Recenzja: Schiit Ragnarok

Brzmienie cd.

I jak się okazuje Ragnarok jest właściwym wzmacniaczem na właściwym miejscu - bez trudu udało się z jego pomocą ujawnić ogromny potencjał obydwu słuchawek.

I jak się okazuje Ragnarok jest właściwym wzmacniaczem na właściwym miejscu.

Po złączu niesymetrycznym

Na koniec słuchawkowej przygody sprawdziłem zwyczajną dziurkę, zastępując równocześnie interkonekt symetryczny niesymetrycznym.

Okazało się, że wzmacniacz i w tej konfiguracji radzi sobie bez zarzutu, przede wszystkim potrafiąc słuchawki nasycać energią, jak również czynić brzmienie odpowiednio szlachetnym. Wypróbowane w tym ustawieniu AudioQuest NightHawk i Final Audio Sonorous VIII zagrały bardzo poprawnie, przy okazji potwierdzając przydatność regulatora wzmocnienia. W ustawieniu najniższym nie było nawet u 16-ohmowych Sonorous brumu, a NightHawk wolały ustawienie średnie, bardziej energetyczne. Jedne i drugie zagrały w sposób wypośrodkowany, pokazując dawno skatalogowane walory. NightHawk były bardziej skomasowane i gęste, a Sonorous operowały bardziej rozciągniętym na górze pasmem, którego udział w całości dawał efekty podobne do tych od HE-6, tyle że nie aż tak realistyczne, bo nie naładowane aż taką energią, więc nie mające takiej dynamiki. Lecz mimo nieobecności przy takim ustawieniu obwodu Ciclotrone, było to granie bardzo dobre, adekwatne do brzmień wzmacniaczy za jakieś trzy, cztery tysiące. Nie aż tak spektakularne jak w układzie symetrycznym, ale wciąż gatunkowe i niepodatne na krytykę. Gładkie, spójne, muzykalne, odpowiednio naładowane energią i faktycznie pokrewne lampowemu.

 

Z głośnikami

Schiit Ragnarok to jednak nie same tylko słuchawki. Podobnie jak Cary 300 SEI albo Leben CS600 potrafi jako wzmacniacz wszystko, to znaczy jest wysokiej klasy wzmacniaczem i dla głośników, i dla słuchawek; posługującym się w przypadku tych ostatnich dzielnikiem mocy, a nie jakimś dodatkowym wzmacniaczykiem na op-ampach. A jeszcze na dokładkę posiadającym w tym wypadku te swoje regulowane zakresy, działające, jak się okazało, zarówno na wyjściach słuchawkowych, jak i na terminalach głośników.

Nie inaczej było z monitorami Reference 3A, którym udało się zagrać pełnym, otwartym brzmieniem.

Nie inaczej było z monitorami Reference 3A, którym udało się zagrać pełnym, otwartym brzmieniem.

Podpiąłem zatem monitory Reference 3A kablami od Sulka i zacząłem od mocy średniej, ale pełna okazała się lepsza. Wzmacniacz oddaje wówczas 60 W na kanał przy ośmiu Ohmach, co – tak samo jak w przypadku słuchawek – owocuje świetną dynamiką. Ta zatem nie pozostawiała nic do życzenia i znów pod jej względem byłem w pełni usatysfakcjonowany, mogąc się cieszyć żywiołowym i szybkim dźwiękiem, operującym nawet w najtrudniejszych momentach daleko poza sferą zniekształceń. Wszakże Schiit obiecywał coś więcej. Bo przecież ten jego obwód Ciclotrone miał być lampami w wersji tranzystorowej i czystą klasą A, a zatem oczekiwania wolno było mieć duże, a nawet duże należało. Sam się na co dzień posługując lampowym torem, czułem się jako arbiter jak najbardziej na swoim miejscu, tak więc mogłem się temu przysłuchiwać z pozycji eksperta.

Wiecie co, to gadanie o tranzystorowej lampowości, to nie są czcze przechwałki. Schiit rzeczywiście gra po lampowemu i umie łączyć brzmieniowe walory lamp z tranzystorową siłą. Nie są to wprawdzie popisy na miarę Kondo Audio Note, ale w ślepym teście spokojnie można by dać się oszukać, zgadując że gra wzmacniacz lampowy. Nim zagłębimy się w bliższe opisy, jedną tylko rzucę uwagę. Otóż raz jeszcze powtórzę, że nie gra ten Ragnarok w taki sposób przez pierwszych dwieście, a może nawet trzysta godzin. Początkowo brzmi jaśniej, bardziej chropawo a mniej subtelnie, toteż pomylenie go z lampą byłoby na tym etapie na pewno trudniejsze. Ale potem…

Potem pozostaje mu świetna wciąż detaliczność, nie gorsza od niej transparencja i takie ogólne wraz z tym wrażenie czystości, przejrzystości i wyraźności. Żadnych nie ma śladów na całym obszarze sceny uciekania w niedomówienia, jakichś malarskich sztuczek z impresją czy światłocieniem. Widać wyjątkowo wyraźnie, a jednocześnie śladu nie ma rozjaśniania. To się oczywiście znakomicie sumuje i pozostaje do odrobienia jedynie lekcja kształtowania samego dźwięku oraz przechadzka po całym paśmie, które to egzaminy wzmacniacz także zaliczył bez zająknienia.

Ragnarok to miał być bardzo zadaniowym urządzeniem do zadań specjalnych, a okazał się wszechstronnie uzdolnionym produktem.

Ragnarok miał być bardzo zadaniowym urządzeniem , a okazał się wszechstronnym produktem.

Zacznijmy od sopranów. W przekazie okazuje się ich być dużo. Bardzo mocno się akcentują i o żadnym przycinaniu na górze mowy nie ma. Przeciwnie, wszelkie dzwonienia, cykania, wibracje i inne sopranowe wzloty dają znać o sobie wyraźnie, a przy tym w jak najbardziej pozytywnym stylu. Bo właśnie bez rozjaśnień i bez piskliwości, tylko tak żeby było realistycznie, czysto i z akcentem na ekstensję przestrzenną, która wprawdzie nie jest na poziomie całkowitego mistrzostwa, ale się jednak zaznacza. A ponieważ duża dawka sopranów jest warunkiem odbioru ludzkich głosów jako realistycznych a nie upiększonych, przeto jak najbardziej pozostajemy w domenie realizmu, jeszcze do tego w naprawdę godny uwagi sposób prezentowanego. Bo tu się pojawia zmieszanie. Nie ma sopranowego nadmiaru, mimo iż kiedy, jak w pewnych  partiach orkiestrowych, jest tych sopranów multum, i gdyby komuś puścić tylko taki fragmencik, pewnie by się sopranowego nadmiaru domyślał. Ale nie, nic z tych rzeczy. Ludzkie głosy i wszystko inne co tego wymaga, mają również dużą dawkę nut niższych, a w efekcie odbiór staje się bardzo przyjemny. Zwłaszcza że rozdzielenie tego co sopranowe i tego co basowe jest realizowane poprawnie, to znaczy soprany są strzeliste ale ilościowo nie przeważają, a w efekcie głosy stają się dobrze dociążone i jeszcze na dokładkę pojawia się lekkie ciepło, a przede wszystkim mocne akcenty uczuciowe, tworzące nastrój. Wykonawcy to zatem tutaj ludzie dojrzali, niosący swój baraż życia, a nie piskliwe świerszcze o temperamencie podlotków. W zależności od klasy nagrań ich głosy przy słabszych technicznie bardziej ukazywały się jako mieszanka wyższych i niższych dźwięków, a w przypadku dobrych realizacji przejawiały pełny naturalizm spójnego pasma, co pozwalało na rzecz najważniejszą – na przejawianie piękna. W przekazie było go sporo i wraz z ogólnie wysoką jakością mogłem się nim spokojnie sycić, sięgając po utwory szczególnie piękno przejawiające. Lecz nawet te, w których głęboko jest ono ukryte, pozwalały mu się przejawiać w całkiem niezgorszej dawce. Zważywszy zaś, że Reference 3A to nie są duże Avantgarde ani któreś duże Zingali, ten przejaw piękna ze wzmacniaczem za skromne jak na super wzmacniacz zaledwie dziesięć tysięcy, był czymś na pewno godnym odnotowania.

Jego aktualna polska cena zaś nie przekracza magicznej bariery 10.000 PLN. I w takiej sytuacji nie pozostaje nam nic innego jak gorąco go polecić!

Jego aktualna polska cena zaś nie przekracza magicznej bariery 10.000 PLN. I w tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak gorąco go pochwalić!

Schiit Ragnarok nie jest dla kolumn aż tak dobrym napędem jak nowa integra od Accuphase, czy opisywany niedawno Spitfire od Ayona. Ale odstaje nieznacznie i głównie na zasadzie, że nie daje własnych popisów i mniej własnych ma cech osobowościowych, niemniej wszystkie atuty po trosze razem zbiera i łącznie dają one solidną wypadkową. To dobre lampowe granie z bonusem w postaci mocy. Soprany bardzo obecne a wystarczająco przestrzenne, średni zakres rzeczywiście na lampowym poziomie, z doskonałą melodyką, nastrojowością i przejrzystością głosów – a w efekcie pięknie też brzmiący w średnich rejestrach fortepian. Dół również wyraźnie zaznaczony, z większym akcentem na przestrzeń niż siłę zejścia, niemniej należycie schodzący i dający basowy nacisk. Tak więc w sumie się bardzo przyjemnie słuchało i to jest na pewno kawał solidnego audiofilskiego rzemiosła.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: Schiit Ragnarok

  1. Skipper pisze:

    Piękna recenzja. Szkoda, że zdjęcia wzmacniacza trzeba wyszukać w sieci, bo na tych umieszczonych w artykule nie widać przedmiotu opisywanego tylko całe otoczenie towarzyszące… a może się czepiam?

    1. Wiceprezes pisze:

      Każda konstruktywna uwaga jest cenna. Może czas najwyższy pomyśleć o bardziej sterylnych i analitycznych zdjęciach.

    2. Sławek pisze:

      Otóż to. Recenzja fajna, opis nie pozostawia wątpliwości, ale… – zadek Panie Piotrze – zadek trzeba dokładniej sfotografować, bo jeden obraz to więcej niż 1000 słów! Pozdrawiam.

  2. roman pisze:

    zalety -Made in USA 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      A to nie jest zaleta? Chyba lepiej, że robią na miejscu, u siebie.

      1. roman pisze:

        samo w sobie nie,ale w tym sensie co piszesz to może i tak,chciaż niewielka to zaleta

  3. Piotr Ryka pisze:

    Jadę dzisiaj słuchać tego nowego Orfeusza. Oby się tylko któryś z nas wcześniej nie zepsuł.

    1. roman pisze:

      podobno nic nadzwyczajnego

      1. Piotr Ryka pisze:

        Dzisiaj powinien być opis. Może zdążę.

  4. Hechlok pisze:

    Ale „lewacy”? Naprawdę?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To którzy? Prawacy?

      1. Hechlok pisze:

        Lewacy to jakieś dziwaczne określenie, które trudno zinterpretować. Myślę, że dla wielu osób dobrze ubrany mężczyzna, który ma słuchawki za 15 tys to lewak 🙂 a tak w ogóle wciśnięcie lewaka do recenzji wzmacniacza to chyba lekka przesada.

        1. Piotr Ryka pisze:

          O lewakach kiedyś napiszę coś obszerniejszego. Samo pojęcie, tak nawiasem, jest dość dobrze określone. Natomiast co do kwestii wciskania, to znacznie gorsze wydaje mi się wciskanie się lewaków w cudze życia, niż wciskanie ich do jakiejś recenzji.

          PS
          Nie należy mylić lewaków z lewusami. To określenia wprawdzie na siebie zachodzące, ale niezupełnie.

  5. Hechlok pisze:

    Zawsze wydawało mi się, że akurat lewacy do życia innych w przeciwieństwie do „prawakow(?)” się nie wtrącają. Proponuję jednak zakończyć ten temat, bo moje doświadczenie w tym zakresie wskazuje, że żadnych sensownych wniosków i tak nie wyciagniemy. Skupmy się lepiej na muzyce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy