Dźwięk
Na początek jak zawsze komputer, a przy nim Ayon Sigma z dodatkiem kabla ifi Gemini i jego modułu iUSB3.0. Można zatem zacierać rączki, bo to gwarancja jakości, podobnie jak sam Phonitor i czekające słuchawki. Z nimi miałem problem wyboru, bo był ich na miejscu legion, i w tym stanie rzeczy sięgnąłem po jedne tańsze, dwie pary średnich i dwie bardzo drogich. Przy czym te tańsze to nie będą jakieś szczególnie tanie, jako że trzeba zakładać, iż nikt Phonitora z takimi nie będzie na co dzień słuchał. Z kolei średnie to teraz takie, jak kiedyś bardzo drogie, bo ceny słuchawek skoczyły i górna granica poszybowała. Tak więc średnimi są takie za trzy, cztery, do pięć z kawałkiem włącznie, a drogie to te powyżej siedmiu i z górą bez limitu.
Ruszajmy po przygodę. Napisałem już w zagajeniu, że słuchany poprzednio Phonitor protoplasta wydał mi się najlepszym tranzystorowym wzmacniaczem słuchawek, pod obecność dostatecznie muzykalnego źródła zdolnym szokować jakością. I teraz, po siedmiu latach, słuchając wersji drugiej (niemalże identycznej) tamto wrażenie wróciło. Nie tak dosłownie, nie aż w tym stopniu, ale że to elita i sam czubek góry, to było poza dyskusją. Owszem, jest godna konkurencja. Jest świetny Trilogy 933, rewelacyjny Bakoon HPA-21 i godny najwyższych pochwał, wyjątkowo wielofunkcyjny hybrydowy ifi PRO iCan. Jest również lampowo grający tranzystor od Sugdena, przetwornik Mytek Manhattan ze świetnym słuchawkowym wyjściem i wybitnie grający w konwencji symetrycznej wzmacniacz od Phasemation. Ale Phonitor SPL-a ma w sobie coś takiego, co mi się szczególnie podoba i co jest dla niego swoiste. To coś trzeba najpierw zorganizować muzykalnym, dobrze wypełniającym źródłem, a także podtrzymać odpowiednim interkonektem. Trzeba też zadbać o regulację wzmacniacza, i w moim przypadku ważna tak naprawdę była tylko jedna – ustawienie kąta głośników na 15 stopni. W tej pozycji brzmienie miało posmak największego realizmu, ale każdy może oczywiście szukać własnego optimum. Lecz ten realizm… No właśnie. Podobnie jak recenzowane przed chwilą słuchawki Technicsa, ma ten Phonitor realizm można powiedzieć braterski, taki w przyjacielskim powitaniu i szczerym uścisku. Zwłaszcza przy tych piętnastu stopniach.
W relacji z ostatniego AVS utyskiwałem na powracającą w wielu pokojach atmosferę tajemniczości, dziwności i odrealnienia. Na przygaszone światło (w sensie samej muzyki), globalne ochłodzenie, magie jakichś połysków, szeptów, rzeczy chowających się w mroku. Taki muzyczny thriller, albo wręcz nawet horror, świadomie dążący do efektu niesamowitości. I jeśli tą atmosferę przenosić na słuchawki, to Sennheiser HD 600 nadadzą się pierwszorzędnie, bowiem mają sporo pogłosu, czerni, połysku i atmosfery takiej właśnie zaaranżowanej tajemniczości. Zarazem to klasyka i wzorzec słuchawkowości, kiedyś cenowo dość wysoki, później średni, a teraz zupełnie tani, mimo wciąż z grubsza tej samej ceny. Pozostający w produkcji od lat przeszło dwudziestu (1995) i wciąż stanowiący okazję. Kiedyś były te HD 600 bramami do high-endu i pozostały nimi do dzisiaj, jako że dobrze napędzone grać te staruszki potrafią dla konkurencji deprymująco. Przy cenie PLN 1300 stanowią istną zmorę już samą sławą marki, a tu jeszcze ta jakość i owo bycie klasykiem, mimo że od zawsze poważną alternatywą były Beyerdynamic DT880 i Grado SR325. Teraz to grono alternatyw znacznie się poszerzyło, o Meze, AKG i Focale, by daleko nie szukać, ale sennheiserowski klasyk wciąż pozostaje sobą, bo kupić go jest świetnym wyborem. No ale, jak mówiłem, to słuchawki mające specyfikę; z jednej strony realistyczną poprzez wierność odtwórczą, ale z drugiej podrasowaną tym mrokiem, połyskami i odbiciami dźwięku. A przy tym wypełnienie i moc basu tu punkty słabsze, wymagające dbałości i nakładów, podobnie jak bliskość i rozmiar wykonawców, tak żeby mocy i bezpośredniości kontaktu nie okazało się mało.
Jest dużo wzmacniaczy szczególnie dobrze grających z tymi Sennheiser HD 600. Jest lampowy Little Dot Mk VI+ i są tranzystorowe Bursony. Mój własny Twin-Head pierwotnie był strojony pod te właśnie słuchawki, podobnie jak strojone były sławne prosiaki Musical Fidelity. Wiele razy słyszałem te HD 600 grające popisowo, a mimo to kiedy je odpaliłem spod Phonitora, serce skoczyło z radości. I sam siebie pytam, a właściwie dlaczego? Bowiem nie zagrały jakoś szczególnie melodyjnie, bez żadnego lampowego „Ach!” pośród gładzi falujących amplitud i bez szczególnej płynności głosów. Bez żadnego wytężonego ciepła, słodyczy i zabawy w malarski światłocień. Bez charakterystycznej też dla nich teatralizacji zdobnej w mroki, błyski i lśniące niczym po nocnym deszczu powierzchnie. Tylko nadzwyczaj swojsko, blisko i bezpośrednio. W świetle – jakby nie one – dość jasnym i w temperaturze pokojowej, bez żadnej połyskliwości i nade wszystko w bliskim kontakcie z nadstawiającym uszu z niedowierzaniem słuchaczem. Blisko, dużymi źródłami, mocno, z wypełnieniem i przede wszystkim realistycznie. Nic pod publiczkę, bez upiększania, samą tylko muzyką. A tak przekonującą, iż wiesz momentalnie, że tego szukałeś i tego chcesz jak najwięcej. Matowo a nie lśniąco, dość jasno a nie ciemno, i mocno, bezpośrednio, a nie z daleka, mizernie.
Aż coś we mnie jęknęło, tak to dobrze zagrało, a potem słuchałem i słuchałem; i ciągle mi było mało; aż na koniec zacząłem myśleć, że się tego dnia za inne słuchawki nie wezmę, tak trudno było się rozstać. I w sumie nie jestem do końca pewien, co mi się tak podobało, ale sądzę że przede wszystkim autentyzm, moc oraz łatwość słuchania. Ale i przestrzeń była ciekawa, naprawdę dobrze odwzorowana, na przykład w popisach orkiestry Ludwika XIII-go z płyty Jordi Savalla. Te kotły, tamburyny, skrzypce i fanfary…To wszystko żyło, przemawiało, istniało w pewnym otoczeniu, oddziaływało potężnie. Że aż nogi się rwały do tańca a ręce do klaskania. Trafiła mnie ta muzyka i zostałem znokautowany. Albowiem nie miała przesady ni żadnej sztuczności, a tylko moc oraz dar przekonania, że oto autentyczny muzyczny spektakl.
Ha ,czyli w skrócie, dla kogoś poszukującego prawdy w muzyce,nie zafałszowanej niczym Phonitor II to rewelacja, Twin Head to jednak już bajkowa prezencja dla melomana.
To nie jest takie proste, ponieważ wymagałoby konfrontacji z rzeczywistością; weryfikacji poprzez porównanie z sytuacją nagraniową. Nie można przesądzić, jak brzmiał na przykład wokalista – bardziej jak w T-H czy Phonitorze – nie mając wiedzy o warunkach nagrania. Można tylko powiedzieć, które brzmienie wydaje się prawdziwsze. A nawet nie tyle prawdziwsze, co zwyklejsze. A nawet to jeszcze nie wszystko, ponieważ czasami to Phonitor wydaje się zbyt prosty, a czasami T-H zbyt podrasowany. Czasami jeden wydaje się prawdziwszy, czasami drugi, a i tak to zawsze jest „wydawanie się” a nie definitywna weryfikacja. Gdybym miał jednak przesądzać, powiedziałbym, że T-H jest częściej prawdziwy, natomiast Phonitora słucha się nieraz łatwiej, a jego prostota ma dar przekonywania. Dlatego chciałbym go mieć. Reprezentuje łatwo przyswajalny realizm w stopniu nieosiągalnym dla innych. Być może nieraz zafałszowywany prostotą, zbyt oczyszczony, ale bardzo skuteczny.
A jak wypada Phonitor na tle ifi iCAN PRO ?
Dość podobnie, ale dźwięki bardziej ujednoznacznia, a scenę bardziej porządkuje poprzez separację źródeł.
To ciekawe, bo separacja w iCAN PRO była bardzo dobra, trzeba będzie posłuchać.
A czy Phonitor X zawita może na testy?
U Phonitora usłyszysz jak separacja dokładną być może a prostota prostotą. Co do Phonitora X, to podobno od 2 nie różni się niczym poza tym 4-pinem z przodu, ale że mam kable 4-pinowe do paru słuchawek, to ma zjechać i dać się posłuchać porównawczo w symetrycznej konfiguracji. Lecz na razie w Polsce go nie ma.
A który dodaje mniej od siebie, pewnie Phonitor?
iCAN ma możliwość dostrojenia poprzez tryb pracy, powinien być bardziej uniwersalny.
Wydaje mi się, że mniej dodaje iCan (z wyłączonymi procesorami), ale wrażenie jest takie, jakby mniej dodawał Phonitor.
Dynamiką i zniekształceniami Phonitor pokonuje iCANa,
no ale i tak liczy się to co się słyszy. Coraz ciekawiej na rynku wzmacniaczy.
Ciekawe dlaczego X jest droższy od 2, jak to prawie to samo.
Czy ja dobrze widzę X ma DACa?
Moc ma zwiększoną do 3,7W, a DAC jest opcjonalny. Poza tym włącznik ma z przodu i, co mnie trochę martwi, kąt minimalny 22 stopnie a nie 15.
Super recenzja. Jako posiadacz potwierdzam wiele obserwacji. Phonitora przy lampie owszem bardziej suchy, ale przy innych tranzystorach jest raczej jak Mullard przy Siemensie 🙂
Teraz pytanie jak musi grać Phonitor X po XLR?…ciekawość.
Tak samo jak Phonitor 2 po balansie, tylko trzeba zrobić kabelek do tylnego wyjścia xlr, wyjście preampowe ma pełną funkcjonalność słuchawkowego 🙂 2 x 3pin xlr i gendrr changer lub po prostu od razu prawidłowy wtyk. Ale mamy wtedy bodajże 2.5W Phonitorowej wspaniałości zbalansowanej
Idę dalej opoczywać z armaturami Phonaka na leżaku. To lepsze niż nie jedne nauszne.
Dokładam swoją małą cegiełkę do wątku ponieważ od dwóch dni posiadam u siebie Phonitor-a X i z HD800s gra świetnie. Bardzo technicznie i studyjnie, detalicznie (przy włączonym systemie Matrix). Szczerze powiedziawszy nie mam obecnie dobrego źródła i myślę że przez to dźwięk jest wychudzony. Sprzęt sprawdza się też wyśmienicie jako przedwzmacniacz z moimi monitorami aktywnymi. Gdy wyłączymy wszystkie procesory robi się na pewno mniej analitycznie a bardziej relaksacyjnie.
Pierwszy raz jako komentujacy: witam. Można się spodziewać jakiejś recenzji nowego Myteka Brooklyna, z MQA i z sekcją wzmacniacza słuchawkowego? Ponoć z uwagą konstruowanego. Bo to wyszłoby, DAC plus wzmocnienie, w cenie jednego Phonitora X; i jeszcze blisko z serwisem w razie czego; pzdr. (lepiej tę wersję komentarza, literówki poprawiłem 🙂 pzdr)
Szansa na pewno jest, ale na razie nic konkretnego poza nią. Tak więc nie prędzej niż za parę miesięcy. Ale słuchałem tego Brooklyna na AVS i spisywał się bardzo dobrze.
Podobno już jest Mytek Manhattan II. To było by chyba jeszcze ciekawsze.
W takim razie spróbuję się dowiedzieć.
Sprawdziłem. Jest faktycznie nowy Mytek Manhattan, który różni się tym, że będzie umiał czytać zapowiadane pliki najwyższej jakości z Tidala. Mytek życzy sobie za to dopłaty trzech tysięcy dolarów, a inni dają to darmo w nowych firmware. Cóż, każdy ma własną politykę…
Z moich doświadczeń wynika, że połączenie hi-endowego wzmacniacza słuchawkowego z dacem to zadanie karkołomne w praktyce. Ale może Manhattan II lub Brooklyn pokażą niemożliwe.
Pozwolę sobie wtrącić jeszcze: z odsłuchanego poniższego filmiku instruktażowego SPL wychodzi na to, że system Matrix łączy się jednak z utratą szerokości sceny w odsłuchu słuchawkowym, szczególnie przy ustawieniach głośników małego kata, 15-22, wiec też i tego preferowanego przez Pana. Rozumiem, ze przy HD 600, jako scenicznie „szczupłych” (jak dobrze pamiętam) nie ma drastycznego odczucia tego cięcia sceny, ale w bardziej „width-soundstage” słuchawkach już pewnie będzie. Czyli chyba robiłby się paradoks: włączamy Matrix, by mieć bardziej głośnikowy odsłuch, tniemy zarazem szerokość sceny, której szukaliśmy jako kompensacji braku głośników. Dobrze sobie „Matrixuje” zagadnienie? 🙂 Pzdr https://www.youtube.com/watch?v=0Rn3siX93fM
Zależy co rozumieć przez szerokość sceny głośnikowej. Wiele słuchawek, zwłaszcza te gorsze, gra w głowie, i wówczas o szerokiej scenie oczywiście nie ma mowy, ale jest sporo takich, które grają po bokach głowy, a wówczas scena staje się nienaturalnie szeroka, też całkiem nieprawdziwa. Dobre głośniki w dobrym pomieszczeniu scenę powinny budować przede wszystkim w głąb. Gdy scena wyłazi bokami za ściany, nie jest przecież prawdziwie. U samych słuchawek sceny są bardzo różne – zarówno okropne jak i fascynujące. Najprawdziwsza jest w AKG K1000, ale na mnie większe wrażenie robiły te mniej prawdziwe – można powiedzieć przedobrzone – z Grado GS1000 czy Stax SR-Omega. Nie tak trójwymiarowe, ale głębsze i obszerniejsze. Ogólnie biorąc kształt i odbiór sceny to bardzo indywidualny parametr odbioru. A co do Matrix i kątów głośników, to dla mnie ważne było poczucie naturalności samego dźwięku a nie kształt sceny. Tym się kierowałem wybierając 15 stopni, a nie samą scenę. Bo cóż po scenie, kiedy dźwięki są mniej prawdziwe? Ale, jak napisałem w recenzji, każdy może wybierać ustawienie sobie najbardziej odpowiadające. U mnie było to akurat 15 stopni i nikomu takiego nie narzucam. Dodatkowo w grę wchodzą jeszcze zapewne kształty małżowin, które każdy ma inne. <poza tym można woleć scenę od samych dźwięków. To subiektywny wybór i nie można tu za kogoś decydować.
Dodam tylko od siebie, że mi najbardziej pasuje jak wszystkie te matrixy w Phonitorze są wyłączone. Wtedy daje mi to najlepszy efekt.
Polecam posłuchanie AKG Q701 z Phonitorem. Po tym doświadczeniu planuję zakup tego modelu AKG. Mój największy błąd to to że wcześniej nie spróbowałem. Fenomenalne nauszniki, jeśli ktoś lubi przekaz nautralny a nie pokaz fajerwerków na jeden wieczór.
w skrócie: SPL Phonitor czy IFI iCAN Pro, do Meze Empyrean?
Sobie bym kupił Phonitora. Ale wymaga muzykalnego źródła.
Czy rekomanduje Pan zakup hd 600 do phonitora xe?
pozdrawiam