Recenzja: Phasemation CA-1000

Phasemation_CA_MA_1000_018_HiFi Philosophy   Z japońskim Phasemation spotkaliśmy się przy okazji recenzji jego słuchawkowego wzmacniacza, tak więc tylko przypomnę, że firma powstała w latach 80-tych i jest dziełem pana Nobuyuki Suzuki, a nazwę w Japonii nosi odmienną, bo zwie się tam Phase-Tech. W Europie zastrzegł ją sobie ktoś inni i stąd Phasemation.

Czas płynie i w tak zwanym międzyczasie Phase-Tech zdążył wypuścić swojego słuchawkowego wzmacniacza wersję ulepszoną – EPA-007X – którą znajomy z Japonii określił jako najlepszy słuchawkowy wzmacniacz tranzystorowy jaki słyszał. A że zawodowo zajmuje się słuchawkami, nie możemy brać tego za zdanie osoby przypadkowej. Owego 007X może jeszcze się kiedyś uda ustrzelić, a także mamy poważną zaległość w postaci rewelacyjnego, dzielonego przedwzmacniacza gramofonowego Phasemation EA-1000 (których to gramofonów jest pan Nobuyuki Suzuki wielkim znawcą i miłośnikiem), ale teraz uwagę koncentrujemy na jego jeszcze większym popisie, mianowicie trzyczęściowym przedwzmacniaczu hybrydowym Phasemation CA-1000.

Już parę razy pisałem, że Japończycy lubią sobie nad czymś siąść i wykonać popis. To najwyraźniej ich cieszy i rodzi odczucia innego rodzaju niż przebiegle zrealizowana rzecz za tak zwane „rozsądne pieniądze”. Z takich dobrze przemyślanych i skutecznie wdrożonych pieniędzy biorą się potem ogromne zarobki konstruktora, którymi także – i jak jeszcze – można się cieszyć, a dodatkową satysfakcję przynoszą pomysłowość i rywalizacyjna efektywność wykazane w dochodzeniu do celu, dzięki którym z „rozsądnego” budżetu udaje się wycisnąć maksimum. To także jest sztuka, a jakże przy tym pożyteczna, bo przecież korzysta z niej potem liczne grono użytkowników. Ma to wszakże pewną niepomijalną wadę genetyczną, mianowicie dźwięk w postaci pewnego kompromisu. Kompromis budżetowy nieuchronnie pociąga kompromisowe brzmienie, a jak to nie dziś tylko dawno temu zauważono, wszelkie kompromisy zdradzają tendencję do gnicia. Kompromisowo głosujesz na polityka, który wydał ci się najprzyzwoitszy, a ten kradnie potem bez kompromisu i jeszcze w twarz ci się śmieje. Kompromisowo dajesz żonie trzy kwiatki, a ona jeszcze bardziej się gniewa, bo powinieneś paść na kolana i obdarować wypadem do Hiszpanii, albo przynajmniej sukienką. Potem kompromisowo kupujesz Toyotę i szlag cię trafia na widok sąsiada jeżdżącego Jaguarem. (Nie mam Toyoty, ale sąsiad ma Jaguara.), a tu jeszcze kompromisowa karta graficzna we własnym komputerze zmusza cię do grania na obniżonych detalach. W audiofilizmie niestety jest identycznie. Brnąc przez gąszcz kompromisów dochrapujesz się kompromisowego ale we własnym mniemaniu optymalnego systemu, a potem idziesz gdzieś czy do kogoś i wychodzisz bezkompromisowo załamany. Bo tam to dopiero grało i już u siebie nie chce się słuchać, a przynajmniej nie przez pierwszych dni parę. I właśnie tego japońscy mistrzowie sztuki audio najwyraźniej nie tolerują, budując te swoje Kondo Ongaku czy inne Sony MDR-R10. Jakieś potworne Tech-DASʼy i Final Audio OPUS204, gdzie cena nie gra żadnej roli i liczy się tylko jakość. Nie inaczej będzie tym razem. Przedwzmacniacz Phasemation CA-1000, wraz z przynależnymi mu końcówkami mocy MA-1000 (którymi zajmiemy się w tekście osobnym) należy do owej ligi bez kompromisu, dzięki której znikąd nie wychodzi się załamanym. To już teraz mogę zagwarantować – na pewno tak będzie.

Budowa

Audiofilizm totalny: Phasemation CA-1000.

Audiofilizm totalny: Phasemation CA-1000.

   A zatem budujmy ten bezkompromisowy przedwzmacniacz, a ściślej popatrzmy, jak go zbudował pan Nobuyuki Suzuki.

Zwykle samo już wydzielenie części przedwzmacniaczowej oznacza głęboki ukłon w stronę high-endu, a wiele – nawet zdecydowana większość – przedwzmacniaczy uchodzących za najwybitniejsze, to konstrukcje jednobryłowe. Sam posiadam wprawdzie dzielony, co oznajmia on bez ceregieli, zwąc siebie dumnie dwugłowcem, ale i tak popisowi od Phasemation ilością głów nie dorówna, gdyż ten dzieli się na trzy, jak na porządnego, trzygłowego smoka przystało. Przypomina to w sumie przedwzmacniacz i dwa monobloki, toteż ktoś nie zaznajomiony z instrukcją obsługi, albo nie zapoznany z materiałami technicznymi, z pewnością nabrałby przekonania, iż ma do czynienia z pełnym torem wzmacniającym. Tymczasem to, co można brać za monobloki, czyli dwa nie posiadające żadnych manipulatorów ani przycisków metalowe pudełka, to w rzeczywistości wprawdzie faktycznie sekcje wzmocnienia, tyle że takie z poziomu przedwzmacniacza a nie wzmacniacza.  W każdej znajdziemy po dwie typowe dla przedwzmacniaczy lampy – wzmacniającą ECC83 (od Electro Harmoniksa) i sterującą ECC88 (od Tung-Sol) – a więc dokładnie tego samego typu co w Twin-Head. W sumie jest tych lamp pięć, jako że jeszcze jedna znajduje się w sekcji sterującej, a nie jak u mnie dziesięć, gdyż Phasemation nie posiada sekcji wzmacniacza słuchawkowego ani nie jest konstrukcją OTL, a więc nie potrzebuje mocnych lamp wyjściowych. Ma za to aż trzy wejścia symetryczne i trzy niesymetryczne oraz po parze obu rodzajów wyjść, co czyni go niezwykle funkcjonalnym. Za każdym z nich (rzecz wyjątkowa) stoi osobny transformator dopasowujący, tak więc mimo wielkiego technicznego pietyzmu nie jest CA-1000 konstrukcją w pełni zbalansowaną, czyli nie powinniśmy oczekiwać przyrostu jakości na wyjściach symetrycznych. Brak tu także własnego przedwzmacniacza gramofonowego, co w sytuacji gdy firma oferuje osobne, maksymalistyczne tego typu rozwiązanie o również trzybryłowej konstrukcji jest czymś oczywistym.

Przedwzmacniacz CA-1000 składa się z aż trzech części, tutaj ze względu na ogólną adaptację systemu zbity w jedną całość.

Przedwzmacniacz CA-1000 składa się z aż trzech części, tutaj ze względu na ogólną adaptację systemu zbity w jedną całość.

Przedwzmacniaczowe monobloki poprzedza część regulacyjna, z umieszczoną w niej podwójną sekcją zasilania w postaci dwóch transformatorów R-Core, także wykorzystująca lampę, mianowicie wspólny wyjściowy prostownik 5U4G od JJ. Łączy się taka sekcja z odnośnym monoblokiem dwoma osobnymi kablami – jednym cienkim, sterującym; drugim grubym, zasilającym. Zarazem tylko w tej poprzedzającej sekcji operacyjnej użytkownik może coś wnieść od siebie, to znaczy dokonać wyboru i ustalić zakresy. Może tego dokonać szeregiem przycisków i wielkim pokrętłem potencjometru, a w odniesieniu do balansu kanałów i siły głosu może też użyć sporego pilota, obsługującego wyłącznie te dwie regulacje.

Każde z sześciu wejść ma w środku osobny transformatorek dopasowujący, a od zewnątrz osobny przycisk z odnośną lampeczką. Jest jeszcze na tym przodzie podświetlany włącznik główny, owo wielkie pokrętło potencjometru z przynależnym ekranikiem wyświetlającym aktualny poziom dźwięku w decybelach oraz dwa podświetlane przyciski sterujące równowagą kanałów. Jest także przycisk ściszenia, jak również dwa regulatory obrotowe, z których jeden to trzyzakresowa obsługa całościowej siły wzmocnienia (- 6/ 0 /+6 dB), a drugi decyduje o wyborze wyjść (oba, lub któreś z dwóch).

W konstrukcji główny nacisk położono na znikanie, czyli brak jakichkolwiek zakłóceń. Tak więc wielki potencjometr to tak naprawdę transformator o 46 osobnych odczepach, wyznaczających 46 poziomów siły głosu, a poszczególne ścieżki poprowadzono jak najdalej od siebie i jak najstaranniej zaizolowano. Gdzie było można, użyto układów pasywnych, a gdzie się dało, tam aktywność dotyczy wyłącznie samego momentu regulacji. No ale lampa jest lampa, tak więc w tym wypadku sięganie po lampowe bogactwo brzmienia musiało zostać okupione własną jego lampową sygnaturą, co w sumie nie jest istotne, jako że za końcowy efekt w całym torze od Phasemation odpowiadają monobloki lampowe, w których czynniki brzmieniowe użytych lamp muszą i tak o wszystkim zadecydować.

Dopełnienie systemu to fenomenalnie wyglądające monobloki na lampach 2A3.

Dopełnienie systemu to fenomenalnie wyglądające monobloki na lampach 2A3 – MA-1000. One też otrzymają swoją recenzję w odpowiednim czasie.

Została nam jeszcze estetyka. Tak samo jak u Accuphase, chociaż w nieco odmiennym odcieniu, całość częstuje kolorem złocistym. Mieni się to złoto i ociepla wizerunek, zarówno w samym sensie wizualnym jak i pośrednio muzycznym. Od tego złota odcina się wyraźnie pięć błękitnych diod-indykatorów, z których trzy świecą na sekcji regulacyjnej, a po jednej na każdym monobloku. Daje to efekt nieco choinkowy, chociaż kolorystycznie się komponuje. Natomiast jak dla mnie diody te świeciły za mocno, ale osłabić je za pomocą paru gramów plasteliny żadną jest sztuką. Dobrze za to wpasowuje się w całość niewielki ekran z liczbową sygnaturą siły głosu, zrealizowany w kolorze żółto-złocistym.

Starannie dobrano też rozmiar sekcji, a w efekcie monobloki dokładnie mieszczą się na części regulacyjnej, gdyby ktoś takiego ustawienia sobie zażyczył. Duże panele przednie na dwóch trzecich wysokości zostały przełamane ku tyłowi, co powoduje grę świateł i je urozmaica, podobnie jak urozmaiceniem dla wzroku są drewniane podstawy pod każdym z segmentów, formalnie odpowiedzialne za wytłumianie wibracji. Całość prezentuje się jak z bajki i od razu przywołuje myśl o piramidzie pieniędzy, zwłaszcza gdy dopełnieniem są przeszklone monobloki lampowych stopni wzmacniacza MA-1000. 

Brzmienie

Phasemation_CA_MA_1000_012_HiFi Philosophy

Czemu nie razem z przedwzmacniaczem? Bo zasługują na to!

   Być miało bez kompromisu – i było. Choć może nie tak do końca, gdyż całkiem bez kompromisu obyć się trudno. Kompromis będzie jednak dopiero za chwilę, w okolicy głośników, a na razie możemy go zbywać.

Bezkompromisowe są bowiem słuchawki AKG K1000 zaopatrzone w bezkompromisowy kabel Entreq Atlantis, podobnie jak mało kompromisowy odtwarzacz Accuphase DP-700 i gramofon Nottingham Dais z wkładką Ortofon Anna. Podobnie bezkompromisowe są końcówki mocy Phasemation MA-1000, które do użycia tych AKG mnie sprowokowały, a także raczej dalekie od kompromisu zastosowane tutaj okablowanie. Ruszajmy przeto bezkompromisowym szlakiem na spotkanie brzmień bezkompromisowych, co dla każdego audiofila jest największą przygodą.

Byłoby bowiem czymś w rodzaju audiofilskiego harakiri, nie próbować sprawdzić jak napędzają te lampowe monobloki dawne flagowe AKG, o których ośmieliłem się kiedyś napisać, że nie słyszałem słuchawek równie dobrze grających. Może to nie jest racja, a na pewno można woleć inne, ale równie na pewno te są jednymi z najlepszych w historii, a więc tu jak najbardziej na miejscu.

Dobrze, dość tej ekwilibrystyki słownej balansującej na grani kompromisu. Czas sprawozdawać. Zacząłem przezornie od odtwarzacza, najeżony Anną gramofon rezerwując sobie na finał. Bo też jest to wkładka za złowrogie dwadzieścia parę tysięcy, a już samo to, że jest flagowa dla Ortofona, budzi respekt. Zapobiegawczo pozwoliłem najpierw grać systemowi parę godzin w powietrze, tak żeby nabrał dojrzałości i się rozruszał, a potem rzuciłem go sobie w uszy. W efekcie usłyszałem rzeczy niezwykłe, w związku z czym wymagające nieszablonowego użycia form opisowych.

Dwie rzeczy wydały mi się najbardziej charakterystyczne, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie. Pierwsza, że miało się ochotę słuchać tylko przy maksymalnym rozwarciu głośników, chociaż zazwyczaj pojawia się chęć, by je do głowy solidnie przybliżyć, tak by się przekaz nasączył i zgęścił. A tutaj całkiem na odwrót: takie zbliżanie – i to nawet niewielkie – powodowało słyszalne zniekształcenia, przed którymi audiofilski instynkt się wzdragał. Za to z pełnym rozwarciem grało to niczym normalne głośniki; tak całkiem od przodu i na szerokiej scenie; a także bez żadnych zniekształceń, tylko w sposób mistrzowski, do którego charakterystyki dojść musimy poprzez rzecz drugą, mianowicie chęć uzmysłowienia sobie, jaką substancjalność brzmienie to przypomina.

Wracając do CA-1000, to jego potężny, 46-stopniowy potencjometr stanowi  nie lada osiągnięcie, mające zapewnić niemalże zerowy poziom zakłóceń.

Wracając do CA-1000, to jego potężny, 46-stopniowy potencjometr stanowi nie lada osiągnięcie, mające zapewnić niemalże zerowy poziom zakłóceń.

Pytanie to nasunęło mi się samo, w następstwie brzmieniowej inności, rodzącej chęć jakiejś konkretyzacji i jakiegoś odniesienia. Zwykle tego rodzaju potrzeby w słuchaniu mi nie towarzyszą, ale tym razem rzecz zaczęła dręczyć niecodziennością, toteż zmuszony zostałem do koncentracji na tym aspekcie i próby odpowiedzi.

Chyba najlepsze skojarzenie mówiło o podobieństwie do gry świateł w bursztynie; takim jasnym i na tle połyskującej w słońcu wody widzianym. Barwa i gra świateł niezwykle silnie na wyobraźnię działały, podobnie jak wydobywana przez to światło sferyczność każdego dźwięku; a cała brzmieniowa atmosfera napawała fizyczną rozkoszą. Bardzo rzadko pojawia się aż taka satysfakcja, w tym wypadku jako następstwo obcowania z dźwiękiem o takiej subtelności i takim stopniu zaawansowania przechodzącego w inność, że niespotykanym nawet jeżeli jest się zawodowcem i ma co parę dni inny system do opisania.

Cały zamieniłem się w słuch, takie to było angażujące, a każda nuta przytłaczała jakością. Nie było wątpliwości – znalazłem się w innym niż normalnie brzmieniowym świecie. A miał ten świat szereg wybijających się przymiotów, które jeden przed drugi pchały się do świadomości, krzycząc – Patrz! Oto ja! Jeszcze takiego mnie nie widziałeś!

Najbardziej chyba krzyczała delikatność zmieszana z subtelnością, co brzmi jak oksymoron, ale tak właśnie było. Całym sobą czuło się tę subtelność i wszystko przenikający delikatny dotyk – jednocześnie dźwięki sferycznie modelujący i narzucający im piękno. Nie umiem tego lepiej wyrazić. Towarzyszył słuchaniu niepowszednio piękny modelunek każdego kształtu i brzmienia – zawieszony w łagodnym, wszystko wysubtelniającym i uplastyczniającym świetle. Trzeba chyba popatrzyć na obrazy Johannesa Vermeera, gdzie coś analogicznego możemy zobaczyć. To stwarzało inną atmosferę, obecną w każdej sekundzie. Bo nawet kiedy sięgałem po utwory spiętrzone i potężne, ukazywały się inaczej, choć niewątpliwie należycie potężnie. Towarzyszyła jednak owej potędze pieszczota każdego detalu i inny – jakby nieziemski – sposób istnienia, kreujący odmienne stany duchowe. A w efekcie krzyk wywołany ekscytacją duszy słuchającego, stykającego się z czymś nowym, jeszcze nieznanym. Inaczej podającym muzykę; i to w sposób inny wyraźnie, zdecydowanie delikatniejszy i bardziej pieszczotliwy. Własny Twin-Head bardziej bowiem w porównaniu był dynamiczny i grał w sposób mocniej drążący tekstury oraz naturę głosów – w sposób nie tak anielski, tylko z przymieszką diabła, co ogniem bucha i sypie iskrami spod kopyt. Też umie on wprawdzie przejść na pozycję anioła, na przykład napędzając wysokoohmowe słuchawki Beyerdynamiki T1, ale częściej jest zawadiacki, a jego smyczek na strunach powoduje głębsze i bardziej przenikliwe wibracje. Mocniej wszystko kumuluje i czyni bardziej kontrastowym, a nie spływa całościową anielską poświatą.

To co się obywa na tylnym panelu to czyste szaleństwo, które ma zapewnić idealną separację sygnałową. Żadnych kompromisów!

To co się obywa na tylnym panelu to czyste szaleństwo, które ma zapewnić idealną separację sygnałową. Żadnych kompromisów!

Tak to odebrałem w intuicyjnym odczuciu, które nie stara się ważyć wszystkiego po aptekarsku, tylko narzuca smak całościowy. Bo w końcu nie chodzi o to, jak duże były różnice w wymiarze cyrkla i wagi, tylko jak inny stwarzały świat. A tu różnica była wyraźna i można ją streścić w dwóch zdaniach: Z Twin-Head grało to – O rany, ale świetnie! A z Phasemation – O Jezu, ależ subtelnie!

I to jest sedno tego wszystkiego.

Brzmienie cd.

No dobra - a jak brzmi ten system dla milionerów?

No dobra – a jak brzmi ten system dla milionerów?

   Napisałem jednak, że pośród napierających na słuchacza wrażeń panował ścisk, bo nie tylko subtelność, sferyczność i niezwykłe światło się tam na pierwszy plan pchały. Pchała się też niezwykła szczegółowość, potrafiąca uwydatnić to wszystko, co normalnie skrywa się pod powłoką. I nie chodzi o samą tylko obecność, lecz także o życie własne. Najróżniejsze dźwięki poboczne, stanowiące w zwyczajniejszym graniu kompletny margines i poprzez to zupełnie uchodzące uwagi, tu zaczynały ożywać, a nawet przeżywać w pełni własne historie. Niewątpliwie w każdym utworze zaczynały dziać się rzeczy normalnie pomijane, tak jakbyś zaczął widzieć w wyższej rozdzielczości i ciemność nauczył się lepiej przenikać. Gdyby ten zalew mikro detali i wyraźności rzeczy pomniejszych został podany nachalnie i jednopłaszczyznowo, przekaz stałby się niewątpliwie męczący, jak wtedy, kiedy coś podobnego dzieje się za sprawą podwyższania tonacji. Ale tu nic takiego miejsca nie miało. Wszystkie te nowości, podobnie jak cały brzmieniowy nurt główny, pozostawały subtelne, tonacyjnie poprawne, a nawet umilone. Też po anielsku podane, a przede wszystkim pomimo własnego życia wnoszące wkład do całości a nie rozbijające spójność. Czasami mniej znaczy więcej, dzięki skupianiu się na istocie, ale tutaj więcej znaczyło właśnie lepiej, nie zakłócając sensu tylko go uwydatniając. Własnym, pomniejszym życiem składało się na całościowy obraz fantastycznego przeżywania muzyki, która nie była tym razem dosadnie prawdziwa, tylko nieziemsko piękna. Nie było wątpliwości, że nie jest to czyste naśladownictwo a artystyczna kreacja. Jest wszakże tajemnicą artyzmu, że potrafi oddać prawdę poprzez odejście od niej. Transformacją, niedopowiedzeniem, szykiem przestawnym, uwidocznieniem rzeczy nie skupiających uwagi, podnietą bądź uspokojeniem. Innym rozkładem akcentów, sposobem oświetlania, zawieszeniem tego co ruchome – by wejść w inny wymiar czasowy – nadaniem nowych znaczeń rzeczom zatraconym w rutynie, a przede wszystkim całościową konstrukcją. A zatem stwarzaniem form nie będących czystym naśladownictwem, tylko własną wizją. W audiofilizmie mamy z tym do czynienia nagminnie, tyle że na poziomie karykatury. To właśnie jest ten kompromis, powodujący formy własne, tyle że zubożone, kalekie, niechciane. Lecz Phasemation CA-1000 i monobloki MA-1000 nie są kompromisowe, a w efekcie ich własna forma nie jest uboższa lecz inna. Niczym w zwierciadle magii przedstawia świat złagodzony, niebiański, świetlisty, obdarzający pieszczotą. Można się w tej muzyce kąpać niczym w źródle życia, nieustająco zaznając rozkoszy. Na pewno nie jest to styl dla harleyowców i tych co ściągają tłumiki, ale choć sam lubię ostrą jazdę, byłem pod przemożnym wrażeniem. Słuchałem i słuchałem – i ciągle było mi mało. A potem poszedłem porównawczo posłuchać Lebena ze zwyklejszymi słuchawkami. I odskoczyłem jak oparzony, usłyszawszy tę samą płytę, a jakby całkiem inną. A  przecież jeszcze tego samego dnia z rana tak mi się przy tym Lebenie dobrze słuchało…

Tak samo jak kosztuje - BARDZO!

Tak samo jak kosztuje – BARDZO!

Wielu audiofili lubi miażdżenie. Widok jakiegoś sprzętu miażdżonego przez inny napawa ich niszczycielską satysfakcją. Osobiście tego nie lubię i wolę gdy coś przed czymś skutecznie się broni, wykazując swą użyteczność. Ale nie zawsze jest to możliwe, a w konfrontacji z tak wytężonymi dziełami inżynierii, jak ten tutaj CA-1000, wychodzić obronną ręką strasznie jest ciężko. Nie udało się więc Lebenowi i jego słuchawkom, chociaż licząc od środka audiofilskiej stawki bardzo byli z przodu. Phasemation jednak uciekał daleko przed peletonem, w grupie samotnych liderów, których jest ledwie paru na świecie. A nie grał przy tym jak z życia, tylko jakby życie też prześcigając. Na swój anielski sposób, co pieści każdym dotykiem.

Pora wejść na poletko kompromisu. Nie udało się ściągnąć głośników zdolnych podobnie jak AKG K1000 wydobyć z przedwzmacniacza całej jego intymnej magii. Kolumny DeVore Fidelity Orangutan O/96 nie są wprawdzie zbyt słabe jakościowo, aby to uwidocznić, ale wyraźnie preferują inny styl i do nich przedwzmacniacz Twin-Head okazał się ze swymi wysuwanymi pazurami pasować lepiej. Nie powinno to zaskakiwać, jako że twórca tych DeVore jest zawodowym rockmanem, tak więc wydelikacone subtelności i ezoteryczne sublimacje nie są jego żywiołem. Poza tym choć nominalnie są te kolumny wysoko skuteczne, to jednak mocniejszy pięć razy od lampowych monobloków Phasemation hybrydowy Croft potrafił wykrzesać z nich ciekawsze zdecydowanie brzmienia, tak więc z tymi nominałami mocy różnie bywa. Albo mówiąc inaczej – do systemu Phasemation głośniki należy dobrać z wyjątkowym pietyzmem, tak żeby, jak te AKG, umiały pokazać wszystkie najlepsze strony. By nie zabrakło im mocy, a więc mogły wykazać się dynamiką, a także by nie stroniły od subtelności, potrafiąc oddać jej całą jakże bogatą tutaj paletę. To jest na pewno duże wyzwanie, a sam pożałowałem jednego – że nie wyrwałem od dystrybutora po raz kolejny tub Avantgarde Duo Grosso, bo one wszak byłyby tu jak ulał. Lecz całe to słuchanie stało pod znakiem obiektywnych trudności, bo najpierw tygodniami ciągnęły się nieznośne upały, wobec których użycie systemu lampowego było wykluczone (na przyszły rok obiecałem sobie klimatyzację), a potem pewien odważny szczęśliwiec zdecydował się na kupno przedwzmacniacza bez wcześniejszego odsłuchu – i w efekcie jeden zaledwie dzień miałem (całkiem dosłownie), by naturę tego CA-1000 przebadać. Podobno ma jeszcze wrócić kolejnym egzemplarzem, ale na razie przepadł i zostały same osierocone monobloki. O grze jego z DeVore mogę tyle powiedzieć, że z kompletnym systemem Phsemation grały niezwykle łagodnym i w sumie ujmującym dźwiękiem, jednak gubiąc te wyczytywane przez AKG z taką starannością smaki i sprawy drugiego planu, tak więc obraz całości niewątpliwie zostawał zubożony. Znaczną poprawę potrafił wnosić w tę sytuację gramofon, którego przewaga nad odtwarzaczem była bezdyskusyjna. Nie jakaś wprawdzie miażdżąca – to w żadnym wypadku – ale taka typowa dla najwyższej klasy analogu.

A jego rozdzielnia sygnałowa ma w tym swój arcyważny udział. Jeden z najlepszych pre, jaki kiedykolwiek powstał!

A jego rozdzielnia sygnałowa ma w tym swój arcyważny udział. Jeden z najlepszych pre, jaki kiedykolwiek powstał!

Co prawda system Phasemation fantastycznie potrafił usuwać to wszystko, co zwykliśmy mieć za słabość źródeł cyfrowych, a w efekcie słuchanie go z Accuphase na AKG dawało naprawdę nieziemskie przeżycia, niemniej spójność, nasycenie i dynamikę super gramofon musiał mieć lepsze, bo taka jest istota analogu. Zarówno w przypadku słuchawek jak i głośników dawało to podobne efekty, jednak o ile u tych pierwszych całościowy wydźwięk się specjalnie nie zmieniał i przejście nie miało wymiaru zasadniczego, to u głośników właśnie go miało, dźwigając je zdecydowanie na wyższy poziom. Dziać zaczynało się coś więcej niż sama tylko łagodność. Barwy nabierały mocy kontrastu, dynamika wychodziła poza spokojne płynięcie, a dźwiękowa masa wyraźnie przyrastała. Można się było nie tylko już relaksować, ale dźwiękiem także oberwać; a że były to dźwięki pięknie modelowane, to i odbiór tego był rangi wysokiej. Nie ulega jednak wątpliwości, że głośniki DeVore wolą wyższe zakresy mocy i styl bardziej drapieżny, a szczególne umiejętności systemu Phasemation tym razem pokazały wyłącznie AKG.

Podsumowanie

Phasemation_CA_MA_1000_010_HiFi Philosophy   Pamiętam – bo jakżeby inaczej – czasy własnego wstępowania do audiofilskiego zakonu. Przeglądając niemiecką prasę branżową, nieodmiennie posługującą się tabelami klasyfikacji, można było zobaczyć w rubryce „Vollverstärker” nazwy Burmester, Treshold czy Krell, opatrzone wielkimi cenami i dumną sygnaturą „Absolute Spitzenklasse”. Zwracało przy tym uwagę, że właśnie w rubryce Vollverstärker ceny się pojawiają najwyższe, daleko wyższe niż u odtwarzaczy czy gramofonów. Przedwzmacniacze jako osobne urządzenia na polskim rynku wtedy jeszcze nie istniały, a i dziś nie są specjalnie popularne, bo przeważnie także częstują drożyzną. Jednak przedwzmacniacz to serce i klucz do dobrego brzmienia, a mając taki wiem o tym najlepiej. Bez niego nie ma super systemu ani się w całość wszystko nie zbiera. Gdzieś muszą się zejść nici od źródeł i coś musi uzgodnić prądy pomiędzy nimi a sekcją wzmocnienia. Tym czymś jest przedwzmacniacz, czyli wydzielona sekcja operacyjna wzmacniacza. W przypadku Phasemation CA-1000 jeszcze sama na trzy sekcje rozbita, tak żeby operacyjność i uzgadnianie nie wchodziły sobie w paradę. Mistrz Nobuyuki Suzuki naprawdę się skoncentrował i podszedł do sprawy bez kompromisów, minimalizując do granic możliwości wszelkie zakłócenia i wpływy. Pod tym kątem zoptymalizowane zostały wszelkie połączenia i regulacje, a przedwzmacniacz, choć tak pokaźny i złociście połyskujący, tak naprawdę robi wszystko by zniknąć. Na podobieństwo kota z Cheshire pozostawić złocisty uśmiech z kropeczkami błękitu, a  sam się brzmieniowo rozpłynąć, bardziej duchowo niż fizycznie łącząc systemy w całość. Czy tak jest w istocie, trudno dosyć ocenić, jako że nie jest czymś łatwym przeczytać, czy te pokazy subtelnej magii wynikają z samego znikania, czy raczej z wewnętrznych natur użytych podzespołów. Ale jakkolwiek by było, efekt pozostaje jeden. Dźwięk zyskuje niespotykaną postać, a jego modelunek zachwyca. Oczywiście potrzebna jest całość, ale to przecież banał. Poza tym Phasemation samo zadbało o strefę mocy, tak więc zostają źródła, kable oraz głośniki. Ze źródłami jest prosto, bo wystarczy jakiekolwiek porządne, a z głośnikami awantura, bo takich pasujących trzeba się mocno naszukać. Nie będę się mądrzył, które pasują najlepiej, bo tego po prostu nie wiem; natomiast mogę zaręczyć, że na podstawie przygody z AKG K1000 pozostaje czymś oczywistym, iż takie głośniki istnieją, a więc brzmieniowa  baśń może się rozlewać na całe salony.

Na koniec został do rozstrzygnięcia problemem, na ile ten CA-1000 sprawdza się z innymi wzmacniaczami niż własne, ale tego nie zdążyłem przebadać. Wiem natomiast, że do swoich monobloków pasuje idealnie i razem stwarzają coś wyjątkowego; tym bardziej więc szkoda, że nie udało się dobrać równie pasujących głośników. Ale może następnym razem, bo do takich cudów audiofilskiej techniki powinno podchodzić się wielokrotnie.

 

W punktach:

Zalety

  • Niespotykany w codziennym życiu popis subtelności.
  • W następstwie tego własna poetyka o formie czysto magicznej.
  • Nieziemskie światło.
  • Cudowna łagodność.
  • Fantastyczna plastyka obrazu.
  • Mistrzowski kunszt wydobycia wszelkich niuansów i ożywiania muzycznych drobin.
  • W efekcie obok głównego nurtu wspaniały teatr rzeczy pomniejszych.
  • Teatr zrealizowany w sposób mistrzowski, to znaczy przyczyniający się do poprawy całości a nie jej rozbicia.
  • Bajeczna indywidualizacja brzmień poszczególnych.
  • Owładające poczucie piękna.
  • Magia.
  • Własna forma narracji, potrafiąca udanie konkurować nawet z żywą muzyką.
  • Delikatność na miarę dotyku anioła.
  • Własny brzmieniowy świat.
  • Wyjątkowa staranność konstrukcyjna.
  • W efekcie aż trzy osobne sekcje.
  • Dbałość o brak zakłóceń.
  • Sześć wejść.
  • Obsługiwane osobnymi transformatorami wyjścia zbalansowane i niezbalansowane.
  • Trzystopniowa regulacja wzmocnienia.
  • Objęty patentem 46-krokowy potencjometr transformatorowy.
  • Mimo tej krokowości obsługiwany także pilotem.
  • Sztywna konstrukcja i perfekcyjny montaż.
  • Lampy w torze, a więc ich najwyższa harmonia.
  • Popisowy wygląd.
  • Kandydat do światowego prymatu.
  • Japońska szkoła technicznego kunsztu.
  • Od sławnego producenta.
  • Wielokrotnie nagradzany.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

Wady i zastrzeżenia

  • To nie jest dosłowny realizm.
  • Tylko dla milionerów.
  • Nieco za mocno świecące diody.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Strona producenta:

Phasemation-Logo

 

 

Dane techniczne:

  • Czułość wejściowa: 500/1000 mV (RCA/XLR)
  • Impedancja wejściowa: 47 kΩ.
  • Czułość wejściowa: 200 μV.
  • Wbudowany obwód dopasowania impedancyjnego.
  • Wzmocnienie: 6, 12, 18 dB.
  • Stosunek sygnał/szum: -100 dBV (10 μV)
  • Separacja kanałów: > 100 dB (20 Hz – 20 kHz)
  • Napięcie wyjściowe: 2 V (1 kHz)
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 70 kHz (+ 0, -3dB)
  • Impedancja wyjściowa: 100 Ω.
  • Terminale: WBT / NEUTRIK Co.
  • Pobór mocy: 43 W.
  • Wymiary: sekcja sterowania – 434 mm (szerokość) x 118 mm (wysokość) x 374 mm (głębokość); sekcje wzmacniające – 214 mm (szerokość) x 118 mm (wysokość) x 355 mm (głębokość).
  • Waga: sekcja sterowania 14 kg; sekcje wzmacniające 2 x 7.5 kg.
  • Wyposażenie: 2 x kabel zasilający z przekaźnikiem; 2 x kabel komunikacyjny; 1 x kabel zasilający, 1 x kabel uziemiający, pilot, 2 x baterie pilota.
  • Cena: 150 000 PLN.

 

System:

  • Źródła dźwięku: SACD Accuphase DP-700. gramofon Nottingham Dais z wkładką Ortofon Anna.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Audion Premier.
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Phasemation CA-1000.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Phasemation MA-1000.
  • Słuchawki: AKG K1000 z kablem Entreq Atlantis.
  • Głośniki: DeVore Fidelity Orangutan O/96.
  • Interkonekty XLR: Divaldi, Tellurium Q Black Diamond.
  • Interkonekty RCA: Crystal Cable Absolute Dream, Sulek Audio.
  • Kabel głośnikowy: Crystal Cable Reference.
  • Listwa: Power Base HighEnd.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy