Recenzja: Shure SHR-1840 z kablem Forza AudioWorks

Budowa brzmienie i różne takie cd.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_09

Czy pretendent sięgnie po tytuł?

   Na takie pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Słuchanie muzyki za pomocą coraz lepszego sprzętu nie przypomina bowiem wdrapywania się na skalną turnię z nosem wbitym w skałę tuż prze sobą, tylko wędrówkę z jednego wzgórza na drugie. Ze szczytu każdego wzgórza położonego w ładnej okolicy (a muzyka jest ładną okolicą), rozciąga się ciekawy widok. Dlatego już za sprawą Kossa czy Creativa można się napatrzyć i nasłuchać. Czy warto w takim razie pchać się wyżej? Ostatnio polski alpinizm dotknęła seria tragicznych niepowodzeń, zginęło wielu z tych, co chcieli wejść naprawdę wysoko. To oczywiście inne skale wysiłku, niebezpieczeństwa i rozbudzonych emocji. Żadna muzyka nie da tego co wejście na kilkusetmetrowy skalny filar, będąc cały czas oko w oko ze śmiercią. Dla bezpośredniości tego bycia niektórzy wspinają się nawet bez zabezpieczeń, choć w Himalajach takie samotne wejścia bez wcześniejszego poręczowania i z bezpośrednim atakiem szczytowym są bardzo sporadyczne. (Mistrzami takich samotnych ataków w tak zwanym stylu alpejskim byli Reinhold Messner, Jerzy Kukuczka, Erhard Loretan, Krzysztof Wielicki i Denis Urubko.) Kilka dni temu przeczytałem odpowiedź jednego z alpinistów na pytanie, czy w obliczu śmierci kolegów nie uważa, że wchodzenie na ośmiotysięczniki jest głupotą i powinno być zakazane. – Nie, odpowiedział. Nie wiecie jak tam jest i dlatego wydaje się wam, że to głupie. Ci co tam byli i znają smak, wiedzą, że warto.

 cerro-torre

Cerro Torre – koszmar wszystkich wspinaczy

I tak to właśnie jest. Widok z Gubałówki jest bardzo ładny. Czy warto wobec tego wchodzić na Zawrat, co jest niebezpieczne? A na Matterhorn, Lhotse, K2, czy Cerro Torre, najtrudniejszą górę świata? Po co się tam pchać, kiedy Gubałówka jest tania, ładna i bezpieczna. Dla jednych warto, a dla innych nie. Jednym wystarczają przeciętne emocje, inni oczekują większych, a jeszcze inni największych. Jedni sprawdzają się jako mężczyźni wjeżdżając kolejką na Gubałówkę, a inni marzą o zimowym wejściu na K2, które jeszcze nikomu się nie udało. Czy prawdziwy facet, który powiada o sobie, że kocha muzykę, może poprzestać na dobrych słuchawkach średniej klasy? Pewnie, może. Ale pod warunkiem, że w innych sferach stawiał będzie sobie wyższe wymagania. Że jest kompozytorem, instrumentalistą, matematykiem, podróżnikiem, albo kierowcą rajdowym. Lecz jeśli na wszystkich polach zadowala się przeciętnością…

Nie muszę chyba kończyć tej myśli. Sokrates żył w ubóstwie i niczego wartościowego poza miłością mądrych i nienawiścią głupców nie posiadał, jednakże z pola bitwy, gdzie pokonano Ateńczyków, schodził jako ostatni, osłaniając innych, którzy uciekali i oddał życie za swe przekonania. Któż z nas może to o sobie powiedzieć. Facet, który niczego nie musi osiągnąć i z każdą przeciętnością jest mu do twarzy, to nie facet tylko baba. Takie jest moje zdanie. Dlatego sądzę, że ci wszyscy którzy w Internecie tak głośno drą się, że warto mieć tylko tanie słuchawki i tylko tanią całą resztę, powinni się bardziej mitygować, albowiem zalatuje od nich babami. Tak, wiem, znam argumentację. Drogie słuchawki i droga cała reszta to oszukaństwo, nabieranie naiwnych i żerowanie na owczym pędzie. Lecz mimo to uważam, że najdroższe spośród słuchawek – Orpheus, SR-Omega i Sony MDR-R10 – są nie tylko drogie, ale także wyjątkowe pod względem brzmienia i dlatego ich posiadacze nie są głupcami, tylko miłośnikami muzyki, którzy na dodatek potrafili zarobić pieniądze by je kupić, a nie tylko udawać, że im na czymś takim nie zależy. A facet, który nie ma dość dobrego słuchu by usłyszeć, że Orpheus gra lepiej i dość bystrości by zarobić na niego pieniądze, powinien zachowywać się ciszej.

Shure_1840_Forza_AudioWorks_11

Czy z jego pomocą, firma Shure osiągniemy wymarzony szczyt możliwości?

Z pól bitewnych i ośnieżonych szczytów wracajmy do naszych kabli. Jest że zatem jakaś pomiędzy nimi odmienność zasadnicza, czy też jej nie ma? No więc wielkiej różnicy nie ma. Z jednym i drugim kablem słucha się przyjemnie. Ale to nie znaczy, że jednakowo przyjemnie. Kabel oryginalny jest bowiem, jak to się mawia, lekko wycofany. Podchodzi do muzyki z pewnym dystansem i czyni to z pewnego dystansu. Pierwszy plan odsuwa nieznacznie dalej, a podejście do przekazu ma trochę jakby w drugiej osobie, tak jakby muzykę opowiadał, a nie był samą nią albo chciał uczynić ją żywą. W przeciwieństwie doń kabel Forza Audio gra bliżej, bardziej bezpośrednio, z większym zaangażowaniem i cieplej. Nie chce być zdystansowany i obiektywny, tylko jak najbardziej przenika i się angażuje; a zdystansowany obiektywizm bywa dobry (chociaż nie zawsze) w nauce i filozofii, ale nie w sztuce, w poczet której muzyka zalicza się z pewnością. Dlatego muzyki za pośrednictwem przewodu Forza Audio słucha się lepiej, bo bardziej oddziałuje na zmysły.

Weźmy kilka przykładów.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Shure SHR-1840 z kablem Forza AudioWorks

  1. Sebastian pisze:

    Zawsze fajnie poczytać ze świadomością, że jeszcze tyle mnie czeka do odkrycia i spróbowania. Nie ma nic gorszego nić koniec drogi w hobby… bo to koniec hobby dla mnie zazwyczaj.

    Na szczęście pewne hobby nie mają końca bo ich naturą jest droga.

    Pozdrawiam

  2. Piotr Ryka pisze:

    Forza musica, forza audiofilia! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy