Recenzja: Schiit Ragnarok

Brzmienie

Ragnarok powstał z myślą o napędzeniu najtrudniejszych słuchawek ortodynamicznych w pełni zbalansowanym torze.

Ragnarok powstał z myślą o napędzeniu najtrudniejszych słuchawek ortodynamicznych we w pełni zbalansowanym torze.

   Kiedy już wzmacniacz się wygrzał (na co miał ponad dwa miesiące, ale nie grał przez cały czas) i kiedy sobie przypomniałem, że te Ciclotrony działają tylko pod dyktando symetrii, doszedłem do wniosku, że sprawiedliwie będzie móc go także przy komputerze w trybie symetrycznym posłuchać, mimo iż gabaryty ma stacjonarne. Bo przecież nie myli się Schiit powiadając, że teraźniejsze audio bazuje bardziej na słuchawkach, a można do tego śmiało dorzucić sentencję o plikowych a nie płytowych źródłach. Tak więc z pewnością częściej stawał będzie przy komputerze albo laptopie i częściej napędzał słuchawki, do czego dobrze został przygotowany. A skoro tak, to nie mający symetrycznych wyjść przetwornik od Phasemation się nie nadawał i trzeba było poszukać innego. Z teoretycznej kalkulacji wyszło mi, że najlepsza będzie ayonowa Sigma, bo to przetwornik o jednym z najlepszych stosunków jakości do ceny spośród tych pełnogabarytowych, najwyższą jakość oferujących. Rozmiarami, tak nawiasem, przewyższający nawet samego Schiita, ale za to rewelacyjny pod każdym względem, a przy tym nie jakiś upiornie drogi. Sigmy na zawołanie nie było, bo gdzieś krążyła po kraju, ale na koniec Nautilus ją ściągnął i nawet sami byli uprzejmi przywieźć, bo akurat auto miałem w serwisie. A wówczas wystarczyło już miejsce przy komputerze wygospodarować i poustawiać klocki na sobie w oczekiwaniu wrażeń. Jako kabel wybrałem łagodniejsze Tellurium od bardziej wyrazistego Divaldi, bo i ten Schiit, i ta Sigma same wystarczająco są wyraziste. Słuchawek z symetrycznym podpięciem jakoś szczególnie dużo nie miałem, ale się parę znalazło.

 

HiFiMAN HE-6

Mam słabość do tych HiFiMAN-ów, mimo iż pełnię swych możliwości pokazują tylko przy głośnym graniu, co wobec otwartej konstrukcji może być utrudnieniem. Ale sam używałem do woli i na dom cały hałasowałem. Tym jeszcze chętniej, że pokazały się w tym głośnym graniu rzeczy dość dawno nie słyszane, o których musiałem sobie dopiero przypomnieć. Chyba od czasu recenzji przetwornika Calyx FEMTO takie rzeczy się przy komputerze nie działy, a w każdym razie nie w takiej randze, i niewątpliwie słuchanie to bardzo było absorbujące i nieco irytujące zarazem. Dawało bowiem do zrozumienia, że mieć tę Sigmę by należało, a także stawiało duży wykrzyknik przy samym Schiicie – tak duży jak on sam.

Efektem czego wzmacniacz posiada realny nadmiar mocy, którym można potraktować skuteczniejsze głośniki.

Efektem czego wzmacniacz posiada zapas mocy, którym można potraktować skuteczniejsze głośniki.

Muszę się skupić, by to brzmienie adekwatnie opisać, ponieważ miało kilka cech na co dzień nie występujących, a już na pewno nie przy komputerze i nie z tańszymi słuchawkami. Pierwsza z tych rzeczy była oczywista i żadnego skupienia nie wymagająca. Była nią dynamika. Takiej skali dynamicznej zwykłej mocy wzmacniacze i zwykłe słuchawki nie przekazują, a jak już nieraz pisałem, energia i jej skoki to kwintesencja prawdziwości muzycznej. Nie w odniesieniu do wszystkich instrumentów, ale perkusji czy całej orkiestry plumkaniem naśladować się nie da i nasza podświadomość – owo instynktowne poczucie wierności odtwórczej – takie naśladownictwo od razu zaczyna wyśmiewać, a przynajmniej traktować z politowaniem. Natychmiast i odruchowo przyjmujemy do wiadomości, że to tylko jest udawanie, a nie żadna próba oddania rzeczywistości. I nie łudźmy się, system teraz grający też nie był całkiem taki, iż cały czas czuć byś musiał, że jesteś na prawdziwym koncercie. Niemniej momentami, między innymi za sprawą aż takiej dynamiki, takie odczucie się pojawiało, a wówczas magia. Bo z jednej strony wiesz, że to tylko naśladowanie, bo masz przecież te słuchawki na uszach; ale z drugiej mimo to się przenosisz do krainy audiofilskiego szczęścia, w której niektórzy, tak jak ci na ostatnim AVS słuchający Vox Olympianów, aż łkają z radości. Tu oczywiście ta złuda była dużo bardziej wybiórcza i wiele aspektów, choćby tylko w następstwie słabszych samych nagrań, nie podpadało pod wierne, dające pełną złudę naśladownictwo. Niemniej ta popisowa dynamika chwilami wszystko przezwyciężała i przechodziło się wraz z tym słuchaniem w inną rzeczywistość, że aż się człowiek potem musiał otrząsać.

Ale sama dynamika to byłoby za mało i na pewno takim aż doznaniom by nie wystarczyła. W sukurs szły jej jednak dwa jeszcze aspekty. Po pierwsze szczegółowość, która też była zjawiskowa i każdy detal podnosząca do rangi rzeczywistego lub niemal rzeczywistego się dziania. A druga sprawa, to towarzyszące temu relacje przestrzenne. Ten moment do opisania jest najtrudniejszy, bo wiele jest sytuacji przy dobrej jakości sprzęcie, kiedy pojawia się tak ceniona przez audiofili holografia. Jednakże bardzo rzadko zdarza się, że w analogii do tej wzmiankowanej szczegółowości, nie tylko czuć wielowarstwową głębię przestrzeni, ale towarzyszy też temu wewnętrzne poczucie prawdziwej obecności. Że rzeczy samą siłą naturalnego czytania bodźców (w tym wypadku przecież do cna oszukańczych) zaczynają prawdziwie ożywać i nie traktujemy ich jako umownych.

Ale zaczniemy od słuchawek, i to nie byle jakich, bo od byłych flagowców marek HiFiMAN i Audeze.

Ale zaczniemy od słuchawek, i to nie byle jakich, bo od byłych flagowców marek HiFiMAN i Audeze.

Takie zjawisko przy zwyklejszej aparaturze może stosunkowo łatwo dotyczyć pierwszoplanowego wykonawcy. Dobry wzmacniacz, dobre źródło i niezłe słuchawki – i już masz koło siebie żywego człowieka, z którym, wydaje ci się, mógłbyś porozmawiać, a także go dotknąć. Ale żeby to dotyczyło sceny na całą głębię? I na całej jej szerokości? Tego tam chóru z tyłu albo kroków gdzieś w głębi lub po bokach? Co to, to nie. Tak dobrze w normalniejszym graniu nie bywa i nie wydaje ci się, że mógłbyś podejść do kogoś na drugim planie, wymijając postaci z pierwszego, ponieważ znalazłeś się na autentycznej scenie. Tak to zazwyczaj nie działa, a kiedy takie coś się pojawia, wówczas doświadczony audiofil wie, że złapał Pana Boga za nogi. A tu właśnie tak było. Cała scena i wszystko na niej stawało się w intuicyjnym odbiorze autentyczne. A w efekcie znane pliki z YouTube, jak choćby Thunderstruck AC/DC, czy Fear Of The Dark Iron Maiden, zaczynały żyć innym życiem niż ma to miejsce zazwyczaj, dużo prawdziwszym. Słuchając ich, pomimo całego niedostatku samych nagrań, wchodziło się w nie jak do prawdziwej koncertowej sali. I to było super, i tego wszystkim wam życzę, bo pewnie niejeden z was jeszcze czegoś takiego przy komputerze nie słyszał.

 

Audeze LCD-3

Flagowe Audeze (tak, flagowe, bo model LCD-4 został na razie wycofany i jego los pozostaje niepewny) pokazały styl pod dwoma względami podobny, ale w reszcie aspektów inny. Zachowały całościową potęgę oraz energię brzmienia, ale akcenty rozkładały inaczej. Oferowały pełniejsze, gładsze i ciemniejsze brzmienie, ale nie tak szybkie i nie tak zwarte. Produkowane przez nie dźwięki wisiały w powietrzu dłużej i więcej miały pogłosu, bardziej się ciągnąc i rozlewając. Jednocześnie mniej akcentowały górę a bardziej dół pasma, co wszystko bardziej dociążało, a sam bas czyniło wyraźnie mocniejszym, głębszym i obszerniejszym. Owo basowe podbarwianie dawało przy tym dźwięk mniej realistyczny, a za to bardziej czarodziejski. Taki przede wszystkim do podobania a nie realistycznych przeżyć. Pogłębiony, z wydatnym światłocieniem, znakomicie też – i pod tym względem bardziej realistycznie – płynny. Wychodzącym z mroku, czyli w teatralnym ujęciu punktowo tylko oświetlanej sceny, natomiast bez tak zwięzłych, krótkich i mocno bijących ciosów, pojawiających się w bardziej chropawym i dużo jaśniejszym świecie.

Obydwa modele są dobrze znane z nieposkromionego apetytu na prąd , więc do tego testu pasują jak ulał.

Obydwa modele są dobrze znane z nieposkromionego apetytu na prąd więc do tego testu pasują jak ulał.

Ciekawe było na tej kanwie przyglądanie się samemu sobie, jak jeden i drugi styl potrafił opanowywać jaźnię, każąc słuchaczowi się z sobą utożsamiać. Pozostawało jedynie żałować, że HE-6 nie są tak melodyjne i płynne, a Audeze nie mają tak realistycznych sopranów, skutkiem czego cały ich realizm jest wyobrażeniowo cokolwiek mniej skuteczny, a także w działaniu wolniejszy. Za to na pewno bardziej naturalny w sposobie poruszania, w tym swoim zjawiskowym, analogowym płynięciu. Mniej szarpliwy, nie tak się śpieszący, tylko majestatyczny, potężny, melodyjny i dłużej wybrzmiewający. Bardziej mroczny także i gęsty, jak również wyjątkowo dociążony na basie. Toteż kiedy ktoś basu łaknie i chce go mieć na słuchawkach jak z wielocalowego suba, to tylko brać te Audeze i na nic się nie oglądać, bo basują jak chyba żadne.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: Schiit Ragnarok

  1. Skipper pisze:

    Piękna recenzja. Szkoda, że zdjęcia wzmacniacza trzeba wyszukać w sieci, bo na tych umieszczonych w artykule nie widać przedmiotu opisywanego tylko całe otoczenie towarzyszące… a może się czepiam?

    1. Wiceprezes pisze:

      Każda konstruktywna uwaga jest cenna. Może czas najwyższy pomyśleć o bardziej sterylnych i analitycznych zdjęciach.

    2. Sławek pisze:

      Otóż to. Recenzja fajna, opis nie pozostawia wątpliwości, ale… – zadek Panie Piotrze – zadek trzeba dokładniej sfotografować, bo jeden obraz to więcej niż 1000 słów! Pozdrawiam.

  2. roman pisze:

    zalety -Made in USA 😉

    1. Piotr Ryka pisze:

      A to nie jest zaleta? Chyba lepiej, że robią na miejscu, u siebie.

      1. roman pisze:

        samo w sobie nie,ale w tym sensie co piszesz to może i tak,chciaż niewielka to zaleta

  3. Piotr Ryka pisze:

    Jadę dzisiaj słuchać tego nowego Orfeusza. Oby się tylko któryś z nas wcześniej nie zepsuł.

    1. roman pisze:

      podobno nic nadzwyczajnego

      1. Piotr Ryka pisze:

        Dzisiaj powinien być opis. Może zdążę.

  4. Hechlok pisze:

    Ale „lewacy”? Naprawdę?

    1. Piotr Ryka pisze:

      To którzy? Prawacy?

      1. Hechlok pisze:

        Lewacy to jakieś dziwaczne określenie, które trudno zinterpretować. Myślę, że dla wielu osób dobrze ubrany mężczyzna, który ma słuchawki za 15 tys to lewak 🙂 a tak w ogóle wciśnięcie lewaka do recenzji wzmacniacza to chyba lekka przesada.

        1. Piotr Ryka pisze:

          O lewakach kiedyś napiszę coś obszerniejszego. Samo pojęcie, tak nawiasem, jest dość dobrze określone. Natomiast co do kwestii wciskania, to znacznie gorsze wydaje mi się wciskanie się lewaków w cudze życia, niż wciskanie ich do jakiejś recenzji.

          PS
          Nie należy mylić lewaków z lewusami. To określenia wprawdzie na siebie zachodzące, ale niezupełnie.

  5. Hechlok pisze:

    Zawsze wydawało mi się, że akurat lewacy do życia innych w przeciwieństwie do „prawakow(?)” się nie wtrącają. Proponuję jednak zakończyć ten temat, bo moje doświadczenie w tym zakresie wskazuje, że żadnych sensownych wniosków i tak nie wyciagniemy. Skupmy się lepiej na muzyce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy