Recenzja: Phasemation CA-1000

Brzmienie cd.

No dobra - a jak brzmi ten system dla milionerów?

No dobra – a jak brzmi ten system dla milionerów?

   Napisałem jednak, że pośród napierających na słuchacza wrażeń panował ścisk, bo nie tylko subtelność, sferyczność i niezwykłe światło się tam na pierwszy plan pchały. Pchała się też niezwykła szczegółowość, potrafiąca uwydatnić to wszystko, co normalnie skrywa się pod powłoką. I nie chodzi o samą tylko obecność, lecz także o życie własne. Najróżniejsze dźwięki poboczne, stanowiące w zwyczajniejszym graniu kompletny margines i poprzez to zupełnie uchodzące uwagi, tu zaczynały ożywać, a nawet przeżywać w pełni własne historie. Niewątpliwie w każdym utworze zaczynały dziać się rzeczy normalnie pomijane, tak jakbyś zaczął widzieć w wyższej rozdzielczości i ciemność nauczył się lepiej przenikać. Gdyby ten zalew mikro detali i wyraźności rzeczy pomniejszych został podany nachalnie i jednopłaszczyznowo, przekaz stałby się niewątpliwie męczący, jak wtedy, kiedy coś podobnego dzieje się za sprawą podwyższania tonacji. Ale tu nic takiego miejsca nie miało. Wszystkie te nowości, podobnie jak cały brzmieniowy nurt główny, pozostawały subtelne, tonacyjnie poprawne, a nawet umilone. Też po anielsku podane, a przede wszystkim pomimo własnego życia wnoszące wkład do całości a nie rozbijające spójność. Czasami mniej znaczy więcej, dzięki skupianiu się na istocie, ale tutaj więcej znaczyło właśnie lepiej, nie zakłócając sensu tylko go uwydatniając. Własnym, pomniejszym życiem składało się na całościowy obraz fantastycznego przeżywania muzyki, która nie była tym razem dosadnie prawdziwa, tylko nieziemsko piękna. Nie było wątpliwości, że nie jest to czyste naśladownictwo a artystyczna kreacja. Jest wszakże tajemnicą artyzmu, że potrafi oddać prawdę poprzez odejście od niej. Transformacją, niedopowiedzeniem, szykiem przestawnym, uwidocznieniem rzeczy nie skupiających uwagi, podnietą bądź uspokojeniem. Innym rozkładem akcentów, sposobem oświetlania, zawieszeniem tego co ruchome – by wejść w inny wymiar czasowy – nadaniem nowych znaczeń rzeczom zatraconym w rutynie, a przede wszystkim całościową konstrukcją. A zatem stwarzaniem form nie będących czystym naśladownictwem, tylko własną wizją. W audiofilizmie mamy z tym do czynienia nagminnie, tyle że na poziomie karykatury. To właśnie jest ten kompromis, powodujący formy własne, tyle że zubożone, kalekie, niechciane. Lecz Phasemation CA-1000 i monobloki MA-1000 nie są kompromisowe, a w efekcie ich własna forma nie jest uboższa lecz inna. Niczym w zwierciadle magii przedstawia świat złagodzony, niebiański, świetlisty, obdarzający pieszczotą. Można się w tej muzyce kąpać niczym w źródle życia, nieustająco zaznając rozkoszy. Na pewno nie jest to styl dla harleyowców i tych co ściągają tłumiki, ale choć sam lubię ostrą jazdę, byłem pod przemożnym wrażeniem. Słuchałem i słuchałem – i ciągle było mi mało. A potem poszedłem porównawczo posłuchać Lebena ze zwyklejszymi słuchawkami. I odskoczyłem jak oparzony, usłyszawszy tę samą płytę, a jakby całkiem inną. A  przecież jeszcze tego samego dnia z rana tak mi się przy tym Lebenie dobrze słuchało…

Tak samo jak kosztuje - BARDZO!

Tak samo jak kosztuje – BARDZO!

Wielu audiofili lubi miażdżenie. Widok jakiegoś sprzętu miażdżonego przez inny napawa ich niszczycielską satysfakcją. Osobiście tego nie lubię i wolę gdy coś przed czymś skutecznie się broni, wykazując swą użyteczność. Ale nie zawsze jest to możliwe, a w konfrontacji z tak wytężonymi dziełami inżynierii, jak ten tutaj CA-1000, wychodzić obronną ręką strasznie jest ciężko. Nie udało się więc Lebenowi i jego słuchawkom, chociaż licząc od środka audiofilskiej stawki bardzo byli z przodu. Phasemation jednak uciekał daleko przed peletonem, w grupie samotnych liderów, których jest ledwie paru na świecie. A nie grał przy tym jak z życia, tylko jakby życie też prześcigając. Na swój anielski sposób, co pieści każdym dotykiem.

Pora wejść na poletko kompromisu. Nie udało się ściągnąć głośników zdolnych podobnie jak AKG K1000 wydobyć z przedwzmacniacza całej jego intymnej magii. Kolumny DeVore Fidelity Orangutan O/96 nie są wprawdzie zbyt słabe jakościowo, aby to uwidocznić, ale wyraźnie preferują inny styl i do nich przedwzmacniacz Twin-Head okazał się ze swymi wysuwanymi pazurami pasować lepiej. Nie powinno to zaskakiwać, jako że twórca tych DeVore jest zawodowym rockmanem, tak więc wydelikacone subtelności i ezoteryczne sublimacje nie są jego żywiołem. Poza tym choć nominalnie są te kolumny wysoko skuteczne, to jednak mocniejszy pięć razy od lampowych monobloków Phasemation hybrydowy Croft potrafił wykrzesać z nich ciekawsze zdecydowanie brzmienia, tak więc z tymi nominałami mocy różnie bywa. Albo mówiąc inaczej – do systemu Phasemation głośniki należy dobrać z wyjątkowym pietyzmem, tak żeby, jak te AKG, umiały pokazać wszystkie najlepsze strony. By nie zabrakło im mocy, a więc mogły wykazać się dynamiką, a także by nie stroniły od subtelności, potrafiąc oddać jej całą jakże bogatą tutaj paletę. To jest na pewno duże wyzwanie, a sam pożałowałem jednego – że nie wyrwałem od dystrybutora po raz kolejny tub Avantgarde Duo Grosso, bo one wszak byłyby tu jak ulał. Lecz całe to słuchanie stało pod znakiem obiektywnych trudności, bo najpierw tygodniami ciągnęły się nieznośne upały, wobec których użycie systemu lampowego było wykluczone (na przyszły rok obiecałem sobie klimatyzację), a potem pewien odważny szczęśliwiec zdecydował się na kupno przedwzmacniacza bez wcześniejszego odsłuchu – i w efekcie jeden zaledwie dzień miałem (całkiem dosłownie), by naturę tego CA-1000 przebadać. Podobno ma jeszcze wrócić kolejnym egzemplarzem, ale na razie przepadł i zostały same osierocone monobloki. O grze jego z DeVore mogę tyle powiedzieć, że z kompletnym systemem Phsemation grały niezwykle łagodnym i w sumie ujmującym dźwiękiem, jednak gubiąc te wyczytywane przez AKG z taką starannością smaki i sprawy drugiego planu, tak więc obraz całości niewątpliwie zostawał zubożony. Znaczną poprawę potrafił wnosić w tę sytuację gramofon, którego przewaga nad odtwarzaczem była bezdyskusyjna. Nie jakaś wprawdzie miażdżąca – to w żadnym wypadku – ale taka typowa dla najwyższej klasy analogu.

A jego rozdzielnia sygnałowa ma w tym swój arcyważny udział. Jeden z najlepszych pre, jaki kiedykolwiek powstał!

A jego rozdzielnia sygnałowa ma w tym swój arcyważny udział. Jeden z najlepszych pre, jaki kiedykolwiek powstał!

Co prawda system Phasemation fantastycznie potrafił usuwać to wszystko, co zwykliśmy mieć za słabość źródeł cyfrowych, a w efekcie słuchanie go z Accuphase na AKG dawało naprawdę nieziemskie przeżycia, niemniej spójność, nasycenie i dynamikę super gramofon musiał mieć lepsze, bo taka jest istota analogu. Zarówno w przypadku słuchawek jak i głośników dawało to podobne efekty, jednak o ile u tych pierwszych całościowy wydźwięk się specjalnie nie zmieniał i przejście nie miało wymiaru zasadniczego, to u głośników właśnie go miało, dźwigając je zdecydowanie na wyższy poziom. Dziać zaczynało się coś więcej niż sama tylko łagodność. Barwy nabierały mocy kontrastu, dynamika wychodziła poza spokojne płynięcie, a dźwiękowa masa wyraźnie przyrastała. Można się było nie tylko już relaksować, ale dźwiękiem także oberwać; a że były to dźwięki pięknie modelowane, to i odbiór tego był rangi wysokiej. Nie ulega jednak wątpliwości, że głośniki DeVore wolą wyższe zakresy mocy i styl bardziej drapieżny, a szczególne umiejętności systemu Phasemation tym razem pokazały wyłącznie AKG.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy