Recenzja: Nottingham Interspace Junior

Nottingham Interspace_Junior_004_HiFi Philosophy

 

Powróćmy jak za dawnych lat

w zaczarowany bajek świat.

Miłością swoją w piękną baśń

me życie zmień.

 

Za siódmym morzem, z dala stąd,

znajdziemy czarodziejski ląd

i szczęście da nam każda noc

i każdy dzień.

 

Tę piosenkę Henryka Warsa do słów Jerzego Jurandota śpiewała przed wojną Tola Mankiewiczówna, a mnie przypomniały się dawne lata, bo oto po prawie ćwierćwieczu znów słucham u siebie gramofonu. Gramofonu, od którego zaraz po radiu zaczynałem swoją przygodę z muzyką, a który skutkiem ergonomicznych niewygód wyparty został na tak długo najpierw przez magnetofony kasetowe, a potem jeszcze bardziej przez odtwarzacze CD. Tak naprawdę dopiero jednak przez te drugie, bo kiedy w Polsce na początku lat 80-tych gramofony zaczynały umierać, wysokiej klasy magnetofon kasetowy kosztował w Peweksie ponad 500 dolarów, a to była ogromna kwota, jeśli zważyć, że w przeliczeniu na dolary taki na przykład należący do jakościowej elity gramofon Daniel kosztował niewiele ponad 60. Trochę można było wprawdzie dzięki tym magnetofonom zaoszczędzić na nośnikach, bo najlepsze nawet kasety kosztowały nieco ponad 4, podczas gdy płyta winylowa na giełdzie średnio 8 dolarów, a przecież na kasecie da się zmieścić kilka płyt, a na dodatek całkiem niezłego „kaseciaka” można było ustrzelić już za dolarów 250, ale i tak gramofony broniły się dzielnie i prawdziwie śmiertelny sztych zadały im dopiero odtwarzacze CD. Te uderzyły szerokim frontem na początku lat 90-tych, atakując zarówno cenami dużo niższymi od takich naprawdę wysokiej klasy magnetofonów, potrafiących przenosić pasmo do 20 kHz, jak i szybko rosnącą ofertą płytową. Atakowi temu wtórowały dwa sztandarowe hasła: „Nareszcie nie będzie trzasków!” oraz „Płyta CD jest wieczna!”

Celne to były ciosy, posyłające wysłużone konstrukcje gramofonowe i równie leciwe winyle na deski, a potem dalej na śmietnik. Mój Daniel wprawdzie się ostał, bo mam sentyment do starych przedmiotów, ale płyty oddałem i teraz muszę kupować je od nowa, za te same ofiarowane kiedyś tytuły płacąc nierzadko grubo ponad 100 PLN.

Nie wszyscy jednak dali się w tych przełomowych latach 80-tych omamić wizji nieśmiertelnej i technicznie lepszej płyty CD. I tu wkracza do akcji jakość, łącząca się nierozerwalnie z audiofilią. Pisałem już wielokrotnie o tym jak redaktor Mann w otoczce nimbu cudowności puszczał pierwszy raz na antenie Polskiego Radia płytę CD i jakie temu towarzyszyło cmokanie i pochwały dla całkowicie wyciszonego, kompletnie oczyszczonego z  trzasków tła. A jak się rozwodzono nad szerokością i wyrównaniem pasma, nad dynamiką i czystością dźwięku, nad jego doskonale czytelnym rysunkiem. Nie ma co – oto nowa jakość, którą od teraz będziemy się zawsze cieszyli – brzmiało przesłanie. Był rok 83, o ile dobrze pamiętam, i teraz dochodzimy do clou. Kto w tamtych latach miał aparaturę klasy high-end? Prawie nikt nie miał i dlatego taka opinia mogła zwyciężyć. Ale miałem zamożnego znajomego, zapalonego audiofila, który taką aparaturę już wówczas posiadał; między innymi w postaci dzielonego wzmacniacza Luxman i robionych na zamówienie znakomitych kolumn, a także słuchawek Staxa. On natychmiast zaopiniował, że płyty gramofonowe dają lepszą jakość od CD.  No ale nawet jeśli, to kto by się bawił w to wieczne czyszczenie, miał dość miejsca na wielką kolekcję winyli, cierpliwie zmieniał strony po 15-20 minutach i jeszcze znosił fakt, że każde odtworzenie oznacza pogorszenie jakości skutkiem mechanicznego zużycia. To się wydawało nie do zaakceptowania i sam tego nie zaakceptowałem. Wszyscy rzucili się na te nowe CD-ki i ich srebrne płyty, których wypożyczalnie pojawiły się błyskawicznie i prosperowały znakomicie, jako że można sobie było te wypożyczane płyty zgrywać na magnetofon. Wypożyczalnia płyt CD? Kto to jeszcze pamięta? Ale były, sam korzystałem.

Czas jednak płynął, przynosząc kolejne zmiany. A zmiany te oznaczały z jednej strony wraz z coraz lepszym sprzętem przyrost jakościowy po stronie odbiorców i jednocześnie uważniejsze badanie sytuacji przez specjalistów. I tak z biegiem lat, z biegiem dni przybywało posiadaczy aparatury klasy high-end, a Ed Meitner wypatrzył w przekazie CD jittera. I się zaczęło w drugą stronę. Zrazu pomalutku, bo w tego jittera początkowo nikt nie chciał uwierzyć, a zanabyte odtwarzacze CD od uznanych marek samotnie królowały w systemach, ale od słowa do słowa, od odsłuchu do odsłuchu, od artykułu do artykułu – zwolna zaczęło docierać do społecznej świadomości, że jednak te gramofony nie dały się pobić, a przekładanie płyt po dwudziestu minutach wcale może nie jest aż tak wygórowaną ceną za wyższą jakość. W efekcie kilka lat temu płyty winylowe znów zawitały do muzycznych marketów, a posiadanie gramofonu przestało trącić myszką, ponownie stając się nobilitacją. Oczywiście nie takiego zabytkowego, choć i takie nobilitację dawać potrafią, ale takiego z nowego zaciągu produkcyjnego, a producenci gramofonów wyrośli błyskawicznie, niczym propagandyści na wiecu. No i tak jakoś się porobiło, że teraz najlepsze źródła dźwięku to nie dCS, Accuphase czy Esoteric, tylko TechDAS, Transrotor, czy inny Pierre Riffaud. Ale przygodę z gramofonami zaczniemy skromnie, chociaż ze smakiem. Zaczniemy od najniższego w ofercie angielskiego Nottinghama gramofonu Interspace Junior, co niczym Robin Hood wyszedł na mnie z borów Sherwood i strzałą dobrego dźwięku trafił.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Recenzja: Nottingham Interspace Junior

  1. Piotr Ryka pisze:

    Właśnie przyjechał, by umilić święta. Taki ciepły, słuchawkowy diabełek, akurat do wkładania pod choinkę.

    http://www.synergisticresearch.com/featured/hot-headphone-optimized-transducer/

  2. Maciej pisze:

    Teraz na Święta w sklepach dla kobiet też pełno kremów które czynią skórą jędrną i młodszą o 10 lat…
    Oczywiście potraktuj ten komentarz z przymrużeniem oka 😉

    Przede wszystkim Wesołych i Radosnych Świąt w rodzinnej atmosferze Piotr!!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Faktycznie działa trochę jak kremik. Taki rozgrzewający i wygładzający.

  3. Marecki pisze:

    Również dołączam się do życzeń.
    Zdrowych i Wesołych, oraz Szczęśliwego Nowego Roku!

  4. roman pisze:

    ile to kosztuje i co to daje ?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie znam dokładnej ceny, ale zdaje się około tysiąca PLN. Daje wygładzenie, ocieplenie i wypełnienie dźwięku. Uważnie jeszcze się nie wsłuchiwałem. Niedługo będzie krótka recenzja.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, już widziałem. I do kompletu jeszcze to

      http://www.wellsaudio.com/products/headphone-amplifiers

      Dużo się dzieje w słuchawkowym świecie.

      1. Marecki pisze:

        Raj dla HE6 i innych prądożerców.
        Ciekaw jestem jakby zagrały nadpobudliwe Pandory z takim zapasem mocy 🙂
        Mamy na te sprzęty polskiego dystrybutora?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Mamy: audio-connect.

  5. Marecki pisze:

    Więc pewnie będzie można liczyć na recenzje?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tego nie wiem. Nie wiem czy zechcą choć jeden sprowadzić inaczej niż na konkretne zamówienie.

  6. Marecki pisze:

    Ciekawe jak to się rozwinie.
    W każdym razie jest teraz napływ ciekawych produktów.
    Polskie Pylony, to bardzo ciekawy produkt.
    Nic, tylko je wychwalają.
    Może w ogóle warto by było zainteresować się bardziej budżetowym sprzętem, takim właśnie jak Pylon, NAD, Pro-jekt czy inne.

    Pełno w recenzjach sprzętu wysokich lotów, natomiast takich bardziej przyziemnych cenowo i przy tym dobrze grających, to już troszkę mniej.
    Może mam tylko takie wrażenie.
    Tak czy siak warto raz na ruski czas pogrzebac w tym segmencie.

  7. Amadeusz pisze:

    No wlasnie, moze by tak zejsc na ziamie i przetestowac cos normalnego, nie jakies psedo-voodu kable i inne pierdoly w ktorych gra tylko cena , wiec czekam na test sluchawek coloud-hello-kitty-pink

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy