Recenzja: Metronome CD8 T Signature

Odsłuch

xxx

Z tyłu wszystko czego potrzeba.

   Jeszcze niedawno wszystko było o wiele prostsze – odtwarzacz to był odtwarzacz, spinało się go ze wzmacniaczem i grało przez kolumny. Potem zaczęła wypełzać moda na słuchawki i dobrze było jeszcze słuchawkowy wzmacniaczu uwzględnić, a teraz doszła do tego cyfrowość plikowa i każdy co lepszy odtwarzacz ma oddzielną lub zintegrowaną sekcję przetwornika z wejściami cyfrowymi. Pan przetwornik to zaś hegemon – wszystko wokół niego się kręci – cyfrowe źródło każdy mieć musi, żąda więc przetwornika. Lecz pozostańmy wierni tradycji założyciela i skupmy się na też cyfrowym ale płytowym odczycie.

Stanął Metronome CD 8 T Signature przy moim systemie i obok nie mojego Accuphase DP-950, który składał akurat wizytę. To oczywiście kusiło porównaniami, ale zacznijmy bez nich. Nie wypada wszak odnosić do siebie na zasadzie fundamentu oceny maszyn za czterdzieści i dwieście tysięcy; to by nie było uczciwe.

Pisaną osiem lat temu recenzję dzielonego Metronome zaczynałem od entuzjastycznych pochwał jego dynamiki. W pisanej rok później recenzji modelu jednoczęściowego wytykałem tej dynamiki ubytek, zastępowany przede wszystkim znakomitą szczegółowością. Tam razem zaś napiszę, że nowy – ulepszony i droższy – jednoczęściowy nie jest aż tak dynamiczny jak dawny dwuczęściowy, ale dynamiki mu nie brak. Jest pod jej względem bardzo dobry i chociaż nie rzuca na kolana, to przez myśl by nikomu nie przeszło robić jakiekolwiek wymówki. Dynamika jest pierwszorzędna, współtworzy udaną całość. Nie jest jednak największym szlagierem, nie wysuwa się na czoło listy przebojów. Mimo to CD 8 Signature jest przebojowy, ale o jego przebojowości nie decyduje także główny atut dawnego jednoczęściowego – szczegółowość. Nie żeby była cośkolwiek słabsza – o tym mowy nie ma. Szczegółowość francuskich odtwarzaczy z Montans zawsze była rewelacyjna i nic się pod tym względem nie zmieniło. Zmienił się jednak akcent. Szczegółowość CD8 T Signature jest wkomponowana w brzmieniową całość a nie wyciągnięta przed szereg, co jest oczywiście lepsze. Mimo to zwraca uwagę bardziej niż dynamika, która okazuje się być na poziomie charakterystycznym dla współczesnych wysokiej klasy odtwarzaczy CD. Dla Accuphase, Ayona, Aqua Acoustic, Audio Research, Gryphona, EMM Labs i tak dalej… Wszystkie wymienione maszyny, a ściślej wysokie modele wymienionych marek, mieszczą się w dość wąskim marginesie dynamiki bardzo dobrej, ale nie takiej jaką może zaoferować wybitny gramofon. Pod tym względem dawny dzielony Metronome, mający kilkanaście niezależnych linii zasilania biegnących od sześciu toroidów, był wyjątkowy, a nowy jednoczęściowy nie jest. Trzeba jednakże o nim powiedzieć, że wyciągając średnią z przytoczonych nazw będzie się lokował wysoko – na szczycie albo tuż pod nim.

xxx

Charakterystyczne dla firmy oznakowanie górnymi połówkami symboli.

Mamy zatem już dwa mocne punkty – szczegółowość i dynamikę. A jednak co innego jest największym atutem – jest nim bezpośredniość. Konstruktorzy osiągnęli ją za pośrednictwem dwóch czynników jednakowo istotnych. Pierwszym jest bliskość wykonawców, powodowana małym dystansem do pierwszego planu. Wokaliści są zwykle na wyciągnięcie ręki, tylko w muzyce operowej czasami dużo dalsi. To oczywiście nas do nich zbliża, prowokuje intymny kontakt. A jednocześnie – powiedzmy o tym od razu – ta bliskość nie przeszkadza ujmowaniu wszystkiego w daleką, robiącą imponujące wrażenie perspektywę. Muzyka nie wali się nam na głowę, nie ogranicza do bliskich zdarzeń, tylko niesie hen, hen daleko, aż po odległy horyzont. To połączenie bliskości i dali implikuje widowiskowość i bardzo mi się ten aspekt podobał. Zupełnie jakby wędrować w ciekawym towarzystwie poprzez rozległy, inspirujący krajobraz. To nie jest częste zjawisko, większość odtwarzaczy tak nie ma. Albo plan pierwszy przysłania dalsze i perspektywa się gubi, albo ta perspektywa tłamsi intymność, nie pozwalając nawiązać z wykonawcami odpowiednio bliskiego kontaktu. A tutaj jest jedno i drugie; dobrze to konstruktorom wyszło. Rozmyślnie czy przypadkiem – tak czy tak się udało.

Drugi czynnik bezpośredniości nie jest już tak w obiektywnym sensie udany; jest nim minimalne sopranowe wzmożenie. Głosy ludzkie doprawione sopranowym posmakiem i inspirującą chropawością stają się odrobinę wyższe, a przez to młodsze i świeższe. Ale nie tylko to tutaj działa, ponieważ taka sopranowa addycja generuje też automatycznie wrażenie większego realizmu. Nie całkiem autentyczne, prowokowane większą wyraźnością (głos sopranowo aktywny zawsze jest wyraźniejszy), ale tak czy inaczej odbierane podświadomie jako coś bardziej realnego. To podbicie jest na szczęście śladowe, ale dające właśnie ów podciągnięty realizm, mieszając się przy tym z kolejnym czynnikiem, także wymagającym uwagi ze strony stroiciela toru.

Ten czynnik jest też charakterystyczny dla francuskiego brzmienia – to neutralna, czasami nawet chłodna temperatura przekazu. To styl reprezentowany również przez szkołę dCS, po części w jakiejś mierze także przez szkołę Ayona, na przeciwnym biegunie mający na przykład dawnego Lectora CDP-7. (Ten nowy jest do kitu.) Bo grać można przejrzyście, świeżo i bez docieplania – a nawet z chłodnawym wiaterkiem. A można też gorąco, słodko i lepko. Przesada w żadnym kierunku moim zdaniem nie służy, o ile ktoś chce mieć prawdę, a nie się weselić lub smucić.

I żeby tę prawdę dostać, trzeba dla Metronome CD8 S coś zrobić – zadbać o kable, wzmacniacz i też o akcesoria. Dwa

xxx

Pokrywa pływa z gracją.

pierwsze czynniki to rzecz znana, wałkowana na każdym kroku, natomiast akcesoriami mniej się recenzenci zajmują. Też się nie będę o nich rozpisywał, bo uczyniłem to w innej recenzji – takiej już napisanej ale nie opublikowanej, bo dystrybutor wstrzymuje. Są jakieś zawirowania z producentem, który zdobywa amerykański rynek i chce najpierw amerykańską, to nich mu będzie, co mi tam. W niej o tych akcesoriach napisałem obszernie, bo namieszały mi w głowie, a tutaj tylko napomknę, że wytoczone z kryształów kwarcu krążki od japońskiego Acoustic Revive podłożone pod nóżki Twin-Heada i Crofta (na tyle ich starczyło), zmieniły sytuację na korzyść, wyraźnie ocieplając i humanizując przekaz. Pod nóżki samego odtwarzacza już ich zamiennie nie wkładałem, bo szkoda mi było psuć uzyskany efekt, ale na koniec też spróbowałem i efekt był dużo mniejszy. Lepiej je zatem stosować pod wzmacniacze, zwłaszcza takie lampowe; i kłóćcie się o ich cenę, bo Nautilus obiecał zniżyć. Naprawdę dużo są w stanie zdziałać i w sumie niech je szlag trafi – to jakieś cholerne voodoo. Ale na lampy działa z pewnością; sprawdzałem wiele razy i pomimo stawiania na antywibracyjnym stoliku i tak jakości dokładają. A przy tym na różne sposoby, w wielu jednocześnie obszarach. Soprany zyskują klasę, kultura ogólna wzrasta, ciepło też idzie w górę, złożoność dźwięku podobnie. I niech je wszyscy diabli, wolałbym tego nie pisać. Ale cóż – w imię jakiejś pseudopoprawnej racjonalności będziemy kneblować fakty? Zostawmy to politykom.

Po podłożeniu krążków pod wzmacniacz (multi-lampowy, dodajmy) temperatura się podniosła, a brzmienie wprawdzie wciąż miało nieznaczny sopranowy smaczek, ale już dużo mniejszy, absolutnie śladowy. Akurat by wciąż jeszcze podtrzymywać ten podwyższony realizm, a w obiektywnych kryteriach podejść na styk do autentyzmu. Do brzmienia dobrze modelowanego sferycznie, odpowiednio ciepłego i mającego melodyjność. Nie gramofonową co prawda, to już zadanie dla maszyn jak ten stojący obok Accuphase, ale w kryteriach wysokiej klasy cyfrowych źródeł jak najbardziej rzetelną. Zwłaszcza że po podłożeniu krążków pogłosy okazały się też bardziej udane, w połączeniu z tą sopranową aktywnością nie dające wcale obcości tylko poprawiające urodę.

Atmosfera całości jak najbardziej do brania; zasobna w ujmującą bezpośredniość, wspaniałą perspektywę, trójwymiarowy model brzmienia i dobry rozkład składników pasma. Bas jak soprany nieznacznie akcentowany, tak żeby nikomu się nie zgubił, a środek przekonujący angażującym realizmem, podwajanym jeszcze wyjątkowo przejrzystym medium. Bo same dźwięki dociążone, wyprane z ochoty bycia rodzajem duchów, a jednocześnie duża dawka tlenu i bardzo transparentne medium. Rozniesione w dodatku na wielką przestrzeń i holograficznie ujmowane, więc w sumie efektowny kontrast masywnego, ciepłego konkretu z chłodniejszą transparentnością. Nie na tyle eksponowaną, by dać efekt kliniczności, a jedynie w stopniu pozwalającym przyjemne kontrować ciepło klubowo niemal brzmiących głosów. W dodatku śladowy szmer sopranowy zdiagnozowany w tych głosach gdzie indziej daje to, co szczególnie cenią niektórzy młodsi słuchacze: niesamowity szelest szczegółów, jakbyś świat cały oglądał przez panoramiczny mikroskop.

xxx

Specjalny krążek dociskowy i super napęd z resorowaniem.

Pisząc o brzmieniu Metronome trzeba raz jeszcze podkreślić, że oprócz przejrzystości oferuje wspomnianą dawkę tlenu, a zatem orzeźwienia, a także zaakcentować bardzo dobre czucie milczącej i bardzo ożywioną przestrzeń aktywną. Wszystkie ogólnie aspekty – zarówno te klasyczne, jak szczegółowość, temperatura, tempo, dynamika, barwność, żywość i holografia; jak i te zwykle mniej brane pod uwagę – jak rola pogłosu, sopranowa domieszka, obecność milczącej przestrzeni, doznawanie lub nie obcości; pod każdym z tych względów francuska maszyna dawała pełną satysfakcję. Czuć to było wyraźnie w całościowym odbiorze, który dla kogoś audiofilsko nastawionego miał odświętny charakter. Poczucie „tak, to gra świetnie” towarzyszyło słuchaniu. Szczególnie to rozpisanie brzmienia na przestrzeń przy jednoczesnej bezpośredniości robiło niemałe wrażenie. Tu bliskość, a tam dal – i wszystko w odświętnej szacie szczegółowości, czystości, transparencji. Ciepło ciał, orzeźwiający wiaterek, miriady szczególików, holografia, perspektywiczny ogrom. Lubimy to, no nie?

I jeszcze jedna uwaga – odtwarzacz jest bardzo czuły na zasilający kabel. Zacząłem go odsłuchiwać z takim za dwa tysiące, ponieważ wydawał mi się rozsądnym kompromisem. Dnia kolejnego sięgnąłem po kosztujący jeszcze w miarę rozsądne pięć tysięcy – polskiego Illuminati Reference One – który jest nie tylko dużo lepszy od tańszej konkurencji, ale także uniwersalny, do źródeł równie dobrze pasujący. Przyrost jakości, zwłaszcza cech naturalnych analogu i całościowej kultury, okazał się ewidentny. Bardziej niż przez dwa pomnażający zalety wspomnianych kryształów kwarcu. Tak więc należy o kabel zadbać, szkoda takiego odtwarzacza dla psucia jakimś nie dość dobrym. O interkonektach nie będę przypominał, bo o nich wszyscy wiedzą.

Z obowiązku nawiążę jeszcze na koniec do stojącego obok Accuphase. Niesprawiedliwie, lecz takie życie – świat nie jest sprawiedliwy. W imię sponiewieranej sprawiedliwości nawiążę jednak lakonicznie, by nie kłuć niesprawiedliwością w oczy.

Jak napisałem w jego recenzji, ten Accuphase to już właściwie gramofon. Konwersję analogowo cyfrową ma najlepszą jaką słyszałem, obok tych z najlepszych napędów wspieranych przetwornikami Jadis lub Audio Note. To daje mu przewagę realizmu branego wprost, pozbawionego efekciarstwa.

xxx

Tu lampy i tu lampy, ale jednych nie widać.

Także przewagę sferyczności modelunku i całościowego autentyzmu, który nie musi się uciekać do żadnych specjalnych chwytów. Ma to wszakże też pewne koszty, bo taki pierwszoplanowy realizm przytłacza, więc i pogarsza czucie dali. Wszystko koncentruje się na pierwszym planie, kręci się wokół niego, a nie podrasowana pogłosami przestrzeń nie daje też tak mocno czutej holografii. W efekcie wszystko co przyciąga uwagę dzieje się w bezpośredniej bliskości, na wydarzenia dalsze zaczyna brakować czasu. Wyraźnie było słychać, jak Metronome CD8T Signature czaruje wielką przestrzenią, wielki, holograficzny obszar czyniąc stale obecnym, a Accuphase bliskim realizmem całkowicie absorbuje słuchacza i tylko w przypadku utworów samych z siebie przestrzeń eksponujących daje jej wolne pole popisu. Ten jego bliski realizm był naturalnie lepszy, ale tym większe brawa dla Metronome, że umiał to kompensować.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Metronome CD8 T Signature

  1. Miltoniusz pisze:

    Ciekawa rzecz. Czy sprawdzał Pan, czy z wejść cyfrowych brzmienie jest dużo gorsze? A może nie gorsze?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie sprawdzałem. Może jeszcze sprawdzę, ale czekam na iGalvanic. Ma być w przyszłym tygodniu. Bez niego to trochę bezprzedmiotowe, bo jak ktoś gotów jest wydać czterdzieści tysięcy na CD, to tysiąc siedemset więcej lub mniej za poprawiacz cyfrowego sygnału go nie zbawi.

      1. adamm pisze:

        azaliż dotarł? (galvanic)
        🙂

        1. Piotr Ryka pisze:

          Jeszcze nie.

  2. jafi pisze:

    Ciekawa uwaga o aktualnym Lectorze, z którą się zgadzam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dwa lata temu bodaj na AVS grał strasznie.

  3. Patryk pisze:

    Fajny test, no i oczywiscie bardzo dobry sprzet. Wyglad cudowny (pruzypomina Audionet), ale nie wierze, ze jest w stanie pobic Naim`a CDX2 razem z zasilaczem XPS.
    To bylaby dobra walka, chociaz tak naprawde jeszcze zaden CDP nie zagral w moim zyciu tak pieknie jak CDX2+XPS.

    Dziekuje za super recenzje/test.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dystrybutor Naima się zmienił, trudno będzie wyciągnąć coś do recenzji. Ale może, jak już okrzepnie.

      Pozdrowienia

    2. Marek pisze:

      w praktyce wiara ma nie wiele wspólnego z audio, ale być może pomaga w leczeniu kompleksów, te Pana wpisy o NAIMie pod każdą recenzją CD stają się irytujące

  4. Przemek pisze:

    Słuchałem wielokrotnie w domowych warunkach dwóch odtwarzaczy Naima w tym tak non stop przez kolege chwalonego.Żadne z nich cuda.

  5. Patryk pisze:

    To szukasz czegos innego w muzyce niz wiele innych osob.
    Posluchaj sobie calego zestawu NAIMa jak masz mozliwosc. Kto wie? Moze spodoba ci sie , a moze tez i nie? Tylko ty bedziesz wiedzial dla siebie samego, czego szukasz i jaki przekaz muzyki jest -tym- prawidlowym „dla ciebie”.

  6. Piotr Ryka pisze:

    Naimy bardzo zależą od zewnętrznego zasilacza i lubią tylko niektóre kable. Trzeba to zawsze uwzględniać. Styl mają żywy, naturalny i bezpośredni, ale relacje między nimi a innymi odtwarzaczami są zawsze kwestią konkretnych porównań.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy