Recenzja: QAR S-15

   Przeciętny audiofil żyje w nieświadomości ważnej kwestii. Przekonany jest bowiem, że żyła uziemiająca to coś bardzo dobrego, dzięki czemu ukochana aparaturka go nie porazi, a dźwięk będzie znacząco lepszy. Zatem podwójna poprawa względem kabla bez uziemienia, jakimi podpina się lampki nocne i inne pomniejsze tałatajstwa nie mające kontaktu z wilgocią i nie pobierające dużo energii. O ile jednak dla żelazka, lodówki czy wiertarki brak lub dodatek żyły uziemiającej nie ma praktycznego znaczenia w sensie skuteczności użycia, o tyle dla aparatury audio jej obecność obojętna już nie jest.

Mało kto zwraca uwagę na fakt, że dawne urządzenia audio i video żyły takiej nie miały, natomiast odkąd audiofilizm przybierać zaczął wymiar prawdziwego luksusu, przewody uziemiające się pojawiły. Zjawiły oczywiście wraz z zasilającymi trzyżyłowymi, które w pudełkach ze sprzętem dostarczane były (i są nadal) w gatunku „marketowa lipa”, lecz jednocześnie rynek zalały drogie i coraz droższe z gatunku „kupisz i będzie szał”. Dokładniej rzeczy się przyglądając, ta dawna aparatura audio kabel zasilający miała w dodatku zintegrowany, tak samo jak zintegrowane mają wszystkie urządzenia w nieaudiofilskiej elektrycznej. (Co innego profesjonalne na 380 V.) Ktoś widział wtyk kabla zasilającego w pralce czy elektrycznym czajniku? Ale audiofil bez wtyków trójbolcowych w CD i swoim wzmacniaczu to by teraz na miejscu zwariował. Za skarby świata nie kupi takiego urządzenia, chyba że ktoś by mu udowodnił, lub chociaż wytłumaczył, że takie jednak gra lepiej. Lecz nikt tego nie robi, bo jakiż miałby interes? Każdy szanujący się salon audio oferuje kable zasilające w dużym wyborze przy cenach drenujących, i wszyscy do tego przywykli.

Zadajmy wobec tego obrazoburcze pytanie – robią nas tu w balona, czy nie? Odpowiedź brzmi: to zależy, pod jakim mianowicie względem. Że wysokiego gatunku sprzedawany oddzielnie kabel zasilający potrafi wiele zdziałać, to nie podlega kwestii i macie na to moje słowo dane w wielu recenzjach. Pytanie jednak, czy dodanie żyły uziemiającej i cała z tym związana heca także ma pozytywny wymiar? Czy sławny Gargantua albo Harmonix „Million” na dwóch a nie trzech przewodach okazałyby się słabsze? W tej materii sprawa jest od strony praktycznej dwukierunkowa, a od teoretycznej ustalona. Urządzenia o dużym poborze mocy muszą być uziemiane i tak stanowią przepisy, jako że to ochrona przed ewentualnymi katastrofalnymi następstwami kontaktu z przepływającym przez nie prądem. Natomiast sam przewód uziemiający może być z brzmieniowego punktu widzenia korzystny albo nie. Może po stronie pozytywów usuwać pewną część zakłóceń i okaże się szczególnie przydatny wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z zasilaczami impulsowymi i ich „szpilkowymi” impulsami. Lecz jednocześnie sam może stanowić źródło zaburzeń, zarówno jako potencjalna pętla masy, jak i katalizator prądów błądzących, zwłaszcza zakłócających współbieżnych.

Osobna jeszcze sprawa, to finał jego roli w wymiarze uziemienia. Jedynie ktoś, kto sam sobie dom zbudował, może być pewien, że zadbał właściwie o uziemienie, a wszyscy posiadacze mieszkań i wolnostojących obiektów od kogoś odkupionych muszą brać poprawność ich uziemienia na wiarę, albo gruntownie samemu sprawdzić bądź je wykonać od nowa. Nikt w praktyce się w to nie bawi poza szczególnie zawziętymi audiofilami z żyłką inżynieryjną, czyli bardzo niewielkim procentem osób. Lecz nawet to poprawne uziemienie nie chroni przed przeróżnymi wzbudzeniami wewnętrznego elektromagnetyzmu w audiofilskiej aparaturze, toteż wspomagacze miejscowe, zwane jak ten tu „kondycjonerami masy”, mogą się okazać pomocne. Na ile, to jedynie praktyka wykazać może, przy czym, jak już pisałem w recenzji testowanego kiedyś o identycznym przeznaczeniu X-Bulk od też polskiego Verictum, producenci utrzymują, że im więcej tych kondycjonerów w różne miejsca podpinasz, tym efekt całościowy bardziej spektakularny. Szwedzki Entreq instaluje nawet specjalne gniazda na oferowanych przez siebie przewodach, służące właśnie do podpinania dodatkowych kondycjonerów, które sam proponuje. Gdyby więc chcieć temu sprostać w bardzo serio podejściu, wówczas miejsce dla kilkunastu X-Bulk, QAR czy Minimusów Entreqa w jednym systemie by się na pewno znalazło.

Podobnie jak w recenzji X-Bulk nie będę tego praktykował, ponieważ QAR przybył solo i jako jeden mógł być użyty. Dla mnie to tylko wygoda, a dla sprawy próba wybiórcza – jeden punkt, jeden QAR. Co z tego wynikło, o tym zaraz, ale wpierw słowo o pochodzeniu i technice.

Skąd, co i po co

Tajemnicza bania.

   Po co, to już wyjaśniłem. Odnośnie „skąd”, to firma jest, jak mówiłem, polska, a konkretnie z Warszawy. Świeżutkiej przy tym daty, powstała w 2016-tym. Nazwę ma obco brzmiącą, ale to tylko zmyłka, jako że QAR to pierwsze litery imion i nazwiska małżeństwa Kuby i Anety Rysiów. Pan Jakub to pomysłodawca, autor i spiritus movens, a pani Aneta to wsparcie, czyli też rzecz bezcenna. Odnośnie zaś „Toy Story”, to wszystko zaczęło się od kontaktu z Silver Minimusem Entreqa i pełnym zdumienia odkryciem, jak bardzo może się przydać. W następstwie tego próbą rozgryzienia sprawy od strony teoretyczno-praktycznej, to znaczy rozpracowania, co wchodzi przy produkcji w rachubę i jak to urządzać praktycznie. Jako efekt tych badań szereg mieszanek turmalinu, karborundu, wermikulitu oraz górskiego kryształu, jako bazy umieszczanych w różnych naczyniach substytutów doraźnie i miejscowo aplikowanego uziemienia. Na tej podstawie wybór najlepszej (w końcowym wyrobie wzbogaconej o inne jeszcze składniki) – objętej oczywiście tajemnicą, a także dobór odpowiedniego naczyńka i odpowiedniego podpięcia. To ostatnie to srebrny przewód φ 3mm w podwójnej izolacji teflonowej i polimerowym oplocie, a pojemnik jest ceramiczny i z pokrywą drewnianą. Jego zawartość zalano od wierzchu epoksydową żywicą, a całość stanowi rodzaj „antybaterii”, to znaczy prądu ma toto nie oddawać a go wsysać.

Inaczej niż u konkurencji rozwiązano sprawę przyłącza; nie jest nim, jak u Verictum, goły drucik, ani jak u Entreqa widełki, tylko klasyczne, śrubowo dociskane złącze interkonektu RCA, tyle że bez środkowego bolca. Od strony samego QAR kabel nie jest zamontowany na stałe; podpięto go dla odmiany przez elegancką zworę głośnikową od WBT. Przewód jest niezbyt gruby ale sztywnawy, pokryty czarno-czerwonym oplotem.

Z bliska też tajemnicza.

Całość wygląda profesjonalnie i jednocześnie sympatycznie, ładnie łącząc czerń pojemnika właściwego, jasne, bambusowe drewienko pokrywy i kolorowy przewód. Porządne do tego przyłącza i ciepły dotyk, jako że korpus nie jest (chociaż wygląda) z metalu. Zostało jeszcze do wyjaśnienie owo finalne S-15, ale piętnaście to najzwyczajniej średnica.

Całość ląduje w walizce na oko za milion złotych. Nabijam się, ale jest srebrna, cała z metalu i pancerna, jakby skrywała skarb. Skarbu w środku nie będzie, bo QAR S-15 kosztuje dwa siedemset, ale kto wie, może skarbem są jego właściwości? Te można zweryfikować podpinając w cokolwiek i gdziekolwiek, byle do masy urządzenia. Najlepiej w któreś wolne gniazdko, a takich zwykle nie brakuje.

Efekty

Od drugiej strony wyjaśnienie, które także brzmi nieco tajemniczo.

   QAR albo miał szczęście, albo jest taki dobry. – Nie zawsze tak się dzieje, pewne rzeczy w pamięci się zacierają, ale test konkurującego z nim X-Bulk akurat dobrze pamiętam. Pamiętam też, że porównywałem rezultaty jego działania z demagnetyzerem płyt Furutecha, tłumacząc sobie i innym, dlaczego było słabsze. Ale że słabsze, to nie znaczy że słabe i niespecjalnie przydatne. Jak najbardziej tamten kondycjoner się sprawdził w mierze wzbogacania, żywości, wyraźności i ogólnego wzmożenia. Usuwał resztki nudy, nasączając większą dawką wigoru to wszystko, co mogło być poczytane za nudę. Nie taką oczywistą, bo taka nie wchodziła w rachubę, ale taką powoli słuchacza owładniającą po godzinie czy dwóch słuchania. Że – owszem, owszem – gra świetnie, ale z czasem entuzjazm opada. A chodzi przecież o to w szczytowym audiofilizmie, żeby się mocno trzymał i po godzinie też był.

Wracając do kwestii szczęścia. Producenci X-Bulka upatrzyli sobie podczas bytności u mnie do testu Accuphase DP-700, zapewne z uwagi na wielką renomę marki i złotą, oprawną w luksusowe drewno bryłę. QAR natomiast przyjemności takiego wyboru nie zaznał. Mógłbym się wprawdzie postarać o jakiś drogi odtwarzacz, ale się panu nie chciało. Chwilowo nic takiego na test nie czekało, bo wszyscy z początkiem roku inwentaryzują zajadle. Lecz własny, modyfikowany gruntownie Cairn też nie jest od macochy i odtwarzaczom za kilkadziesiąt tysięcy ustępuje nieznacznie lub wcale. Fakt, ma słabszą trójwymiarowość i mniej lepko, mniej lubieżnie sączy kobiece głosy, ale dynamikę ma bardzo dobrą, a ostrość rysunku i rozciągnięcie skali wręcz popisowe. Poza tym posiada rys jeden, który szczególnie cenię; sam mianowicie, bez żadnych podpórek, odsuwa słuchacza od tej paskudnej nudy. Tak ma dźwięk przyrządzony, że nawet ze słabszym wzmacniaczem czy głośnikiem nie robi się ciastowaty i nie prowokuje apatii. Zawsze jest chociaż trochę smutny lub trochę chociaż wesoły i zawsze czuć w nim życie. Albo, inaczej się wyrażając – nie jest, cholera, drętwy. A inni, nieraz bardzo drodzy, bywają – panie, bywają…

Odnośnie zatem Cairna dwie przeciwbieżne kwestie. Z jednej strony typ całościowo słabszy od Accuphase, z drugiej bez jego potrzebującej rugowania nieco ospałej tendencji. Z jednej wobec tego możliwość wykazania się większym przyrostem jakości, z drugiej o wiele mniejsza sposobność do podkręcenia nastroju.

Porządny kabel z porządnymi wtykami.

Ale to tyko jeden bucik. Drugi natomiast taki, że QAR nie ma kabla przyłączeniowego zakończonego cienkim drutem, który mona wsuwać pod śrubkę. A tak właśnie „pod śrubkę”  wpinałem X-Bulk w Accuphase, podczas gdy QAR potrzebuje wolnego gniazda RCA – przynajmniej dopóki jego producent nie zaoferuje stosownej przejściówki zakończonej drucikiem. Takich gniazd nie brakuje w Ayonach, jednak chwilowo też wybyły, a Cairn ma jedynie wyjście optyczne, które się nie nadawało. Mógłbym go, co prawda, spiąć z Sigmą, bo ta się jedna ostała, ale się kabel optyczny zawieruszył, a jechać specjalnie poń mi się nie chciało. I w ogóle – co się będziemy pitygrylić, działa ten QAR lub nie. Jak działa, to powszędy, a jak nie, to mu nic nie pomoże. Wolne gniazdo dla jego RCA, niejedno zresztą, było na tylnej ściance Twin-Heada, a żeby nie było że się nie staram, dzielnie podpiąłem do Crofta swe referencyjne AKG K1000. Po dziś dzień kompozytorzy  i realizatorzy dźwięku na nich właśnie pracują, i to bez kabla Entreqa, to chyba powinny wystarczyć, jak sądzicie?

Przegadałem już sporo czasu o warunkach odsłuchu, więc jeszcze tylko dorzucę, że za dużo po sprawie, to raczej nie oczekiwałem. Gotowy nawet byłem w razie czego testu nie pisać, bo co będę komuś kłody rzucał; ma ten QAR już pozytywne recenzje i może się dzięki nim jakoś na rynku trzymać. Bez testu we własnym zakresie i tak nikt go chyba nie kupi, a mogło się przecież zdarzyć, że akurat u mnie niewypał, a komuś innemu całkiem, całkiem.

Tak nastawiony, a nawet jeszcze gorzej, gdyż ochoty słuchania jak raz tego dnia nie miałem (są przecież takie, no nie?), zabrałem się ospale za sprawę. Sprzęt ruszył, trzy godziny pograł i pora było słuchać. Z nudów i trochę ciekawości podłożyłem pod nóżki Cairna podstawki sprężynowe Solid Techa, które się okazały problematyczne, bo dźwięk podnosząc go wydelikacały, czyniąc wrażliwszym na zmiany, ale to kosztem wypełnienia i muzycznego smaku. Jednak je zostawiłem, doszedłszy słabym błyskiem ospałej myśli, że tak może będzie łatwiej wyłapywać różnice.

Normalnie się tego tak nie eksponuje.

Przepuściłem przez system kilkanaście utworów, wsłuchując się uważnie w najczulsze ich momenty, a potem wpiąłem QAR – źląc się na niewygodę robienia tego po omacku. Finfa kolorowego przewodu zawisła nad Twin-Head, gdyż kondycjoner stanął przed nim, poniżej, na podłodze. Spodziewając się najgorszego, to znaczy braku wpływu, założyłem słuchawki, by zacząć od dwóch utworów szczególnie miarodajnych: Astrud Gilberto i jej Ipanemy w towarzystwie oklasków oraz chóru przystrojonego dzwonkami z mozartowskiego „Figara”.

Pół sekundy, no – może jedna, pierwszego zaraz utworu, i stało się całkiem jasne, że się niepotrzebnie martwiłem. Że zbędna będzie litości i mogę się nią wypchać. Baniaczek państwa Rysiów odrobił zadaną lekcję. I to odrobił z nawiązką, na świadectwo z czerwonym paskiem. Zdecydowanie bardziej dał znać o sobie od wcześniejszych kondycjonerów tego typu (miałem też Minimusa), co oczywiście nie przesądza, że generalnie jest lepszy, jako że grał w innych warunkach i nie było porównań. Żadnego z tamtych nie wpinałem w Twin-Head; X-Bulk pracował wyłącznie z Accuphase, a Minimus jedynie podpięty do kondycjonera Entreqa. Jedno i drugie miało pozytywne wpływy, ale nie aż tak spektakularne.

Odnośnie tej spektakularności. Głos Astrud Gilberto się obniżył – i słusznie, bo był za wysoki. Ocieplił także przyjemnie i nabrał wewnętrznej jakości. Towarzyszące mu oklaski zmieniły się zaś najbardziej, bardzo wyraźnie zyskując na trójwymiarowości, wyraźności rysunku i separacji dłoni. Także na dynamice, ciemniejszym tle i żywszej atmosferze. Podobnie na trójwymiarowości zyskały mozartowskie dzwonki, a chór za nimi (one na pierwszym planie) stwarzał dużo większe poczucie głębi i niesamowitości. Cały przekaz wypiękniał i się poukładał. Nabrał wyrazu , nasączył, wyraźniej uformował w bryły i lepiej się poskładał. Zapewne wiecie (mam nadzieję), jak to jest, jakie się wtedy pojawia uczucie, gdy coś już bardzo dobrego jeszcze się wyraźnie poprawia. Jakby poprawić ogniskową, poprawić też kontrast i barwę, a także dorzucić efekt trójwymiarowy i lepiej poskładać elementy. Jeden rzut oka – wszystko jasne, teraz o wiele bardziej.

„Earth Ground Energy”.

Już to wyraziłem na wstępie, ale znowu powtórzę – nie tego oczekiwałem. Może jakiejś poprawy, jakiegoś na przykład większego migotania sopranów. Może ciut więcej kontrastu, może (ale bardzo wątpliwe) poprawy melodyjności. Lecz żeby muzyka uległa takim zmianom? Niee… to niemożliwe – rzeczy tak dobre to nie tutaj. A jednak, pod tym adresem, właśnie za sprawą QAR. Blaguję? Bardzo może, wszak życie snem jest chyba. Tak twierdził Calderón de la Barca, natchniony przez Platona, a Platon przez Protagorasa. Mijając jednak ontologię, blagi w tym żadnej nie ma. W śnie audiofilskim, tym jedynym, który może nam tutaj świadczyć, brzmienie okazało się lepsze o bardzo wyraźną i całościową lepszość. Tym bardziej godną uznania, że nieoczekiwaną. Pan Ryś recenzentom się zwierzał, że bardzo się napracował, szukając odpowiedniego składu. Ale cóż, alchemicy też się napracowali, a żaden nie dostał złota. Ktoś, kiedyś (nie wiem kto i kiedy) odkrył jednak wpływ dobry uziemiania dla elektrycznych obwodów w sensie poprawy dźwięku. Wpływ korzystny nie z uwagi na bezpieczeństwo, ale na większą stabilność i kulturę pracy. „Antybarerie oczyszczające” się najwyraźniej przydają. Pytaniem pozostaje, jak długo będą działać. Czy uwalniają zgromadzone ładunki w postaci ciepła, czy może się przeładowują, tracąc z czasem pozytywne własności. Nie słyszałem odnośnie tego żadnych uwag, a się wydają potrzebne. Niezależnie jednak od kwestii żywotności QAR bardzo dobrze się spisał i mogę go rekomendować co najmniej do sprawdzenia.

Podsumowanie

   Dzwoniło i pisało do mnie w ostatnich czasach kilu rozemocjonowanych audiofili, będących odczuwalnie pod wrażeniem kondycjonerów masy. Nie tego tu akurat QAR, tylko X-Bulk albo Minimus. Jednemu ktoś przywiózł nawet do spróbowania aż całą bandę Minimusów oraz innych prądowych bezeceństw, i ten był najwyraźniej w szoku. – Panie, jak to możliwe? – Czy pan też takie coś słyszał? – Owszem, słyszałem parę razy, a dwa razy nawet bardzo ładnie. Fantastycznie grał parę lat temu na AVS zestaw z kolumnami Bodnara oprzyrządowany Entreqiem, a na ostatnim system włoskiego Grandionote, także wspierany prądowymi ustrojami tej firmy. Tam jednak nie słuchałem – jak jest z, a jak bez. Tym razem zaś skromny, pojedynczy QAR pokazał dużą rzecz. Też byłem pod wrażeniem, chociaż najwyraźniej wbrew sobie. W kontrze do intuicji, która nie tego oczekiwała. Cóż mogę więcej powiedzieć? Próbujcie, próbujcie sami. Wydatek nie jest duży, a garnek się prezentuje ładnie i się go dobrze podpina. Czy wszystkim się przysłuży, tego nie mogę wiedzieć, podobnie jak w jakim stopniu. Ale że może rozbić bank, to nie jest wykluczone. Niewykluczone tym bardziej, że zgodnie z sugestiami producenta pełnię swych zalet uwidacznia dopiero po pewnym czasie a nie zaraz. Po godzinie od podłączenia QAR system grał będzie jeszcze lepiej niż po jakimś kwadransie.

Dane techniczne QAR S-15:

  • Typ: kondycjoner masy (uziemienie dodatkowe, lokalne).
  • Producent: QAR.
  • Symbol: S-15.
  • Waga: 1,98 kg.
  • Średnica: 15 cm.
  • Obudowa: ceramiczna z drewnianym wieczkiem.
  • Wypełnienie: minerały ziem rzadkich, karborund, wermikulit, górski kryształ i inne.
  • Kabel: odłączany długości 1,5 m z przewodu srebrnego w teflonie o wtyku RCA zewnętrznym i WBT do urządzenia.
  • Opakowanie: metalowa walizka.
  • Kraj pochodzenia: Polska.
  • Cena: 2700 PLN.

 

System:

  • Źródło: Cairn Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Atlantis).
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Acoustic Revive RIQ-5010, Solid Texh „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

10 komentarzy w “Recenzja: QAR S-15

  1. Paweł pisze:

    Też mam QAR’a od Pana Kuby. W mój system wniósł wiele dobrego a że od dawna z przyjemnością czytuję hifiphilosophy i recenzje uważam za miarodajne zasugerowałem producentowi podesłanie do testów urządzenia. Obserwując tego typu wynalazki zaczynam się zastanawiać kiedy na zamówienie będziemy mogli dokonywać modyfikacji toru audio pod swoje preferencje odsłuchowe lub kiedy producenci innych komponentów skorzystają z tego typu rozwiązań. Na razie chyba boenicke w kolumnach stosuje w wersjach wyższych tego typu upgrade m.in. firmy bybee technologies. Taki kondycjoner jest to kolejną zmienna umożliwiającą wyraźną modyfikację dżwięku bez dużych inwestycji.

    1. QAR pisze:

      Panie Pawle ,a jak jeszcze dało by radę taką modyfikację zrobić bez ingerencji wewnątrz urządzenia? To jest możliwe.
      Opierając się na pewnej grupie minerałów szlachetnych, oraz chemie z fizyką. Jak sam Pan zauważył testując u siebie „Dynamit”. Takie urządzenie spełnia funkcje Kondycjonera masy, oraz potrafi zmienić totalnie barwę bez grzebania wewnątrz.
      Im więcej analiz i testów tym bardziej jestem przekonany że można dostroić system bez grzebania i odsprzedaży.

      Pozdrawiam

      1. Marek pisze:

        Nie masz pojęcia do czego się ograniczam, a do czego nie, więc nie wypisuj bredni. Twoich „szlachetnych” minerałów po prostu NIE MA, co nie zmiana faktu, że kondycjonery masy mogą mieć pozytywny wpływ na dźwięk.

  2. Zygmunt pisze:

    U mnie wszystkie urzadzenia od wielu lat bez uziemienia ,i jest super………..

  3. Piotr Ryka pisze:

    Zajrzałem do wątku „Kondycjoner Masy” na jednym z audiofilskich forów i naszła mnie refleksja, że gdyby tak ktoś kiedyś kondycjoner ciemnej masy zbudował…

    1. QAR pisze:

      Panie Piotrze kondycjonery ciemnej masy już są, i chodzą po tej ziemni.

      Alleee gdyby jak ktoś by się wziął za jeden super nadprzewodnik. Z resztą polscy naukowcy są genialni, z tym że koszt wytworzenia 1 grama na dzień dzisiejszy bardzo drogi. I jak zwykle historia się powtórzyła, polskim naukowcom udało się wytworzyć w czystej postaci, a za jakiś czas angielscy trochę udoskonalili i jak zwykle angole zebrali uznanie.

      Zastosować ten że nadprzewodnik jako tzw. ściągacz, a następnie zastosować tzw. wygaszacz to byłby dopiero super kondycjoner.

      1. QAR pisze:

        Tematyka Kondycjonerów masy jeszcze raczkuje. Może za parę lat zmieni się.
        A dlaczego? Jakość komponentów elektronicznych jest coraz słabsza, a tych ze starszej serii coraz mniej. Elektronika coraz bardziej wyśrubowana.
        A jak wiadomo prąd z biegiem lat nie jest lepszej jakości i coraz więcej tzw. syfu sieciowego.
        Tak jak jeszcze lata wstecz osoby które twierdziły o pozytywnym wpływie i skuteczności przewodów sieciowych byli wyśmiewani. Tak jak dziś tematyka Kondycjonerów masy.

  4. Mariusz Pospieszalki pisze:

    Dzien dobry , zamierzam nabyc nowe słuchawki( kwota do 20tys), czy warto zainteresować się final audio d8000 czy znajde cos lepszego w tej kwocie?

    MP

  5. Szymon pisze:

    Skąd tak olbrzymi wzrost ceny? W czerwcu 2017 QAR S-15 był wyceniany na 1100zł (źródło: stereoikolorowo), po pół roku 2700zł??!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mogę tylko zacytować list od autora, który, mam nadzieję, się za to nie obrazi:

      „W 2016r trwały testy wewnętrzne (po znajomych i osobach które wyraziły chęć), pierwsze podrygi. Z czasem uzyskując pozytywne sygnały oraz testy Verictuma oraz Entreq stwierdziłem że jest o co walczyć.

      Pan Krzysztof Stereo i Kolorowo , wyraził chęć przetestowania S-15.

      Test był 3czerwca 2017r. W tym czasie S-15 był jako DIY i cena 1100zł była symboliczna. W tym czasie nie do końca byłem przekonany żeby startować otwierając firmę. Później wszystko poszło lawinowo.

      1września 2017r. podczas testu u Pana Pacuły było już oficjalnie pod firmą.

      Tak wiem że sam sobie strzeliłem w stopę, gdyż sam dostaje zapytania dlaczego tu 1100zł, a tam 2700zł. Problem jest w tym że ludzie nie słuchają co do nich się mówi.

      W teście Pana Wojtka jest bardziej dopracowany z lepszą konfekcją i dopracowane drobne szczegóły które wytknął mi Pan Krzysztof (Stereo i Kolorowo) i za to jestem wdzięczny. Plus działalność wszystko to wpływa na cenę, trzeba też brać pod uwagę rozwój. Ja wiem że potencjalnego klienta takie tłumaczenia za bardzo nie obchodzą ale podatki trzeba płacić i żyć.

      Zauważyłem że Pan w teście napisał że firma powstała w 2016r, nie zawracałem Panu głowy tym gdyż głównym bohaterem jest S-15 a nie rok.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy