Recenzja: SPL Phonitor 2

SPL_Phonitor_II_HiFiPhilosophy_DSC06077B   Niemiecki SPL i jego Phonitor to starzy znajomkowie. Opisywałem ten wzmacniacz jeszcze w 2009 roku i dobrze tamto spotkanie pamiętam. Testowałem go z nie posiadanymi już słuchawkami Ultrasone Edition9 i z rzadko teraz goszczącym w recenzjach odtwarzaczem Cairna, ale w konfrontacji z wciąż referencyjnym ASL Twin-Head. Nie od rzeczy będzie więc kilka spraw z tamtej recenzji przypomnieć i przy okazji rzucić okiem na zmieniające się czasy. Albowiem ówczesną recenzję zaczynałem od niewesołej konstatacji, że niewiele jest u nas dostępnych spośród najlepszych słuchawkowych wzmacniaczy – i przyznać trzeba, że pod tym względem sytuacja zasadniczo się nie zmieniła. Gdy spoglądam na listę aktualnie najlepszych, wciąż ponad połowa z nich okazuje się nieobecna, dowodząc kulawizny rynku i jego słabej siły nabywczej. Niemniej jest nieco lepiej, a będzie zaraz jeszcze, ponieważ znalazł dystrybutora sławny i niezwykle ceniony EAR, a także ma się niebawem pojawić bardzo podobno dobry wzmacniacz Audeze. Źle jest natomiast – i można powiedzieć wciąż – przede wszystkim z ofertą amerykańską, głównie z uwagi na koszty importu, wysokie oczekiwania tamtejszych producentów i perypetie podatkowe. A tak się niedobrze składa, że to tam najlepszych na świecie słuchawkowych wzmacniaczy powstaje najwięcej. Spośród tamtejszych najlepszych możemy nabyć Wells Audio, ale nie możemy go przedzakupowo posłuchać ani zrecenzować, ponieważ tylko ściągają na zamówienie. To samo dotyczy Grace Design, a z resztą jest jeszcze gorzej, jako że żadnego Woo Audio, RSA, Appexa czy ALO Audio zamówić nawet nie można inaczej jak na ślepo poprzez Internet. To ból dla recenzentów, obchodzących się smakiem, ale także dla poszukujących czegoś szczególnego, którzy też nie mogą rozpoznawczo posłuchać. Na pociechę zostaje Schiit oraz lampowe Cary i niebawem może także Audeze, a resztę trzeba w akcie desperacji brać po omacku albo odpuścić. Z nieznanych powodów to samo dotyczy włoskiego RudiStora, który należy do wytwórców popularnych i o światowej renomie, a przecież jest z Triestu, czyli leży całkiem niedaleko. To samo też włoskiego z koneksjami estońskimi Viva Audio, dostawcy lampowych wzmacniaczy najwyższej klasy. Natomiast lepszą stroną jest co innego, mianowicie ogólny przyrost. Od 2009 roku przybyło mnóstwo topowych słuchawek, jak również niemało wzmacniaczy do nich. Słuchawki stały się modą i nikogo teraz nie dziwi, że się na nie wydaje pieniądze większe niż na zakąskę w fast foodzie. A kiedy w 2005 roku zakładałem internetową dyskusję pod hasłem „Słuchawki wysokiego lotu”, opinie typu „słuchawki to erzac, lipa i szkoda pieniędzy” pojawiały się stale. Tymczasem teraz, po dekadzie, na AVS już osobny dział mają i pojawiają się także prognozy, że przyszłość należy do nich.

Starczy może tych historycznych wspominków oraz prognoz nieokreślonych, ale o paru sprawach retrospektywnie związanych z Phonitorem chciałbym jeszcze powiedzieć. Pierwsza to kwestia czysto techniczna, związana z obietnicą. Otóż jest jego twórcą SPL – firma stricte profesjonalna, która jako producent oprzyrządowania studyjnego ma ścisły związek z obróbką dźwięku i jego miksowaniem, a w efekcie do swego Phonitora wcisnęła spory bagaż tamtych doświadczeń. Historia z tym związana opowiada jak wiele po tym oczekiwałem, ale nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło, przed czym zresztą przestrzegał sam producent. Ten zasobny w regulatory i funkcje Phonitor to nie efekciarski gadżet, tylko inżynieryjne narzędzie dla tych, co potrafią słuchać. Tak więc efekty regulacji są takie na wprawne ucho, a nie żeby ktoś zdębiał albo oszalał z wrażenia. Druga rzecz jest podobnie praktyczna i ona mieć może nawet większe znaczenie. Otóż słuchany z Cairnem jako źródłem wydał mi się ten pierwszy Phonitor dobry, ale z wrażenia faktycznie nie oszalałem, ani nie byłem w szoku. Jednak kiedy go podpiąłem do opatrzonego czeredą lamp niespotykaną jak na odtwarzacz, stanowiącą nadzienie dawno już niestety nie produkowanego (naprawdę szkoda) odtwarzacza Ayon CD-3, wówczas właśnie z wrażenia aż siadłem i byłem zszokowany. To był na pewno najlepszy tranzystorowy wzmacniacz słuchawek jakiego do tamtej pory słuchałem i to mi utkwiło w pamięci wraz z lekcją o tym Ayonie. Szczegóły widnieją w recenzji i do niej zainteresowanych odsyłam.

Budowa

Co tu dużo mówić - jeden z najlepszych tranzystorów w historii słuchawkowego audio: SPL Phonitor II.

Co tu dużo mówić – jeden z najlepszych tranzystorów w historii słuchawkowego audio: SPL Phonitor II.

   Ta obecna recenzja z kolei jest głównie po to, by tego Phonitora przypomnieć. To mu się bezsprzecznie należy, mimo iż jest już nowsza wersja pod nazwą Phonitor X. Ta też po recenzję ma zjechać, ale nim to się stanie rzućmy okiem i uchem dla przypomnienia na ten niemiecki profesjonalizm w wersji pośredniej, drugiej. Od czasu pierwszej zmieniło się niewiele, bo głównie opuścił Niemców dowcip i zgubił im się nochal. Pierwsza też bowiem miała na środku duże pokrętło, które z uwagi na spojrzenie wiszących nad nim po obu stronach okrągłych wskaźników wychyłowych kojarzyło się właśnie z nochalem. Teraz tamto skojarzenie do twarzy jakiegoś robota czy androida zostało zaprzepaszczone, ponieważ oba wskaźniki przesunięto do boku, już bez żadnych z twarzą paralel. Lecz poza tym wciąż dostajemy to samo i wciąż bardzo dużo. Możemy zatem crossować kanały i dodatkowo wzmacniać siłę położonego między nimi środka, możemy przerzucać się między trybami mono/stereo i wirtualnie zmieniać kąty ustawienia głośników, a także regulować balans oraz decydować o całościowej sile wzmocnienia w przedziałach 0, +6, +12 dB. A wszystko na bazie łącz XLR do wyboru z RCA i w trybach wzmacniacz słuchawkowy albo przedwzmacniacz. Tu wszakże jedna uwaga, tycząca też wersji pierwszej. Otóż w wersji 2 wciąż nie ma dla słuchawek przyłącza symetrycznego, mimo iż są symetryczne wejścia sygnału (dwie pary) jak również symetryczne wyjście, tyle że dla funkcji przedwzmacniacza a nie wzmacniacza słuchawkowego. Wytykałem to Phonitorowi pierwszemu i w dwójce ciągle nie zostało to poprawione, natomiast najnowszy Phonitor X ma już dla słuchawek symetryczne gniazdo 4-pin, czyli krytyka wreszcie dotarła. Nie wiem czemu tyle to czasu zajęło, a sprawa nie jest błaha, bo wprawdzie złącza niesymetryczne także grać pięknie potrafią, ale symetryczność dodatkowo poszerza scenę (nie zawsze, ale się zdarza), co dla słuchawek jest ważne.

Tego frontu nie da się pomylić z żadnym innym: audiofilska poezje przełączników i wskaźników wychyłowych uwieczniona w szczotkowanym aluminium. Coś pięknego!

Tego frontu nie da się pomylić z żadnym innym: audiofilska retrospektywa przełączników i wskaźników wychyłowych, uwieczniona w szczotkowanym aluminium.

Poza wymienionymi funkcjami ma Phonitor inne jeszcze dodatkowe przymioty, mianowicie na spodzie sześć skobelków regulacji wzmocnienia we/wy oraz aktywacji dla poszczególnych funkcji, a na panelu frontowym możliwość ustawiania czułości wskaźników wychyłowych oraz regulacji osobnej dla każdego kanału. Ma również przełącznik wyjścia głośniki lub słuchawki, czyli w praktyce działania jako słuchawkowy wzmacniacz albo przedwzmacniacz; a wszystko to, czyli bardzo dużo, za sześć tysięcy z kawałkiem, co czyni urządzenie konkurencyjnym względem konstrukcji od Sugdena, Brystona, White Bird czy Phasemation. Względem wersji pierwotnej jest jeszcze jedna różnica, mianowicie urządzenie stoi teraz na audiofilskich podstawkach o miękkim obuciu, a nie profesjonalnych stojakach z funkcją poddarcia frontu do góry. Wynikałoby z tego, że się ten pierwszy Phonitor między audiofilami przyjął i dobrze sprzedawał, ale były do niego uwagi, tak więc doczekał kontynuacji z sugerowanymi poprawkami. Szkoda jedynie, że ten 4-pinowy port pojawia się dopiero w wersji najnowszej, ale co robić, jest jak jest i trzeba badać co dają. A samo badanie bardzo przyjemne i już się na nie cieszę, bo oczywiście piszę post factum, czyli po wielu odsłuchach.

Dźwięk

Znak firmowy kunsztu technologicznego niemieckich konstruktorów - linia 120V dla osiągnięcia maksymalnej klarowności i dynamiki.

Znak firmowy technologicznego kunsztu niemieckich konstruktorów – linia 120V dla osiągnięcia maksymalnej klarowności i dynamiki.

   Na początek jak zawsze komputer, a przy nim Ayon Sigma z dodatkiem kabla ifi Gemini i jego modułu iUSB3.0. Można zatem zacierać rączki, bo to gwarancja jakości, podobnie jak sam Phonitor i czekające słuchawki. Z nimi miałem problem wyboru, bo był ich na miejscu legion, i w tym stanie rzeczy sięgnąłem po jedne tańsze, dwie pary średnich i dwie bardzo drogich. Przy czym te tańsze to nie będą jakieś szczególnie tanie, jako że trzeba zakładać, iż nikt Phonitora z takimi nie będzie na co dzień słuchał. Z kolei średnie to teraz takie, jak kiedyś bardzo drogie, bo ceny słuchawek skoczyły i górna granica poszybowała. Tak więc średnimi są takie za trzy, cztery, do pięć z kawałkiem włącznie, a drogie to te powyżej siedmiu i z górą bez limitu.

Ruszajmy po przygodę. Napisałem już w zagajeniu, że słuchany poprzednio Phonitor protoplasta wydał mi się najlepszym tranzystorowym wzmacniaczem słuchawek, pod obecność dostatecznie muzykalnego źródła zdolnym szokować jakością. I teraz, po siedmiu latach, słuchając wersji drugiej (niemalże identycznej) tamto wrażenie wróciło. Nie tak dosłownie, nie aż w tym stopniu, ale że to elita i sam czubek góry, to było poza dyskusją. Owszem, jest godna konkurencja. Jest świetny Trilogy 933, rewelacyjny Bakoon HPA-21 i godny najwyższych pochwał, wyjątkowo wielofunkcyjny hybrydowy ifi PRO iCan. Jest również lampowo grający tranzystor od Sugdena, przetwornik Mytek Manhattan ze świetnym słuchawkowym wyjściem i wybitnie grający w konwencji symetrycznej wzmacniacz od Phasemation. Ale Phonitor SPL-a ma w sobie coś takiego, co mi się szczególnie podoba i co jest dla niego swoiste. To coś trzeba najpierw zorganizować muzykalnym, dobrze wypełniającym źródłem, a także podtrzymać odpowiednim interkonektem. Trzeba też zadbać o regulację wzmacniacza, i w moim przypadku ważna tak naprawdę była tylko jedna – ustawienie kąta głośników na 15 stopni. W tej pozycji brzmienie miało posmak największego realizmu, ale każdy może oczywiście szukać własnego optimum. Lecz ten realizm… No właśnie. Podobnie jak recenzowane przed chwilą słuchawki Technicsa, ma ten Phonitor realizm można powiedzieć braterski, taki w przyjacielskim powitaniu i szczerym uścisku. Zwłaszcza przy tych piętnastu stopniach.

Jest też znany układ Matrix, starający się upodobnić maksymalnie doznania do tych znanych z systemów głośnikowych.

Jest też znany układ Matrix, starający się przywołać doznania z odsłuchów głośnikowych.

W relacji z ostatniego AVS utyskiwałem na powracającą w wielu pokojach atmosferę tajemniczości, dziwności i odrealnienia. Na przygaszone światło (w sensie samej muzyki), globalne ochłodzenie, magie jakichś połysków, szeptów, rzeczy chowających się w mroku. Taki muzyczny thriller, albo wręcz nawet horror, świadomie dążący do efektu niesamowitości. I jeśli tą atmosferę przenosić na słuchawki, to Sennheiser HD 600 nadadzą się pierwszorzędnie, bowiem mają sporo pogłosu, czerni, połysku i atmosfery takiej właśnie zaaranżowanej tajemniczości. Zarazem to klasyka i wzorzec słuchawkowości, kiedyś cenowo dość wysoki, później średni, a teraz zupełnie tani, mimo wciąż z grubsza tej samej ceny. Pozostający w produkcji od lat przeszło dwudziestu (1995) i wciąż stanowiący okazję. Kiedyś były te HD 600 bramami do high-endu i pozostały nimi do dzisiaj, jako że dobrze napędzone grać te staruszki potrafią dla konkurencji deprymująco. Przy cenie PLN 1300 stanowią istną zmorę już samą sławą marki, a tu jeszcze ta jakość i owo bycie klasykiem, mimo że od zawsze poważną alternatywą były Beyerdynamic DT880 i Grado SR325. Teraz to grono alternatyw znacznie się poszerzyło, o Meze, AKG i Focale, by daleko nie szukać, ale sennheiserowski klasyk wciąż pozostaje sobą, bo kupić go jest świetnym wyborem. No ale, jak mówiłem, to słuchawki mające specyfikę; z jednej strony realistyczną poprzez wierność odtwórczą, ale z drugiej podrasowaną tym mrokiem, połyskami i odbiciami dźwięku. A przy tym wypełnienie i moc basu tu punkty słabsze, wymagające dbałości i nakładów, podobnie jak bliskość i rozmiar wykonawców, tak żeby mocy i bezpośredniości kontaktu nie okazało się mało.

Jest dużo wzmacniaczy szczególnie dobrze grających z tymi Sennheiser HD 600. Jest lampowy Little Dot Mk VI+ i są tranzystorowe Bursony. Mój własny Twin-Head pierwotnie był strojony pod te właśnie słuchawki, podobnie jak strojone były sławne prosiaki Musical Fidelity. Wiele razy słyszałem te HD 600 grające popisowo, a mimo to kiedy je odpaliłem spod Phonitora, serce skoczyło z radości. I sam siebie pytam, a właściwie dlaczego? Bowiem nie zagrały jakoś szczególnie melodyjnie, bez żadnego lampowego „Ach!” pośród gładzi falujących amplitud i bez szczególnej płynności głosów. Bez żadnego wytężonego ciepła, słodyczy i zabawy w malarski światłocień. Bez charakterystycznej też dla nich teatralizacji zdobnej w mroki, błyski i lśniące niczym po nocnym deszczu powierzchnie. Tylko nadzwyczaj swojsko, blisko i bezpośrednio. W świetle – jakby nie one – dość jasnym i w temperaturze pokojowej, bez żadnej połyskliwości i nade wszystko w bliskim kontakcie z nadstawiającym uszu z niedowierzaniem słuchaczem. Blisko, dużymi źródłami, mocno, z wypełnieniem i przede wszystkim realistycznie. Nic pod publiczkę, bez upiększania, samą tylko muzyką. A tak przekonującą, iż wiesz momentalnie, że tego szukałeś i tego chcesz jak najwięcej. Matowo a nie lśniąco, dość jasno a nie ciemno, i mocno, bezpośrednio, a nie z daleka, mizernie.

Tylny panel przypomina nam również o tym, że Phonitor jest także bardzo sprawnym przedwzmacniaczem.

Tylny panel przypomina o tym, że Phonitor jest bardzo funkcjonalny i jest przedwzmacniaczem.

Aż coś we mnie jęknęło, tak to dobrze zagrało, a potem słuchałem i słuchałem; i ciągle mi było mało; aż na koniec zacząłem myśleć, że się tego dnia za inne słuchawki nie wezmę, tak trudno było się rozstać. I w sumie nie jestem do końca pewien, co mi się tak podobało, ale sądzę że przede wszystkim autentyzm, moc oraz łatwość słuchania. Ale i przestrzeń była ciekawa, naprawdę dobrze odwzorowana, na przykład w popisach orkiestry Ludwika XIII-go z płyty Jordi Savalla. Te kotły, tamburyny, skrzypce i fanfary…To wszystko żyło, przemawiało, istniało w pewnym otoczeniu, oddziaływało potężnie. Że aż nogi się rwały do tańca a ręce do klaskania. Trafiła mnie ta muzyka i zostałem znokautowany. Albowiem nie miała przesady ni żadnej sztuczności, a tylko moc oraz dar przekonania, że oto autentyczny muzyczny spektakl. 

Dźwięk cd.

I jak można było się spodziewać, Phonitor to wciąż klasa sama w sobie.

I jak można było się spodziewać, Phonitor to wciąż najwyższa klasa.

   Jako kolejnych użyłem nowych Technicsów, choć zamiar inny miałem. Ale dorabianie kabla do Beyerdynamic T1 się przeciągało i szyk przestawny się zrobił. Co względem skoku cenowego z tysiąca trzystu na pięć? Na pewno więcej w przekazie sopranów i związane z tym większe podekscytowanie oraz minimalna nerwowość. A przede wszystkim musiałem przestawić pokrętło „Crossfeed” z pozycji MAX na MIN, tak różne podejścia do krzyżowania kanałów słuchawki te pokazały. Ogólnie biorąc wzmaganie mieszania kanałów skutkuje w tym Phonitorze dźwiękiem coraz bliższym lampowemu oraz temu co oferuje Phasemation pokrętłem DAMP, to znaczy ociepleniem, wzrostem płynności, a także zmiękczaniem; ale o ile dla HD 600 maksymalizacja tego dawała świetny rezultat, o tyle Technicsy się przed tym wzdragały, same z siebie posiadając cechy tą regulacją oferowane i nie potrzebując ich od wzmacniacza. Poza tym przekazy były na zbliżonym poziomie, co doświadczonemu audiofilowi od razu powie, że wzmacniacz musiał być rewelacyjny. To rzecz dawno ustalona, że im tor lepszy, tym niemal zawsze różnice pomiędzy słuchawkami w wymiarze czysto jakościowym ulegają zatarciu, i tym razem niewątpliwie też tak było. Niemniej pewne różnice się pojawiły i sprowadzały do spokojniejszego i bardziej akwarelowego obrazu u HD 600, a bardziej połyskliwego, poszukującego szczegółów i lepiej nieco wypełnionego u Technicsów. Powiedziałbym przy tym, że ten od „japończyków” był bardziej typowy dla wysokiej jakości brzmienia: ciepły, bliski, elastyczny, cielesny, z minimalną chropawością tekstur i taką nieznacznie pod dyktando muzykalności przeciąganą frazą. Podobny do tego od Trilogy 933, czyli także mający lampowy posmak w tranzystorowym graniu. Natomiast ten od HD 600, tak samo jak przedtem solo, okazał się szczególny i czuję się trochę bezradny wobec konieczności opowiedzenia – dlaczego? Miał w sobie trudny do zdefiniowania, niezwykły doprawdy materializm; z jednej strony powstający bez wysiłku, jakby mimochodem, z drugiej wywierający wyjątkowo silne wrażenie. Na pewno było to brzmienie od tego z Technicsów chłodniejsze (nie jakieś 24-25 tylko 20-21 stopni) i na pewno bardziej matowe oraz nie takie gładkie, a jednocześnie pokazujące chętniej głębię sceny. Ale przede wszystkim imponujące (przynajmniej mnie) niewysilonym naturalizmem – taką prostoduszną oczywistością zaistniałego faktu. Jakby mówiło: A widzisz, ja nie muszę być lukrowane, podgrzane, z tortowym wypełnieniem i aromatem. Mnie sama codzienność wystarcza do tego, żebyś i tak był pod wrażeniem. I tak właśnie było. Prostszymi, uboższymi, dziecinnymi niemal środkami, osiągały HD 600 zbliżony rezultat. Można powiedzieć, że dzięki wyjątkowemu dopasowaniu, ale to przecież nic nie wyjaśnia.

SPL_Phonitor_II_HiFiPhilosophy_DSC06095B

Największą siłą jego brzmienia jest naturalność i swojskość, bez cienia udziwnień i kombinowania. Paradoksalnie, na przekór tym wszystkim regulacjom, a jednocześnie jako ich następstwo.

Bardzo w tej sytuacji żałowałem, że nie mam HD 800, by to dopasowanie do słuchawek Sennheisera na szerszej bazie potwierdzić bądź podważyć, ale zdecydowałem się mieć Beyerdynamic T1, więc szerszej bazy nie będzie. Poza tym dużo zależało od płyty i na niektórych Technicsy potrafiły udowadniać dużą przewagę dźwięczności, szczegółowości, mocy basu i umiejętności budowania bardziej trójwymiarowych dźwięków. Ich przestrzeń dużo bardziej ożywała i oferowała znacznie więcej piękna. Ale i tak wrażenie niezwykłości HD 600 pozostało. Pewnie, wybrałbym Technicsy, ale leciwy klasyk pokazał jakość, i tego mu nie zabiorą.

W konfrontacji z Twin-Head

By nie przedłużać opisu z resztą słuchawek przeniosłem się pod odtwarzacz i własny wzmacniacz. A także by móc do czegoś się odnieść, a nie wisieć w porównawczej próżni. Jasnym przy tym było, że Phonitor gra wyraźnie inaczej, ale dopiero bezpośrednia konfrontacja mogło to uściślić. I faktycznie, dźwiękowa pamięć mnie nie myliła, a różnice okazały się największe spośród kiedykolwiek zaistniałych. Oczywiście nie w sensie stopniowania jakości tylko szkół brzmienia. Te – jak nigdy – okazały się zasadnicze, i to z podtrzymaniem w odniesieniu do wszystkich słuchawek, z których najpodobniejsze przy obu wzmacniaczach okazały się najdroższe Final Audio Sonorous VIII. Pozostali, od względnie tanich do autentycznie drogich, różnili się zasadniczo. I od tych różnic zaczniemy, jako że charakterystyka wzmacniacza jest teraz najważniejsza. Najpierw jednak słowo w kwestii ogólnej, tak aby wszystko włożyć w ramy wartościujące, bez miejsca na domysły. Od razu więc a nie w podsumowaniu napiszę, że oba wzmacniacze, mimo tak wielkich odmienności stylistycznych podobały mi się ogromnie, a Phonitor do tego stopnia, że niektórych utworów na niektórych słuchawkach słuchało mi się z nim lepiej.

Co za różnice i jakie style? Phonitor dwa ma zasadnicze przymioty, w tym porównaniu ustalone jako oczywiste: upraszcza i porządkuje. Upraszcza brzmienia i porządkuje scenę. Jak na dłoni było to widać w każdym przypadku, niezależnie od słuchawek. Dźwięk wzmacniany przez lampy Twin-Head był bardziej wielowarstwowy, akustycznie złożony. Miał bogatszą strukturę wewnętrzną, był głębszy, wilgotny, bardziej sferyczny, połyskliwy, ze światłocieniem i lepiej wypełniony. Bardziej też rozdzwonony, płynniejszy, dłużej wybrzmiewający i mocniej nastawiony na artyzm w sensie niezwykłości i wzbogacania. Każdy teraz pomyśli, że o czym w takim razie tu mowa; wszak jasno z tego wynika, który wzmacniacz jest lepszy i proszę nie komplikować spraw oczywistych.

I choć osiąga to na drodze skomplikowanego procesu...

Prostota na drodze skomplikowanego procesu…

Ale nieprawda, nie tak prędko. Bo cóż z tego, że Twin-Head był taki bogaty, skoro głos wokalisty wypadał z Phonitorem prawdziwiej? Prościej wprawdzie, zwyczajniej, ale jako bardziej autentyczny. Prostotą oczywistości, tym naszym bezpośrednim związaniem z życiem. Albowiem Twin-Head grał zawsze jak na koncercie, jak w akustycznie przyrządzonym otoczeniu i ze specjalnymi efektami świetlnymi, podczas gdy Phonitor zwyczajnie, prosto, powszednio. Nie w piwnicy (na przykład Pod Baranami), nie w Filharmonii i nie w łazience, ani na górskiej przełęczy, tylko obok, jakbyś z kumplem rozmawiał. I ten jego realizm, pomimo że uboższy, skromniejszy, zwyklejszy, ogromną miał moc kreatywną oraz siłę sugestii. Poza tym tego się świetnie słuchało; to było jak samo życie i było łatwe w odbiorze, a zarazem dojmująco sugestywne. Tak więc od razu tutaj piszę, że żaden znany mi wzmacniacz tak nie gra i nie buduje realizmu tak prostymi, bezpośrednimi środkami.

Ale Phonitor nie tylko upraszcza, w imię realizmu zdejmując ozdobniki. On także porządkuje, konkretnie porządkuje scenę. Też było natychmiast słychać, jak w Twin-Head jest ona nakładaniem się źródeł i ich skomplikowanymi relacjami. Jak wszystko w muzycznym tyglu się miesza i nawzajem przenika, a owe strojne dźwięki na siebie wpadają i nawzajem się przysłaniają. U Phonitora tymczasem jak w wojsku: proste stroje, porządek, każdy wie co ma robić. Wy jesteście straż przednia, wy pośrodku, a tamci z tyłu. Żadnego bałaganu, przeszkadzania, zasłaniania i łażenia bez celu. Zgrany zespół, dobra widoczność, koordynacja i w efekcie łatwość patrzenia. Jak w ping-pongu albo tenisie, a nie w futbolu amerykańskim. Każdy dźwięk wyodrębniony, chociaż brzmieniowo skromniejszy.

Prawdą jest, że obraz Phonitora przy muzyce elektronicznej albo symfonicznej na tle Twin-Head jawił się jako uboższy, suchszy i emanujący prostotą a nie złożonością bytu trudnego do ogarnięcia jednym spojrzeniem. Tak więc z jednej strony rodził niedosyt złożoności, ale z drugiej dawał realizm rzeczy prostszych, łatwiejszych do przyswojenia. To była walka nadmiaru z umiarkowaniem, maskarady ze zwyczajnością i bajeranctwa z bezpośredniością. Tu kształty rubensowskie i ciała poskłębiane, a tu geometryczny porządek  i spokój jak z płótna Canaletta. Jedno jak portret statyczny, drugie na koniu w galopie. Na jednym postaci w zwykłych strojach, na drugim z orderami i w gali. Co woleć? – Ha, doprawdy, sam siebie o to pytałem. Bo niby po audiofilsku odpowiedź była jasna, ale co z tego kiedy czasem – i wcale, wcale często – ten prostszy obraz Phonitora wydawał się sympatyczniejszy. Nie zetknąłem się wcześniej z taką ambiwalencją i własnym takim rozdarciem: od stanu „Nie, to za skromne.” do „Ależ prawdziwie, jak przejmująco!”

...to efekt końcowy w niemal wszystkich wypadkach jest poruszająco harmonijny i spójny. Jak w żadnym innym wypadku. Po prostu klasyka słuchawkowego gatunku.

…a efekt końcowy zadziwiająco harmonijny i spójny.

Każde słuchawki z użytych, poza najdroższymi Sonorous, podawały dźwięki zupełnie inne w charakterze. W miarę jeszcze podobne u Beyerdynamic T1 V2 i Technics EAH-T700, a Audeze LCD-3 i Sennheiser HD 600 całkiem różne. W tej różności na plan pierwszy poza innym podejściem do scenicznego porządku najbardziej rzutowała złożoność brzmienia oraz soprany. Te z Twin-Head jako obfitsze, bardziej rozwibrowane i wyżej strzelające, ale tą swoją rozedrganą wszędobylskością czasami irytujące, podczas gdy te z Phonitora bardziej powściągliwe, spokojne i takie zebrane w sobie. Niczym jedna płaszczyzna a nie coś z warstw wielu, co się bardzo dobrze sprawdzało, zwłaszcza w naturalizmie głosów. Nie w efekcie, jak to się mawia, spiżowych, z dodaną wewnętrzną wibracją, tyko takich zwyczajnych, zwięzłych, jednopostaciowych. Zarazem zwyczajnością bardzo na serio, na bardzo dobrym poziomie. Realną, konkretną, przekonującą i mnie przynajmniej odpowiadającą. Chciałbym mieć ten wzmacniacz, na pewno.

Podsumowanie

SPL_Phonitor_II_HiFiPhilosophy_DSC06083B   Sytuacja z Phonitorem bez wątpienia jest nadzwyczajna. Z jednej strony urąga audiofilskim standardom, nie stawiając na dźwięk wyjątkowo bogaty, wilgotny, dźwięczny i wielogłosowy. Z drugiej tkwi w realizmie nomen omen po uszy i od tak groźnych konkurentów jak Ragnarok czy Phasemation wypadł w moim odczuciu lepiej. To dziwna bestia, niepospolita, innymi kryteriami się rządząca. Oczywistą naturalnością, oczywistą łatwością słuchania, jednoznacznością życiem samym potwierdzaną i brakiem przesady. Wiele razy już o tym pisałem, o takiej prostszej a jakże skutecznej drodze przekonywania słuchacza. Phonitor operuje nią po mistrzowsku i dlatego ciągle uważam, że należy do wąskiego grona najlepszych tranzystorowych napędów słuchawek. I wcale przy tym się nie wysila. Nie ma osobnej sekcji zasilania, nie waży parunastu kilogramów, nie stawia na wyjątkowo krótkie, niczego nie zakłócające ścieżki ani lampowe single ended. Przeciwnie, sygnał u niego wędruje poprzez skomplikowane regulacje, umożliwiające szczególnie głęboką ingerencję w brzmienie. A mimo to na końcu, po wycyzelowaniu regulowanych parametrów, dostajemy sygnał szczególnie naturalny, zdolny przewyższyć konkurencję. W dodatku bez problemu radzący sobie z każdymi słuchawkami, niezależnie od ceny i impedancji. I jeszcze, jakby było mało, potrafiący nawet stosunkowo niedrogie napędzać jakby kosztowały majątek, a wszystko to z wyjątkową łatwością słuchania, nie skażoną przesadą i dziwactwami. Taka prosta ścieżka sukcesu poprzez gąszcz regulacji. Za sześć tysięcy, a więc całkiem przytomnie; z samymi tranzystorami, a więc tanią eksploatacją i bez grzania pomieszczenia. Z ciekawym także wyglądem w solidnym wykonaniu. Profesjonalnie, made in Germany, symetrycznie i z niespotykanymi możliwościami strojenia dźwięku. Rekomendacja.

 

W punktach:

Zalety

  • Prostota i naturalność.
  • Osiągane drogą skomplikowanych regulacji brzmienia.
  • Rzadko widziane poczucie realizmu.
  • Wyjątkowo przejrzysta, czytelna scena.
  • Szczególne podejście do sfery sopranowej, nadzwyczaj przekonujące.
  • Oszczędnymi środkami w stronę perfekcji.
  • W efekcie niespotykana łatwość słuchania.
  • Suchy dźwięk, a jakże prawdziwy.
  • Jasne, wszystko wydobywające światło.
  • Żadnego czary mary, tajemniczości, zagadek – sama trzeźwość.
  • Ludzkie głosy całkiem jak z życia.
  • Doskonała separacja planów.
  • Każdy dźwięk jak na dłoni.
  • Bezbłędna obsługa każdych słuchawek.
  • Bonus w postaci świetnego napędzania tych relatywnie tanich.
  • To niewątpliwie inna szkoła dźwięku, jedyna w swoim rodzaju.
  • Niepospolity wygląd.
  • Masa regulacji.
  • W tym krzyżowanie kanałów, podbijanie środka i kąty ustawienia głośników/słuchawek.
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Symetryczność.
  • Precyzyjny potencjometr.
  • Wskaźniki wychyłowe mają swój czar.
  • Napędzi każde słuchawki, nawet najbardziej prądowo wymagające.
  • Dobra relacja jakości do ceny.
  • Staranne wykonanie.
  • Do wyboru wersja srebrna lub czarna.
  • Made in Germany.
  • Uznany, profesjonalny producent.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie dla zwolenników mokrego, wzbogaconego brzmienia.
  • Obsłuży każde słuchawki, ale źródła potrzebuje dobrego.
  • Tak samo jak okablowania.
  • Brak gniazda symetrycznego słuchawek. (Jest w nowszej wersji.)

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

MusicToolz

 

 

 

 

Dane techniczne:

  • Wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz.
  • Obsługa słuchawek o impedancji powyżej 10 Ω.
  • Innowacyjna technologia naśladownictwa brzmienia głośnikowego w słuchawkach.
  • Kontrola balansu kanałów.
  • Mono/Stereo.
  • Pilot.
  • Moc wyjściowa: 2 x 2W (1kHz/300Ohm).
  • Pasmo przenoszenia: 4 Hz – 480 kHz (+-3dB).
  • THD+N: 0.00091% (HP), 0.00085% (Line)
  • Dynamika: 133,62 dB (HP), 134,37 dB (Line).
  • Made in Germany.
  • Cena 6300 PLN.

 

System:

  • Źródła PC, Accuphase DP-700.
  • Przetwornik: Ayon Sigma.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Phasemation EPA-07, Phonitor 2, Schiit Ragnarok.
  • Słuchawki: Audeze LCD-3, AudioQuest NightHawk, Final Audio Sonorous VIII, Sennheiser HD 600, Technics EAH-T700.
  • Kabel USB: ifi Gemini z ifi USB3.0.
  • Interkonekty: Tellurium Q Black Diamond XLR, Tonalium Audio XLR, Siltech Royal Queen Signature RCA, Sulek Audio RCA.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

28 komentarzy w “Recenzja: SPL Phonitor 2

  1. Soundman pisze:

    Ha ,czyli w skrócie, dla kogoś poszukującego prawdy w muzyce,nie zafałszowanej niczym Phonitor II to rewelacja, Twin Head to jednak już bajkowa prezencja dla melomana.

    1. PIotr Ryka pisze:

      To nie jest takie proste, ponieważ wymagałoby konfrontacji z rzeczywistością; weryfikacji poprzez porównanie z sytuacją nagraniową. Nie można przesądzić, jak brzmiał na przykład wokalista – bardziej jak w T-H czy Phonitorze – nie mając wiedzy o warunkach nagrania. Można tylko powiedzieć, które brzmienie wydaje się prawdziwsze. A nawet nie tyle prawdziwsze, co zwyklejsze. A nawet to jeszcze nie wszystko, ponieważ czasami to Phonitor wydaje się zbyt prosty, a czasami T-H zbyt podrasowany. Czasami jeden wydaje się prawdziwszy, czasami drugi, a i tak to zawsze jest „wydawanie się” a nie definitywna weryfikacja. Gdybym miał jednak przesądzać, powiedziałbym, że T-H jest częściej prawdziwy, natomiast Phonitora słucha się nieraz łatwiej, a jego prostota ma dar przekonywania. Dlatego chciałbym go mieć. Reprezentuje łatwo przyswajalny realizm w stopniu nieosiągalnym dla innych. Być może nieraz zafałszowywany prostotą, zbyt oczyszczony, ale bardzo skuteczny.

      1. Stefan pisze:

        A jak wypada Phonitor na tle ifi iCAN PRO ?

        1. PIotr Ryka pisze:

          Dość podobnie, ale dźwięki bardziej ujednoznacznia, a scenę bardziej porządkuje poprzez separację źródeł.

          1. Stefan pisze:

            To ciekawe, bo separacja w iCAN PRO była bardzo dobra, trzeba będzie posłuchać.
            A czy Phonitor X zawita może na testy?

          2. PIotr Ryka pisze:

            U Phonitora usłyszysz jak separacja dokładną być może a prostota prostotą. Co do Phonitora X, to podobno od 2 nie różni się niczym poza tym 4-pinem z przodu, ale że mam kable 4-pinowe do paru słuchawek, to ma zjechać i dać się posłuchać porównawczo w symetrycznej konfiguracji. Lecz na razie w Polsce go nie ma.

          3. Stefan pisze:

            A który dodaje mniej od siebie, pewnie Phonitor?
            iCAN ma możliwość dostrojenia poprzez tryb pracy, powinien być bardziej uniwersalny.

          4. PIotr Ryka pisze:

            Wydaje mi się, że mniej dodaje iCan (z wyłączonymi procesorami), ale wrażenie jest takie, jakby mniej dodawał Phonitor.

          5. Stefan pisze:

            Dynamiką i zniekształceniami Phonitor pokonuje iCANa,
            no ale i tak liczy się to co się słyszy. Coraz ciekawiej na rynku wzmacniaczy.
            Ciekawe dlaczego X jest droższy od 2, jak to prawie to samo.

          6. Stefan pisze:

            Czy ja dobrze widzę X ma DACa?

          7. PIotr Ryka pisze:

            Moc ma zwiększoną do 3,7W, a DAC jest opcjonalny. Poza tym włącznik ma z przodu i, co mnie trochę martwi, kąt minimalny 22 stopnie a nie 15.

  2. Maciej pisze:

    Super recenzja. Jako posiadacz potwierdzam wiele obserwacji. Phonitora przy lampie owszem bardziej suchy, ale przy innych tranzystorach jest raczej jak Mullard przy Siemensie 🙂

  3. Soundman pisze:

    Teraz pytanie jak musi grać Phonitor X po XLR?…ciekawość.

    1. Maciej pisze:

      Tak samo jak Phonitor 2 po balansie, tylko trzeba zrobić kabelek do tylnego wyjścia xlr, wyjście preampowe ma pełną funkcjonalność słuchawkowego 🙂 2 x 3pin xlr i gendrr changer lub po prostu od razu prawidłowy wtyk. Ale mamy wtedy bodajże 2.5W Phonitorowej wspaniałości zbalansowanej

      Idę dalej opoczywać z armaturami Phonaka na leżaku. To lepsze niż nie jedne nauszne.

    2. saintkrusher pisze:

      Dokładam swoją małą cegiełkę do wątku ponieważ od dwóch dni posiadam u siebie Phonitor-a X i z HD800s gra świetnie. Bardzo technicznie i studyjnie, detalicznie (przy włączonym systemie Matrix). Szczerze powiedziawszy nie mam obecnie dobrego źródła i myślę że przez to dźwięk jest wychudzony. Sprzęt sprawdza się też wyśmienicie jako przedwzmacniacz z moimi monitorami aktywnymi. Gdy wyłączymy wszystkie procesory robi się na pewno mniej analitycznie a bardziej relaksacyjnie.

  4. navigator pisze:

    Pierwszy raz jako komentujacy: witam. Można się spodziewać jakiejś recenzji nowego Myteka Brooklyna, z MQA i z sekcją wzmacniacza słuchawkowego? Ponoć z uwagą konstruowanego. Bo to wyszłoby, DAC plus wzmocnienie, w cenie jednego Phonitora X; i jeszcze blisko z serwisem w razie czego; pzdr. (lepiej tę wersję komentarza, literówki poprawiłem 🙂 pzdr)

    1. PIotr Ryka pisze:

      Szansa na pewno jest, ale na razie nic konkretnego poza nią. Tak więc nie prędzej niż za parę miesięcy. Ale słuchałem tego Brooklyna na AVS i spisywał się bardzo dobrze.

      1. Miltoniusz pisze:

        Podobno już jest Mytek Manhattan II. To było by chyba jeszcze ciekawsze.

        1. PIotr Ryka pisze:

          W takim razie spróbuję się dowiedzieć.

        2. PIotr Ryka pisze:

          Sprawdziłem. Jest faktycznie nowy Mytek Manhattan, który różni się tym, że będzie umiał czytać zapowiadane pliki najwyższej jakości z Tidala. Mytek życzy sobie za to dopłaty trzech tysięcy dolarów, a inni dają to darmo w nowych firmware. Cóż, każdy ma własną politykę…

    2. Maciej pisze:

      Z moich doświadczeń wynika, że połączenie hi-endowego wzmacniacza słuchawkowego z dacem to zadanie karkołomne w praktyce. Ale może Manhattan II lub Brooklyn pokażą niemożliwe.

  5. navigator pisze:

    Pozwolę sobie wtrącić jeszcze: z odsłuchanego poniższego filmiku instruktażowego SPL wychodzi na to, że system Matrix łączy się jednak z utratą szerokości sceny w odsłuchu słuchawkowym, szczególnie przy ustawieniach głośników małego kata, 15-22, wiec też i tego preferowanego przez Pana. Rozumiem, ze przy HD 600, jako scenicznie „szczupłych” (jak dobrze pamiętam) nie ma drastycznego odczucia tego cięcia sceny, ale w bardziej „width-soundstage” słuchawkach już pewnie będzie. Czyli chyba robiłby się paradoks: włączamy Matrix, by mieć bardziej głośnikowy odsłuch, tniemy zarazem szerokość sceny, której szukaliśmy jako kompensacji braku głośników. Dobrze sobie „Matrixuje” zagadnienie? 🙂 Pzdr https://www.youtube.com/watch?v=0Rn3siX93fM

    1. PIotr Ryka pisze:

      Zależy co rozumieć przez szerokość sceny głośnikowej. Wiele słuchawek, zwłaszcza te gorsze, gra w głowie, i wówczas o szerokiej scenie oczywiście nie ma mowy, ale jest sporo takich, które grają po bokach głowy, a wówczas scena staje się nienaturalnie szeroka, też całkiem nieprawdziwa. Dobre głośniki w dobrym pomieszczeniu scenę powinny budować przede wszystkim w głąb. Gdy scena wyłazi bokami za ściany, nie jest przecież prawdziwie. U samych słuchawek sceny są bardzo różne – zarówno okropne jak i fascynujące. Najprawdziwsza jest w AKG K1000, ale na mnie większe wrażenie robiły te mniej prawdziwe – można powiedzieć przedobrzone – z Grado GS1000 czy Stax SR-Omega. Nie tak trójwymiarowe, ale głębsze i obszerniejsze. Ogólnie biorąc kształt i odbiór sceny to bardzo indywidualny parametr odbioru. A co do Matrix i kątów głośników, to dla mnie ważne było poczucie naturalności samego dźwięku a nie kształt sceny. Tym się kierowałem wybierając 15 stopni, a nie samą scenę. Bo cóż po scenie, kiedy dźwięki są mniej prawdziwe? Ale, jak napisałem w recenzji, każdy może wybierać ustawienie sobie najbardziej odpowiadające. U mnie było to akurat 15 stopni i nikomu takiego nie narzucam. Dodatkowo w grę wchodzą jeszcze zapewne kształty małżowin, które każdy ma inne. <poza tym można woleć scenę od samych dźwięków. To subiektywny wybór i nie można tu za kogoś decydować.

      1. MAREK pisze:

        Dodam tylko od siebie, że mi najbardziej pasuje jak wszystkie te matrixy w Phonitorze są wyłączone. Wtedy daje mi to najlepszy efekt.

  6. Maciej pisze:

    Polecam posłuchanie AKG Q701 z Phonitorem. Po tym doświadczeniu planuję zakup tego modelu AKG. Mój największy błąd to to że wcześniej nie spróbowałem. Fenomenalne nauszniki, jeśli ktoś lubi przekaz nautralny a nie pokaz fajerwerków na jeden wieczór.

  7. taka sytuacja pisze:

    w skrócie: SPL Phonitor czy IFI iCAN Pro, do Meze Empyrean?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sobie bym kupił Phonitora. Ale wymaga muzykalnego źródła.

  8. Kalol pisze:

    Czy rekomanduje Pan zakup hd 600 do phonitora xe?
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy