Recenzja: Phasemation MA-1000

Phasemation MA1000 003 HiFi Philosophy   Monobloki lampowe to prawdziwe limuzyny audiofilizmu, dowożące nas luksusowo do samych głośników, będących jak wiadomo stacją docelową sygnału i jego dźwiękowym finałem. Dalej jest już tylko sam audiofil i jego fotel, wraz z przyjemnością bądź zawodem powstałym podczas słuchania, a jeszcze dalej, na nieprzyjaznej, krytycznej orbicie, małżonka oraz sąsiedzi, niezadowoleni z hałasu.

Takich monobloków jest multum i bardzo różnie kosztują, jak również bardzo różną moc przejawiają. Są oferujące zaledwie kilka Watów, a są też opatrzone całymi bateriami lamp, mające tej mocy na przykład Watów 750. Ale nie moc jest tu najważniejsza, chociaż dla mało skutecznych kolumn faktycznie bardzo jest ważna; najważniejsza jest jakość, a konkretnie specyfika dźwięku. Najlepszy znany mi wzmacniacz tranzystorowy – Avantgarde Acoustic XA Integrated – mimo swej tranzystotowości okazał się wprawdzie fenomenalny, ale lampy na nawet niższych poziomach cenowych też takie bywać potrafią, a poza tym i tak grają nieco inaczej. Tę inność można scharakteryzować skrótowo, jako swego rodzaju wielowarstwowość, ponieważ dźwięk lampowy często sprawia wrażenie, jak gdyby składał się z więcej niż jednej warstwy melodycznej. Jakby chował w sobie swoistą polifonię – bardzo nieznaczną, ale wspaniale wzbogacającą przekaz. Wszystko dzięki temu staje się głębsze, bardziej tajemnicze, a zarazem bardziej też płynne, ponieważ płynność również jest w naturę lampowości wpisana. Wyrażając się w stylu humanistycznym można przeto powiedzieć, iż osobowość dźwięk lampowy posiada bogatszą, a także bardziej wysmakowaną pod względem stylu, a wraz z tym lepiej potrafiącą naśladować rzeczywistą muzykę. Niektórzy posuwają się przy tym nawet do wypominania tranzystorom ich telekomunikacyjnego rodowodu, przyrównując je do silników dieslowskich, które ani do limuzyn, ani do sportowych bolidów nie pasują. „Chamski diesel” – jak to się kiedyś mawiało – gdy na pół kilometra słychać było, że jedzie coś z dieslem. Jednak tamte czasy dawno minęły i teraz dobry diesel pracuje z odpowiednią kulturą, aczkolwiek niedawna afera osnuta wokół jego smrodzenia przypomniała zapominalskim, iż pełna jakość od tego rodzaju silników to znaczne wyzwanie nawet przy dzisiejszej technice. Niemniej trzeba także przypomnieć, że całkiem nie tak dawno, bo ledwie w 2014 roku, sławny wyścig 24-godzinny w Le Mans wygrały bolidy Audi właśnie z silnikami diesla – i zrobiły to w dodatku trzeci raz z rzędu – tak więc chapeau bas.

Przy okazji warto jeszcze dorzucić, że zarówno lampy jak i tranzystory, a więc dwa jądra dzisiejszego odtwarzania muzyki wysokiego poziomu, mają rodowód wysoce osobliwy. Cykl graniczny Balthasara van den Poola, pozwalający lampom na stabilną pracę, jest matematyczną osobliwością, czymś wyjątkowo mało prawdopodobnym, a tranzystory powstały przez przypadek, dzięki wentylatorowi sufitowemu, którego wirowanie rytmicznie zakłócając pracę obwodu elektrycznego zapaliło w umysłach twórców nową ideę.

Revenons à nos moutons. Tym razem mamy do czynienia z monoblokami lampowymi o dwubiegunowych cechach. Takimi o małej mocy, jako że single-ended triode 2A3 Phasemation MA-1000 mocy tej mają ledwie parę Watów; a zarazem bardzo drogimi, jako że kosztują 82 900 PLN za parę.  Wespół w zespół stanowią uzupełnienie zrecenzowanego już przedwzmacniacza trzyczęściowego (sic!) Phasemation CA-1000, w którego recenzji rozwodziłem się, jak też to Japończycy lubują się w braniu za coś absolutnie mistrzowskiego, tak żeby owoc ich pracy zadziwił świat. Takich owoców firma Phasemation ma już w dorobku trochę, a nasze monobloki są ich najświeższym przykładem. A przy tym nie tylko budzą we mnie chętkę słuchania jako napęd głośników, ale tą swoją skromną mocą zachęcają do użycia również pasujących do takiej mocy słuchawek, którymi będą AKG K1000, Audeze LCD-3 oraz HiFiMAN HE-1000. Przypomnę jeszcze, że z głośnikami wystąpiły poprzednio, we wspólnej pracy z przedwzmacniaczem, a były tymi  głośnikami DeVore Fidelity Orangutan O/96, a tym razem będą to Audioform Adventure, które na własną recenzję czekają, tak więc o nich tylko ogólnikowo, jako że w tej własnej wystąpią właśnie między innymi z monoblokami MA-1000 i tam to granie zostanie opisane szczegółowo.

Budowa

Kolejna perełka od Phasemation w naszym teście - monobloki MA1000.

Kolejna perełka od Phasemation w naszym teście – monobloki MA1000.

   Wyglądają te popisowe monobloki super, czyli jak należało oczekiwać. Nie oferują wprawdzie każdy z osobna symetrycznego rozstawu lamp, wzmagającego swą symetrią w patrzących poczucie porządku, jako że w każdym MA-1000 znajduje się tylko jedna lampa mocy JJ/Tesla 2A3-40, wszakże sam fakt bycia parą już inspiruje podkorowo działającą uspakajająco symetrię, tu dodatkowo wspieraną eleganckim wyglądem.

Te pojedyncze 2A3-40, wobec ich samotności, są wspomagane także pojedynczymi sterownikami JJ ECC803S, oraz pojedynczymi prostownikami 5R4GA JAN Philips, przy czym obecność tych właśnie lamp tłumaczy konstruktor chęcią wykorzystania wyłącznie łatwych do zastąpienia, jak również kosztujących sensownie. I jest w tym głęboka racja, co sam odczuwam najlepiej. Bo weźmy choćby te prostowniki. Co z tego, że mam we własnym przedwzmacniaczu najlepsze ponoć w dziejach GZ-34 Mullarda (osobiście porównywałem je z jeszcze droższymi i bardziej poważanymi Philips „Metal Base” i wybrałem Mullardy), skoro para takich ekstra prostowników kosztuje 1200 złotych i w dodatku bardzo trudna je zdobyć. Stan taki powoduje nieprzyjemną świadomość, że podczas słuchania wypalają się wraz z lampami mnogie złotówki, a gdy się dana para dopali, trzeba będzie albo jakościowo zejść niżej, albo pogrążyć się w kosztownych poszukiwaniach. Tymczasem monobloki od Phasemation same wprawdzie kosztują słono, ale przynajmniej ich eksploatacja kosztowna nie jest. Lamp prostowniczych JAN Philips pozostało z wojskowych zapasów multum, a przy tym nie są rozchwytywane, bo popularniejsze są inne wzory prostowników, jak wspomniane GZ-34 czy 5AR4. Z kolei sterowniki i lampy mocy od JJ to zwyczajna taniocha, wielokrotnie tańsza nawet od najdroższych lamp tego typu produkowanych obecnie, a co dopiero jakichś aukcyjnych rarytasów. Kosztujące nieco ponad czterysta złotych za sztukę 2A3-40 nie są jednak wcale kopciuszkiem. Cena okazuje się nie być w ich przypadku wyznacznikiem jakości, czego dowodem wiszące w Internecie opinie, że są rewelacyjne, a nawet najlepsze spośród dużych triod mocy wytwarzanych obecnie. Nie podejmuję się tego oszacować, niemniej pozostaje niezbitym faktem, że w monoblokach Phasemation spisują się naprawdę ekstra, a czegóż więcej nam trzeba? W dodatku pan Suzuki nie omieszkał także podkreślić (choć tylko po japońsku), że czas pracy takiej lampy z pełnym trzymaniem parametrów to ledwie 1000 godzin, tak więc lepiej w terminie wymieniać tańsze, niż z uporem trwać przy konających pomału drogich. W grę wchodzi także moc. Lampy 2A3-40 mocy tej mają prawie tyle samo co 300B, a przypomnijmy raz jeszcze, że w odróżnieniu do przemysłowych i bardziej siermiężnych 300B, lampy 2A3 oraz 45ʼ w samym zamyśle zostały skonstruowane jako dostarczycielki najlepszego dźwięku. Wyjaśnijmy też przy okazji, że owo „40” w nazwie oznacza moc całkowitą, a więc włączając ciepło wydzielane, podczas gdy mocy muzycznej jest tutaj co najwyżej 10-15 W. Można by się mimo to cieszyć, że jest jej jak na triodę aż tyle, ale przedwczesna to radość, bo tak naprawdę w przedziale optymalnym będą to okolice 2-3 W.

Lampowe monobloki to jakby nie patrzeć crème de la crème audiofilizmu. Zwłaszcza w tak pieknym wydaniu.

Lampowe monobloki to jakby nie patrzeć crème de la crème audiofilizmu. Zwłaszcza w tak pieknym wydaniu.

Słowo jeszcze o ECC803S. Każdy średnio zorientowany w sprawach lampowych audiofil wie, że to kopie sławnych ECC803S Telefunkena, których oryginalne pary chodzą teraz na aukcjach po 1500 dolarów. Lecz to i tak dla łowców lampowych rarytasów wiadomość raczej krzepiąca, bo na przykład oryginalnych „Singel Plate” 2A3 od RCA już się za żadne pieniądze nie kupi i można je tylko oglądać na zdjęciach albo w muzeum. Te zaś kosztujące sto pięćdziesiąt złotych za parę kopie Telefunkenów także w odsłuchach przedwzmacniacza wypadły rewelacyjnie, tak więc oszczędności eksploatacyjne idą tutaj w grube pliki banknotów.

Lampowy teatr od Phasemation ląduje, niczym rybki w akwarium, za grubą, pancerną szybą, od góry i po bokach dodatkowo osłonięty metalowymi panelami o sporych otworach wentylacyjnych.  U dołu każdy monoblok ma metalową podstawę, opatrzoną jedynie złocistym i podświetlanym błękitem włącznikiem; a z tyłu, za sekcją lamp, cięgnie się jeszcze spora część obudowy, skrywająca między innymi wyjściowe transformatory Lundhala, oznaczające, że nie jest to beztransformatorowe OTL, przy czym same transformatory wybrano od jednej z najlepszych manufaktur na rynku. Całość pracuje w czystej klasie A bez sprzężenia zwrotnego, co jest przez twórcę szczególnie podkreślane, jako najlepsze możliwe rozwiązanie w mierze reprodukcji muzyki. Zwrócono przy tym uwagę na separację wejściowego sygnału małej mocy od wyjściowego o mocy dużej, tak by nie nastąpiło żadne zakłócenie. Z jednej strony zapewnia to sama konstrukcja dual mono, dokładnie separująca kanały, z drugiej specjalny układ dławikowy w każdym monobloku, separujący wejście od wyjścia. Przyczyniają się też do tego innowacyjne kondensatory olejowe, wykonane w USA według specyfikacji zgodnej z patentem przyznanym zespołowi badawczemu Toshiyuki Kitagawy i Keiko Hashimoto, wspierane przez najwyższej klasy prostowniki, obstalowywane w tokijskiej manufakturze Amtrans.

Każdy monoblok waży 15,5 kg, oferując nominalnie aż 21 dB wzmocnienia w paśmie 10 Hz – 40 kHz przy impedancji wejściowej 47 kΩ, a dodatkowym zabezpieczeniem przed ewentualnymi zakłóceniami jest zafiksowana fabrycznie impedancja wyjściowa, którą można obstalowywać w zakresach 4-8 lub 8-16 Ω. Stoi to wszystko na specjalnych stożkach i konstrukcyjnie rzuca wyzwanie wszystkim nowszego typu pomysłom na dźwięk, powziętym w ramach piekielnie skomplikowanego montażu powierzchniowego układów scalonych i tranzystorów.

Osłon lamp w tym wypadku wygląda do prawdy zacznie, ale bez niej jest zdecydowanie ciekawiej.

Osłon lamp w tym wypadku wygląda do prawdy zacznie, ale bez niej jest zdecydowanie ciekawiej.

Lecz czy faktycznie to retro, oparte dla kontrapunktu o współczesne lampy i najnowszą technologię w odniesieniu do ich obsługi, będzie górą? Zwłaszcza, że umożliwia jedynie tradycyjne podpinanie niesymetryczne, odrzucając nowszej mody kombinacje z XLR-ami, a także korzyści związane z dużą mocą. Przekonajmy się.

Odsłuch

W sumie to mało powiedziane - wygląda to wręcz cudownie!

W sumie to mało powiedziane – wygląda to wręcz cudownie!

   Powyższe pytanie jest tak naprawdę retoryczne i każdy zaznajomiony z recenzją przedwzmacniacza CA-1000 zna na nie odpowiedź. Tak, to rzeczywiście jest dźwięk mistrzowski, a całość toru sporządzonego przez mistrza Nobujuki Suzuki budzi z jednej strony respekt, z drugiej ochotę słuchania. Ale jak napisałem na wstępie, budzi także pragnienie użycia słuchawek a nie tylko głośników – i na nich się teraz skupimy. Wyznacznikiem kolejności niech będzie moc im potrzebna, a tej najmniej potrzebują flagowe jeszcze do końca tego roku (bo już zapowiedziano następcę) Audeze LCD-3.

Audeze LCD-3

Postrzegam te Audeze jako typowy produkt rozwydrzonego audiofilizmu. Kapryśne, wymagające, potrafiące się różnić od egzemplarza do egzemplarza, zatruwające życie szukającemu dla nich wzmacniacza – i ogólnie dosyć nieznośne. Ale jak znosi się cierpliwie kaprysy primadonn, przechodząc nad nimi do porządku w zamian za chwile uniesienia, tak i one potrafią te swoje kaprysy wynagrodzić. Nie, nie napiszę w tym miejscu, że dzięki monoblokom Phasemation wkroczyłem wraz z nimi do audiofilskiego raju i o wszystkich kłopotach zapomniałem. Te monobloki się dla nich nie nadają, ponieważ generują wyraźny brum. Niezbyt głośny, jednak dla osoby wrażliwej nieakceptowalny. Znikający co prawda pod głośniejszą muzyką, ale w cichych partiach i przy całkowitej ciszy bardzo dokuczliwy. Wszakże nie bacząc na to warto coś powiedzieć o dźwięku, szczególnie że na bieżąco porównywałem to granie do swojego Twin-Heada, który pracował raz jako samodzielny słuchawkowy wzmacniacz, a raz jako przedwzmacniacz dla testowanych monobloków. A że było to granie na najwyższych pułapach, to i wnioski nie mogły płynąć zeń jednoznacznie wartościujące, gdyż sytuacja zmieniała się od utworu do utworu.

W tym miejscu dygresja odnośnie muzycznego materiału. Na bardzo głośno, ale polskim zwyczajem z dobrą dynamiką i realizmem nagranej płycie Piwnica pod Baranami, znajduje się parę niezwykle cennych poznawczo utworów. Pisałem kiedyś o odczytywanej przez Piotra Skrzyneckiego Wyprzedaży teatru, którą warto mieć dla samej możności testowania zwykłej mowy a nie muzyki, a teraz wspomnę o leciwym przeboju Mieczysława Święcickiego Jęczmienny łan. W odniesieniu do niego jedna jest tylko uwaga z audiofilskiego obszaru, otóż czasami, bardzo niestety rzadko, brzmi on naprawdę pięknie. Przeważnie, z większością torów, okazuje się mało płynny i nie dość bogaty akustycznie, a najczęściej bywa wręcz płaski i kostropaty, aż po chęć odrzucenia. Ale czasami… Nikogo nie namawiam do lubienia takiej muzyki, wszakże kanonem audiofilskiego wykształcenia winna być umiejętność dostrzegania piękna. I to piękno w tym utworze niewątpliwie się czai. Odtworzony przez odpowiednią aparaturę staje się melodyjny, nastrojowy, bardzo głęboko brzmiący i szczególnie rozwibrowany.

Wykorzystane seryjnie lampy nie należą do najdroższych, lecz jak się później okaże, zupełnie to nie przeszkadza.

Wykorzystane seryjnie lampy nie należą do najdroższych, lecz jak się później okaże, zupełnie to nie przeszkadza.

Najlepiej odtworzyły go kiedyś głośniki tubowe Avantgarda ze swoim dedykowanym wzmacniaczem, a teraz flagowe Audeze z Twin-Head wyraźnie nawiązały do tamtej prezentacji. Zarazem pokazała ona na czym głównie polega różnica między napędzaniem flagowych jeszcze przez chwilę Audeze za pośrednictwem samego wzmacniacza, a sytuacją wspierania go końcówkami od Phasemation. To była różnica duża i naprawdę wiele mówiąca, a zarazem charakterystyczna dla stylów OTL (Twin-Head) i non-OTL (Phasemation) – a więc kiedy na wyjściu pracuje sama lampa, a kiedy transformator. Twin-Head w pojedynkę transformatorowe brzmienie także wprawdzie umie zorganizować, jako że posiada przełącznik trybów OTL/non-OTL i odnośne transformatory wyjściowe, jednak w przypadku użycia monobloków, za sprawą większej ich mocy, różnice pojawiały się zdecydowanie większe.

Wyjście transformatorowe z reguły jest dosadniejsze, bardziej kontrastowe, jak również pozbawione elementu wygładzania, zaokrąglania i długiego podtrzymywania dźwięków, a co za tym idzie mniej płynne a bardziej porywcze i otwarte. Dźwięk przez nie generowany bardziej jest gazem niż cieczą, co buduje dalece inną atmosferę – mocniej się narzucającą (zwłaszcza w pierwszej chwili) i odbieraną jako bardziej realistyczna czy bezpośrednia. Jest to następstwem w dużej mierze właśnie innego stanu skupienia, jako że „gazowe” dźwięki bardziej są wszędobylskie, bardziej w odbiorze normalne i bardziej otaczające, a te „ciekłe” wydają się do pewnego stopnia bytować osobno, niczym dzieła sztuki do podziwiania a nie rzeczywistość sama. (Przynajmniej sam tak to odczuwam.) W sytuacji gdy monobloki MA-1000 były dla tych Audeze za mocne, dodatkowo się to podkreślało, a przy tym w sposób pouczający. Bo dla wspomnianego utworu o tarzaniu z kochanką w jęczmieniu nie była to atmosfera właściwa, bowiem pozbawiająca go wzmiankowanej szczególnej melodyjności oraz cieszenia się specyficzną, przekraczającą ramy realizmu wibracją akustyczną. Ale za to dla rockowych kawałków czy innych chcących natarczywej bezpośredniości muzycznych wykonań, bardzo adekwatna. Tak więc OTL Twin-Heada wraz z Audeze przywoływały wspomnienia piękna Avantgardów, z ich nadzwyczajną melodyjnością i akustyką, natomiast Audeze i MA-1000 grały ostrego rocka aż miło i tam to skupione na wysublimowanym pięknie OTL-owe granie zupełnie się nie sprawdzało. Robiło się z nim nudno i nieprawdziwie, choć w utworze o kochance takim częstowało czarem.

Jak chodzi o funkcjonalność, to postawiono tu na absolutny minimalizm.

Jak chodzi o funkcjonalność, to postawiono tu na absolutny minimalizm.

Dość mocno się przy okazji zdumiałem, ponieważ monobloki MA-1000 z własnym przedwzmacniaczem CA-1000 grały niesamowicie wręcz melodyjnie, co w tego przedwzmacniacza recenzji wiele razy zostało podkreślone. Zastępowanie go przez Twin-Head powodowało natomiast wyraźny przyrost agresji i dźwiękowej natarczywości, świadczący zarówno o własnym charakterze tych monobloków, jak i o szczególnym ich dopasowaniu do własnego przedwzmacniacza, a więc szczególnej współpracy obu urządzeń od Phasemation, które tylko wspólnie ukazują pełny zamysł brzmieniowy swojego twórcy. Nie żeby Twin-Head się nie nadawał, ale aby być wiernym idei założycielskiej, elementów wzmacniających od Phasemation rozdzielać nie należy, ponieważ dopiero ich wspólna praca daje coś naprawdę wyjątkowego.

Odsłuch cd.

Ta sama zasada tyczy się tylego panelu.

Ta sama zasada tyczy się tylego panelu.

HiFiMAN HE-6

   Też już mające następcę, do niedawna flagowe słuchawki HiFiMAN-a, posiadają charakterystykę prądową dokładnie wycelowaną w moc monobloków od Phasemation, jako że dla nich 6-10 W to właśnie optimum. Stosownie do tego w nich żaden brum się nie pojawiał, ale to jeszcze nie znaczy, że należało wyłącznie słuchać i bić brawo. Bowiem i tutaj pojawiła się odnotowana z Audeze minimalna szorstkość, o której ktoś mógłby powiedzieć, że nie ma się co dziwić, skoro w tych monoblokach pracują lampy JJ i nie jakiś nadzwyczajny, tylko dość zwykły prostownik Philipsa. Kto jednak miał możność słuchać jak grały te monobloki z własnym przedwzmacniaczem i słuchawkami AKG K1000, ten musiałby być, tak jak ja, tą sytuacją zaskoczony i raz jeszcze zmuszony do konstatacji, że monobloki stanowią ze swym przedwzmacniaczem integralną całość, której rozrywać nie należy. Ale i to nie jest prawdą, jako że wybiegając naprzód muszę napisać, że z głośnikami Audioform znów pojawił się koncert melodyjnego piękna, pomimo że wciąż przedwzmacniaczem był Twin-Head, a nie dedykowany CA-1000. Nie pozostaje zatem nic innego, jak powiedzieć, że monobloki MA-1000 dla grania z kolumnami mogą korzystać z przedwzmacniaczy innych niż własny i żadnej straty od tego nie będzie, natomiast dla słuchawek (tych specjalnych, przewidzianych do podłączania w zaciski kolumnowe) zdecydowanie lepiej będzie korzystać z firmowego przedwzmacniacza, jako że działa w sposób szczególnie wysublimowany, kojąc rzadko spotykanym na całym obszarze audiofilizmu pięknem.

Lecz niezależnie od tego zespołowego grania od Phasemation, obdarzającego czymś naprawdę szczególnym, także ten tutaj występujący system MA-1000/Twin-Head nie pozostawiał wątpliwości, że grają z nim te HE-1000 popisowo. Parę chwil wcześniej słuchałem ich bowiem przy komputerze z dziurki słuchawkowej Lebena CS300F wspieranego przetwornikiem Accuphase DC-37 – i tam było to granie ewidentnie mało satysfakcjonujące. Za płytkie, zbyt jednowymiarowe, za jasne i pozbawione muzycznej poezji. W porównaniu wręcz chude i kartonowe; zupełnie pozbawione tego wszystkiego, co decyduje o pojawianiu się u słuchacza głębokich uniesień. To była muzyka jako zarys, a jej kształt ani trochę nie odpowiadał pieniądzom w granie to zaangażowanym. Oczywiście można powiedzieć, że HE-6 należało podpiąć do wyjść głośnikowych Lebena, a nie bawić się słuchawkową dziurką, ale piszę o tym, by zobrazować sytuację i naświetlić możliwości systemu z MA-1000, przy którym, pomimo tej minimalnej szorstkości, te same słuchawki dały popis muzycznej głębi i właściwego obrazowania.

Monobloki MA1000 stanowią część systemy marki Phasemation i nie da się ukryć, że właśnie w tym układzie grają najlepiej.

Monobloki MA1000 stanowią część systemy marki Phasemation i nie da się ukryć, że właśnie w tym układzie grają najlepiej.

Momentalnie wchodziło się w inny świat i przeciągłe – Noooo! – natychmiast pojawiała się w głowie. Nooo, teraz to to grało! Z animuszem i mocno, a zarazem pełnią głębi, trójwymiarem i prawdziwym oddechem muzyki. Wyraziście a zarazem subtelnie, ale przede wszystkim właśnie głęboko i z należną wydanym pieniądzom realnością ozdobioną poezją. Ale właśnie dlatego, że tak dobrze grało, ta minimalna szorstkość i zbytnia chwilami pikanteria irytowała szczególnie, nie pozwalając temu pięknu w pełni rozwinąć skrzydeł i zaistnieć całkowicie.

AKG K1000

Te słuchawki zagrały jeszcze lepiej i nic w tym nie było osobliwego, bo wielokrotnie i bardzo uważnie sprawdzałem, czy od HE-6 są lepsze – i nie ma wątpliwości, że są. A jeszcze z tym flagowym kablem Entreqa, to nie ma o czym mówić, wszakże nie rozmawiamy tym razem o słuchawkach, tylko o monoblokach. I o nich znów trzeba powiedzieć, że chociaż to teraz brzmienie było najwyższej klasy, to jednak nie tak szczególne i nie aż tak wspaniałe, jak kiedy słuchałem tych K1000 z pełnym zestawem Phasemation. Dlatego zamiast pisać, co tym razem było nie tak (w sumie to samo co z HE-6, tylko mniej), przytoczę opis tamtego odsłuchu.

„Dwie rzeczy wydały mi się najbardziej charakterystyczne, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Pierwsza, że miało się ochotę słuchać tylko przy maksymalnym rozwarciu głośników, chociaż zazwyczaj pojawia się chęć, by je do głowy solidnie przybliżyć, tak by się przekaz nasączył i zgęścił. A tutaj całkiem na odwrót: takie zbliżanie – i to nawet niewielkie – powodowało słyszalne zniekształcenia, przed którymi audiofilski instynkt się wzdragał. Za to z pełnym rozwarciem grało niczym normalne głośniki; tak całkiem od przodu i na szerokiej scenie; a także bez żadnych zniekształceń, tylko w sposób mistrzowski, do którego charakterystyki dojść musimy poprzez rzecz drugą, mianowicie chęć uzmysłowienia sobie, jaką substancjalność brzmienie to przypomina.

Pytanie to nasunęło mi się samo, w następstwie brzmieniowej inności, rodzącej chęć jakiejś konkretyzacji i jakiegoś odniesienia. Zwykle tego rodzaju potrzeby w słuchaniu mi nie towarzyszą, ale tym razem rzecz zaczęła dręczyć niecodziennością, toteż zmuszony zostałem do koncentracji na tym aspekcie i próby odpowiedzi.

Może to szaleństwo, ale przy tak niewielkiej mocy pokusiliśmy się o testy z wykorzystaniem słuchawek.

Może to szaleństwo, ale przy tak niewielkiej mocy pokusiliśmy się o testy z wykorzystaniem słuchawek.

Chyba najlepsze skojarzenie mówiło o podobieństwie do gry świateł w bursztynie; takim jasnym i na tle połyskującej w słońcu wody widzianym. Barwa i gra świateł niezwykle silnie na wyobraźnię działały, podobnie jak wydobywana przez to światło sferyczność każdego dźwięku; a cała brzmieniowa atmosfera napawała fizyczną rozkoszą. Bardzo rzadko pojawia się aż taka satysfakcja, w tym wypadku jako następstwo obcowania z dźwiękiem o takiej subtelności i takim stopniu zaawansowania przechodzącego w inność, że niespotykanym nawet jeżeli jest się zawodowcem i ma co parę dni inny system do opisania.

Cały zamieniłem się w słuch, takie to było angażujące, a każda nuta przytłaczała jakością. Nie było wątpliwości – znalazłem się w innym niż normalnie brzmieniowym świecie. A miał ten świat szereg wybijających się przymiotów, które jeden przed drugi pchały się do świadomości, krzycząc – Patrz! Oto ja! Jeszcze takiego mnie nie widziałeś!

Najbardziej chyba krzyczała delikatność zmieszana z subtelnością, co brzmi jak oksymoron, ale tak właśnie było. Całym sobą czuło się tę subtelność i wszystko przenikający delikatny dotyk – jednocześnie dźwięki sferycznie modelujący i narzucający im piękno. Nie umiem tego lepiej wyrazić. Towarzyszył słuchaniu niepowszednio piękny modelunek każdego kształtu i brzmienia – zawieszony w łagodnym, wszystko wysubtelniającym i uplastyczniającym świetle. Trzeba chyba popatrzyć na obrazy Johannesa Vermeera, gdzie coś analogicznego możemy zobaczyć. To stwarzało inną atmosferę, obecną w każdej sekundzie. Bo nawet kiedy sięgałem po utwory spiętrzone i potężne, ukazywały się inaczej, choć niewątpliwie należycie potężnie. Towarzyszyła jednak owej potędze pieszczota każdego detalu i inny – jakby nieziemski – sposób istnienia, kreujący odmienne stany duchowe. A w efekcie krzyk wywołany ekscytacją duszy słuchającego, stykającego się z czymś nowym, jeszcze nieznanym. Inaczej podającym muzykę; i to w sposób inny wyraźnie, zdecydowanie delikatniejszy i bardziej pieszczotliwy. Własny Twin-Head bardziej bowiem w porównaniu był dynamiczny i grał w sposób mocniej drążący tekstury oraz naturę głosów – w sposób nie tak anielski, tylko z przymieszką diabła, co ogniem bucha i sypie iskrami spod kopyt. Też umie wprawdzie przejść na pozycję anioła, na przykład napędzając wysokoohmowe słuchawki Beyerdynamiki T1, ale częściej jest zawadiacki, a jego smyczek na strunach powoduje głębsze i bardziej przenikliwe wibracje. Mocniej wszystko kumuluje i czyni bardziej kontrastowym, a nie spływa całościową anielską poświatą.”

Słuchawki, głośniki, K1000... Wszystko, co zostało podłączone do monobloków MA1000 grało w nadzwyczajnie czarujący sposób. Tylko ta cena...

Słuchawki, głośniki, K1000… Wszystko, co zostało podłączone do monobloków MA1000 grało w nadzwyczajnie czarujący sposób. Tylko ta cena…

Uzupełnię jedynie, że w odsłuchu tym obok odtwarzacza Accuphase grał też gramofon Nottingham Dais, ale powyższy opis odnosi się do obu tych źródeł, bo z oboma pojawiały się takie odczucia.

Podsumowanie

Phasemation MA1000 009 HiFi Philosophy   Monobloki od Phasemation są niewątpliwie przede wszystkim uzupełnieniem własnego przedwzmacniacza CA-1000. Jednakże powyższy tekst nie jest zamknięciem ich tematu, bo jak już napisałem, ostatni rozdział pojawi się w recenzji głośników Audioform Adventure 340, z którymi i bez niego zabłysły wyjątkowym pięknem. O nich samych powiedzieć zaś można tyle, że w sposób dotąd mi nieznany potrafiły wykorzystać tanie lampy na rzecz brzmienia zjawiskowego, należącego do samych szczytów high-endu. Nie tego wprawdzie, który każe sobie płacić za wycieczkę w świat porażającego autentyzmu, przenosząc nas wprost na koncerty tak bardzo, na ile jest to dzisiaj możliwe; ale takiego magicznego, ukazującego własny świat niczym poezja i w gruncie rzeczy muzyka sama. Bo przecież muzyka jest nie czym innym jak własnym światem, szczególnie nawet względem realnej powszedniości odległym; wywołującym odmienne stany ducha i posługującym się swoistym językiem uczuć i metafor. Jest zatem system od Phasemation podwójnym od codzienności odejściem, a do tego bardzo szczególnym. Szczególnym, bo operującym jakością zjawiskową, właściwą naprawdę bardzo nielicznym urządzeniom z audiofilskiego rynku, a podwójnym, bo uciekającym od życiowej zwykłości poprzez muzykę samą, a do tego muzykę nie taką jak w żywym odbiorze, tylko jeszcze z dodatkową eksportacją w świat nieziemskiego piękna.

Phasemation MA1000 005 HiFi PhilosophyCienia nie ma wątpliwości, że mamy tym razem do czynienia z brzmieniem elitarnym, w sensie najwęższych elit, i że są to doznania psychodeliczne, przenoszące nas w inny wymiar. Przenoszące bez żadnej umowności, z bezpośrednim odczuciem magii. Tego nie musi się pragnąć, woląc dotyk magiczności muzyki takiej jak w życiu, ale to jest niesamowite ponad wszelką wątpliwość.

 

W punktach:

Zalety

  • Niespotykany w codziennym życiu popis subtelności.
  • W następstwie tego własna poetyka o formie czysto magicznej.
  • Nieziemskie światło.
  • Cudowna łagodność.
  • Fantastyczna plastyka obrazu.
  • Mistrzowski kunszt wydobycia wszelkich niuansów i ożywiania muzycznych drobin.
  • W efekcie obok głównego nurtu wspaniały teatr rzeczy pomniejszych.
  • Teatr zrealizowany w sposób mistrzowski, to znaczy przyczyniający się do poprawy całości a nie jej rozbicia.
  • Bajeczna indywidualizacja brzmień poszczególnych.
  • Owładające poczucie piękna.
  • Magia.
  • Własna forma narracji, potrafiąca udanie konkurować nawet z żywą muzyką.
  • Delikatność na miarę dotyku anioła.
  • Własny brzmieniowy świat.
  • Wyjątkowa staranność konstrukcyjna.
  • Dbałość o brak zakłóceń.
  • Tanie lampy, a więc tania eksploatacja.
  • Elegancki wygląd.
  • Japońska szkoła technicznego kunsztu.
  • Od sławnego producenta.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • To nie jest dosłowny realizm.
  • Tylko dla bardzo zamożnych.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Strona producenta:

Phasemation-Logo

 

 

Dane techniczne:

  • Lampa wejściowa: JJ ECC803S.
  • Prostownik: 5R4GA JAN Philips.
  • Lampa mocy: JJ 2A3-40.
  • Impedancja wejściowa: 47 kΩ.
  • Wzmocnienie: +21 dB.
  • Szum własny: 100 μV.
  • Moc nominalna: 10 W.
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 40 kHz (+0, -3 dB).
  • Odczepy głośnikowe: 4 lub 8 Ω.
  • Pobór mocy: 70 W.
  • Wymiary (mm): 247 x 224 x 426 mm.
  • Waga: 15,5 kg/szt.
  • Cena: 82 000 PLN za parę.

 

System:

  • Źródła: SACD Accuphase DP-700, gramofon Nottingham Dais z wkładką Ortofon Anna.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Audion Premier.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Phasemation CA-1000.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Phasemation MA-1000.
  • Słuchawki: AKG K1000 z kablem Entreq Atlantis, Azdeze LCD-3 z kablem FAW Noir Hybrid, HiFiMAN HE-6.
  • Głośniki: DeVore Fidelity Orangutan O/96.
  • Interkonekty XLR: Divaldi, Tellurium Q Black Diamond.
  • Interkonekty RCA: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Audio.
  • Kabel głośnikowy: Crystal Cable Reference.
  • Listwa: Power Base HighEnd.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “Recenzja: Phasemation MA-1000

  1. jass pisze:

    Dziwnie wysoka ta cena. W dalekim świecie po przeliczeniu na aktualny kurs jena wychodzi za parę 1 071 000 JPY = 34 567,6 PLN (kurs 100 JPY – 3,2276).

    http://joshinweb.jp/sound/9686/4560265810371.html

    1. AAAFNRAA pisze:

      W Japonii obowiązuje coś takiego jak podatek od sprzedaży, bodajże 8%, dolicz do tego VAT 23% obowiązujący w Polsce, cło, koszty transportu, marżę dystrybutora…

  2. gość44 pisze:

    34 000 + 8% = 36 720 + 23% = 45 165 zł.

    Jeszcze cło i transport

  3. Piotr Ryka pisze:

    Obiecuję dokładnie zweryfikować cenę. Usiłowałem zrobić to dzisiaj, ale szaleństwo AVS już się rozpętało i nie udało mi się dodzwonić. Jeżeli cena jest niższa, to tylko ich strata.

  4. "AAAFNRAA pisze:

    To pewnie marża dystrybutora coś ok. 30 tys. 🙂 Ale zakładając, że sprzeda 1-2 sztuki rocznie…

  5. wlodek pisze:

    Przeczytałem ta recenzje.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mam współczuć, czy gratulować? 🙂

    2. kabak1991 pisze:

      Ja nie dałem rady 🙁 Także gratuluję 🙂

  6. Piotr Ryka pisze:

    Na marginesie. Na AVS nowego Orfeusza (którego nie wolno tak nazywać, bo Sennheiser stanowczo zabrania) niestety nie będzie. Będzie za to stary – i to rzadka okazja jego posłuchania. Miejmy nadzieję, że napęd i okablowanie dostanie godne.

    Prawdopodobna cena tego nowego – ponad 40 tysięcy euro. Trochę mi duszno. Idę się wody napić.

    1. Marecki pisze:

      No to padł.. rekord absolutny! Też mnie przysuszyło.

    2. AAAFNRAA pisze:

      Okazuje się, że jednak 50 tys. EUR…

      1. kabak1991 pisze:

        Nie kupię. Za tani. Jakby kosztował 100 000 Euro to co innego.

  7. Marecki pisze:

    Next? Co w trawie piszczy?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Cayin HA-1A.

  8. Marecki pisze:

    Mam w sumie jeszcze trzy pytanka:

    Itube dojedzie, czy już raczej ciężko?

    Jak teraz się spisują audioquesty i czy jest szansa na kable od Forzy do nich?
    Wiem że ma być po AS aktualizacja, więc pytam z czystej ciekawości : )

    1. Piotr Ryka pisze:

      iTube będzie na pewno. Kabel Forzy też. To się wydusi, nie ma sprawy.

      1. Marecki pisze:

        Elegancko 🙂

  9. Marecki pisze:

    Myślę, że itube i Noir przywrócą w dużym stopniu im analog.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy