Recenzja: Music Hall HA11.1

Odsłuch

Trzeba jednak przyznać, że jakość wykonania jest bardzo dobra.

Trzeba jednak przyznać, że jakość wykonania jest pierwszorzędna.

   Wzmacniacz osłuchany został na dwóch stanowiskach: przy komputerze z przetwornikiem Ayon Sigma, standardowo obsługującym ten rejon, i z odtwarzaczem Sony X222ES, tak by w nawiązaniu do niskiej ceny oszacować jakość dźwięku za naprawdę małe pieniądze.

Zacznijmy jednak od komputera, przy którym badanie miało zgoła odmienny charakter, nastawiony na ocenę kooperacji z drogim, markowym towarzystwem. Już sam przetwornik stanowił dziesięciokrotność ceny, a interkonekt szesnastokrotność; tak więc można powiedzieć: heca i coś jakby recenzent z konia spadł? Ale tak naprawdę nie żadne kpiny, a tylko klasyczny pokaz lenistwa, jako że każdy pretekst jest dobry, by nie musieć nic robić. A łatwiej wszak podpiąć wzmacniacz tym samym interkonektem w miejsce innego, niż zmieniać jeszcze przetwornik z całym bagażem okablowania i instalować dla niego driver. Ale od czego wymówki? Mogę przecież napisać, że takie zestawienie stanowiło rodzaj sprawdzenia, czy ktoś kupiwszy drogi przetwornik, drogie słuchawki i drogi interkonekt może zanim nabędzie drogi wzmacniacz posługiwać się tanim Hall?

Dobra, starczy już krętactw. Tak naprawdę wzmacniacz się dwa tygodnie przy odtwarzaczu Sony wygrzewał, ale poza sprawdzeniem na wstępie, czy w ogóle dobywa dźwięki, wcale go nie słuchałem. Aczkolwiek mignęło przy tym sprawdzeniu, że coś jakby gra za dobrze… A kiedy przyszła pora sprokurować recenzję (w końcu za to mi płacą) przeniosłem go do siebie i podpiąłem w wielgachną Sigmę, by wstępnie się zorientować. Podpiąłem, wetknąłem flagowe Fosteksy (akurat były pod ręką) i myśląc, że to stanowisko zupełnie nie pasuje, zacząłem się wsłuchiwać. No a kiedy zacząłem, przeszła ochota na zmiany. Możecie sobie wierzyć, a możecie nie wierzyć, ale zagrało wyjątkowo przyjemnie. Czasami tak się zdarza – coś niespecjalnie drogiego zagra właśnie w ten sposób.

Trzeba jednak przyznać, że jakość wykonania jest bardzo dobra.

Trzeba jednak przyznać, że jakość wykonania jest bardzo dobra.

Zawsze mi wtedy się przypomina, jak grały słuchawki Denon D600 prosto z karty dźwiękowej ślącej sygnał do Twin-Head. Tamten zestaw też był mieszanką drożyzny z taniością, ale zupełnie przeciwną, bo drogiego wzmacniacza z tanią pozostałością. A tu całkiem na odwrót – tani właśnie sam wzmacniacz w kosztownym otoczeniu, a rezultaty zbliżone. Nawet dla przypomnienia puściłem kilka wówczas słuchanych utworów, a chociaż zabrzmiały nieco inaczej, to podobnie przyjemnie.

Lecz „przyjemnie” to nie jest dobre do opisania tego słowo. Przyjemny to może być ciepły wietrzyk albo spacer po lesie, a grało o wiele bardziej podniecająco, ekscytująco, w porywie. Tak żeby tupać, skakać, klaskać, udawać grę na gitarze… Co ja wam zresztą będę tłumaczył, drzewo do lasu woził. Sami wiecie najlepiej, jaki to rodzaj grania. Jednakże takie grania są różne a nie jedno wzorcowe, chociaż wszystkie z pewnymi istotnymi, powtarzającymi się u każdego inwariantnymi.

Primo – soprany muszą mieć postać szczególną: to znaczy nie mogą być realistyczne, bo realistyczne soprany, potrafiące porywać, to są w AKG K1000 z kablem Entreq Atlantis albo w Sennheiser Orpheus. W Sony MDR-R10 ewentualnie, a cała reszta słuchawkowego grania ma soprany lepsze czy gorsze, ale szał radości słuchaniu im nie towarzyszy. Tak więc soprany trzeba nienaturalnie, ale tak żeby cieszyły. Mało, by radowały. A tego rodzaju sopran – porywający, mimo że daleki od realnego – robi się w taki sposób, że trzeba go pogrubić, w miarę możności przestrzennie rozszerzyć i na tyle jednocześnie w górę pociągać, by mimo braku autentycznej przenikliwości nie dał wrażenia obcięcia. Taki właśnie masywny, przestrzenny i dostatecznie podciągany sopran Music Hall ze słuchawkami Fosteksa, akurat wziętymi do posłuchania, dał radę sprokurować. W efekcie sopranu nie brakowało, a chociaż gdy się na nim skupić, jasnym było, że nie jest wystarczająco dźwięczny i przenikliwy, to w całościowym odbiorze okazywał się jak najbardziej zaletą, jako że nie był cienki, wrzecionowaty, kłujący, tylko dostatecznie wysoki i jednocześnie masywny. Coś jak trzmiel a nie komar.

Secundo – i to jest najważniejsze – na drugim skraju pasma bas musi potężnie grzmocić. I to tak grzmocić naprawdę, a nie jedynie trochę. W tym akurat słuchawki Fosteksa są wyjątkowo dobre, bo nie dość że z basem potężnym, to jeszcze rozdzielczym i akustycznym. Ale to wcale nie znaczy, że taki bas mają z każdym wzmacniaczem. A gdzie tam.

Chociaż dołączony zasilacz nie wzbudzi w dzisiejszych czasach szczególnego entuzjazmu.

A dołączony zasilacz przynajmniej częściowo poprawi niedoróbki energetyki.

Nieraz ich bas okazuje się przedobrzony, dudniący i sparowany z kłującymi, cienkimi sopranami; kiedy indziej zaś zbity w jakąś bezkształtną masę, lub jeszcze kiedy odchudzony, tekturowy i pusty. Tymczasem tutaj to znakomicie wypadło. Grube, masywne, ale potrafiące sięgać wcale wysoko soprany, z grubym, potężnym, akustycznym, rozdzielczym basem. Basem takim, że uhhhh…  ależ to potrafiło przywalić!

Tertio zaś (tak trzeba jeszcze tertio) – wokale muszą być wolne od sopranowych wtrętów. Tak żeby to się wszystko złożyło w pasującą całość; żeby gładko, smakowicie i potężnie wlewało jedną strugą do ucha, bez żadnego piskania, poświstów ani kwików. Krótko mówiąc – bez dysonansu, by zyskać jednolitą formę. Aby wszystkie dźwięki, także wysokie, były masywne i rozłożyste a nigdy drażniące. Fakt – nieprawdziwe – ale mające z prawdziwości wziętą przynajmniej ekstensję przestrzenną i ograniczoną wprawdzie, ale wystarczająco interesującą wysokość.

Kiedy te trzy cechy się zbiegną, a granie jest do tego szybkie, szczegółowe, rytmiczne i dynamiczne, to rwą się nogi do tańca a serce z radości skacze. I wcale nie przeszkadza, że wzmacniacz jest malutki, taniutki, nie wyglądający na takie granie… A ten był na dokładkę ładniutki.

Aby go lepiej ocenić dokonałem regresu, to znaczy sięgnąłem po wielokrotnie tańsze Sennheiser HD 600. Sięgnąłem parę godzin później, bo mi się za dobrze z Fosteksami słuchało. I znów buchnęło to samo masywne, gęste, ciemne, wyjątkowo dobrze spreparowane brzmienie. Ja wiem – flagowy Sulek, potężna Sigma, a HD 600 to też przecież klasyk, niemniej tak samo jak z ifi iDSD LE nano grało to daleko poza granicami oczekiwań. Inaczej, bo nie tak przenikliwie, nie z takim naciskiem na szczegół, ale też popisowo.

Musi Hall HA11.1 HiFi Philosophy 008Taki mikrus żeby tak młócił? Takim nasyconym, potężnym dźwiękiem o tak długim podtrzymaniu? Do tego stopnia trójwymiarowym i tak dostojnym nawet przy zwykłych plikach z YouTube?

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Music Hall HA11.1

  1. Sławek pisze:

    Ciekawe jak się ma ten maluch do Vincenta KHV-111.
    To bardzo zacna słuchawkowa hybryda, lampkę można wymienić (12AX7), a dzięki 5 watom nawet ortodynamiki napędza.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Vincenta znam i jak dla mnie jest cokolwiek za ostry. Dopiero wymiana lampy na Mullarda czy Ampereksa go normalizuje. Generalnie gra inaczej, bo z mocną ekspozycją strzelistych sopranów, które Music Hall poszerza u podstawy i całościowo łagodzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy