Recenzja: QAR S-15

Efekty

Od drugiej strony wyjaśnienie, które także brzmi nieco tajemniczo.

   QAR albo miał szczęście, albo jest taki dobry. – Nie zawsze tak się dzieje, pewne rzeczy w pamięci się zacierają, ale test konkurującego z nim X-Bulk akurat dobrze pamiętam. Pamiętam też, że porównywałem rezultaty jego działania z demagnetyzerem płyt Furutecha, tłumacząc sobie i innym, dlaczego było słabsze. Ale że słabsze, to nie znaczy że słabe i niespecjalnie przydatne. Jak najbardziej tamten kondycjoner się sprawdził w mierze wzbogacania, żywości, wyraźności i ogólnego wzmożenia. Usuwał resztki nudy, nasączając większą dawką wigoru to wszystko, co mogło być poczytane za nudę. Nie taką oczywistą, bo taka nie wchodziła w rachubę, ale taką powoli słuchacza owładniającą po godzinie czy dwóch słuchania. Że – owszem, owszem – gra świetnie, ale z czasem entuzjazm opada. A chodzi przecież o to w szczytowym audiofilizmie, żeby się mocno trzymał i po godzinie też był.

Wracając do kwestii szczęścia. Producenci X-Bulka upatrzyli sobie podczas bytności u mnie do testu Accuphase DP-700, zapewne z uwagi na wielką renomę marki i złotą, oprawną w luksusowe drewno bryłę. QAR natomiast przyjemności takiego wyboru nie zaznał. Mógłbym się wprawdzie postarać o jakiś drogi odtwarzacz, ale się panu nie chciało. Chwilowo nic takiego na test nie czekało, bo wszyscy z początkiem roku inwentaryzują zajadle. Lecz własny, modyfikowany gruntownie Cairn też nie jest od macochy i odtwarzaczom za kilkadziesiąt tysięcy ustępuje nieznacznie lub wcale. Fakt, ma słabszą trójwymiarowość i mniej lepko, mniej lubieżnie sączy kobiece głosy, ale dynamikę ma bardzo dobrą, a ostrość rysunku i rozciągnięcie skali wręcz popisowe. Poza tym posiada rys jeden, który szczególnie cenię; sam mianowicie, bez żadnych podpórek, odsuwa słuchacza od tej paskudnej nudy. Tak ma dźwięk przyrządzony, że nawet ze słabszym wzmacniaczem czy głośnikiem nie robi się ciastowaty i nie prowokuje apatii. Zawsze jest chociaż trochę smutny lub trochę chociaż wesoły i zawsze czuć w nim życie. Albo, inaczej się wyrażając – nie jest, cholera, drętwy. A inni, nieraz bardzo drodzy, bywają – panie, bywają…

Odnośnie zatem Cairna dwie przeciwbieżne kwestie. Z jednej strony typ całościowo słabszy od Accuphase, z drugiej bez jego potrzebującej rugowania nieco ospałej tendencji. Z jednej wobec tego możliwość wykazania się większym przyrostem jakości, z drugiej o wiele mniejsza sposobność do podkręcenia nastroju.

Porządny kabel z porządnymi wtykami.

Ale to tyko jeden bucik. Drugi natomiast taki, że QAR nie ma kabla przyłączeniowego zakończonego cienkim drutem, który mona wsuwać pod śrubkę. A tak właśnie „pod śrubkę”  wpinałem X-Bulk w Accuphase, podczas gdy QAR potrzebuje wolnego gniazda RCA – przynajmniej dopóki jego producent nie zaoferuje stosownej przejściówki zakończonej drucikiem. Takich gniazd nie brakuje w Ayonach, jednak chwilowo też wybyły, a Cairn ma jedynie wyjście optyczne, które się nie nadawało. Mógłbym go, co prawda, spiąć z Sigmą, bo ta się jedna ostała, ale się kabel optyczny zawieruszył, a jechać specjalnie poń mi się nie chciało. I w ogóle – co się będziemy pitygrylić, działa ten QAR lub nie. Jak działa, to powszędy, a jak nie, to mu nic nie pomoże. Wolne gniazdo dla jego RCA, niejedno zresztą, było na tylnej ściance Twin-Heada, a żeby nie było że się nie staram, dzielnie podpiąłem do Crofta swe referencyjne AKG K1000. Po dziś dzień kompozytorzy  i realizatorzy dźwięku na nich właśnie pracują, i to bez kabla Entreqa, to chyba powinny wystarczyć, jak sądzicie?

Przegadałem już sporo czasu o warunkach odsłuchu, więc jeszcze tylko dorzucę, że za dużo po sprawie, to raczej nie oczekiwałem. Gotowy nawet byłem w razie czego testu nie pisać, bo co będę komuś kłody rzucał; ma ten QAR już pozytywne recenzje i może się dzięki nim jakoś na rynku trzymać. Bez testu we własnym zakresie i tak nikt go chyba nie kupi, a mogło się przecież zdarzyć, że akurat u mnie niewypał, a komuś innemu całkiem, całkiem.

Tak nastawiony, a nawet jeszcze gorzej, gdyż ochoty słuchania jak raz tego dnia nie miałem (są przecież takie, no nie?), zabrałem się ospale za sprawę. Sprzęt ruszył, trzy godziny pograł i pora było słuchać. Z nudów i trochę ciekawości podłożyłem pod nóżki Cairna podstawki sprężynowe Solid Techa, które się okazały problematyczne, bo dźwięk podnosząc go wydelikacały, czyniąc wrażliwszym na zmiany, ale to kosztem wypełnienia i muzycznego smaku. Jednak je zostawiłem, doszedłszy słabym błyskiem ospałej myśli, że tak może będzie łatwiej wyłapywać różnice.

Normalnie się tego tak nie eksponuje.

Przepuściłem przez system kilkanaście utworów, wsłuchując się uważnie w najczulsze ich momenty, a potem wpiąłem QAR – źląc się na niewygodę robienia tego po omacku. Finfa kolorowego przewodu zawisła nad Twin-Head, gdyż kondycjoner stanął przed nim, poniżej, na podłodze. Spodziewając się najgorszego, to znaczy braku wpływu, założyłem słuchawki, by zacząć od dwóch utworów szczególnie miarodajnych: Astrud Gilberto i jej Ipanemy w towarzystwie oklasków oraz chóru przystrojonego dzwonkami z mozartowskiego „Figara”.

Pół sekundy, no – może jedna, pierwszego zaraz utworu, i stało się całkiem jasne, że się niepotrzebnie martwiłem. Że zbędna będzie litości i mogę się nią wypchać. Baniaczek państwa Rysiów odrobił zadaną lekcję. I to odrobił z nawiązką, na świadectwo z czerwonym paskiem. Zdecydowanie bardziej dał znać o sobie od wcześniejszych kondycjonerów tego typu (miałem też Minimusa), co oczywiście nie przesądza, że generalnie jest lepszy, jako że grał w innych warunkach i nie było porównań. Żadnego z tamtych nie wpinałem w Twin-Head; X-Bulk pracował wyłącznie z Accuphase, a Minimus jedynie podpięty do kondycjonera Entreqa. Jedno i drugie miało pozytywne wpływy, ale nie aż tak spektakularne.

Odnośnie tej spektakularności. Głos Astrud Gilberto się obniżył – i słusznie, bo był za wysoki. Ocieplił także przyjemnie i nabrał wewnętrznej jakości. Towarzyszące mu oklaski zmieniły się zaś najbardziej, bardzo wyraźnie zyskując na trójwymiarowości, wyraźności rysunku i separacji dłoni. Także na dynamice, ciemniejszym tle i żywszej atmosferze. Podobnie na trójwymiarowości zyskały mozartowskie dzwonki, a chór za nimi (one na pierwszym planie) stwarzał dużo większe poczucie głębi i niesamowitości. Cały przekaz wypiękniał i się poukładał. Nabrał wyrazu , nasączył, wyraźniej uformował w bryły i lepiej się poskładał. Zapewne wiecie (mam nadzieję), jak to jest, jakie się wtedy pojawia uczucie, gdy coś już bardzo dobrego jeszcze się wyraźnie poprawia. Jakby poprawić ogniskową, poprawić też kontrast i barwę, a także dorzucić efekt trójwymiarowy i lepiej poskładać elementy. Jeden rzut oka – wszystko jasne, teraz o wiele bardziej.

„Earth Ground Energy”.

Już to wyraziłem na wstępie, ale znowu powtórzę – nie tego oczekiwałem. Może jakiejś poprawy, jakiegoś na przykład większego migotania sopranów. Może ciut więcej kontrastu, może (ale bardzo wątpliwe) poprawy melodyjności. Lecz żeby muzyka uległa takim zmianom? Niee… to niemożliwe – rzeczy tak dobre to nie tutaj. A jednak, pod tym adresem, właśnie za sprawą QAR. Blaguję? Bardzo może, wszak życie snem jest chyba. Tak twierdził Calderón de la Barca, natchniony przez Platona, a Platon przez Protagorasa. Mijając jednak ontologię, blagi w tym żadnej nie ma. W śnie audiofilskim, tym jedynym, który może nam tutaj świadczyć, brzmienie okazało się lepsze o bardzo wyraźną i całościową lepszość. Tym bardziej godną uznania, że nieoczekiwaną. Pan Ryś recenzentom się zwierzał, że bardzo się napracował, szukając odpowiedniego składu. Ale cóż, alchemicy też się napracowali, a żaden nie dostał złota. Ktoś, kiedyś (nie wiem kto i kiedy) odkrył jednak wpływ dobry uziemiania dla elektrycznych obwodów w sensie poprawy dźwięku. Wpływ korzystny nie z uwagi na bezpieczeństwo, ale na większą stabilność i kulturę pracy. „Antybarerie oczyszczające” się najwyraźniej przydają. Pytaniem pozostaje, jak długo będą działać. Czy uwalniają zgromadzone ładunki w postaci ciepła, czy może się przeładowują, tracąc z czasem pozytywne własności. Nie słyszałem odnośnie tego żadnych uwag, a się wydają potrzebne. Niezależnie jednak od kwestii żywotności QAR bardzo dobrze się spisał i mogę go rekomendować co najmniej do sprawdzenia.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

10 komentarzy w “Recenzja: QAR S-15

  1. Paweł pisze:

    Też mam QAR’a od Pana Kuby. W mój system wniósł wiele dobrego a że od dawna z przyjemnością czytuję hifiphilosophy i recenzje uważam za miarodajne zasugerowałem producentowi podesłanie do testów urządzenia. Obserwując tego typu wynalazki zaczynam się zastanawiać kiedy na zamówienie będziemy mogli dokonywać modyfikacji toru audio pod swoje preferencje odsłuchowe lub kiedy producenci innych komponentów skorzystają z tego typu rozwiązań. Na razie chyba boenicke w kolumnach stosuje w wersjach wyższych tego typu upgrade m.in. firmy bybee technologies. Taki kondycjoner jest to kolejną zmienna umożliwiającą wyraźną modyfikację dżwięku bez dużych inwestycji.

    1. QAR pisze:

      Panie Pawle ,a jak jeszcze dało by radę taką modyfikację zrobić bez ingerencji wewnątrz urządzenia? To jest możliwe.
      Opierając się na pewnej grupie minerałów szlachetnych, oraz chemie z fizyką. Jak sam Pan zauważył testując u siebie „Dynamit”. Takie urządzenie spełnia funkcje Kondycjonera masy, oraz potrafi zmienić totalnie barwę bez grzebania wewnątrz.
      Im więcej analiz i testów tym bardziej jestem przekonany że można dostroić system bez grzebania i odsprzedaży.

      Pozdrawiam

      1. Marek pisze:

        Nie masz pojęcia do czego się ograniczam, a do czego nie, więc nie wypisuj bredni. Twoich „szlachetnych” minerałów po prostu NIE MA, co nie zmiana faktu, że kondycjonery masy mogą mieć pozytywny wpływ na dźwięk.

  2. Zygmunt pisze:

    U mnie wszystkie urzadzenia od wielu lat bez uziemienia ,i jest super………..

  3. Piotr Ryka pisze:

    Zajrzałem do wątku „Kondycjoner Masy” na jednym z audiofilskich forów i naszła mnie refleksja, że gdyby tak ktoś kiedyś kondycjoner ciemnej masy zbudował…

    1. QAR pisze:

      Panie Piotrze kondycjonery ciemnej masy już są, i chodzą po tej ziemni.

      Alleee gdyby jak ktoś by się wziął za jeden super nadprzewodnik. Z resztą polscy naukowcy są genialni, z tym że koszt wytworzenia 1 grama na dzień dzisiejszy bardzo drogi. I jak zwykle historia się powtórzyła, polskim naukowcom udało się wytworzyć w czystej postaci, a za jakiś czas angielscy trochę udoskonalili i jak zwykle angole zebrali uznanie.

      Zastosować ten że nadprzewodnik jako tzw. ściągacz, a następnie zastosować tzw. wygaszacz to byłby dopiero super kondycjoner.

      1. QAR pisze:

        Tematyka Kondycjonerów masy jeszcze raczkuje. Może za parę lat zmieni się.
        A dlaczego? Jakość komponentów elektronicznych jest coraz słabsza, a tych ze starszej serii coraz mniej. Elektronika coraz bardziej wyśrubowana.
        A jak wiadomo prąd z biegiem lat nie jest lepszej jakości i coraz więcej tzw. syfu sieciowego.
        Tak jak jeszcze lata wstecz osoby które twierdziły o pozytywnym wpływie i skuteczności przewodów sieciowych byli wyśmiewani. Tak jak dziś tematyka Kondycjonerów masy.

  4. Mariusz Pospieszalki pisze:

    Dzien dobry , zamierzam nabyc nowe słuchawki( kwota do 20tys), czy warto zainteresować się final audio d8000 czy znajde cos lepszego w tej kwocie?

    MP

  5. Szymon pisze:

    Skąd tak olbrzymi wzrost ceny? W czerwcu 2017 QAR S-15 był wyceniany na 1100zł (źródło: stereoikolorowo), po pół roku 2700zł??!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mogę tylko zacytować list od autora, który, mam nadzieję, się za to nie obrazi:

      „W 2016r trwały testy wewnętrzne (po znajomych i osobach które wyraziły chęć), pierwsze podrygi. Z czasem uzyskując pozytywne sygnały oraz testy Verictuma oraz Entreq stwierdziłem że jest o co walczyć.

      Pan Krzysztof Stereo i Kolorowo , wyraził chęć przetestowania S-15.

      Test był 3czerwca 2017r. W tym czasie S-15 był jako DIY i cena 1100zł była symboliczna. W tym czasie nie do końca byłem przekonany żeby startować otwierając firmę. Później wszystko poszło lawinowo.

      1września 2017r. podczas testu u Pana Pacuły było już oficjalnie pod firmą.

      Tak wiem że sam sobie strzeliłem w stopę, gdyż sam dostaje zapytania dlaczego tu 1100zł, a tam 2700zł. Problem jest w tym że ludzie nie słuchają co do nich się mówi.

      W teście Pana Wojtka jest bardziej dopracowany z lepszą konfekcją i dopracowane drobne szczegóły które wytknął mi Pan Krzysztof (Stereo i Kolorowo) i za to jestem wdzięczny. Plus działalność wszystko to wpływa na cenę, trzeba też brać pod uwagę rozwój. Ja wiem że potencjalnego klienta takie tłumaczenia za bardzo nie obchodzą ale podatki trzeba płacić i żyć.

      Zauważyłem że Pan w teście napisał że firma powstała w 2016r, nie zawracałem Panu głowy tym gdyż głównym bohaterem jest S-15 a nie rok.”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy