. To jest naprawdę dziwne przy tym fizycznym podobieństwie. A jednak magnezowa a nie aluminiowa oprawa i złotem pokryte elektrody pierwowzoru, plus może inna membrana, robią przestrzenną różnicę. Nic na to nie poradzono i mimo licznych uwag krytycznych ulepszone „dziewiątki” nie powstały. Więc nic innego nie pozostaje jak napisać, że nowy system flagowy SR-009/SRM-T8000 jest wprawdzie ciekawy i udany, lecz do pierwowzoru nie doszlusował, ani go tym bardziej prześcignął. Szkoda, bo tyle wciąż rozpowiadają o tym postępie i ciągle postęp, postęp – a jak już przyjdzie co do czego i się konkretu ucapić, to niekoniecznie na to wychodzi. Ale nie ma na szczęście porażki, jest wyrafinowane brzmienie. Może nie aż na miarę oczekiwań, narosłych ogromnie przez lata, ale też nie na miarę zawodu. Trzeba dłuższą chwilę w nie wchodzić, ale za to potem wyjść trudno. Dobrze się w nim przebywa, można się cieszyć urodą. Szkoda jedynie, że jest to głównie granie prawo-lewo, dół-góra, no ale tak to wyszło.

 

W punktach

Zalety

  • Przyrost mocy względem dotychczasowych energizerów.
  • Także ciekawszy sposób obrazowania, mający ważkie atuty.
  • Udana kompensacja słabszych stron flagowych SR-009.
  • Bliskość pierwszego planu, angażująca słuchacza.
  • Ten pierwszy plan jako wielki ekran – wysoki i szeroki.
  • Muzykalność i całościowe wyważenie.
  • Ciepło, a bez słodyczy i lepkości.
  • Doskonałe sczytywanie szczegółów, ale w porządku muzycznym a nie analitycznym.
  • Dość dobre wypełnienie.
  • Wspaniała paleta barw i szarości.
  • Wydatny z tego realizm w oparciu o wyrafinowane przejścia tonalne.
  • Piękne różnicowanie dźwięków.
  • I ich szerokie rozpostarcie w manierze propagacji a nie skupiania przy źródłach.
  • Dźwięczna świeżość i plastyka obrazu.
  • Brak śladu wysilenia, naprężania, przesady.
  • Dobra organizacja pogłosu, podkreślająca urodę dźwięków.
  • A więc i zero obcości, żadnego odrealnienia.
  • Jasne i jednocześnie łagodne światło, wszystko doświetlające.
  • A przy tym gęste czernie, zwłaszcza na płytach SACD.
  • Mocna ekspresja sopranów po całkowitym wygrzaniu.
  • Zróżnicowany brzmieniowo, nisko schodzący bas.
  • Dźwięk mocno natleniony, umiarkowanej wilgotności.
  • Żadnych odchyleń emocjonalnych, wzorcowy naturalizm.
  • Dobitne różnicowanie nagrań, lecz bez eliminowania słabych.
  • Styl dobrze pasujący do wszystkich gatunków muzycznych.
  • Szybkość, drajw, duży spektakl.
  • Ogólne poczucie swobody.
  • Dobre, choć nie rewelacyjne, czucie samej przestrzeni.
  • To nie jest ciężkie brzmienie, zdecydowanie zaś ekspansywne.
  • W oparciu o wzmacniacz hybrydowy i w pełni symetryczny.
  • Dwa gniazda dla słuchawek oraz funkcja przelotu.
  • Trzy pary wejść plus jedno opcjonalne.
  • Spory nacisk położony na walkę z wibracjami.
  • Dobrze izolowane trafo i sekcja zasilania.
  • Sławna marka.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Jeżeli to miał być nowy T2, to nie jest.
  • Przeciętny wygląd, nic niemający z luksusu.
  • Jedynie dla nowszego typu słuchawek Staksa. (Brak regulacji napięcia i starego typu gniazd Normal.)
  • Brak regulacji z pilota przy normalnym a nie krokowym potencjometrze. (A u takiego Hegla jest nawet przy krokowym.)
  • Dobrze zaimplementowane ale przeciętne lampy. (Miały być przecież lepsze.)
  • Zupełny brak holografii i umiarkowana głębokość sceny.
  • Średniej jakości modelowanie przestrzenne dźwięków.
  • Nie takie jak u pierwowzoru szaleństwo brzmieniowe i uroda.
  • Ciut większa esencjalność by nie zaszkodziła.
  • Jak również dodatkowa dawka życia.
  • Jak na tak długi okres oczekiwania, można się było bardziej postarać.
  • Zachodzi też pytanie, czy w imię dużych zysków warto było nadszarpnąć renomę sławnej marki.

 

Dane techniczne

  • Pasmo przenoszenia: 1 Hz – 115 kHz
  • Znamionowy poziom wejściowy: 100 mV
  • Maksymalny poziom wejściowy: 30 Vrms
  • Wzmocnienie: 60 dB
  • Zniekształcenia harmoniczne: ≤0,01 % /1 kHz
  • Impedancja wejściowa: 50 kΩ / 50 kΩx 2 (wejście XLR)
  • Maksymalne napięcie wyjściowe: 470 Vrms
  • Napięcie sieciowe: AC120V / AC220 / AC230 / AC240, 50 / 60 Hz (w zależności od napięcia kraju)
  • Zużycie energii: 58 W (95 W z opcjonalnym gniazdem)
  • Temperatura robocza: 0 do 35 stopni C (mniej niż 90 % wilgotności, bez kondensacji)
  • Wymiary: 320 (W) x103 (H) x395 (D) mm (część wystająca)
  • Waga: 7,3 kg
  • Cena: 30 000 PLN

 

System

  • Źródło: Accuphase SACD DP-950/DC-950.
  • Wzmacniacz słuchawkowy (elektrostatyczny): Stax SRM-T8000.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar 1.
  • Adapter dla słuchawek elektrostatycznych: iFi iESL.
  • Słuchawki: Stax SR-009.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream RCA, Sulek 9×9 RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable głośnikowe: Siltech Royal Crown, Sulek 9×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Audio Illuminati Power Reference One, Siltech Triple Crown.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

16 komentarzy w “Recenzja: Stax SRM-T8000

  1. Maciek pisze:

    Słuchałem dokładnie tego samego duetu. Spodziewałem się jednak większego ładunku emocjonalnego. W zamian było bardzo sprawne technicznie granie, duża transparentność, dobra dynamika. Jednak nie na tyle oszałamiająca była ta strona techniczna, by przykryć niedostatki braku emocji w przekazie. Zestaw faktycznie wydajny mocowo i elegancki, choć jak pisałeś nie luksusowy w wyglądzie, i mający w tej cenie sporą konkurencję w warstwie muzykalności przekazu. Powiem więcej, niższych nowych modeli Staxa na tym wzmacniaczu lepiej mi się słuchało niż 009.

    1. Piotr Ryka pisze:

      A jakie było źródło i okablowanie?

      1. Maciek pisze:

        Niby tylko Chord 2Qute, ale on ułomny przecież nie jest. Okablowania nie pamiętam.

        1. Maciek pisze:

          Wydając tak grube pieniądze, myślę że lepiej zapolować na starego Orfeusza. Większy rozmach w brzmieniu i nasycenie realizmem. Zapewne też więcej koloryzowanie, ale to nie grzech.

          1. Piotr Ryka pisze:

            Stary Orfeusz to brzmienie zdecydowanie lepsze pod każdym względem, tyle że za 100 tys. a nie pięćdziesiąt i bez możliwości serwisu. Także wyjątkowy a nie przeciętny wygląd. Co do koloryzacji, to żywa muzyka jest barwna, a tylko niektórym redaktorom wydaje się, że bociany przynoszą ją na zszarzałych taśmach magnetofonowych 🙂

  2. Stefan pisze:

    Ciekawe, szkoda że im nie wyszło, z opisu wygląda na rozwinięcie 727 mkII.
    Trzeba w takim razie sprawdzić tą przystawkę iESL, mocno się różni od LST?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mocno się nie różni. LST jest szlachetniejszy brzmieniowo, co przy jego prostocie konstrukcyjnej i klasie transformatorów wydaje się nieuchronne.

      Stax musiał być świadomy, że to nie będzie nowy, ani tym bardziej poprawiony, T2. Przy tych założeniach konstrukcyjnych nie było innej możliwości.

      1. Stefan pisze:

        Dodam, że iESL jest łagodniejszy brzmieniowo, zwłaszcza z iCANem, no i można trochę pozmieniać przełącznikami.
        Ale już w tym samym zastosowaniu ze wzmacniaczem, to jest bardzo blisko, ja wprawdzie porównywałem wersję HB
        a nie HBZ, no ale ta miniaturyzacja można postawić na nocnym stoliku.

        1. Karol pisze:

          Jak ma się wieża Ifi w porównaniu do tego wzmacniacza oraz tego od Trilogy?

          1. Piotr Ryka pisze:

            Tak się ma, że sam bym ją wybrał.

  3. Patryk pisze:

    A ja marze o: Audiovalve Luminare 2016. + Final Audio X.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powodów do marzeń nie brak. Na szczęście 🙂

  4. Michal Pastuszak pisze:

    Zdecydowanie wolalbym Trilogy H1, zwlaszcza, ze cenowo prawie to samo, a brzmienie znacznie bardziej wciagajace i co istotne (dla mnie), dostajemy wiecej dociazenia/ciala ze szczytowymi Staxami.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Porównywałem, porównywałem. Recenzja niebawem.

  5. Ductus pisze:

    Spóźniony mój wpis Piotrze, tym niemniej szczery: Mając T8000 obok moich dwóch torów z Ayonem Crossfire III i Accu pre i końcówką A-50V (dwa LST do tego), muszę stwierdzić, że trafne wrażenie, jakie odniosłeś na początku swojego testu, pozostaje u mnie nadal, niestety. Kompletny brak holografii, dźwięk z małą sceną (a 009 mimo że w tym ograniczony, potrafi o wiele lepiej!), dość płaski i niespecjalnie barwny obraz. Z pewnością, co do wymienionych przez Ciebie zalet przy końcu recenzji, można by zgodzić się porównując do SRM-007t czy do 727. A już w żadnym wypadku nie jest to konkurencja do sławnego T2, dokładnie jak piszesz. Bardzo dobra, trafiająca w punkt recenzja – gratuluję!
    Stefan

    1. Piotr Ryka pisze:

      Miło się czyta pochwały, ale dużo bardziej bym wolał, żeby to Stax trafił w punkt „nowym T2” i znokautował konkurencję. Ale nic takiego się nie zdarzyło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy